Author Archives: agata

Związek wypalony

Jędrzej* (lat 40, w związku z żoną od lat 14) zdecydował się na konsultację, żeby porozmawiać o swoim związku. „Chyba przechodzimy z żoną poważny kryzys.” – mówi. „Kryzys to co najmniej. Zaczynam zastanawiać się czy to tylko zakręt na naszej drodze, z którego jesteśmy w stanie wyjść czy to po prostu koniec naszego związku?” – zastanawia się. „ Już od dłuższego czasu jest źle. Nie sypiamy ze sobą. Chyba żadne z nas nie ma na to ochoty. Prawie w ogóle nie spędzamy ze sobą czasu. Żona ma swoje sprawy, ja swoje, coraz mniej mamy punktów stycznych. Jeśli rozmawiamy to tylko na temat dzieci albo spraw dotyczących ogarniania codzienności – kto zrobi zakupy, kto zawiezie psa do weterynarza. Uświadomiłem sobie, że ja nawet nie wiem co u niej. Kiedyś godzinami potrafiliśmy zwierzać się sobie z tego co nam się przydarzyło w ciągu dnia. Być może w tej zagonionej rzeczywistości nawet nie zorientowałbym się, że coś jest nie tak, ale wybraliśmy się z żoną na weekend ze znajomymi. Pech chciał, że nasi przyjaciele z przyczyn losowych nie dojechali. No to macie czas dla siebie – śmiał się mój kumpel, ale mnie nie było do śmiechu. Na myśl o 48 godzinach z własną żoną ogarnęła mnie panika. Co będziemy robić? O czym rozmawiać? Jak tu pójść ze sobą do łóżka po tak długiej przerwie? Usiedliśmy z żoną do obiadu i popatrzyliśmy na siebie. Chyba oboje myśleliśmy to samo. Że coś się zmieniło, że się pogubiliśmy. Zjedliśmy obiad w milczeniu. Po powrocie opowiedziałem o tym przyjacielowi, który miał spędzić z nami weekend. Uspakajał mnie. Twierdził, że kryzysy się zdarzają, że to normalne. Że u niego też doszło do zdrady ze strony żony, ale poradzili sobie przy pomocy terapii małżeńskiej. Powinieneś spróbować – doradził mi. Wyobraziłem sobie, że żona mnie zdradza. Wie pani co poczułem? Nic. I to mnie przeraziło najbardziej. Może ja już jej nie kocham? Może nasz związek się wypalił?”

Agnieszka* (lat 38, w związku z mężem od lat 11) przyszła na spotkanie bo zaniepokoiła się swoim stanem. „Nie wiem co mi jest. Jestem jakaś smutna, apatyczna, bez życia. Nigdy taka nie byłam, dlatego mnie to martwi. Zawsze byłam uśmiechnięta, pełna energii. Nie poznaję siebie. Ciągle coś mi jest. A to boli mnie głowa, a to walczę z przeziębieniem. Wyniki mam dobre, bo sprawdziłam.” Dopytuję czy coś się wydarzyło w życiu Agnieszki, co mogło wpłynąć na jej stan. „No właśnie nie. Wszystko jest w porządku. To znaczy nie działy się żadne tragedie czy nieszczęścia. Mam pracę, trochę nudną i z brakiem perspektyw na rozwój, ale jest stała, z dobrą pensją – nie mogę narzekać. Córka zdrowa, zdolna, nie sprawia problemów. Mamy świetny kontakt. W tym roku idzie do szkoły.” Agnieszka zaczyna płakać. „O widzi pani?” – pyta. „Jak tylko pomyślę jaka ta moja córa już duża i samodzielna zaczynam ryczeć.” Pytam o związek. „Wie pani jak to jest..” – Agnieszka zawiesza głoś. „Jak to jest?” – dopytuję. „Niby jest wszystko dobrze. Mój mąż jest dobrym, porządnym człowiekiem. Pracowitym i odpowiedzialnym. Tylko.. Przepraszam..” Agnieszka sprawia wrażenie zawstydzonej. „Moja mama twierdzi, że mam fanaberie, że się czepiam i jestem dla mojego męża okropna. Ja wiem, że bywam niecierpliwa, że się na niego często wściekam, że jestem złośliwa. Mam takie dni, że drażni mnie w nim wszystko – to jak mówi, je, odkasłuje, jaki wydaje zapach. Sama się wstydzę tego co mówię, ale chcę być szczera.” „Czy podobne emocje ma Pani wobec innych? Córki, przyjaciółki?” – pytam. „Nie. Tylko wobec męża. Mój mąż ostatnio spytał mnie co ja na to, żebyśmy wybudowali dom? Zaczął coś mówić o weekendach poza miastem, fajnej emeryturze. Poczułam, że drętwieję. Obrazek wspólnej jesieni życia wywołał u mnie mdłości. Co się dzieje?”

Spadek namiętności, od dawna nieobecne (na myśl o małżonku/małżonce) motyle w brzuchu czy przyspieszone bicie serca, pewne rozczarowania wspólną codziennością, coraz częstsza konstatacja, że wybierasz to co wygodne (sen zamiast seksu, oddzielne łóżka, kupno czekoladek na prezent w markecie pod domem zamiast koronkowej bielizny w sklepie po drugiej stronie miasta), niekontrolowana reakcja ciała w obecności przystojnego kolegi czy pięknej koleżanki, kłótnie z partnerem, różnica zdań – te i inne podobne objawy dotykają większości z długotrwałych związków. Są naturalne, żeby nie powiedzieć – często nie do uniknięcia. Nie muszą od razu zwiastować kryzysu relacji. A nawet jeśli są jego początkiem czy objawem – można sobie z tym poradzić. Kryzysy (życiowe, zawodowe, w związku, w pełnieniu określonej roli np. matki, szefowej, przełożonego) były, są i będą. Nie bójmy się ich. Kryzysy można przetrwać i to nierzadko w dobrym stylu i z zadowalającym skutkiem. Kłopot pojawia się wtedy gdy mamy do czynienia już nie z kryzysem, a z wypaleniem. Możemy wypalić się w pracy, możemy wypalić się w miłości. Granica między kryzysem a wypaleniem związku jest płynna. Jeśli jesteś w podobnej sytuacji, w jakiej znaleźli się moi bohaterowie, jeśli i Ty zadajesz sobie pytania: może ja już jej/go nie kocham?, może nasz związek się wypalił? – odpowiedz sobie na poniższe pytania. Im więcej odpowiedzi twierdzących tym większe prawdopodobieństwo, że mówimy o wypaleniu relacji.

Czy mój związek się wypalił?

* Czy masz poczucie, że od pewnego czasu żyjecie obok siebie, że prowadzicie odrębne życia, że coraz mniej Was łączy, że coraz mniej macie punktów stycznych?
* Czy obserwujesz, że nie masz absolutnie żadnych potrzeb spędzania z partnerem czasu wspólnie (na rozmowie, na hobby)?
* Czy obserwujesz, że robisz (lub robicie) różne rzeczy (może celowo, może nieświadomie), żeby się ze sobą nie spotkać tak naprawdę (zostajesz dłużej w pracy, odwiedzasz rodziców, włóczysz się po sklepach, ciągle masz coś do załatwienia w banku, na poczcie, itd ) lub też dosłownie unikacie się?
* Czy Twój związek opiera się głównie lub jedynie na zadaniach pt. wspólne zakupy, odwiedziny u teściów, remontowanie domu?
* Czy Wasze rozmowy dotyczą głównie lub jedynie kwestii technicznych jak: ogarnianie dzieci, rachunków, etc?
* Czy obserwujesz u siebie, że nie masz potrzeby opowiadania o sobie partnerowi (o tym co u Ciebie, jak się czujesz, co się wydarzyło)?
* Czy uświadamiasz sobie, że nie masz ochoty na odświeżanie wiedzy dotyczącej partnera (o tym co u niego w życiu), co widać w sytuacji gdy on/ona dzwoni, żeby opowiedzieć Ci o przeżyciach z dnia, a Ty w tym czasie wolisz poczytać, pogadać z przyjaciółką, pograć w playstation?
* Czy czujesz, że pobyt u boku partnera czy w Waszym domu Cię nie regeneruje, nie wzmacnia, nie napełnia, że nie rozluźniasz się, nie odpoczywasz? Że coraz częściej wybierasz weekend ze znajomymi czy samotny urlop, żeby móc naładować przysłowiowe akumulatory?
* Czy jesteś ostatnio apatyczna/y, smutna/y, bez energii lub też niecierpliwa/y, rozdrażniona/y, agresywna/y?
* Czy zaobserwowałeś/łaś u siebie takie objawy jak: bezsenność lub nadmierna senność, bóle głowy, kręgosłupa, żołądka, kłopoty z koncentracją uwagi, spadek odporności, itp.?
* Czy masz poczucie, że w się swoim związku nudzisz?
* Czy na myśl o tym co między Wami myślisz „pustka, nic”?
* Czy na pytanie kogoś bliskiego „czy Ty go/ją kochasz?” odpowiadasz „nie” lub „nie wiem”, ewentualnie zaczynasz kluczyć „a co to właściwie znaczy?”
* Czy partner jawi Ci się jako przeciętny, nieciekawy, nudny, nijaki?
* Czy straciłaś/łeś dla partnera podziw, zachwyt, a może nawet szacunek?
* Czy obserwujesz, że jesteś wobec partnera coraz częściej: krytyczny/a, złośliwy/a, niecierpliwy/a?
* Czy dostrzegasz coraz częściej, że partner Cię irytuje, drażni (tym co robi, tym jak pachnie, jak je, jak mówi, drażni Cię jego bliskość, jego nawyki, etc)?
* Czy zauważasz, że już od dawna się nie dotykacie (nawet nie erotycznie, a z czułością)?
* Czy zauważasz, że już od dawna na siebie nie patrzycie?
* Czy gdy partner inicjuje zbliżenie – Ty już od dawna nie czujesz już nic (w żadnej sytuacji, w żadnych okolicznościach np. podczas wakacji), ewentualnie napinasz się, nieruchomiejesz?
* Czy gdy partner wyjeżdża – nie tęsknisz, nie myślisz lub wręcz cieszysz się, że „masz spokój”?
* Czy zauważyłaś/łeś, że właściwie nie rozmawiacie o przyszłości, nie mówicie o wspólnych planach, celach, pomysłach?
* Czy na myśl o wspólnym weekendzie/urlopie/przyszłości/emeryturze/starości/usamodzielnieniu dzieci odczuwasz niechęć, strach, panikę?
* Czy łapiesz się na tym, że coraz częściej wyobrażasz sobie swoje życie bez niego/niej? Tworzysz np. wizje „jak to byłoby z kimś innym?”
* Czy jesteś zaangażowana/y się w inną relację poza związkiem lub też coraz częściej o tym myślisz, szukasz?
* Czy robisz coś, co wiesz, że jest dla partnera raniące (np. masz romans), jednocześnie uświadamiasz sobie, że nie bardzo obchodzą Cię jego uczucia?
* Czy gdy wyobrażasz sobie, że Twój mąż/żona ma romans – ten scenariusz nie wywołuje w Tobie żadnych silniejszych emocji?
* Czy masz poczucie, że coraz mniej spraw między Wami (nawet spornych) wywołuje w Tobie emocje (choćby złości, sprzeciwu)?
* Czy uświadamiasz sobie, że nawet kłócić Ci się nie chce?
* Czy nie jest tak, że już nawet wspólne wspomnienia nie robią na Tobie wrażenia (tego jak się poznaliście, jak rodziły się Wam dzieci)?
* Czy zauważasz u siebie, że nie chcesz już wkładać nawet odrobiny energii w zadbanie o poprawę w relacji (nie chcesz czytać książek pt. „jak uratować związek?”, nie chcesz wcielać w życie zasad tantrycznego seksu, nie chcesz wydawać pieniędzy na terapeutę, a nawet jeśli – nie masz najmniejszej ochoty na korzystanie z jego wskazówek pt. „wygospodarujcie dla siebie jedno popołudnie w tygodniu”)?
* Czy łapiesz się na tym, że nawet nie zależy Ci na poprawie w relacji? Że ogarnia Cię obojętność („będzie co będzie”, „będzie co ma być”).
*Czy na myśl o tym, że Twój związek mógłby się rozpaść odczuwasz obojętność lub wręcz ulgę?

Dlaczego uczucie w związku potrafi się wypalić?

Może zdarzają się historie, kiedy to dzieje się „po prostu”. Nie ma bezpośredniej przyczyny, nie ma winowajcy. Kochaliśmy i przestaliśmy kochać – ot co. Przeszło, minęło bezpowrotnie. Ale z moich obserwacji wynika, że wypalenie w związku zwykle poprzedzone jest przez dwa czynniki: nudę (brak wyzwań) i wzajemne zaniedbanie.  Również zbyt rozpalony ogień zaangażowania (poświęcenie kosztem własnych potrzeb, poczucie misji, nadmierne zaangażowanie emocjonalne bez dostatecznej wzajemności) może w konsekwencji doprowadzić do wypalenia (w myśl powiedzenia, którego autorem jest Jeff Schmidt „Nie możesz się wypalić jeśli nigdy nie płonąłeś”).

Co możemy zrobić?

Wypalenie w związku zwykle zaczyna się od drobnych zaniedbań. Owe zaniedbania prowadzą do kryzysu. Dostajemy sygnał (np. w postaci wątpliwości, osłabnięcia emocji, czasem romansu), że coś się dzieje między nami nie tak. Jeśli w porę nie zareagujemy – kryzys, który jest szansą na zmianę i daje możliwość zatrzymania, refleksji i zadziałania – może przerodzić się w wypalenie. Wtedy może być już za późno, bowiem elementem stanu wypalenia jest brak motywacji, chęci, siły i nadziei. Dlatego tak ważna jest profilaktyka.

Oto lista pomocnych środków zaradczych:

* Dbajcie o swoją atrakcyjność
Fizyczną i duchową. Unikajcie tycia po ślubie (w końcu już można sobie odpuścić), nie chodźcie po domu w poplamionych łachmanach, chodźcie regularnie do fryzjera. Interesujcie się światem (żebyście byli ciekawymi rozmówcami), czytajcie książki, róbcie w swoim życiu coś interesującego.
* Wyznawajcie sobie uczucie
Nie, nie wystarczy dwa razy w życiu – przy zaręczynach i  na ślubnym kobiercu. Mówcie do siebie że się kochacie na różne, pomysłowe sposoby (ku inspiracji polecam film „Take This Waltz” Sarah Polley), piszcie smsy, zostawiajcie kartki na lodówce. Proste, wręcz banalne, ale jakie miłe.

* Zachwycajcie się sobą
Jak najczęściej patrzcie na siebie oczami zakochanego mężczyzny czy zakochanej kobiety. Skupiajcie się na tym co dostajecie, co jest dobrego. Bądźcie swoimi najwierniejszymi fanami i kibicami.
* Nie bądźcie przewidywalni
Zaskakujcie się – nowa fryzura, zmiana stylu ubierania, inna niż dotychczas reakcja.
* Bądźcie partnera ciekawi
Interesujcie się sprawami partnera, nieustannie odświeżajcie wiedzę na jego temat (co go teraz pochłania, co przeżywa, o czym myśli, marzy, śni).
* Dbajcie o partnera
Dopieszczajcie się na różne sposoby. Sprawiajcie sobie przyjemności. Opiekujcie się sobą. Wyręczajcie z obowiązków.
* Rozmawiajcie
Opowiadajcie sobie jak minął dzień, o tym jak poradzić sobie z kłopotem, gdy taki się pojawi.
* Dzielcie się spostrzeżeniami
Na temat obejrzanego filmu. Rozmowy z przyjacielem. Sytuacji w kraju. Widoku za oknem. To także tworzy więź.
* Wyrażajcie swoje potrzeby i reagujcie na nie
Zrezygnujcie z oczekiwania, „żeby się domyślił”. Chcecie, potrzebujecie – mówcie. Inaczej zostaniecie z brakiem i żalem do partnera. Słuchajcie czego potrzebuje partner. Uwzględniajcie wzajemne potrzeby w decyzjach jakie podejmujecie.
* Unikajcie cichych dni
Wyjaśniajcie sobie na bieżąco. Nie doprowadzajcie do odkładania i narastania emocji. Unikajcie dni, w których jesteście bez kontaktu a przepaść między Wami rośnie.
* Urozmaicajcie Waszą codzienność
Raz na jakiś czas zjedzcie obiad na łonie przyrody, nudne czynności wykonujcie wspólnie rozmawiając przy tym i wygłupiając się.
* Urozmaicajcie Wasze noce
Zróbcie to inaczej, eksperymentujcie na miarę waszych potrzeb, obejrzyjcie razem film erotyczny.
* Chodźcie na randki
Takie z prawdziwego zdarzenia – z kinem, kolacją i szampanem.
* Pielęgnujcie rytuały
Miejcie swoje stałe punkty dnia, tygodnia, miesiąca czy roku. To zbliża.
* Znajdźcie wspólne hobby
Koniecznie szukajcie tego, co możecie robić oboje i z pasją. O czym możecie rozmawiać do późnej nocy.
* Wyjeżdżajcie na urlopy
Nie remontujcie mieszkania w czasie wolnym, nie róbcie generalnych porządków ale wyjedźcie – zmieńcie otoczenie, wykąpcie się razem w jeziorze, zmęczcie się razem w górach, doświadczcie czegoś wspólnie, gromadźcie wspomnienia.
* Śmiejcie się
Z siebie, z otaczającej Was rzeczywistości. Rozśmieszajcie się. Szukajcie wspólnego poczucia humoru.
* Dotykajcie się
Erotycznie, czule, w przelocie, przypadkiem. Głaskajcie się po głowie, miziajcie po plecach. Jak oglądacie film – chwyćcie się za ręce, połóżcie stopy na kolanach partnera.
* Od czasu do czasu wspominajcie przeszłość
Jak się poznaliście, co Wam się w sobie podobało, jak zapamiętaliście Wasz pierwszy pocałunek. To odświeża dawne emocje.
* Organizujcie przyszłość
Wznawiajcie wspólne cele, marzcie, planujcie. Zamierzenia realizujcie. Jak wynika z badań psychologicznych – wspólny cel i wysiłek w osiągnięciu go sprzyja zacieśnieniu relacji. Miejcie po co żyć i to żyć wspólnie i z radością.
* Odpoczywajcie od siebie
Raz na jakiś czas zróbcie coś bez partnera. Dbajcie o swoją odrębność. Zatęsknijcie za sobą.
*Dbajcie o odrębność
Czynności intymne wykonujcie raczej bez obecności partnera (toaleta, depilacja). To sprzyja utrzymaniu erotycznego napięcia.
*Bądźcie swoimi adwokatami
Nie oskarżajcie się. Ufajcie w swoje dobre intencje. Przyjmujcie okoliczności łagodzące.
* Ubierajcie czasem buty partnera
Zamiast karmić siebie i innych pretensjami do partnera postawcie się od czasu do czasu na jego miejscu. Czego mógłby od Was chcieć, potrzebować? Odwróćcie pytanie – czy ja chciałbym/abym być z sobą w związku?

Jednym słowem – nie zostawiaj związku, żeby dział się sam. Nie podlewany i niepielony ogród wysycha.
A dodatkowo – zachowajcie odrobinę rozsądku w miłości. Nie spalajcie się już na początku. Angażujcie się, ale nie ślepo i bezkrytycznie. Pamiętajcie też w tym wszystkim o sobie.
* W celu zachowania prywatności moich klientów i utrudnienia ich identyfikacji – imiona bohaterów zostały zmienione. Jeśli chcę umieścić w artykule historię któregoś z moich pacjentów – ZAWSZE pytam go/ją o wyrażenie zgody.

Kocham dwóch

Historia Natalii (29):
Natalia od 4 lat jest w związku z Krzysztofem. Planują ślub, tylko czekają aż uda im się uzbierać pieniądze na wesele. Taka jest wersja oficjalna, taką też zna Krzysztof. Tak naprawdę Natalia odwleka ślub, ponieważ nie wie czy chce wyjść za mąż za Krzysztofa czy też za Jakuba, którego poznała rok temu na szkoleniu. Natalia twierdzi, że kocha ich obydwu. „Nie umiem wybrać. Próbowałam. Zostawiałam Jakuba, ale za kilka dni wracałam, tak za nim tęskniłam. Z Kubą jest mi cudownie – czuję się piękna, jedyna, najważniejsza. Kuba ma w sobie tyle życia, energii! Nie umiem się tego pozbawić. Dlaczego miałabym, tak w ogóle? Z kolei Krzysiek jest moim najlepszym przyjacielem. Był ze mną w różnych trudnych chwilach. Ale to nie tylko wdzięczność. Ja naprawdę czuję, że go kocham. Kiedy wyobrażam sobie, że miałoby go nie być czuję strach. I pustkę. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby go w moim życiu zabraknąć. Że miałby zniknąć, ot tak. Bo wiem, że gdybym odeszła to oznaczałoby koniec naszej znajomości. On nie uznaje przyjaźni między byłymi. Jak jestem z Kubą jest mi dobrze, ale po jakimś czasie tęsknię do Krzysia. Jak jestem z Krzysztofem czuję się taka spokojna, bezpieczna. Ale też myślę o Kubie. Wiem, że to nie fair wobec nich. Ale to jest silniejsze ode mnie! W końcu co można poradzić na miłość?”

Historia Bogusi (39):
Bogusia jest mężatką od 18 lat. Wyszła za mąż wcześnie ze względu na nieplanowaną ciążę. Mąż Bogusi jest od niej starszy o 7 lat. Mówi o nim w samych superlatywach: „To przede wszystkim bardzo dobry człowiek. Opiekuńczy mąż, troskliwy ojciec. Bardzo go kocham. Uwielbiam spędzać z nim czas. Teraz kiedy nasze dzieci są już w takim wieku, że więcej ich nie ma, niż są – mamy go dla siebie więcej. Chodzimy na długie spacery z psem, wyjeżdżamy na weekendy ze znajomymi, gotujemy. Jest między nami dużo ciepła, czułości.” Trzy lata temu Bogusia wyjechała do Hiszpanii na miesięczny kurs językowy. Spełniła w ten sposób swoje marzenie. Jednym z uczestników był Maciej. Młodszy o cztery lata. Bogusia wdała się w romans: „Czułam się jak w jakimś śnie. Nagle, po tylu latach bycia przykładną żoną i matką stałam się wyuzdaną kochanką. Czułam się i świetnie i fatalnie, bo okłamywałam męża.” Po miesiącu Bogusia wróciła do rodziny. Pożegnała się z Maciejem nie bez bólu, ale uznała że po prostu tak trzeba. Liczyła, że o nim zapomni, że jej przejdzie. „To tylko wakacyjna fascynacja” – myślała. Ale nie przechodziło. Myślała o nim często. I tak przez pół roku. Wtedy natknęła się na niego w restauracji. Odnowili kontakt. Rozstawali się kilka razy. Raz na wiele miesięcy. Zawsze wracali. Bogusia: „To nie jest tak, że mam męża, który mnie zaniedbuje, więc uległam kochankowi, który wreszcie zobaczył we mnie kobietę. To byłoby banalne. Mój seks z mężem jest w porządku. A z kochankiem dużo rozmawiam. Dlatego to takie trudne. I nie znoszę słowa kochanek, bo to nie oddaje tego co jest między mną a Maćkiem. Ja go pokochałam. Jednocześnie nie przestałam kochać męża”

Zarówno Natalia jak i Bogusia cierpią. To widać. Każda na swój sposób przeżywa swój osobisty, intymny dramat. Obie zadały mi to samo pytanie – „Czy to możliwe, żeby naprawdę kochać dwóch mężczyzn jednocześnie?”.

Niektórzy psycholodzy są zdania, że można, ale jest to uczucie o innej jakości. Porównują to np. do miłości wobec męża, dzieci, rodziców – każdego z nich kochasz, ale każdego trochę inaczej. Część specjalistów uważa, że nawet własne dzieci kocha się jednak w nieco inny sposób. Uznają, że kochanie wszystkich dzieci tyle samo i tak samo jest mitem. Jednak większość teoretyków i praktyków skłania się ku teorii, że miłość wobec dwóch mężczyzn czy kobiet nie jest możliwa. W takich historiach chcą dopatrywać się co najmniej niedojrzałości emocjonalnej lub wręcz poważniejszych zaburzeń, ewentualnie wiążą to z kondycją pierwotnego związku. I pewnie często mają rację. Ale czy zawsze? Sytuacja deklarowanej miłości wobec dwóch (przepraszam za wyrażenie) obiektów to sytuacja z pewnością niecodzienna, niestandardowa. Może wobec tego stawiać psychoterapeutę w sytuacji pewnej niewiedzy czy bezsilności. A kiedy czujemy się niepewni czy bezradni, kiedy nie mamy na coś gotowej odpowiedzi czy rozwiązania – wtedy pojawia się ocena. Dlaczego? Bo my ludzie nie lubimy nie wiedzieć. Nie lubimy nie mieć recepty. Wtedy lepiej nadać etykietę. Żeby móc odpowiedzieć na pytanie czy miłość do dwóch jest możliwa należałoby się w ogóle zastanowić nad tym czym tak naprawdę jest miłość. Przecież każdy rozumie ją trochę na swój sposób. Czy miłość to emocja? Czy miłość to postawa? Tyle razy obserwuję jak mylimy miłość z pożądaniem albo zaspakajaniem potrzeb. Lub też traktujemy miłość jako usprawiedliwienie, pretekst, przykrywkę. Dlatego ja na potrzeby tej dyskusji i w sytuacji pracy z osobami, które deklarują miłość do dwóch mężczyzn/kobiet wolę używać określenia – silna więź emocjonalna.
W swojej pracy z pacjentami zaobserwowałam, że ową więź rzadko zacieśniamy z mężczyznami (czy kobietami) którzy są do siebie podobni. Pozornie – może, ale tak naprawdę to jak się przy nich czujemy, to jakie potrzeby przy nich zaspakajamy – tu widać różnice. Potwierdzają to doświadczenia bohaterek. Z jednym partnerem masz wspólne wspomnienia, przyjaciół, zainteresowania, rytuały, czujesz się przy nim dobrze, bezpiecznie, spokojnie; z drugim – łączy Cię poczucie nowości, fascynacji, przygody, tajemnicy, nieprzewidywalności. Czasem zachłyśnięcie się nowością mija, czasem jednak przeradza się w silne zaangażowanie. Nie chcę sprowadzać podobnych historii do oczywistości i jak powiedziała Bogusia – banału. Różnice między partnerami mogą być naturalnie znacznie bardziej subtelne, ale zazwyczaj moje pacjentki (czy pacjenci) faktycznie mówią, że „i z jednym i z drugim czują się szczęśliwe, ale z każdym inaczej”.
My ludzie jesteśmy jednostkami złożonymi. Każdy z nas nosi w sobie różne aspekty (troskliwej matki, odpowiedzialnej pani doktor, opiekuńczej żony, demona seksu, małej dziewczynki/w przypadku mężczyzn – odpowiednio) . Występujemy w różnych rolach (matki, żony, kochanki swojego męża, pracownika, szefowej, syna, sąsiada, etc). Mamy różne potrzeby, czasem wzajemnie się wykluczające (potrzeba bezpieczeństwa i potrzeba nowości). Te wszystkie aspekty w nas domagają się zaistnienia. Wszystkie potrzeby w nas domagają się zaspokojenia. M.in dlatego nawiązujemy romanse, które czasem przeradzają się w silną więź i bliskość. Dlatego też mówimy o miłości wobec np. dwóch mężczyzn, ponieważ przy jednym może wybrzmieć jedno, a przy drugim – inne. Nie wiemy z czego zrezygnować. Wszystko wydaje nam się ważne. Jak więc sobie z tym poradzić?

* Kiedy zaczynasz odczuwać fascynację kimś – przyjrzyj się czego szukasz. Co Ci zadźwięczało? Czego pragniesz doświadczyć? Co domaga się odkrycia, przebudzenia? Do czego potrzebujesz dostępu? Co do tej pory blokowałaś/łeś? Na co sobie nie pozwalałaś/łeś? Czego się boisz? Kim się stajesz przy „tym drugim”? Jaka przy nim jesteś? Najbardziej niebezpieczny jest brak świadomości. Załóżmy, że jesteś przykładną, dobrą, mądrą, zadbaną, wyrozumiałą żoną, która daje swojemu mężczyźnie spokój i ukojenie. A co z tą częścią Ciebie, która jest emocjonalna, nieracjonalna, szalona, nieprzewidywalna, etc? Jeśli z jakiś powodów nie uruchamiasz jej w kontakcie z mężem (Ty sobie nie pozwalasz, nie czujesz przyzwolenia męża)  możesz zacząć to robić w relacji z kimś innym. Jeśli nie masz wglądu w ten mechanizm możesz nigdy nie wyjść z zamkniętego cyklu i stale mieć poczucie nienasycenia, cierpienia, poczucia winy.
* Zastanów się czy ten aspekt Ciebie który domaga się zaistnienia możesz uruchomić w relacji z obecnym partnerem. Czy możesz to sobie „zabezpieczyć” w obecnym związku? Może zbyt szybko uznajemy, że z mężem czy żoną to nie? To tak jak bohater filmu „Depresja gangstera” na pytanie swojego terapeuty czy nie układa mu się z żoną skoro ma kochankę odpowiada zdziwiony, że „z żoną wszystko w porządku”. „Dlaczego w takim razie masz kochankę?” – pyta terapeuta. „Bo z kochanką robię to czego nie robię z żoną”. „A dlaczego nie robisz tego z żoną?” – drąży. „Przecież ona całuje moje dzieci na dobranoc”. Im w pełniejszy sposób możesz wyrażać siebie w danej relacji, tym mniejsza potrzeba szukania poza.
* Może zdarzyć się tak, iż z jakiś powodów uznasz, że przy obecnym partnerze tej części siebie nie uruchomisz. To naturalne, że żadna relacja nie da nam wszystkiego. Wyobraź sobie, że masz np. dwie czy trzy przyjaciółki. Nie jest tak, że z jedną chętniej filozofujesz, z drugą się śmiejesz, a z trzecią bawisz? Czy to świadczy o słabej jakości Twoich przyjaźni? Niekoniecznie. Twój związek też nie musi być do niczego tylko z tego powodu, że (mówiąc z przymrużeniem oka) nie realizujesz swojego ja w sposób absolutny. Dobrze jednak, byś miał/a okazje wyrażania siebie możliwie najpełniej. Dlatego też pomyśl – czy możesz realizować różne aspekty siebie poza związkiem, ale w sposób który mu nie zagraża. Miałam klientki, które zapisywały się np. na taniec (aby doświadczać swojej kobiecości i seksapilu) czy na boks (aby wejść w kontakt ze swoją mocą, siłą, zwierzęcym instynktem).
* Jeśli wybrzmienie jakiegoś aspektu Ciebie nie jest możliwe – zastanów się czy jesteś w stanie zaakceptować to, że na ten moment lub też w ogóle tak jest. Czy jest on dla Ciebie na tyle ważny, że pogodzenie się z uśpieniem go (bywa, że tylko czasowym) jest zbyt trudne? Być może fakt, że tyle aspektów Ciebie jednak przy partnerze uruchamiasz jest wystarczająco dobre? Poczuj jak jest.

Silne zaangażowanie emocjonalne w dwie relacje jest wyczerpujące i raniące. I mniejsza już o przyczynę takiego zaangażowania (niezaspokojone potrzeby, deficyty, niedojrzałość, zaburzenia emocjonalne). Tak czy inaczej stanowi i sieje cierpienie. Dlatego zanim pchniemy się w kierunku tego co nazywamy miłością (nie twierdzę, że nią nie jest) – może wykorzystajmy inne możliwości.

 

Związek z „masochistą”

Sergiusz (39) umówił się do psychologa, żeby pomóc swojej żonie. Ma podejrzenia, że żona ma depresję. Pytam co go niepokoi. Sergiusz: „Moja żona przede wszystkim jest bardzo delikatna i wrażliwa. I jest bardzo dobrym, pomocnym, życzliwym człowiekiem. Wszystkim by nieba uchyliła. Bardzo przeżywa to, że nikt tego nie docenia, nie wykazuje chęci, żeby się odwdzięczyć. W pracy moja żona jest traktowana jak koń pociągowy – wszystko zrobi, zniesie. I tak rzeczywiście jest, a potem mi się wypłakuje, że już nie ma siły. Od trzech lat namawiam ją na zmianę pracy, bo w dziedzinie w której pracuje ze znalezieniem innej nie miałaby najmniejszego problemu. Nie wiem dlaczego tego nie chce skoro tam jej źle. Gdy ją o to pytam złości się i mówi, żebym dał jej spokój. W weekendy moja żona jeździ do swojej mamy. Trochę mnie to denerwuje, że nic wtedy nie możemy fajnego zrobić, bo przecież ona nie zostawi matki samej.” Pytam czy teściowa jest chora, potrzebująca. „Ależ skąd. Jest zdrowa, tylko tyle, że od śmierci męża sama. Nie wymaga szczególnej opieki. Nawet nie wiem czy jej oczekuje, czy żona nie jest w tym temacie nadmiarowa. Ja rozumiem, że żona chce pobyć z mamą, ale czy wspólny wypad na weekend raz na kwartał to tak wiele? Ostatnio żona dała się namówić. Ten wyjazd to był koszmar. Żona miała zbolałą minę. Jak ją pytałem o co chodzi mówiła, że martwi się o mamę. Z resztą ona się czymś martwi nieprzerwanie. Nawet jak nic się złego nie dzieje. Co będzie jak dziecko nie zaklimatyzuje się w szkole? Świetnie dało sobie radę. Co będzie jak trzeba będzie mamę wziąć do siebie? Od 5 lat nie ma takiej potrzeby, a ona wciąż wałkuje ten temat. Itd. Kiedy wracaliśmy z wyjazdu całą drogę robiła mi wyrzuty, że ją namówiłem. Oskarżała mnie, że nie rozumiem jej sytuacji, że moi rodzice mają jeszcze siebie, że tylko ona się przejmuje, bo w końcu ktoś musi. Nie wiem kiedy widziałem moją żonę uśmiechniętą, beztroską? Ostatnio powiedziałem jej, że ona zawsze musi mieć jakiś problem. Że gdy się na nią patrzy można by wysnuć wniosek, że życie to udręka i pasmo trosk. Popłakała się. Wykrzyczała mi, że przecież ona też się z tym męczy. Poczułem się podle, że jej dokładam. Zaproponowałem, żeby poszła do psychologa. Nie chce. Twierdzi, że nie wierzy, że ktokolwiek obcy może jej pomóc.”

Rozmawialiśmy jeszcze bardzo długo. Pod koniec spotkania oboje doszliśmy do wniosku, że prawdopodobnie hipoteza Sergiusza o depresji żony jest nietrafiona. Sergiusz przyznał, że „żona była taka od zawsze”. „Kiedy braliśmy ślub ona zamiast się cieszyć cały czas martwiła się czy wszystko się uda, czy goście będą zadowoleni czy sukienka się nie poplami.. Oczywiście wszystko się udało, ale zastanawiam się po co te nerwy? Po weselu powiedziałem do żony, że ten dzień mógłby być przyjemniejszy. I że mi szkoda. Wpadła w jakąś melancholię na 3 dni. Przepraszała mnie, twierdziła, że nigdy sobie tego nie wybaczy, że zepsuła mi tak ważny dzień. Ja już naprawdę chciałem pójść do przodu, a ona swoje. Tylko że od tego czasu jest dokładnie tak samo. Moja siostra uważa, że żona wynajduje sobie problemy. Że ona lubi jak jest źle. To możliwe? To byłoby straszne.”

Czy to możliwe, że ktoś lubi cierpieć? Rzeczywiście są takie osoby, które sprawiają takie wrażenie.  Być może jest to opinia nie do końca sprawiedliwa. Np. Alexnder Lowen uważa, że taka osoba cierpi naprawdę, ale jednocześnie jest niezdolna do zmiany tego stanu. O takiej osobie zwykliśmy myśleć i mówić – to jakiś masochista! Mimo, iż to sformułowanie potoczne psychologowie praktycy istotnie wyodrębniają podobne rozpoznanie – osobowość masochistyczna (wymiennie – osobowość samoponiżająca czy autodestrukcyjna). Co prawda ta forma zaburzeń osobowości nie została włączona do oficjalnego systemu kwalifikacyjnego, jednak wielu psychoterapeutów dostrzega użyteczność powyższego rozpoznania i też z tej użyteczności korzysta.

Co można zaobserwować u partnera wykazującego cechy osobowości masochistycznej?

* Sprawia wrażenie jakby miała zapotrzebowanie na cierpienie
* Ma trudności z przeżywaniem i wyrażaniem takich uczuć jak: radość, satysfakcja, poczucie przyjemności
* Odrzuca ludzi i sytuacje, które mogłyby wzbudzić przyjemne uczucia
* Na sukces czy dobrą wiadomość reaguje obniżeniem nastroju czy poczuciem winy
* Ciągle się czymś zamartwia
* Ma skłonności do licznych zniekształceń poznawczych ( katastrofizuje, wyolbrzymia to co może niepokoić, pomniejsza czy ignoruje to co uspokaja)
* Wytrwale znosi ból, cierpienie, niewygody; nie wykazuje zachowań mających na celu zmianę swojego położenia nawet jeśli istnieje taka możliwość
* Dużo robi dla innych mając przy tym poczucie poświęcenia, umęczenia, bycia wykorzystywaną, jednak nie przerywa działań, które do tego prowadzą
* Potrzeby innych stawia przed swoimi; przy jednoczesnym przeświadczeniu iż taka jej postawa jest niedoceniana
* Wychodzi jej pomaganie innym, jednocześnie w swoim życiu ponosi porażki, choć obiektywnie mogłaby osiągać sukcesy (ma zdolności, możliwości, warunki, etc)
* Jest skłonna do wyrzeczeń i poświęcenia na rzecz innych, nawet jeśli inni tego nie oczekują czy wręcz nie chcą
* Reaguje na potrzeby innych natychmiast i bez zastanowienia, często wręcz je wyprzedza zanim ktoś taką potrzebę wyrazi
* W niezrozumiały dla innych sposób tak kieruje swoim życiem, że obraca się w gronie osób, które ją wykorzystują, z kolei te które chcą jej realnie pomóc – odtrąca
* Ma tendencję do wchodzenia w związki toksyczne i niszczące
* Sprawia wrażenie jakby swoją postawą prowokowała innych do gniewu, odrzucenia czy wykorzystywania. Może wtedy doznawać poczucia upokorzenia, krzywdy, ludzkiej niewdzięczności.
* Nie interesują ja osoby, które dobrze się do niej odnoszą
* Mimo deklaracji, iż chce pomocy – realną pomoc odrzuca (czasem nie wprost, ale tak się jakoś dzieje, że z pomocnych rozwiązań nie korzysta)
* Na propozycję realnych rozwiązań reaguje gniewem
* Reprezentuje zachowania autodestrukcyjne (nie dba o siebie, źle się odżywia, pali, etc)
* Przejawia zachowania bierno-agresywne (jest np. złośliwa, daje do zrozumienia, itp.)
* Potrafi wzbudzać w innych poczucie winy („tylko ja się przejmuję”, „tyle z siebie dałam a Ty tego nie doceniasz”, itp.)
* Ekspresja takiej osoby jest ograniczona, zahamowana
* Sprawia wrażenie uległej, wręcz służalczej, niewidzialnej
Tak rozumiana osobowość masochistyczna nie ma nic wspólnego z masochizmem traktowanym jako zaburzenie preferencji seksualnych, w którym jednostka odczuwa podniecenie seksualne w sytuacjach poniżenia lub doznawania bólu.

Po zapoznaniu się z powyższą listą cech Sergiusz przyznał, że wiele z nich przejawia jego żona. Mniejsza o to ile dokładnie czy też które to z nich. Naszym celem nie było postawienie żonie Sergiusza dokładnej diagnozy, bo też nie jest to możliwe na odległość. Każdego też przed diagnozowaniem swoich bliskich przestrzegam. Brak fachowej wiedzy i zaangażowanie emocjonalne mogą zaburzyć właściwy obraz. Chodzi o pewien rodzaj oglądu sytuacji, który mógłby pomóc Sergiuszowi odpowiednio reagować. Do tej pory Sergiusz podejmował różne strategie postępowania:
* rozmawiał z żoną próbując wykazać brak logiki w przeżywaniu przez nią określonych spraw np. martwienie się na zapas (odczuwał jednak poczucie winy kiedy słyszał od żony że jej nie rozumie i że to jest silniejsze od niej, ewentualnie że tylko ona się martwi, inni mają to gdzieś)
* cierpliwie wysłuchiwał narzekań i żalów żony (poczuł się jednak tym zmęczony, bowiem jak powiedział – ile można?)
* podsuwał żonie różne pomysły i rozwiązania (ponieważ żona z nich nie korzystała, a często wyrażała wobec męża złość – ten poczuł się bezsilny)
* wyręczał żonę w dokonywaniu różnych zmian np. zatrudnił panią do sprzątania, żeby żonę odciążyć (ponieważ żona zareagowała najpierw poczuciem winy że sobie nie radzi, następnie pretensjami że i tak musi wszystko poprawiać– Sergiusz kolejny raz poczuł niemoc)
* zaproponował żonie fachową pomoc (jak wiemy – ten pomysł również okazał się nieefektywny)

Podobne strategie postępowania przyjmuje większość partnerów osób o strukturze masochistycznej.
Niestety, często żadna z nich nie okazuje się skuteczna. Dlaczego tak się dzieje? Bowiem nierzadko jest to walka z wiatrakami. Wydaje się nam, że jak będziemy bardzo chcieć uda nam się odpowiednio wpłynąć na partnera. Nie wiemy, że na pewne rzeczy po prostu nie ma mocnych. Że jeśli wchodzimy w związek z kimś kto a) ma zaburzenia osobowości (spełnia kryteria dla konkretnych zaburzeń b) ma określony rys osobowościowy np. osobowości masochistycznej (nie spełnia kryteriów zaburzeń, ale wykazuje znaczącą część cech) prawdopodobieństwo zmiany u takiej osoby pod naszym wpływem jest jednak ograniczone. Nie zupełnie niemożliwe, ale nadmierny optymizm w tej kwestii często skutkuje wyczerpaniem, poczuciem winy, frustracją, bezsilnością – jak u Sergiusza.

Jaki jest koniec historii mojego bohatera? Powiedziałabym, że sprawa jest rozwojowa. Pod wpływem naszych rozmów Sergiusz zmienił cel spotkań. Zdecydował, że zajmie się sobą, tzn. tym jak może sobie lepiej radzić będąc w związku ze swoją żoną, z którą nie jest mu łatwo, ale którą kocha i chce z nią być. Taki cel na pracę wydaje się jak najbardziej realny.

 

 

Dopasowanie w związku

Ksenia (40) jest rok po rozwodzie. Pytam o powód rozstania. „Niezgodność charakterów” – mówi. „To oficjalnie. A jak Pani o tym myśli?” – drążę. „Właściwie to się z tym zgadzam. My kompletnie do siebie nie pasowaliśmy”.

Julian (rozwodnik, 41 lat) od kilku miesięcy spotyka się z nową partnerką. Jest zadowolony z tego jak im się układa, mimo, że jak mówi „ciągle się kłócą”. „Mnie jest dobrze. Ścieramy się, to prawda, ale czuję, że jest między nami coś naprawdę ważnego. Moja matka jest zdania, że nam nie wyjdzie, skoro już teraz widać, że jesteśmy zupełnie niedopasowani.”

Natalia (37) jest samotna. Od kilku lat szuka partnera. „Z marnym efektem” – kwituje. Natalia chce przyjrzeć się temu jaka jest przyczyna jej niepowodzeń. Pytam czy ma już jakąś roboczą hipotezę na ten temat. „Ja po prostu nie mogę znaleźć kogoś kto by do mnie pasował”.

Czy my do siebie pasujemy? – oto jest pytanie. Zadajemy je sobie samym i sobie nawzajem. Odpowiedzi szukamy wśród przyjaciół, psychologów, terapeutów i nauczycieli duchowych. Wczytujemy się w mądre teksty dotyczące relacji. Badamy co na ten temat mają do powiedzenia karty, gwiazdy, numerologia. Chętnie rozwiązujemy wszelakie testy, psychozabawy, quizy. Szukamy kogoś kto, jak powiedziała Natalia „do nas pasuje”. A jak już znajdziemy gra toczy się od początku – „ ale czy my na pewno do siebie pasujemy?”.

Wzajemne dopasowanie – co to właściwie znaczy? Czy to oznacza, że jesteśmy do siebie bardzo podobni i takich też partnerów mamy wybierać? A może przeciwnie – chodzi o to, żeby się uzupełniać? Wtedy mielibyśmy szukać kogoś, kto jest od nas różny. Na ile też takie dopasowanie jest w związku kluczowe i odpowiada za trwałość takiej relacji i satysfakcję z niej?

Zacznijmy od tego co w tej sprawie ma do powiedzenia nauka. Dane z licznie przeprowadzonych badań zdają się skłaniać nas ku koncepcji, iż dopasowanie to raczej zbiór podobieństw. O tym stanowi np. koncepcja dopasowania urodą. Zakłada ona, iż po pierwsze – mamy skłonność do dobierania partnera podobnego do siebie pod względem fizycznym (mając na myśli określony przedział tzw. atrakcyjności fizycznej). Po drugie – taki wybór miałby zwiększać szansę na to, że relacja przetrwa. Nie tylko podobieństwo fizyczne ma znaczenie dla trwałości relacji. Według badaczy również podobieństwa w takich obszarach jak: poziom inteligencji, wykształcenie, wiek, status społeczny, wyznanie (kultywowanie podobnych tradycji i rytuałów), wartości (wspólny cel dla związku, co ma tworzyć jego sens, spoiwo), potrzeby (potrzeba bliskości, odległości, wolności, umiejscowienie granic), poglądy (podział ról w związku, zarządzanie finansami, wychowywanie dzieci), opinie, postawy – tworzą konieczną bazę wzajemnego dopasowania. Znaczące różnice w tych obszarach stanowią dla związku wyzwanie, któremu nie każda relacja potrafi sprostać. Część naukowców do tej bazy dodałaby z pewnością jeszcze wspólnotę pasji i zainteresowań. W końcu to z nich składa się nasza codzienność. Domator może mieć kłopot z „dogadaniem się” z kimś, kto swój wolny czas najchętniej spędzałby w restauracjach, a osoba łaknąca regeneracji na łonie przyrody może nie znaleźć punktów stycznych z kimś, kto jest mieszczuchem. Natomiast podobieństwo w zakresie tego jak spędzamy wolny czas nie może być z pewnością jedynym obszarem, który nas łączy. Co się bowiem stanie, gdy nasza partnerka poważnie zaniemoże, a nasz związek opierał się do tej pory głównie na wyjazdach w skałki? Jeśli mamy wspólną wizję związku oraz wiemy co jest naszą misją – z resztą powinniśmy sobie poradzić. A co z osobowością, charakterem, temperamentem? Czy choleryk powinien dobrać sobie choleryka czy wręcz przeciwnie? Czy osoba dominująca lepiej porozumie się z podobnym do siebie dominantem czy jednak z osobą uległą? I co z postrzeganym jako niezmiernie ważne dopasowaniem seksualnym? Zacznijmy od seksu. Rzeczywiście znacząco odmienny poziom libido i skrajnie odmienne potrzeby seksualne mogą stanowić przeszkodę w trwałości relacji. Jest to kolejny argument na rzecz dobierania się pod kątem podobieństw. Zwracam jednak uwagę na słowa – znacząco i skrajnie (odmienny/e). Pewne różnice są nie tylko dopuszczalne, ale i naturalne. Poza tym warto wiedzieć, że to co łączymy z  naszym temperamentem w sypialni (który jako temperament  jest wrodzony i niezmienny) może być jednak w pewnym stopniu od nas zależne. Na poziom libido ma wpływ nie tylko temperament, ale i stan zdrowia, dieta, styl życia, przyjmowane leki, negatywne doświadczenia związane z seksem, poczucie własnej atrakcyjności, poziom satysfakcji z relacji, itp. A z tym już możemy pracować. Jeśli chodzi o cechy osobowości kwestia dopasowania wydaje się być nieco bardziej skomplikowana. Wśród naukowców nie ma zgody które z cech charakteru „powinny” być podobne, a które „powinny” się uzupełniać. Zgadzają się w jednym – istnieją takie cechy, które powinny być symetryczne i takie, które dobrze, by były komplementarne (m.in.: pesymizm versus optymizm, mówca versus słuchacz). Być może to właśnie w teorii o komplementarności cech w relacji ma swoje źródło koncepcja o przeciwieństwach, które się przyciągają.  Natomiast na pytania – które to z cech?, a także jakie są optymalne proporcje pomiędzy podobieństwami a różnicami w związku – tu już zgodności brak.
Gdy mówimy o wzajemnym dopasowaniu w relacji nie możemy zapomnieć o jeszcze dwóch ważnych teoriach. Pierwsza (biologiczna czy też ewolucyjna) zakłada, że przy wyborze partnera kierujemy się dopasowaniem wzajemnych układów immunologicznych. Chodzi o to, aby układ immunologiczny naszego wybranka był jak najbardziej odmienny od naszego. W ten sposób nasze potencjalne przyszłe dzieci powinny być odporne na jak największą ilość schorzeń. Druga teoria (doboru na podstawie motywów nieuświadomionych) zakłada, że wybierając partnera dopasowujemy go jako tego, który ma w posiadaniu klucz pasujący akurat do naszego zamka. Czym jest owy zamek? Czym jest owy klucz? Chodzi o możliwość odtworzenia pewnego emocjonalnego klimatu z domu rodzinnego (o odtworzenie określonych ról, mechanizmów funkcjonowania). Dopasowanie partnera odbywa się w sposób automatyczny, instynktowny i oczywiście  nieświadomy.

Tyle nauka. Ja, jako psycholog praktyk zawsze zadaję sobie pytanie – jak mogę wykorzystać teorie naukowe do swojej pracy z pacjentami/klientami? Co może mi się przydać, aby realnie pomóc tym, którzy zgłaszają się do mnie po taką pomoc? Ba, jaki mogę zrobić użytek z tej wiedzy dla siebie? W końcu też żyję, komunikuję się z ludźmi, dokonuję wyborów. Przyglądam się powyższym założeniom. Co sobie myślę? Myślę, że na pewne kwestie np. na biologię (dopasowanie pod kątem odmienności układów immunologicznych) nie mam wpływu. Nikt nie ma. Na niektóre (wybór partnera pod kontem wspólnych wartości, potrzeb, zainteresowań etc; poziom libido;  pogłębianie wglądu dotyczącego treści nieuświadomionych; itp.) – mam, przynajmniej do pewnego stopnia. No ale co w sytuacji, kiedy mój wybranek będzie podobnie wykształcony i będzie miał podobny pomysł na nasze wspólne życie, ale oboje będziemy tak dominujący, że tak czy inaczej staniemy przed pytaniem (że wrócę do początku) – to my jesteśmy dopasowani czy też nie? Czy jesteśmy dopasowani wystarczająco?
Dlatego też kiedy ja myślę o dopasowaniu – mniej zastanawiam się nad poszczególnymi cechami osobowości, statusem społecznym czy proporcją tego co symetryczne do tego co komplementarne. Nie łudzę się, że ktoś to kiedykolwiek dokładanie zbada, wyliczy i da nam gotową receptę na optymalny poziom dopasowania. Może część z nas by tak chciała. Może byłoby wtedy łatwiej: spełnia warunki dopasowania – dzień dobry, nie spełnia – do widzenia. Ale w moim poczuciu byłoby mniej barwnie. Płasko. Czy to nie ciekawe, że znamy udane związki gdzie wszystko działa, mimo że tak w gruncie rzeczy nie powinno? Pragnienie, żeby ktoś nam odpowiedział (psycholog, wróżka, horoskop) – „czy coś z tego będzie” jest pragnieniem w moim przekonaniu dziecinnym i zdejmującym z nas odpowiedzialność za nasze życie, nasze wybory, nasze relacje.
Ja o dopasowaniu nie myślę jak o zestawie określonych, w dodatku stałych danych. Dla mnie dopasowanie to ciągła praca – ścieranie się, negocjowanie, ustalanie, dochodzenie do porozumienia, uczenie się siebie, kształtowanie, rozwijanie, akceptowanie. Dopasowanie to proces. W dodatku nigdy się nie kończy. Dopasowanie to działanie, aktywność. To także nastawienie. Jeśli wierzę, że ten mężczyzna czy ta kobieta do mnie pasuje (co nie znaczy, że jest idealny/a, również nasze dopasowanie takie nie jest, ale dla mnie jest najlepszy/a) – każdą z jego/jej cech potraktujemy jako pasującą: albo jako podobną do naszej albo jako wzbogacające uzupełnienie, ewentualnie jako rozwojową lekcję do przepracowania.
Kiedy myślimy o dopasowaniu w ten sposób pytanie o to czy my do siebie pasujemy wydaje się być zupełnie niepotrzebne. Bo odpowiedź dzierżymy we własnych dłoniach.

 

 

 
.

Jak rozpoznać oszusta w sieci? *

Basia (32) od kilku lat jest sama. „Nie mam pomysłu co mogę zrobić, żeby to zmienić? Gdzie i jak kogoś poznać?” – mówi. „Przyjaciółka doradza mi, żebym założyła konto na portalu randkowym” – dodaje. „Ale ja mam wątpliwości. Koleżanka z pracy spotykała się z kimś z takiego portalu. Okazał  się być matrymonialnym oszustem. Wyciągał od niej tylko pieniądze. Zmył się jak przestała go finansować. Moja siostra też była na kilku randkach z chłopakiem poznanym w internecie. Oczywiście na profilu deklarował, że szuka bratniej duszy, a jak przyszło co do czego przyznał, że zależy mu na niezobowiązującym seksie. Po kilku tygodniach siostra dowiedziała się, że oprócz niej spotykał się w tym samym czasie z innymi kobietami z portalu. Nie mam zaufania. Po prostu boję się naciąć na oszusta.”

Jako ekspertka portalu Sympatia Plus dość często przy różnych okazjach jestem pytana o to czy zdarzają się na portalach randkowych oszuści różnej maści. „Oczywiście” – odpowiadam. Zdarzają się. Tak jak zdarzają się po prostu w życiu. Mężczyzna poznany na wakacjach też może obiecywać nam małżeństwo i domek z ogródkiem do momentu aż dowiemy się, że ma żonę i trójkę dzieci. Pojawia się też pytanie – czy na portalach randkowych ci nieuczciwi pojawiają się częściej, niż w tzw. realu. Jestem świadoma tego, że internet – poczucie anonimowości i bezkarności (pozorne!) mogą sprzyjać i sprzyjają temu, żeby coś zataić, podkoloryzować, zniekształcić. W sieci można właściwie powiedzieć o sobie prawie wszystko. Powiedzmy, że wspomniany mężczyzna z wakacji nie nazwie siebie wysokim brunetem, kiedy widzimy, że jest inaczej. Ale to nie znaczy, że nie może ukryć lub dodać w innej dziedzinie, np. właśnie w kwestii bycia bezdzietnym kawalerem. Pomijam już fakt, że oszukiwanie w sieci potrafi być bardzo krótkowzroczne. Jeśli zależy Ci na poznaniu kogoś, a Twój opis nie ma wielu punktów stycznych z tym jak jest naprawdę – rzeczywistość wyjdzie na jaw szybciej, niż myślisz.

Oszuści w sieci są obecni, nie ma co zaprzeczać oczywistym faktom. Pośród uczciwych i wartościowych poszukujących są i tacy, którzy podrasowują informacje na swój temat czy też tacy, którzy bez mrugnięcia okiem kłamią. Obok szczerych i ciekawych samotnych znaleźć można też takich, którzy chcą Cię nadużyć czy wykorzystać. Życie. Warto powiedzieć, że dobre portale randkowe weryfikują konta swoich użytkowników. Natomiast żadna weryfikacja nie jest też w 100% skuteczna. To jest po prostu nierealne. Poza tym sprawdzanie pewnych informacji trwa. Załóżmy, że masz podejrzenie, iż czyjś profil nie jest uczciwy. Zgłaszasz to administratorowi. Administrator dokonuje weryfikacji, ale do tego potrzebny jest czas. Dlatego uważam, że dobrze jest (obok zaufania do uczciwości ludzkich intencji i sprawdzonego portalu randkowego) mieć oczy i uszy szeroko otwarte. To nie jest tak, że wszelkie oszustwa dokonują się zupełnie „poza nami”. Że pan czy pani oszust kłamie bez zająknięcia i z niczym się nie zdradza nie dając nam tym samym szansy wycofania się w porę.  Kiedy rozmawiam ze zranionymi – ci po opadnięciu emocji przyznają, że pewne sygnały czy okoliczności mogły poddawać w wątpliwość uczciwość niedoszłego partnera, ale oni z różnych przyczyn (potrzeba bliskości, niska samoocena, brak zaufania do siebie, etc) je zignorowali. Kiedy więc powinna zapalić się nam czerwona lampka ostrzegawcza pt. uwaga! ryzyko!?

Sygnały ostrzegawcze:

W sieci:

1. Nie ma zdjęcia. Dodatkowo opisuje siebie jako atrakcyjnego młodzieńca. Powstaje pytanie dlaczego więc go nie zamieścił? Ewentualnie zdjęcie ma jedno i to bardzo (wręcz nienaturalnie) atrakcyjne (ryzyko kradzieży fotografii).
2. Brak opisu lub też opis krótki, lakoniczny, bez podawania istotnych informacji.
3. Gdy pytasz – niechętnie mówi o sobie. Odpowiedzi jakich udziela są zdawkowe, enigmatyczne, mało konkretne, nie wprost. Obraca je w żart, odwraca od nich uwagę.
4. Mimo, że jest zalogowany (oczywiście można to sprawdzić) – nie odpisuje na wiadomości, dochodzi do dłuższych przerw w kontakcie. Dodatkowo – kłamie, np. mówi, że nie miał czasu czy dostępu do sieci i od dawna nie zaglądał na swoje konto.
5. Nie pamięta poprzedniej rozmowy. Mylą mu się informacje. Sprawia wrażenie jakbyś nie była jedyną osobą, z którą rozmawia. Oczywiście cały czas podkreśla, że tylko Ty i nikt inny.
6. Miesza się w zeznaniach. Ostatnio mówił, że nie będzie miał czasu, bo jedzie do chorej babci, a teraz – że miał sporo nauki.
7. Nie chce spotkać się poza siecią. Lub wydłuża ten czas w nieskończoność.
8. Nie wyraża zaciekawienia Twoją osobą. Nie pyta, za to dużo mówi o sobie.
9. Wypytuje Cię w taki sposób, że czujesz się bardziej przesłuchiwana, niż dowartościowana z powodu zainteresowania Twoją osobą.
10. Szybko (znacie się krótko) i dużo mówi o pieniądzach. Że ma trudną sytuację finansową, że chciałby się spotkać, ale nie ma na bilet – „może pożyczysz?”
W tzw. realu:

1. Podobne sygnały, które powinny zaniepokoić Cię w sieci: nie słucha; nie jest Tobą zainteresowany; mówi jedynie o sobie kreując swój wizerunek jako pięknego, zdrowego, bogatego acz samotnego/uczciwego i dobrego acz ubogiego – niepotrzebne skreślić; nic nie mówi o sobie; przepytuje Cię; mylą mu się wersje wyjaśniania zdarzeń; napomyka o pieniądzach.
2. Gdy go o coś pytasz (o przeszłość, aktualną sytuację, pracę, życie osobiste) – zdradza objawy podenerwowania: unika kontaktu wzrokowego, jest pobudzony, teatralny, wykazuje współruchy (bawi się przedmiotem, pociera rękami o spodnie, etc), często dotyka twarzy lub nosa, broni się lub unosi.
3. Unika spotkań z Tobą w miejscach publicznych.
4. Nie przedstawia Cię bliskim. Niechętnie też bierze udział w spotkaniach z Twoją rodziną czy przyjaciółmi.
5. Unika tematów dotyczących przejścia na kolejny etap znajomości (wspólne wakacje, zamieszkanie razem).
6. Ciągle nie ma czasu. Lub tak to się dzieje, że nie ma czasu właśnie w weekendy czy też wieczorami. Wtedy też nie dzwoni, tylko pisze. Nigdy też wtedy nie odbiera. Oddzwania lub odpisuje, albo nawet nie. Dopiero rano. Lub też jeśli mówi – to cicho, prawie szeptem. Jest też podenerwowany.
7. Odbiera „tajemnicze” telefony. Często po takich – kończy spotkanie. Gdy rozmawia – wychodzi. Nie zostawia też telefonu w miejscu ogólnie dostępnym.
8. Dużo mówi , mało robi (chciałby się z Tobą częściej spotykać, ale; jesteś najważniejsza, ale..).
9. Nienaturalnie szybko wyznaje Ci miłość. Już, natychmiast, zaraz chce przejść do kolejnych etapów – ślubu, zamieszkania razem (przeważnie w Twoim mieszkaniu).
10. Pewne fakty nie składają Ci się w prawdopodobną całość (np. jest poważnym prezesem firmy a ciągle ma czas, skoro jest taki idealny to dlaczego wszystkie kobiety jakie spotkał były wyrachowane i podłe?).

A ponadto Twój zdrowy rozsądek i intuicja podpowiadają Ci, że coś jest nie tak. Po prostu – jest zbyt pięknie, aby mogło być prawdziwie.

Powyższe sygnały ostrzegawcze są jedynie wskazówką – na co zwrócić uwagę, kogo unikać. Nie ma gwarancji na to, że jeśli się nie pojawią – na pewno się „nie natniesz”. A już na pewno nie zabezpieczą Cię przed porzuceniem czy bólem. Te zdarzają się nawet, gdy nie mamy do czynienia z oszustem. Czy wymienione przeze mnie wskazówki mogą sprawić, że ocenisz kogoś jako nieuczciwego, mimo że jest po prostu zakompleksiony (dlatego nie ma zdjęcia), nieśmiały (dlatego mało mówi o sobie, nie chce się spotkać poza siecią, unika spotkań z Twoimi znajomymi) albo naprawdę bardzo zakochany (stąd już wyznania i chęć zacieśnienia relacji)? Może się tak zdarzyć. Może być i tak, że „oskarżysz” kogoś niesprawiedliwie o oszustwo w sytuacji, gdy ten ktoś po prostu bardzo wstydzi się swojej rodziny (i Cię do siebie nie zaprasza) czy też naczytał się, że kobiet trzeba słuchać a nie w kółko gadać o sobie i strzela pytaniami w Twoim kierunku jak z karabinu. Ale jeśli a) uwzględnisz kontekst i szereg sygnałów połączysz w całość b) będziesz znać swoją wartość c) będziesz stale pracować nad znajomością siebie i swoich emocji d) będziesz mieć zaufanie do siebie – wierzę, że będziesz wiedzieć z kim „masz do czynienia” i że wybierzesz dobrze.
*Oszustem czy oszustką może okazać się zarówno mężczyzna, jak i kobieta. Forma artykułu (założenie, że oszustem jest mężczyzna a ofiarą nieuczciwości kobieta) wynika jedynie z faktu, iż przytaczałam historię Basi (a więc kobiety:)) oraz w celu ułatwienia jego odbioru.

Jak dobrze wypocząć w wakacje

I oto nastał – wyczekany, wytęskniony – czas wakacji. Niektórzy urlop (lub jego część) mają już za sobą. Tak jak Ilona (39). Widzimy się zaraz po jej powrocie. Pytam jak minął jej tydzień w górach, na który wybrała się z mężem. „To był koszmar” – mówi. „Czekałam na ten urlop cały rok. Od poprzednich wakacji nigdzie nie byliśmy. Myślałam, że już się nie doczekam. Jechałam potwornie zmęczona, ale mam wrażenie, że teraz jest jeszcze gorzej. Po pierwsze ja nie cierpię chodzić po górach. W ogóle dla mnie najlepszy urlop to leżenie z książką. Mój mąż kocha góry i ja chciałam zrobić mu przyjemność i jechać razem z nim. Ale myślałam, że zorganizujemy to tak, że on będzie się wypuszczał na wyprawy, a ja będę na hamaku przed domkiem. Tylko, że tam ani hamaka, ani nawet skrawka zielonej trawy. Dom przy ulicy, głośno, rodziny z dziećmi. Umęczyłam się i byłam wściekła, że nawet na urlopie nie może być dobrze. Doszłam do momentu, w którym przeszkadzało mi już wszystko. Oczywiście obrywało się mojemu mężowi. W końcu to on wybrał to miejsce. Kłóciliśmy się non stop. Przyznaję, że byłam trudna, ale mój mąż też bywa nie do zniesienia. Czy nie można przyznać się do błędu i mnie zrozumieć? Czy on mnie w ogóle zna, wie co lubię? Skąd pomysł na to miejsce? Z resztą może i ja go słabo znam. W ciągu roku tak naprawdę nie mamy czasu ze sobą porozmawiać. Praca, dzieci. To miał być romantyczny urlop tylko we dwoje, a przyjechaliśmy z myślą o rozwodzie. Z moich planów – żeby nadrobić zaległości lekturowe też nic nie wyszło. Jednym słowem – dramat.”

No cóż. Pewnie Ilona nie jest jedyną osobą na świecie, której z planów o regenerującym wypoczynku przy boku ukochanego męża niewiele wyszło. Czy można było to przewidzieć? Czy można było temu zapobiec? Czy można urlop zaplanować tak, żeby mieć pewność, że będzie udany? A może nie planować? I jak sprawić, żeby wakacje z naszym ukochanym/naszą ukochaną były warte wspominania?

Sposobu na gwarancję, że urlop będzie udany na pewno nie ma. Nie ma też sposobu uniwersalnego, dla wszystkich. Istnieją jednak dość powszechne błędy, jakie popełniamy przy zagospodarowywaniu wakacji (wiele z nich popełniła Ilona) i określone wskazania, z których warto skorzystać, aby zwiększyć sobie szansę na to, że czas urlopu będzie naprawdę relaksujący.

Po pierwsze – żeby dobrze wypocząć z partnerem konieczne jest, aby wypocząć ze sobą samym. Jeśli nie potrafisz się regenerować i zasilać – będziesz permanentnie zmęczona/y, bez sił, bez życia, zła/y, sfrustrowana/y, niecierpliwa/y – sam/a chyba wiesz najlepiej jak funkcjonujesz, gdy jesteś wyczerpana/y. W takiej kondycji partner nie będzie miał z Ciebie żadnego „pożytku”. Dlatego tak ważne jest, aby nauczyć się wypoczywać. Tak, nauczyć – bowiem umiejętność głębokiej regeneracji jest sztuką i nie każdy to potrafi. Powiedziałabym, że coraz mniej z nas. Presja czasu, wyniku, efektu finansowego, zewnętrzne oczekiwania i wymagania, tempo w jakim żyjemy – wszystko to nie wspiera nas w pozyskiwaniu spokoju i równowagi.

Aby odpowiednio wypocząć:

* Zbuduj sobie nawyk wypoczywania
Jedno czy dwutygodniowy urlop w ciągu roku to stanowczo za mało. Szczególnie, gdy żyjesz i pracujesz naprawdę intensywnie. Grozą napawa mnie fakt, że część osób nie pozwala sobie nawet i na to. Pomyśl sobie, że wypoczywanie jest jak prysznic dla Twoich emocji i napięć. Nie dziwisz się, że zęby wymagają codziennego mycia. Regularnej kąpieli dokonujesz już automatycznie. Tak jak dbasz o higienę ciała – zadbaj o higienę umysłu. Minimum tej higieny to godzinna dziennie poświęcona na wypoczynek. Można sobie policzyć, że taka godzinna dziennie daje nam w ciągu roku (365 dni) aż 15 dni na odpoczynek. Do tego co najmniej kilka godzin w weekend i raz na kwartał 3-4 dni wolne od obowiązków i zadań. Podkreślam – to absolutne minimum, aby zachować zdrowie. Pamiętaj, że jeśli nie znajdujesz czasu na odpoczynek – będziesz musiał/a go znaleźć na chorobę. Systematyczny wypoczynek pozwoli też na odpowiednią regenerację w czasie urlopu latem. Trudno bowiem jest zregenerować siły, jeśli wakacje są już rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Tak jak i witaminy nie wystarczą, gdy toczy nas zapalenie płuc.
* Naucz się odpoczywać
Zadam Ci kilka prostych pytań: Co sprawia, że wypoczywasz? Co Cię regeneruje? Co Cię uspokaja? Co Cię rozluźnia? Co Cię zasila? Co Cię doenergetyzowuje? Co lubisz robić? Co sprawia Ci przyjemność? Jeśli jesteś w stanie udzielić na nie odpowiedzi – bardzo Ci gratuluję, bowiem wielu z moich pacjentów nie jest. Po pierwsze – nie mają nawyku zadawania sobie takich pytań. Powiem więcej – w ogóle nie mamy nawyku rozmawiania ze sobą, a to jest podstawą budowania ze sobą kontaktu. A jak jesteś ze sobą w kontakcie – czujesz i wiesz co robić. Jeszcze pytania dotyczące przyjemności nie budzą takiego popłochu. Ale żeby rozróżnić – co mnie odpręża, a co ładuje mi baterie – już trudniej. Te pytania są podstawą. Jak odpowiednio pytasz – poszukujesz odpowiedzi. A w końcu ją znajdujesz. Stąd już tylko krok do wdrażania tego co Ci służy.
* Zaplanuj urlop pod kątem preferencji
Nie ma jednego dobrego sposobu na udany wypoczynek. Możemy kierować się pewnymi zaleceniami (o tym za chwilę), ale najważniejsze jest, abyśmy zbadali swoje potrzeby i preferencje względem urlopu. A potem po prostu je uwzględnili. Wydawałoby się – nic prostszego, ale uwierzcie – gros moich klientów spędza wakacje w sposób zupełnie przypadkowy (bo moda, bo znajomi, bo tanio) i niezgodny z ich temperamentem.
* Zadbaj o odpowiednie nastawienie
Jeśli wyjeżdżamy raz do roku nic dziwnego, że chcemy aby nasz urlop był idealny. Aby pogoda dopisała, mąż był miły, a dzieci nie hałasowały. Dojeżdżamy na miejsce – a tu niestety – ani pogody, dzieci się nudzą, a mąż wścieka. Ty razem z nim. No i po urlopie, można by rzec. Istotnie – jeśli ulegniesz temu marudzie w środku. Zawsze znajdzie się coś do czego można się przyczepić. Nic i nikt nie jest doskonały, wakacje też nie. Co więcej – nie muszą takie być, jeśli względnie niezależnie od okoliczności będziesz potrafił/a się wzbudzić w sobie odpowiednie nastawienie. Jeśli  naprawdę na czymś nam zależy – nic nie jest w stanie nas do tego zniechęcić. Umów się więc ze sobą, że też postarasz się, aby nic nie było w stanie odwieźć Cię od radości z urlopu. Oczywiście – nie mówię tu o sytuacjach skrajnych oraz pozostawiam margines na fakt, że po prostu może Ci nie wyjść wywiązanie się z umowy. Ale zrób to co możliwe aby nakierować swoje myśli i emocje na doświadczanie wdzięczności. W końcu nie każdy może pozwolić sobie na wyjazd, nie każdy ma z kim wyjechać. Tak czy inaczej – jesteś szczęściarzem.
* Mniej znaczy więcej
Poleniuchować, zadbać o tężyznę fizyczną, schudnąć, dopieścić się, naprawić relacje z bliskimi, pozwiedzać, nauczyć się czegoś nowego (nurkowanie, surfing, etc), poćwiczyć angielski, nadrobić zaległości książkowe i filmowe, sprzątnąć wreszcie  garaż – w końcu mamy aż całe dwa tygodnie. Im więcej nierealnych (a nawet sprzecznych) oczekiwań i wymagań – tym więcej rozczarowań. Zrezygnuj z wyśrubowanego planu, który wtłoczy Cię w przymus realizacji zadań. Masz tego z pewnością aż nadto na co dzień. Odpoczywamy dzięki temu, że nic nie musimy, że mamy wreszcie swobodę. Po co to sobie odbierać, zwłaszcza podczas wakacji? Odłóż też na bok swój perfekcjonizm, jeśli masz do niego skłonność. Nieidealnie spakowana walizka – trudno. Brak makijażu – świetnie. Pamiętaj po co służy urlop.
* Dystans od pracy
Kiedy wypoczywa się najtrudniej? Kiedy nie potrafimy nabrać dystansu do spraw zawodowych. Badania przekonują, że osoby które mają umiejętność zostawiania pracy za sobą mają lepszy nastrój, są zdrowsi, nie mają kłopotów ze snem. To wiemy. Pytanie tylko jak to zrobić? Jest kilka wskazówek, które mogą Ci pomóc, choć sukcesu oczywiście nie zagwarantują.
Po pierwsze postaraj się nie zostawiać zaległości. Jeśli to niemożliwe – domknij sprawy kluczowe. Służbowy telefon wyłącz, uprzedzając o tym wcześniej przełożonych i współpracowników. Na poczcie głosowej nagraj odpowiedni komunikat (do kiedy Cię nie ma i ewentualnie do kogo kierować sprawy pilne). Jeśli i to nie jest realne – wyznacz godziny w ciągu dnia, w których będziesz dostępny i uzgodnij, że to także dotyczy spraw naprawdę ważnych.
Na służbowej poczcie e mail ustaw autoresponder (program lub opcja w programie służąca do automatycznego odpowiadania rozmówcy – przy próbie kontaktu wysyła jako odpowiedź wiadomość o z góry ustalonej treści). Po powrocie – daj sobie dzień lub dwa na rozruch. Nie zasypuj się zadaniami, do tego strategicznymi. Jednym słowem – aby urlop mógł się udać trzeba się do niego odpowiednio przygotować. Siebie i zawodowe otoczenie.
* Zweryfikuj swoje przekonania
Niemała część z nas ma kłopoty z wypoczywaniem. Jedni – z powodu zaniedbania odpowiednich nawyków i braku odpowiedniej wiedzy czym jest efektywna regeneracja. U innych problem jest głębszy. Nieumiejętność odpoczywania może wiązać się z określonymi przekonaniami powstałymi z reguły w naszych domach rodzinnych w kontakcie z najbliższymi.  Np. „Nie mam prawa do odpoczynku”. Albo: „Odpoczynek jest nagrodą i luksusem. Trzeba na niego zasłużyć.”. Inne: „Wypoczywają tylko słabi”, „Po śmierci sobie odpocznę”, „Najpierw inni, potem ja”. Przekonania bywają piętrowe. Pod powyższymi kryją się kolejne. Obserwacja naszych opiekunów, przekazy jakie od nich otrzymaliśmy, oczekiwania jakie formułowali w swoim i naszym kierunku,  szereg późniejszych doświadczeń – wszystko to składa na to jak myślimy. M.in. co myślimy na temat naszego wypoczynku. Części z przekonań możesz być świadomy. Części pewnie sobie nie uświadamiasz. Pracować z przekonaniami można na różne sposoby, m.in. u psychologa, psychoterapeuty, coucha, duchowego przewodnika. Samemu również, ale dobrze jest zapoznać się z tym jak to się robi. Jeśli przeszkodą w wypoczynku są właśnie destrukcyjne przekonania poprawa nawyków może być niewystarczająca. Masz prawo do odpoczynku. Powiedziałabym wręcz, że to nasz obowiązek względem i siebie i innych.
* Co sprzyja wypoczynkowi
Jeśli wiesz co podczas urlopu Ci służy – żadne wytyczne nie są Ci potrzebne. Jeśli masz jednak z rozpoznaniem tego kłopot – oto sugestie fachowców co pomaga dobrze odpocząć: sen, długość trwania urlopu (minimum dwa tygodnie), zmiana aktywności (jeśli pracujesz siedząc- ruszaj się, jeśli pracujesz fizycznie – poleż), zatrzymanie, nicnierobienie,  niespieszność, kontemplacja natury, aktywność fizyczna, czas ze sobą samym, czas z bliskimi, aktywność społeczna, zabawa, realizowanie pasji i marzeń, drobne przyjemności. A najlepiej odrobina z każdego, bowiem to pozwala na złapanie równowagi pomiędzy trzema sferami – cielesną, intelektualno-psychiczną i duchową.

Załóżmy, że już wiesz jak i potrafisz wypoczywać w pojedynkę. Zrelaksowany/a – masz lepszy nastrój, jesteś uśmiechnięty/a, masz energię na to, żeby dawać. Twój wypoczynek służy wszystkim. Nie tylko Tobie, również Twojemu związkowi. Ale Twojej relacji z partnerem służy także wypoczynek we dwoje. Jak spędzić urlop, żeby zasilił nas jako parę?

Aby wypocząć we dwoje:

* Urlop ze sobą warto mieć
Dla wielu par jest to oczywiste. Coroczne, dwutygodniowe wakacje bywają dla związku zbawieniem. Jest to szansa na odklejenie się od codziennej rutyny i obowiązków, na czas tylko dla siebie, na bliskość i zatrzymanie nas jako pary, niekiedy także na wskrzeszenie zanikającego w codzienności romantyzmu i ognia. Niektóre pary nie mają jednak w zwyczaju spędzać wakacji wspólnie. Podczas urlopu nadrabiają zaległości pt. wizyty w urzędzie, u lekarzy, porządkowanie szaf, remont. Lub wybierają np. urlopy oddzielnie. Jest to niezłe rozwiązanie np. w sytuacji, kiedy prowadzisz wraz z partnerem firmę i spędzasz z nim/nią 24 h na dobę. To naturalne, że potrzebujemy też oddzielności i odmienności. Albo inny wariant – to jak lubicie odpoczywać w żaden sposób jest nie do pogodzenia na wspólnym urlopie (on uwielbia upał, a Ty go źle znosisz). Ewentualnie – urlop na tzw. zakładkę wynika z chęci  zapewnienia naszym dzieciom jak najdłuższych wakacji „na powietrzu” przy ograniczonych możliwościach czasowych każdego z partnerów. Mimo wszystko uważam, że dobrze jest choć parę dni spędzić w trybie urlopowym razem oraz w sytuacji urlopów oddzielnych warto zadać sobie pytanie – uciekam od bliskości (bo jest trudna, bo już nie umiemy być ze sobą blisko) czy mój osobny urlop karmi mnie w taki sposób, że służy to także mojemu związkowi? Jakkolwiek jestem zdania, że urlopy osobne (o ile mamy też kawałek urlopu ze sobą) potrafią być dla związku cenne (tęsknota, poczucie swobody, realizacja siebie), tak coroczny urlop przeznaczany jedynie na trzepanie dywanów na pewno by mnie zastanowił.
* Urlop warto zaplanować
W gabinecie często słyszę, że ważne dla związku są wyjazdy spontaniczne. Z tym że nie jest jednak tak łatwo sobie na nie pozwolić, szczególnie jeśli myślimy o ludziach pracujących, z dziećmi i innymi zobowiązaniami. Nie każdy też je lubi. Ale nawet jeśli lubimy i mamy taką możliwość wyjazdy bez planu zazwyczaj dotyczą urlopów krótszych, np. weekendowych. Oczywiście są one nie do przecenienia. Natomiast jeśli wybieramy się na urlop wakacyjny – ten psychologowie sugerują omówić. To, że pięć lat temu chętnie spędzaliśmy wakacje w górach wcale nie oznacza, że jest to aktualne. Zapytajcie siebie nie tylko gdzie chcecie jechać, ale także jak planujecie spędzać czas i czego potrzebujecie i indywidualnie i od siebie nawzajem na ten moment Waszego związkowego życia. Jeśli macie dzieci – omówcie podział opieki, jeśli jedziecie ze znajomymi – zastanówcie się czy nie warto byłoby wydzielić fragment czasu tylko dla siebie. Jeśli okaże się, że Wasze aktualne potrzeby są różne lub sprzeczne – uzgodnijcie wariant, który w najlepszy (może nieidealny) dla Was sposób zaspokoi potrzeby każdego z Was.
* Postaw na jakość
Możecie jechać tam gdzie zawsze (nie dlatego, że tak bardzo lubicie, ale dlatego że nie chce się Wam pomyśleć nad czymś innym), a ciepłe wieczory spędzać na oglądaniu tv, a  możecie także zechcieć tym razem włożyć ciut inwencji twórczej, aby zbliżający się urlop był naprawdę wart przeżycia i zapamiętania. Nie potrzeba do tego góry pieniędzy, potrzeba jedynie chęci. Jeśli nie stać Cię na uroczy hotel 3000 tysiące km od domu możesz jechać pod namiot. Też ma swoje uroki. Romantyczna kolacja nie musi być jedzona na dachu 5 gwiazdkowego hotelu, wystarczy koc pod rozgwieżdżonym niebem. Śniadanie na werandzie lub w łóżku, sen na łonie przyrody, kieliszek wina przy zachodzie słońca, wakacje inspirowane Waszą ulubioną muzyką, filmem, artystą – pomysłów jest bez liku.

Urlop – test dla związku

Dla par, w których jest sporo bliskości na co dzień urlop bywa jedynie dopełnieniem ich relacji. Ważnym i  niezbędnym oczywiście. Może być bardziej lub mniej udany, ale rzadko stanowi o  rozpadzie związku. Natomiast dla par, które w codziennym życiu straciły siebie z oczu i przestały być na siebie uważne – urlop może być trudnym wyzwaniem. A bywa i koszmarem. Podczas urlopu spędzamy ze sobą całe dnie i noce. Przyglądamy się partnerowi i temu co nas łączy. To czego nie widać w gonitwie dnia codziennego – wypływa na powierzchnię. Nie ma zajęć i zadań, w które możemy uciec. Nie ma pretekstów, na które możemy zgonić. Czynniki, które „uniemożliwiały” nam wspólną rozmowę czy seks – na urlopie są nieaktualne. Dogania nas prawda o nas samych. Wielu z nas nie chce się z nią zmierzyć, stąd urlopy oddzielne, wakacje w gronie znajomych, wycieczki z tzw. intensywnym zwiedzaniem. Jeśli jesteś w grupie tych osób, których podczas wakacji dotknęło bolesne urealnienie na temat tego co łączy Cię z partnerem – nie panikuj. To niełatwy stan – ujrzeć to od czego do tej pory odwracałaś/łeś wzrok, ale nie musi oznaczać to końca Twojej relacji. Żeby coś zmienić trzeba mieć motywację. Stwierdzenie „nie jest źle” może być niewystarczające do potrzeby zmiany, może właśnie brutalne „zderzenie” się z rzeczywistością będzie jej wyzwalaczem. Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Tu tym pierwszym krokiem jest właśnie zaobserwowanie tego, że nie jest między nami dobrze. Odradzam potraktowanie urlopu jak czasu do wzajemnych rozliczeń (chyba że naprawdę nie widzisz możliwości jakiejkolwiek naprawy). To do czego zachęcam, to do zmiany w przyglądaniu się partnerowi. Zazwyczaj nie robimy tego wcale lub w sposób mechaniczny. Spróbuj się partnerem zaciekawić. Otworzyć na niego. Poznać go trochę od nowa. Jeśli to nie za trudne – nawet i zachwycić. Podczas urlopu znajdź w partnerze coś zaskakującego, coś dobrego. Wiem, że nie dla każdego będzie to możliwe. Być może niektórzy z Was po tym co zobaczyli wrócą z decyzją o rozstaniu. Inni – może podejmą terapię małżeńską. Ale jestem przekonana, że część par, która zagubiła się w meandrach codzienności wyjdzie z kryzysu, który ujawnił się podczas urlopu obronną ręką.

Urlop jest niezbędny

Wakacyjny wypoczynek odbudowuje nasze fizyczne i emocjonalne zasoby. Rozluźnia nas, regeneruje i ładuje. Nie masz nawyku odpoczywania – organizm wcześniej czy później odmówi Ci współpracy.
Urlopów dobrze zasilających Sobie i Wam życzę.

 

 

 

 

 

 

Związek po 30stce

30 urodziny to dla wielu data szczególna. Zauważyłam wśród moich klientów i klientek, że zwłaszcza kobiety przywiązują do nich znaczącą wagę. Tym silniej – im są one bardziej samotne i pragnące związku czy założenia rodziny. O 30 tych urodzinach mówią jak o pewnej granicy, która ma oddzielać młodość od rozpoczynającej się dojrzałości czy też linii, poza którą stworzenie satysfakcjonującej relacji jest znacznie trudniejsze, niż wcześniej. Z kolei każde urodziny po 30 stce bywają jeszcze bardziej stresujące, niż sama 30 stka. „Ja coraz starsza/y, a czas nie stoi w miejscu” – mówią.

Martyna (lat 33, samotna, poszukująca partnera): „ Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że nie ma specjalnej różnicy pomiędzy 29 urodzinami, a 30. Wiem też, że to co kiedyś uznawano za staropanieństwo dziś nie ma racji bytu. Za czasów moich dziadków 33 latka bez męża i dzieci była naprawdę baardzo stara i bez szans na założenie rodziny. Dziś jest inaczej. Mam 3 przyjaciółki, z których tylko jedna jest mężatką. Dzieci nie ma żadna z nas. Ale mimo wszystko 30 stka ma w sobie coś symbolicznego. A każde kolejne urodziny przypominają mi tylko, że minął rok, a w moim życiu osobistym nie zmieniło się zupełnie nic. To mnie dołuje jakkolwiek to brzmi.”

Moi trzydziestokilkuletni pacjenci są zdania, że spotkanie „tego jedynego/tej jedynej” po 30 stce to misja niemalże niemożliwa. Na poparcie powyższej tezy przytaczają szereg argumentów, m.in.:

* Brak napływu Nowych i Nieznajomych
Kiedy jesteśmy w szkole średniej czy na studiach na okrągło (mniej lub bardziej) przewijają się w naszym życiu tzw. nowi ludzie. Imprezy, wyjazdy, dodatkowe zajęcia, praktyki, sezonowa praca – to wszystko sprzyja nowym znajomościom. Kiedy masz lat trzydzieści kilka Twoje grono znajomych jest w zasadzie stałe. Pracy też pewnie nie zmieniasz tak często. Twój tryb życia jest raczej uporządkowany. Na imprezy chodzisz sporadycznie ( w porównaniu z czasami szkolnymi). Zajęć dodatkowych też pewnie nie masz tyle ile podczas studiów. Tak oto pojawia się pytanie – gdzie i wśród kogo poznawać tych Nowych, Potencjalnych?

* Brak czasu
Większość moich trzydziestokilkuletnich klientów jest mocno zajęta. Z racji faktu, iż nie posiadają rodziny – inwestują w swoje życie zawodowe (żeby się czymś zająć, żeby nie myśleć, żeby wykorzystać ten czas, żeby na jakimś polu odnosić sukcesy, żeby być zauważonym i docenionym, żeby móc się samodzielnie utrzymać, etc). Czasem tak intensywnie, że nie mają czasu na nic innego – na wymienione przeze mnie spotkania towarzyskie czy zajęcia dodatkowe. Operują jedynie między pracą a łóżkiem, na którym wykończeni zalegają. Pojawia się pytanie drugie – kiedy poznawać tych Jedynych?

* Większość jest już sparowana
Często słyszę w gabinecie: „Po 30 stce fajni są już zajęci. Jak ktoś jest wolny to znaczy, że coś z nim jest nie tak.” Rzeczywiście prawdopodobieństwo, że ktoś kto mógłby nam się spodobać i jest też sam – po 30 roku życia jest mniejsze, niż powiedzmy przed 30 stką. Z reguły też związki po 30 stce są jednak bardziej stabilne, niż te np. za czasów studenckich. Jak to powiedziała jedna z pacjentek (34 lata): „Jestem w najgłupszym wieku jeśli chodzi o zawieranie nowych znajomości z mężczyznami. Wszyscy interesujący są żonaci, a jeszcze nie rozwiedzeni”. Brutalne, ale coś w tym jest. Oczywiście nie demonizujmy. Ludzkie losy życie różnie plecie, znam i interesujących i samotnych (płci obojga), ale jeśli mamy mówić o statystykach to te faktycznie oddają trend wskazany przez moją pacjentkę.

* Bagaż przeszłości
Kiedy związujemy się z kimś po 30 stce istnieje prawdopodobieństwo, że ten mężczyzna czy ta kobieta ma za sobą określoną przeszłość, z konsekwencjami której będziemy musieli uporać się i my – byli mężowie, dzieci z poprzedniego związku, etc. Nie każdy jest na to gotowy, nie każdy się na to pisze. A jeśli nie – wybór znów ulega zawężeniu, bowiem tych bez bagażu doświadczeń jest mniej, niż tych po tzw. przejściach. Z kolei Ci, którzy zdecydują się na związek z kobietą czy mężczyzną „ z przeszłością” powinni być świadomi, że ich życie, choć bardzo udane, dalekie będzie od sielanki. Bowiem wyzwań, jakie przed nimi stoją nie da się uniknąć. I znów – niektórzy sobie z tym radzą, inni nie. Mówiąc o bagażu doświadczeń nie możemy zapominać o własnym, który nierzadko skutkuje asekuranctwem i nieufnością. To nam nie pomaga.

* Świadomość
Kiedy mamy lat 20 lub 25 nasza świadomość siebie, swoich uczuć, potrzeb, granic, oczekiwań jest niewielka w porównaniu ze świadomością i dojrzałością 30 czy 35 latka. Z reguły oczywiście. Z jednej strony to ogromna wartość i można by rzec – ułatwienie w poszukiwaniu „miłości”. Wiemy czego chcemy, kogo szukamy, co nam nie odpowiada, na co nie mamy zgody, co nas już nie interesuje. Z drugiej jednak – nasze kryteria ulegają w ten sposób zawężeniu. Już nie chcemy być z kimkolwiek, „a potem ewentualnie się dotrzemy”. W ten sposób nawet nie próbujemy. Może to lepiej, bo nie tracimy czasu na coś co i tak nie ma racji bytu. Z drugiej – nie ryzykujemy, nie wchodzimy w związek z kimś kto nie do końca naszym kryteriom odpowiada. A przecież i to się zdarza – zakochanie w kimś, kto nijak nie pasuje do naszej wizji wybranka.

* Oczekiwania
Te są oczywiście zmienne w czasie. Czego innego od życia i związku chce 20 latek, czego innego ktoś po 30 stce. Z reguły gdy mamy lat 30 i więcej pragniemy stabilizacji. Związek ma być stały, partner zaangażowany i odpowiedzialny – to są bowiem podstawy do tego, by założyć ewentualną rodzinę, której wielu z nas pragnie. I znów pojawia się kłopot w postaci ograniczonej ilości odpowiednich kandydatów/ek. Gdy pytam moich samotnych pacjentów/ek czy naprawdę jest aż tak źle – mówią (Liliana 31): „Gdybym zechciała być z kimkolwiek, to oczywiście ktoś taki by się znalazł. Ale ja szukam kogoś, kto nadaje się na męża i ojca. A to już nie jest takie proste”.

* Presja
Z pewnością wielu z Was niejednokrotnie słyszało: mama po spotkaniu z sąsiadką opowiadającą o wnukach – „ A co JA miałam jej powiedzieć? Kiedy JA będę mogła pochwalić się wnukiem?”, wujek u cioci na imieninach – „ A Ty ciągle taka sama? Za parę latek to nikt już cię nie będzie chciał”, babcia podczas składania wigilijnych życzeń – „A ja ci życzę kochana, żebyś w końcu ułożyła sobie życie” (jakby o ułożeniu życia miała świadczyć jedynie obecność partnera/ki, ale to już odrębny temat). Sugestie, docinki, drobne złośliwości, uwagi wprost, oczekiwania, troska, życzenia; do tego wesela koleżanek i tykający zegar biologiczny – wszystko to przez sporą grupę moich pacjentów jest odbierane jako niewiarygodna presja. A ta nie ułatwia. Czujemy się wtedy fatalnie – winni, nieudaczni. Partnera zaś szukamy na siłę, w popłochu. Im bardziej się napinamy i szarpiemy – tym marniejszy efekt.

* Kalkulacja
W wyniku silnej potrzeby bycia z kimś, upływającego czasu oraz presji ze strony innych – szukamy. Szukamy intensywnie. Niektórzy z moich klientów są zdania, że wspomniane motywy wchodzenia w związek powodują, że zamiast się rozluźnić i wsłuchać w swoje serce – dokonujemy chłodnej kalkulacji. Na swoich listach odhaczamy kolejne spełniane przez potencjalnego partnera warunki, nieustająco też oceniamy i kontrolujemy samych siebie. W końcu chcemy, żebyśmy i my w oczach wybranka nadali się na męża czy żonę. Nie ma w tym porywu emocji, spontaniczności. Wszystko wydaje się rozsądne, wyważone, przemyślane. Jednym słowem – płaskie i jednowymiarowe. Dla jednych jest to nie do zaakceptowania, co znów ogranicza pewne możliwości. Inni – godzą się na taki stan rzeczy, jednak często mają poczucie zawarcia mało satysfakcjonującego kompromisu.
* Krzepniemy
Od jakiegoś czasu spotykam się w gabinecie z Wandą (36). Wanda jest samotna i ogromnie spragniona wejścia w związek. Przyszła do mnie, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie „co takiego się dzieje, że wciąż jest sama?” oraz poszukać sposobów na to, żeby kogoś poznać i się z nim związać. Wanda dużo mówi o tym dlaczego nie chce być już dłużej sama. „A jakie są korzyści z tego, że jednak jesteś sama?” – pytam. Wanda jest zdziwiona. „Nie ma chyba żadnych” – mówi. „Jakie straty poniosłabyś wchodząc w związek?” – nie odpuszczam. Wanda po dłuższej chwili zastanowienia: „No pewnie musiałabym zrezygnować z tego jak obecnie mieszkam. Moja kawalerka jest zbyt mała na dwie osoby. Musiałabym się wyprowadzić. A nawet jeśli nie, to pewnie  trzeba byłoby podzielić się tą przestrzenią z partnerem. Przestrzenią, którą tak skrupulatnie i z oddaniem zaaranżowałam. No i myślę, że może mojemu partnerowi nie pasowałoby, że kolekcjonuję stare płyty winylowe. I że na wakacje co roku jeżdżę w to samo miejsce i nie wyobrażam sobie, że jest inaczej.” Im dłużej żyjemy w pojedynkę, tym więcej tworzymy własnych nawyków, przyzwyczajeń, rytuałów. Z upływem czasu owe nawyki krzepną i coraz trudniej je zmienić. A bywa, że trzeba, kiedy żyjemy we dwoje. Mimo deklaracji i potrzeby związania się z kimś – nie każdy jest gotowy na zmianę.

Jak wynika z powyższych – po 30 stce bywa trudniej. Co można w takim razie zrobić? Szukać? Jeśli tak, to w jaki sposób? Gdzie? Co myśleć? Jakie mieć nastawienie?

1. Zrób to co możesz.
Miłość to nie matematyka. Dodając dwa do dwóch nie zawsze wychodzi cztery. Chcę przez to powiedzieć, że nie ma na nią jednego przepisu. Nie ma gwarancji, że jak zrobisz dany krok – świat na pewno odpowie Ci w taki sposób w jaki sobie życzysz. Ale nie oznacza to, że warto robić nic. Warto robić tyle ile jest w naszym zasięgu. Warto wykorzystać wpływ jaki mamy na zmianę czy poprawę naszej sytuacji. Jednym słowem – warto wyciągnąć tudzież kupić los. Oto kilka podpowiedzi co możesz zrobić:
* Zapisz się na tzw. zajęcia po pracy.
Co lubisz robić? O czym zawsze marzyłeś/łaś? Czego chciałabyś/łabyś spróbować? Dodatkowy język obcy, taniec, tenis, konie, pilates, szachy? Cokolwiek, co sprawiłoby Ci radość. Jest co najmniej kilka powodów, dla których warto to zrobić. Po pierwsze przestaniesz koncentrować się na tym, że kolejne po południe spędzasz sam/a. Poczujesz się lepiej i odgonisz energię, która wysyła światu przekaz pt. jestem sam/a, smutny/a, zdesperowany/a. Po drugie – wyjdziesz do ludzi, zaczniesz robić to co lubisz, podejmiesz jakiś nowy cel, zaczniesz się uśmiechać. Ludzie radośni i z pasją są ciekawi. Dla samych siebie, a przez to i dla innych. Po trzecie – może kogoś poznasz. Bezpośrednio czyli tam, na zajęciach. Lub pośrednio – jako znajomego Twoich znajomych z zajęć czy też w zupełnie innych okolicznościach przyrody, w których połączy Was pasja czy choćby rozmowa o osprzęcie dla roweru. Im zajęcia mniej indywidualne, tym lepiej. Im więcej możliwości integracji czy dotyku – również.
* Korzystaj z integracji.
To ma związek z tym co lubisz. Jeśli tańczysz – chodź na imprezy taneczne, wyjeżdżaj na wakacje z tańcem w tle. Jeśli kochasz hiszpański – podejmij kurs wakacyjny w słonecznym Madrycie. Jeździsz na rowerze – udaj się na zorganizowaną objazdówkę po Europie. Kochasz swoje miasto – zwiedzaj je w grupie innych pasjonatów. Jesteś domatorem – wejdź choćby na jakieś ciekawe forum, bierz udział w dyskusjach. Cokolwiek co Cię ciekawi, byle z ludźmi. Jestem pewna, że możliwości jest więcej, niż myślisz. W dobie internetu, portali społecznościowych, różnorodnych aplikacji integracyjnych nie jest to takie trudne. A jeśli jakiejś oferty brakuje? Stwórz ją.
* Rozpuść witki wśród znajomych.
Być może miałeś/łaś okazję przekonać się jak działa metoda pt. „jedna pani drugiej pani” np. w kwestii zawodowej. Może szukałeś/łaś pracy i zarzucona informacja wśród znajomych przyniosła efekty w postaci interesującej oferty pracy? Wielu jest zdania, że to często bardziej skuteczny sposób, niż przeglądanie ofert. Powiedz znajomym o swojej sytuacji. Nie chodzi o przekaz: „kochani, jestem zdesperowany i nie mam już nadziei, błagam – znajdźcie mi wreszcie kogoś!”, ale o informację, że jesteś aktualnie sam/a i gdyby uwzględnili Cię w organizowanych imprezach, wyjazdach, spotkaniach – to Ty chętnie. Gdyby też znali kogoś, kto też nie jest w związku i ma ochotę raz na jakiś czas na kawę czy kino – może moglibyście połączyć szyki.
* Załóż konto na portalu randkowym.
Jest to miejsce, w którym szansa na spotkanie kogoś o podobnej potrzebie (wejścia w związek) jest zdecydowanie większa, niż gdzie indziej. Tu sytuacja jest uczciwa – jesteśmy tu, bo jesteśmy sami i chcemy kogoś poznać. Czy zdarzają się oszuści? Tak. Czy zdarzają się tacy, których motywacja jest  inna niż Twoja (Ty pragniesz stałości, ktoś przygody)? Tak. Tak jak w życiu, jak wszędzie. Natomiast jeśli mówimy o proporcjach, prawdopodobieństwie i ryzyku to mimo wszystko szansa na poznanie kogoś, kto jest wolny i zainteresowany jest większa tu, niż gdziekolwiek indziej. Dodatkową zaletą portali randkowych są testy dopasowania (jeśli portal ma taki w swojej ofercie), które dokładają swoją cegiełkę do najbardziej optymalnego doboru, a także artykuły i porady specjalistów oraz różnorodne spotkania i wyjazdy integrujące.
* Korzystaj z nowoczesnych sposobów.
Powstaje coraz więcej nowych metod na poszukiwanie partnera. M.in.: speed dating (szybkie randki) czy różne aplikacje na telefon. Wiem, że nie wszystkim taki sposób odpowiada, szczególnie tym, dla których randka to jednak rozmowa, wymiana myśli i przeciągłych spojrzeń. Dobrze to rozumiem. Możliwości są jednak i takie. Można je wypróbować.
* Miej oczy szeroko otwarte.
Niektórzy samotni tak bardzo skupieni są na swoim nieszczęściu lub na szukaniu, że nie widzą nic i nikogo poza. Rozejrzyj się. A może ten nieznajomy z pociągu chciał Cię zagadnąć? A może koleżanka z pracy, z którą pracujesz od lat jest całkiem w Twoim typie? Zdarzają się sytuacje, że tego jedynego poznajesz w sytuacji, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Podnieś głowę. Przyglądaj się. Bądź uważny/a.
2. Odpuść to, na co nie masz wpływu.
Rób to co możesz i co chcesz, resztę zostaw. Wiedz, że masz wpływ na to co robisz, ale na efekt już jedynie w części. Nie ograniczaj swoich myśli i działań jedynie do szukania partnera. Nie napinaj się. Rób swoje. Żyj. Bywa, że odpowiedź ze świata przychodzi właśnie wtedy, kiedy prawdziwie się rozluźnisz.
3. Znajdź zalety obecnej sytuacji.
To prawda, że nie jesteś w stałym, stabilnym związku. Przynajmniej jeszcze nie albo nie na ten moment. Ale:
* Może miałaś/łeś okazję być w kilku związkach mniej trwałych. To pozwoliło Ci zebrać różnorodne doświadczenia, a dzięki nim – dojrzeć. To pozwoliło Ci również uczyć się mężczyzn czy kobiet, a także siebie w różnych relacjach i różnych sytuacjach.
* Może miałaś/łeś okazję doświadczyć nietrwałych, ale namiętnych romansów. To pozwoliło Ci na zaspokojenie potrzeby bycia z różnymi mężczyznami/kobietami. Te doświadczenia pomogą Ci w przyszłości zapanować nad pokusami sprawdzenia jak to jest mieć seks z kimś innym, niż Twój stały partner czy partnerka. Ty już to wiesz i nie musisz ryzykować ważnej dla siebie relacji po to, żeby się o czymś przekonać.
* Wiesz jak to jest być z innymi. Wiesz też jak to jest być samemu. Masz świadomość tego jak trudno jest spotkać tę właściwą osobę. Więc kiedy już ją spotkasz – będziesz umiał/a to docenić. Kiedy masz dwadzieścia kilka lat i związujesz się na życie łatwo się pogubić – w chęci sprawdzenia innych wariantów. Mając lat trzydzieści kilka, a za sobą lata poszukiwań – umiesz ucieszyć się z tego co masz bez potrzeby ryzykanctwa.
* Będąc sam/a – jesteś „panem/panią” swojego czasu. Możesz poświęcić go na to, na co tylko masz ochotę – hobby, wyzwania zawodowe, podróże, pisanie doktoratu. Nie chcę powiedzieć, że w związku jest to nierealne, bo jest, ale trudniejsze. Wykorzystaj ten moment z radością.
* Będąc sam/a – usamodzielniasz się. Samodzielność i niezależność z kolei dają Ci wolność – wolność wyboru. Wyboru bycia z kimś z potrzeby serca, a nie z przyczyn praktycznych – bo wspólny kredyt, bo dwie pensje, bo on odciąży Cię w ciężkich zakupach, a ona zaszyje Ci koszulę. Dzięki samodzielności będziesz mógł/mogła być z kimś, kogo kochasz i kogo chcesz, a nie z kimś kogo potrzebujesz.

I takich związków Wam życzę – z miłości i chęci. Niezależnie od metryki.

 

 

 

 

 

Wampir energetyczny

Grupa dla kobiet. Temat na dziś: relacja, w której nie czuję się dobrze.

Zaczyna Hania: „Nie czuję się dobrze w relacji z moją teściową. Z jednej strony jestem jej bardzo wdzięczna, bo bardzo nam pomaga przy dzieciach. Z drugiej – to, w jaki sposób to robi działa mi na nerwy. Ciągle jej coś nie pasuje. Uważa, że źle wychowujemy dzieci, na za dużo im pozwalamy, a to ona ma potem z nimi problemy jak grymaszą przy jedzeniu czy zbroją coś w przedszkolu. To ona się musi za nie tłumaczyć. Moja teściowa w ogóle jest bardzo krytyczna. We wszystko się też wtrąca. Na początku myślałam, że mnie nie lubi. Ale zauważyłam, że wobec męża jest identyczna.  Rozmawiałam z nim na ten temat. On jest zdania, że skoro mama nam pomaga powinniśmy to zaakceptować. Tylko że kiedy ona ma do nas przyjść ja już jestem „chora”. Nerwowo sprzątam, żeby nie miała się czego czepić albo pogryzam czekoladę. Też z nerwów oczywiście.”

Lilka: „Nie czuję się dobrze w relacji z moją nową wspólniczką. To osoba , której wszędzie jest pełno. Zawsze jest tam, gdzie coś się dzieje. Jest głośna, ciągle mówi i oczywiście tylko o sobie. Kiedy ja mam coś do powiedzenia – wchodzi w słowo, przerywa. Zawsze musi być w centrum uwagi. Mój mąż powtarza mi, żebym to po prostu ignorowała, bo w końcu dobrze robi to na czym się zna i dzięki temu firma przynosi zyski. Próbowałam, ale i tak po pracy czuję się jak wypompowany balon. Jestem kompletnie bez sił, bez życia.”

Marianna: „Nie czuję się dobrze w relacji z moją matką. Kocham ją, ale czasem nie potrafię jej znieść. Moja mama niewątpliwie nie miała łatwego życia. Tylko że ja już nie mogę słuchać jej narzekań i tego jak los niesprawiedliwie się z nią obszedł. Jak zawsze miała pod górkę, jak wszyscy ją wykorzystywali, bo jest dobrym i uczciwym człowiekiem, jak cała rodzina przeciwko niej! Wielokrotnie starałam się mamie pomóc. Spłaciłam jej pożyczkę, żeby miała jeden powód mniej do  użalania się. Nic to nie dało, bo teraz ma inne zmartwienie: że obarczyła mnie swoimi finansowymi kłopotami. Tak źle i tak nie dobrze. Namawiam ją, żeby gdzieś wyszła, z kimś się spotkała, ale  ona przecież nie ma pieniędzy (a ode mnie nie weźmie, bo ja mam swoje wydatki), a poza tym z koleżankami nie ma o czym gadać, bo każda z nich ma wnuki, a ona nie. Po każdej naszej rozmowie dochodzę do siebie przez kilka godzin. Boli mnie głowa i nie mogę usnąć. Jestem totalnie pogubiona. Z jednej strony mi jej żal, bo rzeczywiście jest zupełnie sama. Z drugiej – wściekam się, bo nic z tym nie chce zrobić. Mam poczucie winy, że tak rzadko ją odwiedzam. Ale też przyznam się – wiedząc jak te spotkania wyglądają nie mam na nie najmniejszej ochoty.”

Zastanów się czy w Twoim otoczeniu jest osoba, z którą po spotkaniu czy rozmowie, lub też w jej towarzystwie odczuwasz następujące objawy:

* Jesteś osłabiony/a
* Masz poczucie zmęczenia czy wręcz wyczerpania emocjonalnego
* Jesteś przygnębiony/a, smutny/a
* Masz wahania nastroju
* Zamykasz się w sobie
* Izolujesz od innych
* Złościsz się
* Odczuwasz żal
* Odczuwasz poczucie winy
* Odczuwasz napięcie emocjonalne
* Zaczynasz się nad sobą użalać
* Boli Cię głowa, brzuch lub masz inne dolegliwości z ciała
* Masz spięte mięśnie
* Zaczynasz sięgać po alkohol, więcej palisz, przejadasz się
* Odczuwasz emocjonalną pustkę
* Twoje poczucie własnej wartości spada

Im więcej odpowiedzi twierdzących, tym większe prawdopodobieństwo, że masz do czynienia z tzw. wampirem energetycznym.

Kto to jest?

Wampirem energetycznym potencjalnie może być w Twoim otoczeniu każdy: matka, ojciec, partner, przyjaciółka, szef, koleżanka z pracy,  pani ekspedientka w sklepie czy przypadkowo spotkany współtowarzysz w podróży pociągiem. Wampir energetyczny to osoba, która nie potrafi samodzielnie wytworzyć energii do życia. Czerpie ja więc od innych. Można powiedzieć, że się nią karmi. Pobierając energię od Ciebie, pozbawia Cię jej, sam się napełniając. W jaki sposób to się dzieje? Proces ten zaczyna się stosunkowo niewinnie. Wampir energetyczny zaczyna Cię w coś angażować np. opowiada o swoich problemach. Ty poprzez fakt, że słuchasz, potakujesz, wtrącisz empatyczne „yhm” zaczynasz okazywać i poniekąd czuć owe zaangażowanie. Nawet jeśli nie masz na nie szczególnej ochoty. Tu następuje pierwszy wyciek energii. Kolejny wynika z faktu, że taki wampir czerpie jednostronnie. W kontakcie z wampirem nie ma mowy o wymianie, wampir Cię nie zasili, a nawet jeśli, to proporcje będą zaburzone. Jednym słowem koszt jaki ponosisz w danej relacji jest niewspółmiernie duży do ewentualnych zysków. Co się dzieje później? Możesz zacząć odczuwać pewne emocje np. złość, niechęć, dyskomfort. W sposób naturalny – próbujesz się z nimi uporać. Co w tym czasie robisz? Starasz się trzymać dystans wobec energopijcy, siłujesz się, wypracowujesz bezpieczną dla Ciebie odległość. Im bliżej jesteś z wampirem, tym o to trudniej. To proces szalenie energochłonny. W tym samym czasie nasz wampir stosuje wobec Ciebie swoje „zagrywki” (m.in. manipulacje, szantaże). Zaczynasz się tłumaczyć, walczyć z poczuciem winy, skierowaną na siebie złością. To także pochłania Twoją energię. Im mniej jej masz, tym trudniej się przed wampirem mądrze i skutecznie ochronić. No i tym więcej jej u wampira. Tak wpadasz w błędne koło.

Co robi?

Czy masz do czynienie z wampirem energetycznym możesz poznać po doznaniach, jakie odczuwasz w kontakcie z nim. Dodatkową podpowiedzią mogą być strategie, jakie uskutecznia wampir. W literaturze można doszukać się różnorodnych klasyfikacji zachowań energopochłaniaczy. Wg. autorów typologii określone rozpoznanie ma służyć zastosowaniu odpowiedniej strategii obrony. Dokonując autorskiego zbioru podziałów wampirów emocjonalnych na tzw. typy możemy wyróżnić:

Typ narcystyczny

* Jest skoncentrowany na sobie, sprawia wrażenie jakby myślał, ze jest „pępkiem świata”
* Jest roszczeniowy, uważa, że wszystko mu się należy
* Ciągle chce być w centrum uwagi
* Pragnie podziwu
* Mówi dużo, długo, głośno i głównie o sobie
* Nie jest ciekawy opinii innych, nie zadaje pytań, wchodzi w słowo, przerywa
* Ma poczucie, że jest najważniejszy
* Nie widzi innych ludzie, drugi człowiek nie ma dla niego znaczenia
* Pragnie współczucia i litości
* Wyręcza się innymi
Masochista

* Przyjmuje pozycję ofiary
* Narzeka
* Użala się nad sobą
* Jego chęci zmiany są jedynie deklaracjami, nie jest zainteresowany realną pomocą, torpeduje dobre rady
* Pesymista
* Pragnie współczucia i litości
* Wzbudza poczucie winy
* Nie radzi sobie z codziennością
* Zarzuca innych swoimi problemami
* Obarcza sobą innych
* Wciąż oczekują od innych pomocy

Krytykant/ typ kontrolujący

* Ciągle krytykuje
* Osądza
* Jest najmądrzejszy
* Na wszystkim się zna
* Wywyższa się
* Ma opinię na każdy temat
* Wie co jest dla każdego najlepsze
* Pomniejsza Twoje zasługi
* Widzą świat w czarno – białych barwach
* Jest kontrolujący

Rozłamowiec

* Prowokuje, podjudza
* Jest konfliktowy, kłótliwy
* Jest bierno – agresywny
* Rywalizuje

Typ paranoiczny

* Jest skoncentrowany na sobie, sprawia wrażenie jakby myślał, ze jest „pępkiem świata”
* Wszystko odnosi do siebie
* Wszędzie widzi zło, ryzyko, zagrożenie
* Jest podejrzliwy
* Nigdy nie przebacza
* Wszędzie widzący wady, usterki
* Widzą świat w czarno – białych barwach
Typ teatralny

* Często ma tzw. „focha” – obraża się, uraża, teatralnie ucina rozmowę
* Jest humorzasty, zmienny
* Jest nieprzewidywalny zarówno w nastrojach, jak i w reakcjach, zachowaniu, poglądach, opiniach
* Lubi plotki, sensacje; sam często je wzbudza, wyolbrzymia, dramatyzuje
* Permanentnie nie dotrzymuje obietnic
Typ antyspołeczny

* Jest roszczeniowy, uważa, że wszystko mu się należy
* Ma poczucie, że jest najważniejszy
* Nie widzi innych ludzie, drugi człowiek nie ma dla niego znaczenia
* Nie respektuje żadnych norm i ograniczeń
Typ obsesyjno-kompulsywny

* Stawiający nadmierne wymagania (sobie lub/i innym)
* Wszędzie widzący wady, usterki
* Widzą świat w czarno – białych barwach
* Uznający, ze istnieje tylko jeden dobry sposób na rozwiązanie określonej sytuacji

Kto jest wampirem, kto jego ofiarą?

Wampirem energetycznym bywają osoby zaburzone, np. zaburzone osobowościowo. To także osoby niedokochane w dzieciństwie z niezaspokojoną potrzebą bycia ważnym. Dobrze to wiedzieć, żeby więcej rozumieć i mniej się niepotrzebnie emocjonować (te słynne pytania: dlaczego mnie to spotkało?, dlaczego on to robi?, itp.). Wiedzieć i rozumieć nie oznacza – usprawiedliwiać czy godzić się na coś, co jest toksyczne. Czy wampiry emocjonalne wiedzą co robią? Niektóre wiedzą. Celowo i świadomie wykorzystują innych do swoich celów, z premedytacją wikłają ich w sieć emocjonalnych powiązań i zależności. Inne – robią to zupełnie nieświadomie. Intuicyjnie powiedziałabym, że Ci stanowią większość. To grupa tych, których dojrzałość i wgląd w siebie pozostawiają wiele do życzenia.
A kto z kolei jest ofiarą wampira? Teoretycznie może być nią każdy z nas. Natomiast szczególnie podatni na uwikłanie się w relację z wampirem są osoby z jednej strony wrażliwe, empatyczne, pomocne, altruistyczne i dobroduszne, z drugiej – w słabym kontakcie ze sobą (emocjami, potrzebami, granicami) i swoim ciałem oraz z silnym pragnieniem akceptacji. Dodatkową trudnością w relacji z wampirem jest sytuacja zależności i zażyłości czyli sytuacja, w której wampirem energetycznym jest ktoś bliski np. rodzic lub partner.

Jak się bronić?

1. Pamiętaj, że wampir może wyssać z Ciebie energię tylko wtedy, gdy mu świadomie lub nie na to pozwolisz. Czyli gdy się zaangażujesz.
2. Biorąc pod uwagę fakt, że Twoje zasoby energetyczne są ograniczone (jak każdego z nas) odpowiedz sobie na pytanie – czy naprawdę chcesz podarować prezent w postaci Twojej cennej energii właśnie wampirowi?
3. Weź pod uwagę swoje dobro. Przestań wreszcie ciągle myśleć o innych czyt. o kimś kto Cię wykorzystuje. W końcu Pan/Pani wampir energetyczny myśli jedynie o sobie. A jeśli na tę chwilę jeszcze cały czas to inni są ważniejsi, niż Ty sam/a – pomyśl o innych bliskich, którzy cierpią na tym, że Ty wkładasz swoją energię gdzieś indziej. Jeśli Twoje zasoby energetyczne idą na relację z wampirem, siłą rzeczy nie masz ich dla innych. Nie ma innej możliwości. Czy tego sobie życzysz?
4.  Określ swoje priorytety. Którym obszarom w Twoim życiu chcesz poświęcić i podarować najwięcej swojej energii?
5. Pogłębiaj kontakt ze swoim ciałem. Naucz się sygnałów, jakie Ci wysyła. Po czym poznasz, że Twoja energia wycieka? Co świadczy o tym, że jest już na wyczerpaniu?

6. Naucz się rozsądnego gospodarowania energią. Nie szastaj nią. Jest zbyt cenna. Podejmij naukę odpoczywania, regenerowania się, rozładowywania napięcia i zasilania.
7. Jeśli to możliwe – zerwij kontakt z wampirem. To z reguły najlepsze wyjście. Jeśli nie – ogranicz go na tyle, na ile Ci się uda.
8. Jeśli uda Ci się zerwać kontakt z wampirem – po odreagowaniu emocji popracuj nad wybaczeniem mu. Zrezygnuj z zemsty czy odwetu, one bowiem tylko umocnią Twój związek z wampirem. Wybacz dla siebie.
9. Po rozstaniu z wampirem możesz zacząć odczuwać pustkę emocjonalną. To naturalne. W końcu odcinasz coś, co Cię emocjonalnie pochłaniało – w sposób dla Ciebie szkodliwy, ale zawsze. Bądź spokojny/a. Pustka to trudny stan, ale dobry, bowiem z niej może wyłonić się wszystko. Zapełniaj ją powoli i rozsądnie.
10. Jeśli z jakiś powodów uznajesz, że na ten moment kontakt z wampirem jest konieczny – staraj się nie angażować w jego sprawy i opowieści. Postaraj się być obojętnym tak bardzo, jak to dla Ciebie możliwe. Zobaczysz, że po jakimś czasie wampir zaprzestanie z Ciebie pobierać. Nie ma zaangażowania – nie ma pożywki.
11. Nie otwieraj się przed wampirem zanadto. A najlepiej w ogóle. Nie opowiadaj o sobie, nie zwierzaj się. Znajdź inną osobę godną zaufania. To co wampir od Ciebie usłyszy może wykorzystać przeciwko Tobie – jakieś słabe punkty lub sam fakt tego, że Cię wysłuchał. Będzie od Ciebie żądał spłacenia długu, a Tobie trudno będzie odmówić.
12. Gdy czujesz, że coś w tej relacji jest nie tak – skonsultuj to z kimś z zewnątrz kto nie jest zaangażowany. To pozwoli Ci zachować trzeźwy osąd i nie uwierzyć w to, co słyszysz od wampira („jesteś niewdzięczna”, „jesteś samolubny”, etc).
13. Nie daj się sprowokować. Pamiętaj, że im więcej w Tobie agresji, furii, bezsilności – tym wampir bardziej odżywiony. Zachowaj spokój. Niczego nie traktuj osobiście. Bądź dyplomatą, jednak stanowczym i asertywnym.
14. Pracuj nad znajomością swoich potrzeb i granic i ich umiejętnym komunikowaniem.
15. Stale pracuj nad poczuciem własnej wartości i godności, tak by opinia innych nie musiała stanowić o Tobie.
16. Wspieraj swoją samodzielność i niezależność. Im mniej w Twoim życiu „złych” zależności, tym większa Twoja odporność w kontakcie z potencjalnym wampirem.
17. Poukładaj swoje życie uczuciowe. Im mniej poukładane – tym większa podatność na uwikłanie w relację z wampirem.
18. Potraktuj wampira jako nauczyciela, jako szansę. Czego możesz nauczyć się w kontakcie z wampirem? Stawiania granic, stanowczości, konsekwencji, asertywności, radzenia sobie w relacji trudnej czy toksycznej, radzenia sobie z manipulacją – na przykład. Kontakt z wampirem może być dla Ciebie szansą i początkiem pracy nad sobą, może być pierwszym krokiem do odkrycia swojej wewnętrznej mocy.
19. Zadbaj o wsparcie. Na ile to możliwe – postaraj się nie być teraz sam/a. Chyba, że czujesz, że ewidentnie tego Ci teraz potrzeba.
20. W kontakcie z wampirem oddychaj głęboko. Bądź w kontakcie ze sobą, ze swoim ciałem i emocjami. Zanim nawykowo zareagujesz – policz do 10, żeby dać sobie szansę na inną reakcję.
21. Po spotkaniu z wampirem – wykonaj pewne krótkie ćwiczenie. Wyobraź sobie, ze strzepujesz z siebie coś, co się do Ciebie przykleiło, a czego nie chcesz. I zrób to. Strzep z nóg, rąk, głowy. Zrób to, co robi pies po wyjściu z wody – otrzepuje się. Ajurwedyjscy (system medycyny indyjskiej) nauczyciele powiedzieliby, że poczujesz różnicę. W końcu wszystko jest energią – słowa, które padają w naszym kierunku – też.
22. Stosuj tzw. wizualizacje (wykorzystywanie wyobraźni, myśli i woli do spowodowania zmian w sobie i w otoczeniu).
Oto przykłady:
Wizualizacja 1

Wizualizuj emocjonujące Cię słowa wampira jako chmury, które przepływają. Obserwujesz je, lecz nie skupiasz się na nich. Pozwalasz, by odpłynęły i by nie pozostawiły śladu w Twym umyśle…

Wizualizacja 2

Wyobraź sobie siebie w ciemnym kokonie, związanego cienkimi, silnymi nićmi (niczym pajęcza sieć), które łączą Cię z wampirem . Teraz weź złote nożyczki i powoli, stanowczo odetnij wszystkie powiązania, wszystkie nici. Czujesz ulgę, siłę, wolność, przestrzeń. Jesteś znów wolny/a. Może swobodnie poruszać się, skakać, latać…
Wizualizacja 3
Wyobraź sobie siebie jako pacynkę, marionetkę na sznurku w rękach wampira. Teraz widzisz złote nożyczki, które przecinają sznurki i uwalniają Cię. Odzyskujesz władzę nad sobą. Czujesz ulgę, siłę, wolność, przestrzeń. Jesteś znów wolny/a. Może swobodnie oddychać, czujesz wiatr we włosach, ciepło słońca na swych policzkach. Kochasz siebie i świat z wzajemnością…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

10 zalet długotrwałego związku

Iga (35) zaczyna spotkanie: „Będzie się pani ze mnie śmiać”.

„Dlaczego miałabym?” – pytam.

„Ponieważ sama zastanawiam się nad tym czy mój problem nie jest wyimaginowany. Moja siostra powiedziała mi w przypływie złości, że wymyślam i że mi się przewraca – rozumie pani? Jednym słowem, że sama stwarzam problem. Wiem, że ludzie mają większe.”

„No cóż, tego nie wiem, ale interesuje mnie jak Pani definiuje swój problem?”

„ Nie wiem czy chcę nadal być z moim mężem”

„Dlaczego miałoby mnie to śmieszyć?”

„Jak pani opowiem moją historię, to może wtedy uzna pani, że nie ma o czym gadać”

A historia pokrótce wygląda tak, że Iga jest ze swoim mężem od 15 lat. Od 10 są małżeństwem. Ich związek jest „względnie udany” (słowa Igi), ale.. Tym ale jest pewna rutyna, która wkradła się między małżonków, mało namiętny seks i pojawiające się co jakiś czas poczucie bylejakości. Momentem, w którym Iga zdecydowała się na konsultację z psychologiem była nowa miłość jej przyjaciółki. Mówi Iga: „Ewa wygląda fantastycznie. Schudła, wypiękniała. Mnie podczas ostatnich 10 lat przybyło prawie 15 kg. Może to świadczy o tym, że jednak nie jestem szczęśliwa? Ewa tryska energią, mnie jej stale brakuje. Ewa opowiada mi o namiętnych nocach, a ja już dawno o nich zapomniałam. Życie u boku mojego męża jest dobre, spokojne i bezpieczne. Mamy dwoje ukochanych dzieci. Mamy wspólne ogrodnicze pasje. Kiedy spędzamy ze sobą czas jest …(Iga szuka odpowiedniego słowa).. miło. Tylko wciąż nie wiem czy to aż czy może tylko?” Tuż przed spotkaniem ze mną Iga powiedziała o swoich przemyśleniach bratu (41, w związku – od 18 lat, małżeńskim od 12). „Maciej zwrócił mi uwagę na to ile z mężem przeszłam: jego chorobę, finansowe kłopoty. Mąż był przy mnie, gdy umarła moja ukochana babcia, ja byłam przy nim gdy ogłosił upadłość firmy. Jesteśmy za sobą, wspieramy się. Brat przypomniał mi, że Ewa nie wytrzymała w żadnym związku dłużej niż 3 lata..” Iga zamyśla się. „Czy trwałość jest wartością?” – pyta.

Czy trwałość jest wartością? – że powtórzę pytanie. Z pewnością kiedyś była. Dziś jest z tym różnie. Z jednej strony wartością stała się zmiana. Widać to w każdym obszarze – zawodowym i osobistym. Z drugiej jednak badania pokazują, że nadal większość z nas pragnie stałych związków i upatruje w nich więcej zysków, niż strat. Z badania CBOS z 2013 roku wynika, że 55% badanych dostrzega wartość w rodzinie wielopokoleniowej. Dane z jednego z forum dla nastolatków wskazują, że aż 78% respondentów myśli o związkach w kategorii stałych.

Co o tym myślę? Sądzę, że każdy wariant ma swoje plusy i minusy. Jak wszystko. Inne korzyści czerpiemy ze związku stałego, inne z seryjnej monogamii. Każda wersja niesie ze sobą także określone koszty.

Dzisiejszy artykuł chcę zadedykować zarówno „długodystansowcom”, których czasem dopada wątpliwość – czy ja mam z tego jeszcze jakiś „zysk”? oraz wszystkim tym, którzy długotrwałych związków boją się jak ognia.

Zalety długotrwałego związku:

  1. Rozwój emocjonalny

Istnieją koncepcje psychologiczne mówiące o tym, iż w długotrwałym związku przechodzimy powtórnie wszystkie etapy dorastania – od niemowlęctwa do dojrzałości. Bycie w miłosnej relacji reaktywuje w nas te same trudności emocjonalne, przez które przechodziliśmy jako dziecko, nastolatek czy młody dorosły. Stąd nasze kłopoty z bliskością, separacją, idealizowaniem, podtrzymywaniem iluzji, nie radzeniem sobie z frustracją, itp. Wychodząc ze związków zbyt szybko nie pozwalamy sobie na pokonanie powyższych trudności. Wciąż zatrzymujemy się na określonym etapie, uciekamy od zadań rozwojowych popełniając wciąż te same błędy. Przekraczając kolejne progi – pokonujemy własne deficyty, wychodzimy poza strefę komfortu, odrabiamy życiowe lekcje. W ten sposób rozwijamy się i dojrzewamy.

  1. Poznanie siebie

Niektórzy mawiają, że naprawdę poznać siebie możemy jedynie w relacji z drugim człowiekiem. Dodam – relacji głębokiej, intymnej, długotrwałej. W końcu podobno „tyle siebie znamy, ile nas sprawdzono”. Relacje przejściowe nie weryfikują wiele, bowiem opierają się głównie na deklaracjach, a jak mówi edukatorka seksualna Alicja Długołęcka: „Deklarować to my możemy dużo rzeczy, ale czas i tak je zweryfikuje”. W bliskiej relacji możemy poszukać odpowiedzi na pytania: kim jestem, czego naprawdę chcę, jaki jest mój życiowy potencjał? Bliska relacja to także szansa na nauczenie się tego, aby widzieć drugą osobę NAPRAWDĘ – taką jaką jest, a nie taką, jaką my chcielibyśmy ją widzieć.

  1. Nowe umiejętności

Jak mówi psychoterapeuta Stanley Ruszczyński: „Są rzeczy, których możesz nauczyć się tylko w głębokim, długotrwałym, intymnym związku”. Związki krótkotrwałe nie dają takiej szansy. Jakie umiejętności można nabyć?: komunikacji, współpracy, elastyczności, adaptacji, kompromisu, negocjacji, dawania, brania, odpowiedzialności, zaangażowania pokory, radzenie sobie frustracją, pokonywania trudności, radzenia sobie z bezsilnością, etc. Można doświadczyć bycia w nowej roli – żony, męża, rodzica; można nauczyć się dojrzewać i starzeć.

  1. Głęboka bliskość

Dzielisz z kimś wspólną codzienność, łoże, konto. Powierzasz komuś swoje smutki i radości. Zwierasz się z najintymniejszych spraw i tajemnic. Gromadzisz wspólne przeżycia. Masz wspólne cele. Pokonujesz trudności. Widzisz kogoś chorego, brzydkiego, zalęknionego, starzejącego się. Ten ktoś widzi Cię w podobnych odsłonach. Nikt nie zna Cię tak dobrze jak on/ona. Ty nie znasz nikogo lepiej. Taka więź z drugim człowiekiem jest ogromną wartością.

  1. Rzeczywista akceptacja

Z jednej strony nigdy nie czujemy się piękniejsi, niż gdy jesteśmy zakochani. Z drugiej, można byłoby pomyśleć, że nie jest specjalną sztuką zachwycać się czymś lub kimś, kto jest niemalże nieskazitelny. A tak siebie widzimy na etapie zauroczenia. Ale przyjąć kogoś, kto bywa też brzydki, chory, rozczochrany, fizjologiczny, czepliwy, podły – to jest wyższa szkoła jazdy. I prawdziwej, głębokiej akceptacji. Alicja Długołęcka: „Długotrwały związek pozwala zobaczyć drugiego człowieka takim, jakim on jest – w całej jego różności, z innymi od naszych oczekiwaniami, inną zmysłowością, innym temperamentem, inną fazą życia. I go z tym przyjąć.”

  1. Wzrost samooceny

Osoby z obniżoną samooceną zwykle potrzebują dowartościowywać się poprzez częste zmiany partnerów. Udowadniają sobie w ten sposób, że jeszcze mogą się komuś podobać. To ciekawe, bo gdyby się nad tym zastanowić, to właśnie w długotrwałych związkach powinniśmy czuć się wyjątkowi. W myśl tego co powyżej – nie jest sztuką pokochać „ideał”, sztuką jest kochać kogoś kto idealny nie jest. Jak powiedziała Marilyn Monroe : „Jestem samolubna, niecierpliwa i trochę niepewna siebie. Popełniam błędy, tracę kontrolę i jestem czasami ciężka do zniesienia. Ale jeśli nie potrafisz znieść mnie kiedy jestem najgorsza, to cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem najlepsza.

  1. Poczucie satysfakcji

Kiedyś ktoś zapytał psychoterapeutę Wojciecha Eichelbergera o to jak rozpoznać czy jesteśmy na właściwej drodze. No bo przecież na tej właściwej bywa czasem trudno. Eichelberger odpowiedział (cytuję z pamięci): „jeśli jest trudno, ale przyrasta nam wewnętrznej satysfakcji to jest to wskaźnik, że idziemy w dobrym kierunku”. W długotrwałym związku niewątpliwie bywa trudno. Ale gros długodystansowców mówi, że przyrost satysfakcji ze wspólnego pokonywania kryzysów jest niezaprzeczalny. To prawda, że nie zawsze jest przyjemnie i miło, ale właśnie ta różnorodność przeżyć i doświadczeń wzbogaca nas i czyni nasze życie wielowymiarowym.

  1. Lepsze zdrowie

Z badań wynika, że osoby żyjące w stałych związkach cieszą się lepszym zdrowiem i żyją dłużej. Ci, którzy kochają i są kochani mają lepszą odporność, rzadziej chorują, lepiej śpią i są bardziej zadowolone z życia. Dotyczy to obu płci, ze szczególnym naciskiem na mężczyzn.

  1. Lepszy seks?

Temat zrutynizowanego seksu małżeńskiego jest z pewnością powszechny. Narzekamy na brak namiętności. Są jednak i tacy, dla których seks po latach staje się bardziej satysfakcjonujący, niż na początku. Wynika to z faktu, że znamy siebie lepiej. Znamy swoje ciała, wiemy co sprawia nam przyjemność, umiemy siebie czytać, przekraczamy kolejne granice, szukamy nowych rozwiązań. Jednym słowem – uczymy się swojej seksualności (własnej oraz partnera) oraz trenujemy (a wiadomo, że trening czyni mistrza). Wzrost satysfakcji z życia seksualnego w stałych związkach zgłaszają głównie kobiety.

10. Poczucie bezpieczeństwa

Jedni mówią – wartościowa stabilizacja, inni – nudna przewidywalność. Badania mówią, że poczucie bezpieczeństwa z reguły nam służy. Pozwala nam realizować się w różnych dziedzinach, pokazać w różnych odsłonach, rozluźnić. Jak mówi psychoterapeutka Dorota Golec „Można być pięknym i młodym, ale też brzydkim i starym. Można być w pełni człowiekiem”.

Dzisiejsi psychologowie, psychoterapeuci, psychiatrzy coraz częściej odchodzą od ewidentnego kategoryzowania tego co jest normą, a co nie. Mimo to nadal zdolność do bycia w trwałym związku uznaje się za przejaw zdrowia. Wychodzę z założenia, że w życiu nic nie jest czarno – białe (można być w długotrwałym, ale toksycznym związku czy też być zdrowym i szczęśliwym singlem), ale temat zarzucam – do przemyśleń.

 

* Wszystkie cytaty (za wyjątkiem słów Marylin Monroe) pochodzą z książki Agnieszki Jucewicz i Grzegorza Sroczyńskiego „Kochaj wystarczająco dobrze”

 

 

 

 

 

Żyj tak, abyś nie żałował

Lidia (46) 2 miesiąc temu straciła męża. Zginął w wypadku drogowym jadąc do pracy. Wspieram Lidkę w tej trudnej sytuacji. Na ostatnim spotkaniu Lidia powiedziała mi, że najtrudniejsza jest dla niej świadomość, że nie zrealizują się już ich wspólne plany. „Marzyliśmy o podróżowaniu. Oboje kochaliśmy Włochy. Kiedyś byliśmy w Toskanii. Urzekła nas do tego stopnia, że zdecydowaliśmy się tam wracać co roku. Tylko, że z tego co roku wyszło rak naprawdę co trzy lata. Roch zawsze dużo pracował. Chciał nam zapewnić dostatnie życie. W jego firmie zawsze było coś do zrobienia, więc na wolne dni pozwalał sobie rzadko. Roch wszystko zostawiał na emeryturę. Czego to on nie zaplanował! Że mnie zabierze dokąd zechcę, że wreszcie będzie miał wolne weekendy, że wreszcie poświęci więcej czasu dzieciom. Że zwolni i wynagrodzi nam wszystkim to, że było go tak mało. Nie mam do niego żalu. Wiem, że robił to poniekąd i dla nas. Tylko tak potwornie mi go żal. Co on miał z tego życia tak naprawdę? Większy dom? Lepszy samochód? Żal mi też siebie. Przeżyłam w małżeństwie 20 lat, ale gdyby policzyć ile z tego czasu byliśmy razem..” Lidka kończy spotkanie z pewnym postanowieniem: „Chcę przestać odkładać wszystko na później. Chcę żyć w taki sposób, żeby w dniu mojego odejścia niczego nie żałować”.

Wydarzenia graniczne jakim jest m.in. śmierć czy choroba prowadzą do refleksji. To sytuacje, w których niejednokrotnie zaczynamy przewartościowywać swoje życie. Zadajemy sobie pytania o sens życia, o to czy nasze życie jest tym, które chcemy żyć? To czas, kiedy wspominamy. To także czas, kiedy zdarza nam się żałować – że czegoś było za mało, czegoś za dużo, że poświęcaliśmy uwagę czemuś co nie było tej uwagi warte, że nie objęliśmy z kolei uwagą czegoś co było wartościowe. A gdyby tak poczynić taką refleksję wcześniej? Zanim los ześle na nas coś, co wywoła wstrząs w naszym systemie wartości? Gdyby móc, choć trochę, pouczyć się na błędach tym razem nie własnych?

Być może podobną myśl miała Bronnie Ware, australijska pielęgniarka, która towarzyszyła osobom ciężko chorym. Przez kilka lat prowadziła rozmowy z tymi, którym zostało kilka miesięcy życia. Zadała im pytanie czego w swoim życiu żałują. O to czego się dowiedziała:

„Żałuję, że nie miałem więcej odwagi żyć życiem prawdziwym dla mnie, a nie życiem, którego oczekiwali ode mnie inni”

Chorzy żałowali, że nie poświęcali uwagi swoim potrzebom. Po pierwsze – nie byli świadomi tego jakie tak naprawdę są ich pragnienia. Po drugie – zaniedbywali je ustawiając siebie zawsze na drugim planie. Na pierwszym były potrzeby i oczekiwania innych, opinia społeczna. Ważniejsze było to co powiedzą czy pomyślą ludzie. Musiało upłynąć sporo czasu, musiało zdarzyć się to co się zdarzyło, żeby móc wyciągnąć wniosek, że chęć sprostania czyimś oczekiwaniom jest nie do zrealizowania. Jak mówi rysowniczka Marta Frej ”Nie mogę przejmować się tym co mówią inni, bo
innych jest dużo i każdy mówi co innego.” Poza tym kto w końcu żyje nasze życie? My czy ci wszyscy inni?

„Żałuję, że pracowałem tak ciężko”

Podobno mówił tak każdy pacjent płci męskiej. Hola – Panowie i Drogie Panie też! Czy naprawdę to za czym gonicie i gonimy jest tak ważne? Czy potrzebujemy tego wszystkiego na co zarabiamy i co kupujemy? Podobno najlepsze rzeczy są za darmo: przytulanie, uśmiech, rodzina, przyjaciele, pocałunki, sen, wspomnienia, miłość, radość Wiem – praca po pierwsze jest nam potrzebna do przeżycia. Po drugie – bywa naszą pasją. Jeśli tak jest to już jesteś szczęściarzem. Ale niezależnie od wszystkiego – wielu z nas pracuje za dużo. Zaniedbuje wszystko to, co właśnie najlepsze i zupełnie bezpłatne. A gdyby tak uprościć swoje życie? Gdyby ciut zredukować nasze napuszone fanaberie?

„Żałuję, że nie miałem odwagi wyrażać swoich uczuć”

Wielu z nas ma z tym problem. Część z nas z mówieniem kocham, zależy mi na Tobie, pięknie dziś wyglądasz. Część – z powiedzeniem jestem wkurzony, wściekła, nie podoba mi się to, nie zgadzam się na to.  Ci pierwsi – odbierają sobie i swoim bliskim masę pięknych wzruszeń. Ci drudzy – odbierają sobie szansę na potrzebną weryfikację relacji. Wszyscy – chorują oddychając tylko połową piersi oraz czynią swe życie płaskim rezygnując z wyrażania uczuć w ich wielobarwnej formie.

„Żałuję, że nie pozostawałem w kontakcie ze swoimi przyjaciółmi”

Relacje, relacje i jeszcze raz relacje. I to co się z nimi wiąże – miłość, bliskość, radość,  wzruszenie. Niedosytu w tych obszarach chorzy żałowali szczególnie. Czasu jakiego  zabrakło na bycie wśród bliskich było żal najbardziej.
 
„Żałuję, że nie pozwoliłem sobie być szczęśliwszy”

Dla mnie kluczowe są tu słowa – „nie pozwoliłem sobie”. To oznacza, że bycie  szczęśliwym jest lub przynajmniej może być w dużej mierze kwestią wyboru. A może  trzeba by powiedzieć – wyborów czyli wszystkich decyzji podejmowanych każdego  dnia. Od najmniejszych (co jem, co oglądam, jak spędzam po południa, jak  wypoczywam, czym i kim się otaczam) po te życiowe (z kim żyję, gdzie pracuję). To
także wybór tego na czym będziemy koncentrować naszą uwagę – na tym co jest czy  na tym czego brak. Czy szklanka będzie dla nas do połowy pełna czy pusta?

W odpowiedziach jakich udzielili chorzy nie było mowy o pieniądzach, karierze czy sławie. Nikt z chorych nie żałował także, że może mógłby mieć więcej dziewczyn czy chłopaków.

W tym momencie chciałoby się wystosować pytanie – jak żyć? Jak żyć, żeby nie żałować?
Pozyskaniem odpowiedzi zainteresował się Karl Pillemer – amerykański profesor gerontologii. Przeprowadził on rozmowy z grupą 1200 doświadczonych życiowo  siedemdziesięciolatków (i starszymi). Jego celem było utworzenie listy najważniejszych porad życiowych. Swoim respondentom zadał następujące pytanie:
„ Jakie są najważniejsze lekcje, których nauczyło cię całe twoje życie i które chciałbyś przekazać młodym ludziom?”.
Oto one:

1. Bądź uważny.
Koncentruj się na „tu i teraz”. Nie oglądaj się zbyt często w przeszłość, ta bowiem już minęła. Nie wybiegaj zanadto w przyszłość, tej bowiem  jeszcze nie ma. To co jest – dzieje się w chwili obecnej. Zatrzymaj się na niej. Doceniaj ją. Ciesz się.

2. Żyj zdrowo.
Zwracaj uwagę na to co jesz. Zadbaj o wysiłek fizyczny. Ogranicz niepotrzebny stres i  pośpiech.
3. Wybierz pracę, która będzie Twoja pasją.
Ewentualnie nadaj sens obecnej. Pamiętaj, że nie tylko pieniądze się liczą.

4. Korzystaj z okazji jakie przynosi życie.
Podejmuje wyzwania. Wykorzystuj szanse.

5. Pamiętaj o upływającym czasie.
Decyzje podejmuj mając tę świadomość. Nie jesteś wieczny. Twoi bliscy także nie. Jeśli masz zrobić coś co jest ważne i kluczowe – nie czekaj, nie odkładaj, zrób to teraz.

6. Podróżuj.
Zwiedzaj, doświadczaj, zbieraj wrażenia.

7. Wyrażaj emocje.
Nie zatrzymuj ich dla siebie. Nie cenzuruj. Mów kocham. Praw komplementy. Chwal i doceniaj. Niech bliscy usłyszą jacy są dla Ciebie ważni. Jeśli się złościsz – wyraź to. Jeśli masz żal – powiedz o nim. Jeśli się boisz – podziel się tym z kimś.

8. Przestań się martwić.
Podobno 90% naszych trosk i zmartwień nie realizuje się w rzeczywistości. Z tej perspektywy nasze zamartwianie się jest niepowetowaną stratą czasu. Stratą nieodwracalną!
Jego świętobliwość Dalajlama mówi: „Jeśli dla danego problemu lub sytuacji istnieje rozwiązanie, nie ma potrzeby, żeby się zamartwiać. Jeśli zaś problemu rozwiązać się nie da, wówczas martwienie się nim również pozbawione jest sensu, ponieważ tak czy inaczej nic z nim nie można zrobić.”

9. Przestań szukać szczęścia.
Wciąż wydaje się nam, że będziemy mogli poczuć się szczęśliwi, kiedy..albo jeśli..kiedy poznam tego jedynego, kiedy schudnę, kiedy urodzę dziecko; jeśli mi się uda, jeśli ona mnie pokocha, jeśli wszystko się ułoży. Stawiamy szczęściu określone warunki. W konsekwencji – nie czujemy się szczęśliwi. Bo nigdy nie jest tak, żeby było idealnie. Szczęście umyka nam, kiedy my skupiamy się na jego poszukiwaniu. Chcesz być szczęśliwy/a? Bądź.

10. Starannie wybierz partnera życiowego.
Nieprzypadkowo. I nie byle kogo.

Pracując w szpitalu miałam niejednokrotnie okazję prowadzić rozmowy o życiu i przemijaniu. Gdybym zapytała swoich pacjentów o ich życiowe lekcje z pewnością podpisaliby się pod powyższymi. Co więcej – dołożyliby co nieco do tej listy.

11. Odszukaj sens.
Jak mówi Wanda Błeńska (100 letnia lekarka lecząca trędowatych): „Ważne jest zrozumieć do czego jest się stworzonym”.

12. Określ priorytety.
Zajmij się tym, co dla Ciebie ważne. Ogranicz pochłaniacze czasu.
13. Bądź sobą.
Żyj swoim życiem. Wyrażaj siebie. Nie porównuj się.

14. Akceptuj.
Ponownie Błeńska: „Umieć przyjąć to co los (…) nam narzuca w naszym życiu. Jeżeli nie z radością, to z jakimś przyzwoleniem.”

15. Nie narzekaj. Nie użalaj się nad sobą. Sprawiaj sobie przyjemności.

Niech tak będzie.

 

 

Jak pogłębić bliskość?

Olena i Mikołaj są małżeństwem od 12 lat. W sumie ze sobą – 15. Zgodnie przyznają, że ich związek jest w poważnym kryzysie. Podobnie ów kryzys definiują: „coś się nam rozjechało”, „coś nam umknęło” „oddaliliśmy się od siebie”, „nasza wspólna droga uległa rozwidleniu”. Również, gdy mowa o przyczynach zaistniałej sytuacji – zgadzają się ze sobą: „przestaliśmy ze sobą rozmawiać”, „przestaliśmy się sobą ciekawić”, „przestaliśmy się sobą interesować”. Oboje twierdzą, że ich wymiana zdań sprowadza się do spraw technicznych: kto odwiezie dzieci do szkoły, kto idzie na wywiadówkę, kto zrobi zakupy. Olena i Mikołaj poczynili próbę ratowania małżeństwa na własną rękę. Uznali, że skoro wiedzą gdzie tkwi przyczyna – znajdą rozwiązanie. Jak mówią – „usiłowali ze sobą rozmawiać”. Twierdzą, że nie wyszło. Olena: „Chyba nie wiedzieliśmy tak naprawdę o czym. Nie pasuje mi, że nasze rozmowy dotyczą jedynie logistyki, ale z drugiej strony tak długo się znamy, że wiem już o mężu wszystko”. Mikołaj: „Próbowałem wprowadzić trochę innowacji w nasze rozmowy. Pytałem Olenę jak jej minął dzień, ale słyszałem tylko może być lub znudzone spojrzenie. Nie mam już pomysłu”.

Zapytałam Olenę czy wie kogo Mikołaj zaprosiłby na kolację, gdyby mogła to być dowolna osoba. Zapytałam jakie jest męża najgorsze wspomnienie. Mikołajowi zadałam pytanie co znaczy dla jego żony doskonały dzień i jaka informacja o niej byłaby ważna dla kogoś kto miałby stać się jej przyjacielem.
Oboje patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Ich miny prawdopodobnie wyrażały: „Czy ona naprawdę nas o to pyta? Jaki związek mają te pytania z naszą sytuacją?”
Pytania te zaczerpnęłam z pewnego testu. Oczywiście w samym teście jest ich znacznie więcej, dokładnie 36. Autorem testu jest amerykański profesor psychologii Arthur Aron od lat badający relacje partnerskie. Opracował on schemat rozmowy, która ma na celu zbliżenie dwoje ludzi. Także, a może nawet przede wszystkim – obcych. W 1997 roku przeprowadził pierwszy eksperyment, w wyniku którego jedna z biorących w nim udział par pobrała się w pół roku później. Profesor był zaproszony na ślub jako gość honorowy.
Eksperyment jest prosty. Usiądź naprzeciwko osoby, z którą będziesz rozmawiał. Patrz na nią. Zadaj jej pierwsze pytanie z listy. Niech odpowie. Teraz pyta ona – Ty odpowiadasz. Na to samo pytanie. Potem kolejne i tak do samego końca. Pierwsze pytania są dość błahe. Służą za przełamanie lodów.
Oto lista:

1. Gdybyś mogła zaprosić na kolację dowolną osobę. Kto by to był?
2. Czy chciałbyś być sławny? W jaki sposób?
3. Czy przed rozmową telefoniczną powtarzasz sobie w głowie co powiesz?
4. Co to jest dla ciebie „doskonały dzień”?
5. Kiedy ostatni raz śpiewałeś samotnie? A kiedy komuś?
6. Gdybyś mógł żyć 90 lat, czy wolałbyś zachować umysł czy ciało trzydziestolatka?
7. Czy masz jakąś teorię jak umrzesz?
8. Nazwij trzy rzeczy, które ty i twój partner macie wspólne?
9. Z czego jesteś najbardziej wdzięczny w swoim życiu?
10. Co byś zmienił w sposobie, w jaki zostałeś wychowany?
11. Masz cztery minuty. Opowiedz w ciągu nich historię swojego życia z największą ilością szczegółów.
12. Z jaką nową umiejętnością chciałbyś się obudzić jutro rano?
Pytania są stopniowalne. Po rozgrzewce przechodzimy na głębszy poziom rozmowy.  Zaczyna się robić bardziej osobiście.

1. Gdyby kryształowa kula mogła powiedzieć ci prawdę o tobie, o twoim życiu, przyszłości albo czymkolwiek innym, co by to było?
2. Czy jest coś, o czym marzysz aby robić od dłuższego czasu? Dlaczego tego jeszcze nie zrobiłeś?
3. Co jest największym osiągnięciem twojego życia?
4. Co najbardziej doceniasz w przyjaźni?
5. Co jest twoim najcenniejszym wspomnieniem?
6. Jakie jest twoje najgorsze wspomnienie?
7. Gdybyś wiedział, że w ciągu roku umrzesz, czy zmieniłbyś cokolwiek w swoim życiu? Dlaczego?
8. Co dla ciebie oznacza przyjaźń?
9. Jaką rolę odgrywają w twoim życiu miłość i uczucie?
10. Podziel się pięcioma najbardziej pozytywnymi cechami twojego partnera.
11. Jak bliskie i ciepłe są stosunki w twojej rodzinie? Czy uważasz, że twoje dzieciństwo było szczęśliwsze niż większości ludzi?
12. Co sądzisz o swojej relacji z matką?
Trzecia odsłona jest już prawdziwie intymna.

1. „My…” – powiedz trzy zdania o Was zaczynając w ten sposób każde.
2. Dokończ zdanie: Chciałbym mieć kogoś, z kim mógłbym patrzeć na…
3. Jaka informacja o Tobie była by ważna dla kogoś, kto miałby stać się Twoim przyjacielem?
4. Powiedz partnerowi, co w nim lubisz. Bądź wyjątkowo szczery, ujawnij coś, czego nie powiedziałbyś osobie nowo poznanej
5. Podziel się z parterem wspomnieniem kłopotliwego wydarzenia w Twoim życiu.
6. Kiedy ostatnio płakałeś samotnie? A kiedy przed inną osobą?
7. Powiedz partnerowi, co w nim już lubisz.
8. Co, jeśli cokolwiek, jest zbyt poważnym tematem do żartów?
9. Gdybyś dziś w nocy miał umrzeć, a wcześniej już nie zamienić słowa z nikim, jakich niewypowiedzianych słów byś najbardziej żałował? Komu ich nie powiedziałeś?
10. Uratowałeś z pożaru domu wszystkich najbliższych i zwierzęta. Możesz jeszcze raz wejść do niego by wynieść jedną rzecz. Co to będzie?
11. Śmierć którego z członków Twojej rodziny byłaby dla Ciebie największym przeżyciem. Dlaczego?
12. Podziel się z partnerem osobistym problemem i poproś o radę. Później zapytaj, jak partner odebrał problem, który wybrałeś.
W różnych odsłonach eksperymentu przeznaczano na rozmowę inną ilość czasu: od 45 minut do nawet 3 godzin. Po rozmowie – obowiązkowe zadanie. Mianowicie należy patrzeć w oczy naszego rozmówcy przez cztery minuty. Co się wtedy dzieje – najlepiej sprawdzić samemu, ale można się też poprzyglądać na You Tube. Filmik z eksperymentu pobija rekordy wyświetleń.
Cel eksperymentu? Sprawdzenie czy można rozkochać w sobie upragnioną osobę poprzez nawiązanie i pogłębienie bliskości. Zakłada też, że ową bliskość można wywołać poprzez odpowiednio prowadzoną i pogłębioną rozmowę oraz kontakt wzrokowy.
Efekty eksperymentu? Znacząca część uczestników eksperymentu mówiła, iż po jego zakończeniu czuli się wyczerpani i oczyszczeni zarazem. Wobec swoich rozmówców odczuwali szczególną więź. Były osoby, których faktycznie dosięgnęła strzała amora. Niektórych z wzajemnością, innych nie. Tak czy inaczej, zakochani czy też nie – uczestnicy eksperymentu zgodnie przyznawali, „iż jest coś na rzeczy”, a ich uczucia do osób przed chwilą jeszcze obcych zmieniły się diametralnie.

Czy kiedykolwiek zadałaś/łeś któreś z powyższych pytań partnerowi? Czy wiedziałbyś/łabyś co partner mógłby odpowiedzieć? A może jego odpowiedź na przestrzeni lat uległa zmianie, a Ty nic o tym nie wiesz? Jak dawno temu patrzyliście sobie głęboko w oczy?
Mimo, iż eksperyment Arona wyjściowo dotyczył osób sobie obcych co stoi na przeszkodzie, żeby go delikatnie zmodyfikować?
Olena i Mikołaj chętnie przystali na propozycję, aby poeksperymentować ze sobą. Na kolejne spotkanie przyszli wyraźnie odmienieni. Byli pod ogromnym wrażeniem tego, co może zdziałać prawdziwy kontakt, uważność na drugiego człowieka, czas jaki mu poświęcamy i zaciekawienie się nim. Nie bez znaczenia był fakt dzielenia się ze sobą czymś niezwykle osobistym. W końcu jeśli uchylamy komuś rąbka naszej intymności – musi to być ktoś ważny i znaczący. Olenie i Mikołajowi zajęło jeszcze trochę czasu, zanim poskładali to, co uległo rozsypce. Zjawiskowe happy  endy nie zdarzają się często. Ale niewątpliwie eksperyment z eksperymentem prof. Arthura Arona był na tej drodze krokiem siedmiomilowym.
Jeśli więc czujesz, że w Twoim związku coś słabnie, gaśnie, umyka – pogłębiaj bliskość z partnerem korzystając z powyższych podpowiedzi.

 

Jestem tą trzecią*

Historia Justyny (37):
Justyna mówi o sobie, że jest „singielką od zawsze”. Rzuca przy tym porozumiewawczy uśmiech. Justyna nigdy nie była w oficjalnym związku. Oficjalnym czyli takim, o którym mogłaby powiedzieć znajomym; takim, który mógłby zakończyć się wspólnym zamieszkaniem czy zalegalizowaniem. Justyna nigdy nie miała partnera, którego przedstawiłaby rodzicom, z którym spędziłaby święta, z którym wyjechałaby na dłuższe wakacje. Justyna nigdy nie była czyjąś dziewczyną czy narzeczoną. Ale wielokrotnie była czyjąś kochanką. Długość trwania jej romansów była różna. Od kilku tygodni do nawet 3 lat. Historie jednonocne specjalnie jej nie interesowały. Justyna przyznaje, że w związki z żonatymi mężczyznami wchodziła świadomie: „Nigdy nie miałam marzeń pt. szczęśliwa rodzinka i biały domek z ogródkiem. To nie ja. Jak każda kobieta miałam i mam swoje potrzeby – fajnego seksu, ciekawej rozmowy, adoracji, poczucia bycia piękną i wyjątkową i to dawali mi ci mężczyźni. Proza życia, kapcie, telewizor i brudne skarpetki to nie moja bajka. Umarłabym z nudów. Był nawet taki jeden, co zostawił żonę i przyszedł do mnie z walizką. Myślał, że się ucieszę, ale mnie w ogóle nie o to chodziło. Ucięłam kontakt. Było mi go nawet żal, bo nagle został zupełnie sam, no ale przecież nie mogłabym być z nim z litości.”
Justyna zgłasza dziwne bóle w okolicy mostka. Liczne badania nic nie wykazały.

Historia Poli (34):
Pola od 4 lat jest w związku. „Związku niemożliwym” – jak go nazywa. Pola poznała Janusza w stadninie koni. To ich wspólna pasja. Na początku nic nie zapowiadało, że zbliżą się do siebie tak mocno. Kiedy ich relacja zaczęła się zacieśniać Janusz powiedział Poli, że ma żonę. Pola, czując, że zaczyna czuć do Janusza coś więcej – wycofała się. Przestała przyjeżdżać do stadniny, ucięła kontakt. W pół roku później przypadkowo spotkali się na zawodach konnych. Spędzili razem noc. Pola wróciła do dawnej stadniny. „Można powiedzieć, że to było nasze miejsce schadzek” – mówi. „To nie chodziło o seks. A przynajmniej – nie tylko. Ja się po prostu zakochałam. I jestem przekonana, że Janusz też.” – dodaje. Mimo to Janusz do tej pory nie podjął decyzji o odejściu od żony. Pola: „Mówił, że chce być ze mną. Ja mu wierzyłam. Wierzyłam w to, że jego małżeństwo jest martwe, że w końcu jej o nas powie”. Pola przyznaje, że „robiła Januszowi sceny zazdrości”. Nie radziła sobie z tym, że każdy urlop i weekend spędza z rodziną, z tym, że spotykają się tylko wtedy, kiedy on ma czas. Fakt, że ich związek był owiany tajemnicą też Poli nie pomagał. Pola relacjonuje: „Któregoś dnia powiedziałam o nas mojej przyjaciółce. Musiałam to z siebie wyrzucić. To co od niej usłyszałam mnie pogrążyło. Wykrzyczała mi, że nie spodziewała się po mnie, że mogę chcieć rozbić czyjąś rodzinę. Opowiedziała mi o cierpieniu swojej matki, kiedy jej ojciec odszedł do innej kobiety”. Pola kontynuuje: „Postanowiłam zacząć spotykać się z innymi mężczyznami. Myślałam, że jak kogoś poznam będzie mi łatwiej zakończyć romans z Januszem. Ale znajomości z nim nie przerwałam. Działając na dwa fronty czułam się jeszcze gorzej”. Pola nie ma już nadziei, że kiedykolwiek będzie z Januszem „tak naprawdę”. „Ja nawet nie wiem czy po tym wszystkim bym umiała” – dodaje.
Pola zgłasza poczucie winy z powodu tego, co się stało. „Nie jestem tą samą osobą co 4 lata temu. Nie wiem, kiedy ostatnio czułam się dobrze – lekko, radośnie” – dodaje.

Kochanka nie ma dobrej opinii. To, co myślą o niej inni – w większości nie nadaje się do przytoczenia. Kochanka przede wszystkim jest samotna i zazdrosna o to, że inni nie są; kochanka tylko czyha jak upolować faceta;  kochanka jest pierwszorzędną manipulantką – wie jak omamić mężczyznę; kochanka nie ma skrupułów, wyrzutów sumienia czy poczucia winy; kochanka posunie się do wszystkiego; kochanka rozbija rodziny; kochanka jest wyuzdana – to jedynie część stereotypów krążących na temat „tych trzecich”. Nad kochankami nikt się nie pochyla. Kochankom się nie wybacza.

A czy warto się pochylać? Czy warto im wybaczać? Niech każdy weźmie odpowiedzialność za odpowiedź indywidualnie. Mój artykuł można zinterpretować jako próbę pochylenia się, bowiem jest dedykowany głównie tym, które znalazły się w tej roli. Celowo (Justyna), bądź też nie (Pola). Dlaczego, po co? Co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – nie chcę zamykać oczu na rzeczywistość, a ta pokazuje, że kochanki istnieją i żyją wśród nas. Po drugie – im dłużej pracuję, tym mniej jednoznacznie widzę ludzkie wybory. To pozwala mi mniej oceniać, mniej wartościować. Kochanki także czasem cierpią; kochanki bywają pogubione; kochanki miewają poczucie winy; kochanki także są oszukiwane; kochanki bywają również ofiarami sytuacji – spostrzeżenia nowe, oburzające?

Jeśli jesteś „tą trzecią”:

Przyjrzyj się własnym motywom zaistniałej sytuacji.
Niezależnie od tego czy w rolę kochanki weszłaś świadomie (taka rola Ci odpowiada) czy też nie (deklarujesz, że chciałabyś inaczej). Bądź ze sobą szczera. Czy jest możliwe, że boisz się prawdziwej bliskości (w bólu, cierpieniu, chorobie, w kłopotach)? Czy jest prawdopodobne, że rywalizujesz z kobietami (chcesz być zawsze górą, chcesz być piękniejsza, fajniejsza, wyjątkowa)? Czy to co robisz może być agresją skierowaną wobec innych kobiet? A może tak naprawdę wobec mężczyzn? A może wobec siebie? Jakie relacje znasz z domu rodzinnego? Może metaforycznie „wpychasz się” między rodziców, walczysz o uwagę ojca? O co Ci chodzi w tym trójkącie?

Jeśli liczysz na to, że on w końcu odejdzie:
* Pamiętaj, że statystyki są dla kochanek nieubłagane – jedynie 5 % mężczyzn porzuca swoje żony na rzecz „tych trzecich”.
Sygnały świadczące o tym, że to raczej nie nastąpi: mimo że „jego małżeństwo jest już martwe” – nadal wyjeżdża na wakacje z rodziną, uprawia seks z żoną, rodzi mu się dziecko; „mimo że jego małżeństwo jest tylko formalnością” – nigdy nie ma odpowiedniego momentu na powiedzenie żonie, zawsze są jakieś ale; wiesz o tym, że nie jesteś pierwszą kochanką w jego życiorysie.
* Pamiętaj o kosztach takiej roli:
– surowa opinia społeczna
– samotność (szczególnie w weekendy, święta, wakacje)
– zazdrość, do której sama nie wiesz czy masz prawo
– niepewność swojej pozycji i swoich praw jako kochanka (masz jakieś prawa czy też nie, masz prawo się czegoś domagać czy też nie?)
– konieczność ciągłego dostosowywania się do niego
– poczucie bycia „na drugim planie”
– konieczność ukrywania się (nie chodzi tu tylko o piciu kawy w miejscu publicznym, czasem nie możesz o swoim związku nikomu opowiedzieć)
– koszty emocjonalne w postaci permanentnej ambiwalencji (nadzieja, wiara, pragnienie bycia z danym mężczyzną versus poczucie winy wobec żony, lęk przed przyszłością, żal do kochanka)
– ciągłe odkładanie swojego życia na później (jak odejdzie)
– utrata zaufania do mężczyzn (bo obiecał, że odejdzie a nie odchodzi; bo w końcu zdradza i oszukuje swoją żonę)
– osłabienie samooceny (bo mnie nie wybrał; bo robię przecież coś złego)
– jeśli w tę relację wkładasz swoje serce i swoją energię może być Ci trudno dostrzec coś lub kogoś innego, o otwarciu się na to nie wspominając
* Zadaj sobie pytania:
Ile będę czekać na rozwój sytuacji?
Co mi jednoznacznie pokaże, że nie mam na co liczyć?
Po czym poznam, że mam dość?
Jakie są zyski i koszty takiej relacji? Jaki jest bilans?
Czy jestem gotowa na poradzenie sobie z kosztami?
Jakie problemy będę musiała pokonać, gdy nawet on odejdzie?
Gdy odejdzie – czy będę w stanie mu zaufać, skoro złamał daną komuś obietnicę? Skąd wiem, że ze mną będzie inaczej?
Czy gdy odejdzie – będę w stanie emocjonalnie sobie z tym poradzić?
* Nie pozbawiaj siebie odpowiedzialności za to co się stało. Jednocześnie pamiętaj, że za zaistniałą sytuację odpowiadają dwie osoby. Co najmniej dwie.

Jeśli lepiej się czujesz w roli kochanki, niż żony:
* Weź pod uwagę kwestie etyczne. Czy aby na pewno poczucie winy jest Ci obce? Co prawda stosujemy różne mechanizmy obronne (zaprzeczanie, wypieranie), aby czegoś nie czuć np. wyrzutów sumienia, ale nie odbywa się to bez wpływu na nasze zdrowie (uczucie pustki, dolegliwości psychosomatyczne). Poza tym pytanie o wartości mnie wydaje się zawsze zasadne (bierzesz udział w czymś co jednak niszczy, co z regułą – nie rób drugiemu co Tobie niemiłe).
* Pamiętaj, że nawet jeśli Ty nie chcesz się angażować – on może. Co wtedy?
* Uwzględnij sytuację, w której nawet jeśli z założenia nie miałaś zamiaru się angażować – może Ci się to przydarzyć. W końcu im bardziej się w coś angażujemy, tym cenniejsze nam się do wydaje. Poza tym jeśli już jesteśmy w jakiejś relacji zupełne pozbycie się oczekiwań jest po prostu trudne.
* Pamiętaj, że to co na początku jest fascynujące – bywa, że po czasie staje się męczarnią (ciągłe czekanie, ukrywanie).

Związek z żonatym mężczyzną to związek z pewnością wysokiego ryzyka – ryzyka, że się wyda, że on jednak nie odejdzie, że jak odejdzie to co?
Gdy pytam Poli o radę dla kobiet, które właśnie wdały się w romans –  mówi: „skończ zanim na dobre się zacznie”. To mówi ona – ta trzecia.
* Ponieważ moimi bohaterkami są kobiety – w formie zwracam się głównie do kobiet. Jednak treści z powyższego artykułu dotyczą oczywiście także mężczyzn.

 

Jak żyć z cholerykiem?*

Tatiana (29) zgłasza się na spotkanie po ostatniej kłótni z partnerem. Myśli o rozstaniu, choć deklaruje, że partnera kocha, ale „już nie wytrzymuje”. Pytam Tatianę czego nie wytrzymuje. Tatiana: „Mój narzeczony to dobry człowiek. Ale czasem wstępuje w niego jakiś demon. Wścieka się o byle co, krzyczy. Wszystko mu przeszkadza: buty na środku, szczekający pies, krzywo ukrojony chleb. Nic wtedy na niego nie działa. Próbuję go uspokoić, ale to go jeszcze nakręca. Chowam te buty, uciszam psa, ale to też nic nie daje. Tłumaczę mu coś, ale on jest w swoim amoku.  Ostatnio aż się popłakałam, bo nienawidzę jak ktoś na mnie bezpodstawnie wrzeszczy.” „Jak reaguje wtedy Pani narzeczony?” – pytam. „Albo na mnie napada, że histeryzuję albo mnie przeprasza. Generalnie jak mu przechodzi, to widać, że mu głupio. Czasem nawet powie, że nie chciał i żebym mu wybaczyła. Po ostatniej kłótni naprawdę chyba sam się siebie przestraszył. Nawet wspomniał coś o psychologu czy psychiatrze. Powiedział, że nie chce mnie stracić i że wie, że bywa nie do wytrzymania.”

Blanka (35) też myśli o rozwodzie, ale twierdzi, że nie ma odwagi, do tego „są przecież jeszcze dzieci”. Blanka: „Teoretycznie niczego nam nie brakuje. Mój mąż pracuje, utrzymuje nas wszystkich, żyjemy na wysokim poziomie. Właściwie nie odmawiamy sobie niczego. Mąż pije rzadko, nie używa wobec nas przemocy fizycznej. Kolegów praktycznie nie ma, bo prawie non stop pracuje, a uważa, że firma to nie miejsce na szukanie przyjaciół. Nie podejrzewam też, żeby mnie zdradzał. Ale z moim mężem żyje się trudno. Ciągle mu coś nie pasuje. O wszystko się złości, wszystko go drażni, denerwuje. Mam wrażenie, że on nie mówi, tylko krzyczy. Dzieci mi ostatnio powiedziały, że tata im rozkazuje. I coś w tym jest. Wszystko ma być zrobione natychmiast i tak jak on chce. Oczywiście – są lepsze momenty. Ale nigdy nie wiesz kiedy znów go coś zagotuje. A wtedy jest naprawdę nieprzyjemny. Potrafi dzieci wyzwać od idiotów, a mnie od leniwej bałaganiary. Najgorsze jest to, że nawet jak mu przechodzi – on nie widzi swojej winy. Uważa, że widocznie miał swoje powody albo że nic innego na nas nie działa. Nie przeprosił nas chyba nigdy. Kiedyś myślałam, że mu przejdzie, że się zmieni. Jego nerwy zganiałam na stres w pracy, ale tak jest od 10 lat. Nie wiem co mam robić? Jak z nim postępować? Czy jest w ogóle szansa, że uda mi się z nim żyć?”

Zarówno Tatiana, jak i Blanka mają u swego boku partnerów choleryków. Gdyby wiedzę o tym czy istnieje szansa, aby z cholerykiem wytrzymać zasięgać z for internetowych – odpowiedź na powyższe pytanie byłaby mocno pesymistyczna. Podobnie Wikipedia jest wobec choleryków dość surowa.

Choleryk (gr. chole – żółć, stąd „żółć go zalewa”) – typ pobudliwy, przejawiający tendencje do ciągłego niezadowolenia i agresji. (…)Głównym pragnieniem choleryków jest dominacja, od innych z kolei oczekują podporządkowania się i uznania dla swojej ciężkiej pracy. Cholerycy bywają uparci, a ich reakcje na bodźce są szybkie i często nieprzemyślane (…) Gdy ktoś się z nim nie zgodzi, denerwuje się, krzyczy, staje się agresywny. Choleryk to osobnik dominujący, władczy i wyraża to całą swoją postawą i sposobem gestykulowania (…).
Z kolei na podstawie moich zawodowych doświadczeń i obserwacji ja powiedziałabym, że istnieją dwa typy choleryków.
Pierwszy (którego przykładem jest partner Tatiany) to ktoś, kto silnie przeżywa emocje, łatwo się uruchamia, dużo złości (często nieadekwatnie), podnosi głos, w emocjach mówi wiele tego czego normalnie by nigdy nie powiedział, bywa, że rzuca przedmiotami czy kopie napadające na niego meble czy dziecięce zabawki, ale nigdy Cię nie obraża, z reguły przeprasza, po czasie ma wgląd w to co się stało, widzi swój udział w sytuacji, jest świadomy tego, że ma problem z kontrolowaniem emocji i chce nad sobą pracować. Ten typ choleryka jest oczywiście bezpieczniejszy, a życie u jego boku, choć jest z pewnością wyzwaniem – bywa możliwe.
Drugi typ to choleryk – przemocowiec. Takim cholerykiem jest partner Blanki: prawdziwie nieprzewidywalny, niesiony przez emocje, labilny, kapryśny, impulsywny, wybuchowy, dominujący, władczy, despotyczny, oczekujący absolutnego podporządkowania, nie znoszący sprzeciwu, bezkompromisowy, kontrolujący, dyrygujący otoczeniem, narzucający innym swoją wolę, zaborczy (ingerujący w cudze życie, zagarniający czyjąś przestrzeń, podejmujący decyzje za innych, wtrącający się), rywalizujący, wobec siebie bezkrytyczny, nie biorący odpowiedzialności za swoje zachowanie,  obarczający winą innych, kategoryczny, z poczuciem nieomylności. Taki choleryk, kiedy krzyczy – potrafi obrażać, przezywać. Nierzadko posuwa się do rękoczynów. Dla niego słowo przepraszam czy przyznanie się do błędu jest uwłaczające. Życie z takim parterem jest bardzo trudne. Mnie się też w takich sytuacjach pojawia pytanie – czy konieczne?
Gdy Twoim partnerem jest choleryk?
Im bliżej Twojemu partnerowi do choleryka typu pierwszego, tym więcej możesz zrobić, aby bez konieczności drastycznych decyzji np. rozstania czy ogromnych kosztów osobistych móc czerpać satysfakcję ze związku.
* Jeśli Twój choleryk wścieka się na atakujące przedmioty („dlaczego to tu stoi”?) czy kierowcę na pasie obok („jak jeździsz, do cholery”?) – nie traktuj tego w żaden sposób osobiście. To nie ma z Tobą związku.
* Określ granice swojej tolerancji, wytrzymałości czy cierpliwości. Np. jeśli Twój choleryk krzyczy w kosmos to jest to dla Ciebie do zaakceptowania, jeśli krzyczy na Ciebie – już nie.
* Określ konsekwencje przekroczenia przez choleryka Twoich granic. Bądź konsekwentna/y w ich egzekwowaniu.
* Ustalcie swoje słowa/gesty będącymi Waszym „stop”. Używaj ich jako ostrzeżenie w sytuacji, gdy Twój partner zaczyna przekraczać granicę.
* Podczas ataku furii u choleryka – nie dyskutuj. Wycofaj się, utnij, bowiem w apogeum gniewu choleryk i tak Cię nie usłyszy.
* Nie odpowiadaj agresją na agresję. Po pierwsze – to choleryka jedynie nakręca. Po drugie – nie używaj metod, które są raniące. Po trzecie – nie daj cholerykowi argumentu, iż Tobie też zdarza się tracić nad sobą panowanie.
* Nie kładź uszu po sobie. Choleryk tak bardzo jak pragnie podporządkowania, tak nim gardzi. Jeśli chcesz szacunku – nie bądź usłużna/y czy służalcza/y.
* Przedstaw mu swoje zdanie, ale nigdy na forum. Najgorsze dla choleryka to utracić twarz, dać się ośmieszyć. Jeśli Ci na nim zależy – rozmawiaj z nim w cztery oczy. Wyjątek stanowi sytuacja przemocy. Wtedy – mów innym co się dzieje, miej świadków. Nie wstydź się, nie izoluj.
* Nie czuj się odpowiedzialna/y za jego gniew.
* Nie przepraszaj za to, za co nie czujesz się odpowiedzialna/y (umówmy się, buty czasem leżą na środku przedpokoju, nie jest to aż taka zbrodnia).
* Nie zabiegaj o jego spokój, to on jest odpowiedzialny, żeby ochłonąć. Oczywiście możesz zapytać czy możesz coś zrobić, żeby mu pomóc rozładować stres, ale tylko wtedy, jeśli po pierwsze Ty czujesz, że masz na to ochotę, po drugie, jeśli za owe propozycje dodatkowo nie „obrywasz”, i po trzecie, jeśli widzisz siebie jako pomocnika, a nie łagodziciela problemu.
* Nie milcz tzn. nie udawaj, że nic się nie stało. Oczywiście w apogeum jego gniewu lepiej zrobić krok w tył (przeczekać), ale później nie pozbawiaj go konsekwencji jego furii. Chyba, iż uznasz, że atak choleryka nie uderza bezpośrednio w Ciebie (np. nie obraża Cię) i metoda pt. „poczekam aż ochłonie” sprawdza się bez niepokojących następstw dla Ciebie.
*Nie usprawiedliwiaj go.
* Nie podlizuj się.
* Zajmij się sobą.
* Redukuj stres: ćwicz, rób coś dla siebie, relaksuj się.
* Zadbaj o wsparcie: spotykaj się z ludźmi, jeśli potrzeba – skorzystaj z pomocy fachowca (szczególnie w sytuacji przemocy).

* Mimo, iż bohaterkami artykułu są Panie, jest on kierowany również do Panów, których to partnerki zdradzają cechy „choleryczne”

 

 

Blisko, nie za blisko*

Blanka i Igor są parą od 5 lat. Na pierwszym spotkaniu zgodnie przyznali, że przechodzą swój pierwszy poważny kryzys. Igor ma wątpliwości co do uczucia i zaangażowania Blanki. Twierdzi, że bywa ona nieobecna, nierozmowna. Dużo czasu spędza też sama lub z koleżankami. Mówi Igor: „Kiedyś mówiliśmy sobie o wszystkim. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. A teraz Blanka wraca z pracy i ciągle powtarza, że nie ma siły rozmawiać. Wiem, że ma kłopoty w pracy z szefem, ale nic z niej nie można wyciągnąć. Chciałbym jej jakoś pomóc, ale ona nie chce. Wiem, że się boi, że ją zwolnią, ale ona milczy albo wygaduje się przyjaciółce. No i seks nie jest już taki jest kiedyś. Jest jakoś chłodniej, dalej.. Martwię się.” Blanka przyznaje, że ostatnio bywa zmęczona i zaniepokojona sytuacją w firmie. Potwierdza też to, że się lekko odsunęła. Blanka: „Kiedy przychodzę z pracy mam ochotę się wyłączyć. Pogotować, pooglądać coś ciekawego. Ale Igor ciągle mnie pyta jak w pracy. Siedzi mi nad głową i monologuje, że przecież jest obok i mogę mu się wygadać. Ale mnie się nie chce gadać. Chcę sobie z tym poradzić sama. Z przyjaciółkami nie gadamy o pracy, ale o byle czym, dlatego tak lubię się z nimi spotykać. Igor cały czas powtarza, że coś się miedzy nami zmieniło. Ciągle ma do mnie pretensje: że go zaniedbuję, że mam przed nim tajemnice, że już mu nie ufam, że wolę być sama niż z nim. Nie wiem jak mam mu wytłumaczyć, że nie przestałam go kochać, tylko teraz taki moment, że potrzebuję samotności. Chwilowej.”.

Czy pamiętacie jak w przedszkolu uczyliśmy się rysowania zbiorów? Rysowaliśmy jeden okrąg, a potem drugi częściowo zachodzący na pierwszy. Umieszczaliśmy w nich pewne elementy. A potem Pani nam wyjaśniała: gdzie jest część wspólna (a więc elementy należące do obydwu zbiorów), a gdzie części odrębne?

Lubię porównywać relacje do takich właśnie zbiorów. W każdym związku bowiem jest miejsce na to co wspólne i na to co odrębne. Różnimy się jednak tym ile wspólnego, a ile odrębnego uznajemy za bezpieczne/stosowne/zdrowe/akceptowalne. Jedni myślą o związku jako o relacji, która nie pozostawia wiele na osobność. Inni – będąc w związku żyją tak jak do tej pory, nie chcąc oddać swojej odrębności na rzecz wspólnego. I ok. Nie byłoby problemu, gdybyśmy dobierali się ze sobą w taki sposób, aby mieć, jeśli nie tak samo, to chociaż podobnie. Niestety tworzymy związki z partnerami, którzy potrafią bardzo różnic się w temacie wzajemnej odległości w relacji. Przykładem takiej pary jest Blanka i Igor. Kolejnym kłopotem jest fakt, iż my te różnice uznajemy za zagrażające. Nakładamy na nie bowiem swoje własne interpretacje. Wychodzimy z założenia, że nasz sposób okazywania bliskości jest lepszy czy właściwy. Widać to u naszych bohaterów. Igor jednoznacznie uznał, że odsunięcie się partnerki świadczy o jej niezaangażowaniu czy ochłodzeniu uczuć. Dla Blanki z kolei zbytnia bliskość Igora była dla niej trudna, zalewająca. Przynajmniej w tym momencie jej życia.

Kiedy przychodzą do mnie pary, w których partnerzy różnią się w postrzeganiu optymalnej dla siebie odległości w relacji, często pytają mnie – jak być powinno?, jak jest zdrowo?, jak jest dobrze? Wyłączając skrajności (ktoś ma problemy z jakąkolwiek bliskością czy się z partnerem zlewa w jedno) unikam wartościowania. Ważniejsze jest dla mnie zobaczenie i zrozumienie (zaobserwowanie różnic, wyjaśnienie skąd one wynikają), a w końcu znalezienie odpowiedzi na pytanie – jak sobie z tymi różnicami poradzić. Najbardziej optymalnym rozwiązaniem jest wypracowanie na nowo powierzchni wspólnej. Jednak aby to było możliwe konieczne jest zreinterpretowanie dotychczasowych przekonań dotyczących związku. Osoby, które rozrysowałyby związek jako dwa niemalże osobne koła bliskość uważają za zagrażającą. Pod tym przekonaniem (świadomym lub nie) kryje się zazwyczaj lęk przed odrzuceniem (jak będę daleko nie poczuję tak silnie porzucenia) czy też obawa przed zależnością/zawłaszczeniem. Z kolei ci, dla których bycie razem ogranicza odrębność do minimum za niebezpieczną uznają odległość. Prawdziwym kłopotem jest sytuacja gdy takie osoby łączą się w parę. Problem odległości staje się wtedy zamkniętym kołem. Parter, który „goni” czuje się niekochany, partner który „ucieka” czuje, że się dusi.

 

Co możesz zrobić, gdy jesteś „goniącym”:

 

  • Przyjmij, że zlanie czy wyłączność są niebezpieczne.
  • Uznaj, że odrębność, intymność, samotność partnera jest dobra.
  • Zrozum, że symbiotyczne początki (etap zakochania) choć są przyjemne nie są w związku czymś stałym. Pełna symbioza nie jest możliwa.
  • Uznaj, że możemy być ze sobą blisko i w wielu sprawach się różnić.
  • Przyjmij, że mamy prawo do swoich indywidualnych trosk, egzystencjalnych lęków czy tajemnic.
  • Uszanuj osobność i indywidualność partnera.
  • Uznaj swoją odrębność. Zweryfikuj swoje wyobrażenia o „dwóch połówkach jabłka” czy bezwzględnej szczerości. Może Twój partner nie musi znać Twoich fantazji seksualnych czy przeszłości z pikantnymi szczegółami. Nie zmuszaj też partnera do opowiadania Ci o tym.
  • Zauważ, że odległość między partnerami jest konieczna, by móc siebie w ogóle dostrzec (w zlaniu nie widzimy drugiego człowieka)
  • Pomyśl, że gdy jesteśmy zbyt blisko traci na tym seks. Bliskość współpracuje z seksem, ale tylko do pewnego stopnia. Po przekroczeniu magicznej granicy nasz partner przestaje nas pociągać, bowiem seks jako popęd związany z agresją jest silnie związany z niepokojem, napięciem, niepewnością, tajemnicą.
  • Popracuj nad nierealnymi wymaganiami wobec partnera dotyczącymi np. tego, aby partner nie myślał o innych mężczyznach/kobietach. Ludzie nie są dlatego ze sobą, że nie mają żadnych chęci spotykania się czy uprawiania seksu z kimś innym. Ludzie są ze sobą w stałych i trwałych związkach pomimo, że mają takie chęci, marzenia czy fantazje, ale je powstrzymują.
  • Nie łącz potrzeby wolności drugiego człowieka z niekochaniem. To dwie różne rzeczy.

 

Co możesz zrobić, gdy jesteś „duszącym się”:

 

  • Ustal bezpieczne dla siebie granice i powiedz o tym partnerowi. Jeśli ten będzie gotów się w nich odnaleźć zyskasz tak ważną dla siebie przestrzeń. Być może gdy już poczujesz, że możesz w związku zachować swoją odrębność  z większą swobodą i radością pozwolisz sobie na bliskość.

  • Powiedz partnerowi o tym dlaczego się odsuwasz. To bardzo ważne, żeby wiedział, że nie ma to związku z miłością wobec niego (jeśli nie ma), ale z Twoją przestrzenią komfortu.

  • Jeśli trudno Ci się zbliżyć, bo się boisz ryzyka jakie niesie ze sobą związek pamiętaj, że każdy związek to ryzyko. Każdy, nie tylko Twój. To prawda, że ryzykujesz czasem ból, czasem cierpienie, ale tylko w ten sposób masz szansę coś zyskać – miłość, bliskość, akceptację, wsparcie, czułość. Jeśli nie podejmiesz wyzwania – pozbawisz się tego, co najważniejsze. Nie można bowiem otworzyć się tylko na to co jest przyjemne, a zamknąć serce na to co trudne, bolesne. To kuszące, ale niestety niemożliwe. Serce otwiera się lub zamyka na wszystko: na miłość, bliskość, czułość, ale także ból. Jeśli obawiasz się czuć ból związany ze zranieniem, utratą, odrzuceniem – odbierasz sobie również to, co przyjemne i wyjątkowe.

  • Weź pod uwagę, że związek to także odpowiedzialność.

  • Uznaj, że współzależność jest dobra.

  • Popracuj nad iluzorycznym przekonaniem, że bycie w związku nic w Twoim życiu nie zmienia.

  • Przyjmij, że związek to także rezygnacja i kompromisy.

  • Pozbądź się niedojrzałej fantazji, że można „mieć ciastko i je zjeść” (być w związku i być w pełni swobodnym; mieć pełne poczucie bezpieczeństwa i wolności).

  • Dobrze, żebyś był świadomy, że idea bezpieczeństwa emocjonalnego o jakie walczysz (uchronić się przed rozczarowaniem, opuszczeniem) w konsekwencji prowadzi do życia jałowego i pozbawionego głębi.

Zawieranie związków jest jedną z najbardziej pierwotnych i podstawowych potrzeb człowieka. Realizowana jest ona w różny sposób. Szalenie ważne jest, aby partnerzy w związku byli świadomi tego jak oni sami realizują ową potrzebę i jak realizuje ją partner. Jest to konieczne, aby móc wynegocjować optymalną odległość między sobą bez poczucia bycia niezrozumianym/odrzuconym/napastowanym. Odległość ta też nie jest rzeczą stałą. Jest ona zmienna w czasie i wymaga stałej regulacji. Stąd tak ważne, abyśmy poddawali się ciągłej refleksji nad sobą i nad nami jako parą – w którym miejscu jesteśmy, czego nam teraz potrzeba? Kontakt z drugim człowiekiem jest jak fala. Jesteśmy raz bliżej, raz dalej siebie. Raz razem, innym razem osobno. Czasem rozmawiamy, czasem milczymy. Niekiedy bywamy złączeni, w innym momencie jesteśmy odrębni, osobni, autonomiczni. Zupełny brak odległości grozi zlaniem. Z kolei bez bliskości – mamy zimny kontrakt. Ale pomiędzy końcami tego związkowego kija jest cała gama dobrej i bezpiecznej odległości, w której możemy siebie dotykać, widzieć, tęsknić i wracać.

 

* Tytuł został zaczerpnięty z książki Renaty Mazurowskiej i Pawła Droździaka

 

 

Dlaczego się rozstajemy?

Matylda i Bogdan są małżeństwem od 9 lat. Razem – od 12. Podjęli decyzję o rozstaniu. Na spotkanie przyszli, żeby cały ten proces przebiegł jak najmniej boleśnie dla ich 7 letniej córki. Kiedy rozmawiamy o powodach ich rozstania padają odpowiedzi: „coś się zmieniło”, „coś się wypaliło”, „już nie jest tak jak dawniej”, „coś umarło, zgasło”.. Żadnych większych sporów czy spektakularnych romansów. „Po prostu” – mówią oboje.

Rozstajemy się coraz częściej. Obserwują to psychologowie i psychoterapeuci, oddają to statystyki. W Polsce w 1996 roku rozwodem kończyło się 16 % małżeństw. Dziś to już 31% i  ta tendencja wciąż rośnie. W Europie zachodniej czy USA rozwodzi się co druga para. Czy to dobrze czy to źle? Część z nas ma z pewnością zdanie, że powyższy trend jest niepokojący (pojawiające się argumenty: cierpienie dzieci, upadek wartości). Inni z kolei tendencję do łatwiejszych rozstań uznają za plus (możliwość wyjścia ze związków szkodliwych czy niesatysfakcjonujących, brak sztywnych i jednoznacznych zasad postępowania). Ale gdyby zostawić oceny na boku, a przyjrzeć się jedynie podłożu tego zjawiska? Co dostaniemy? Najczęstszymi powodami podawanymi w pozwach rozwodowych są: niezgodność charakterów, zdrada, nadużywanie alkoholu. I to dokładnie w takiej kolejności. Dodatkowe przyczyny to: nieobecność małżonka w domu oraz różnice światopoglądowe. Mnie jako psychologa interesuje jednak co kryje się pod tymi hasłami? Co składa się na fakt, że dziś (w porównaniu  z tym, co kiedyś) tak trudno nam utrzymać długotrwałe związki?
Żyjemy dłużej
Średnia długość życia w Polsce w ciągu ostatnich 60 lat zwiększyła się o prawie 20 lat. W ciągu ostatnich 20 – o około 6. Skoro żyjemy dłużej, dłużej też trwają nasze związki. Łatwiej utrzymać związek przez 20 lat, niż przez 50.
Żyjemy sami
Jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu nasze związki realizowały się pośród dużej grupy innych. Żyliśmy w rodzinach wielopokoleniowych, często pod jednym dachem. Nasza uwaga była bardziej rozproszona. Mieliśmy też pod ręką silną sieć wsparcia. Dziś mieszkamy przeważnie sami. Na co dzień jesteśmy głównie ze sobą. Może w ten sposób pozbawiamy się części problemów (np. wtrącanie się innych do naszego życia), ale zyskujemy inne m.in. konieczność „wytrzymania” z jedną osobą.
Tempo zmieniającego się świata
Świat zmienia się w zastraszającym tempie. Trudno czasem za nim nadążyć. Samemu, a co dopiero we dwoje. Wraz ze zmieniającym się światem zmieniamy się i my: nasze potrzeby, oczekiwania. Jeśli tempo zmian u małżonków nie jest dostatecznie kompatybilne – utrzymanie związku okazuje się być trudne.
Swoboda obyczajowa
Kiedyś wszystko było do pewnego stopnia jasne. Jak się żyje, co to znaczy dobre, godne życie. Podział ról był sztywny, oczywisty. Rzadko kto zastanawiał się nad tym jak chce żyć, bo też nie było specjalnie alternatyw. Dziś nie ma jednej przyjętej zasady – jak żyć. Można próbować różnych rzeczy. Być w związku lub nie. Mieć jeden długotrwały związek lub kilka mniej trwałych. Można mieć dzieci lub nie. No a skoro mamy wybór – bywa, że robimy z niego użytek decydując się na rozstanie.  Skoro możemy próbować różnych wariantów – próbujemy.
Wyrównanie ról, emancypacja.
W sądach coraz więcej pozwów rozwodowych składają kobiety. Coraz więcej rozwodów orzeka się z winy kobiet. Kobiety przestały być zależne od mężczyzn – finansowo, emocjonalnie i obyczajowo. Stały się i stają coraz bardziej prężne i zaradne. Samotność nie jawi się im już jako zagrażająca. Kobiety zaczęły być też wobec mężczyzn bardziej wymagające. Nie wszyscy mężczyźni odnajdują się w zmienionej dla siebie rzeczywistości.
Zmiana w wartościach
Nastąpiła zmiana w tym co jest ważne. Kiedyś wartością była stałość – dziś zmiana. Widać to w każdym obszarze – zawodowym, osobistym. Dziś ktoś, kto pracuje 30 lat w tym samym zakładzie pracy jest uważany za nieudacznika. Ktoś, kto ma za sobą 30 lat małżeństwa – albo za dziwaka albo za wzór (zależy kogo zapytać), ale z pewnością za kogoś kto odbiega od standardów powszechności. Kiedyś celem było wytrwanie – dziś mamy inne. Mamy też gloryfikację wolności i indywidualizmu. Jakość związku z pewnością stała się być ważniejsza, niż jego trwałość. Inną natomiast rzeczą jest co też uważamy za jakość w relacji miłosnej.
Nie musimy ze sobą być
Kiedyś ( w związku z określoną kulturą i obyczajowością) byliśmy poniekąd na siebie skazani. Miało to szereg minusów, między innymi taki, że potrafiliśmy zaniedbywać związek. Skoro byliśmy pewni, że partner i tak nie odejdzie – po co się starać? Z drugiej jednak strony, żeby nie żyć w piekle musieliśmy się jakoś dogadać. I znajdowaliśmy na to sposoby. Dziś nic nie musimy w kwestii związku, kultura nie narzuca nam jednego prawidłowego modelu życia i choć ja uważam to za duże osiągnięcie, to niesie to ze sobą określone konsekwencje. Np. odpuszczamy, czasem może zbyt pochopnie.
Okoliczności wolnorynkowe i konsumpcjonizm
Przeczytałam kiedyś taką oto historyjkę: Wnuk pyta dziadka: „Dziadku, jak to się stało, że jesteście z babcią razem już 50 lat”. Dziadek odpowiada: „Bo kiedyś, jak coś się zepsuło, to się to naprawiało, a dziś wyrzuca się i kupuje nowe”. I tak też to wygląda. Dziś nasze potrzeby się spłyciły. Raczej chodzi o to, by mieć dużo i by często zmieniać, niż by poddać coś  naprawie.
Hedonistyczne oczekiwania wobec związku.
W związku ma być miło i przyjemnie. Związek ma zapewnić nam różne fajne rzeczy. Kiedy przestaje – rezygnujemy z niego. To ciekawe, że kiedyś osobiste szczęście nie było wcale wyznacznikiem udanego małżeństwa. Dla małżonków było oczywiste, że związek to upadki i wzloty. Prawdziwe – na dobre i na złe. W zdrowiu i w chorobie. Dziś myślimy o związku, że ma nas uszczęśliwiać, a nie dostarczać nam satysfakcji, głębokich przeżyć czy nas rozwinąć.
Kiedyś większa tolerancja na cierpienie
Odnoszę wrażenie, że wcześniejsze pokolenia były przygotowane na fakt, że życie niesie ze sobą także trudności, ból i cierpienie. Może wynikało do z doświadczenia życia w naprawdę ciężkich czasach (wojny, bieda). Dziś mamy kłopot z radzeniem sobie z kryzysami. Mamy tendencję do reagowania wycofaniem i ucieczką, niż stawianiem czoła problemom. To dotyczy życia w ogóle, w tym związku. Kiedy w związku przestaje być kolorowo – uznajemy to za stan patologiczny i świadczący o tym, że „może po prostu do siebie nie pasujemy”.
Dążenie do stanu idealnego.
„Skóra doskonała”, „idealne połączenie”, „perfekcyjna pani domu”,  – czy nie to dociera do nas w medialnych przekazach? Nam się tylko wydaje, że to nie ma na nas wpływu. Ma, niestety. Mamy mieć idealne życia, idealne dzieci, idealnych partnerów. Tymczasem związki mogą być dobre, zdrowe, udane, satysfakcjonujące, ale nigdy nie idealne. Zapominając o tym wciąż szukamy naszego księcia czy księżniczki z bajki.
Nierealistyczne oczekiwania wobec związku i partnera.
Jednym z nich jest właśnie dążenie do ideału, cokolwiek ten ideał dla nas znaczy. Tych oczekiwań jest jednak znacznie więcej. M.in.:  wyobrażenie związku jako dwóch połówek jabłka, partner jako zaspokajasz wszystkich moich potrzeb, związek jako lek na kompleksy, dobry związek to związek bez kłótni, w udanym związku ludzie zawsze się rozumieją i bezbłędnie odgadują swoje potrzeby, w dobrym związku ludzie się nie ranią. Mitów narosłych wobec związków jest bardzo bardzo wiele. Mam wrażenie, że kiedyś oczekiwania wobec związku nie były tak wygórowane. Jeśli nie mamy gotowości do zniesienia rozpadu naszych iluzji i dziecinnych pragnień – decydujemy się na permanentne niezadowolenie i ciągłe poszukiwanie.
Zanikająca bliskość
Tempo życia jest dziś szalone. Jesteśmy zapracowani, zmęczeni, w ciągłym biegu i stresie. Mamy dla siebie mało czasu. Mniej rozmawiamy, mniej jesteśmy ze sobą. A jeśli nawet – kontakt ten jest powierzchowny. Oglądamy telewizję, siedzimy w laptopach, mechanicznie wymieniamy informacje. To powoduje, że  kurczy się coś, co dla związku jest najważniejsze – intymność. Coraz mniej robimy ze sobą, przestajemy się sobą ciekawić, do związku wkrada się nuda i zastój. Oddalamy się od siebie. Nie chcę demonizować przeszłości, ale mam wrażenie, że choćby z powodu innego tempa życia i mniejszej ilości pochłaniaczy czasu byliśmy ze sobą więcej i bliżej.
Zdradzamy
Jak wynika z Raportu o Seksualności Polaków aż 60% żonatych mężczyzn przyznaje, że ma na swoim sumieniu zdradę. Podobnie zresztą jak 25% mężatek. Zgodnie z tymi statystykami, niewiernych jest aż sześciu na dziesięciu mężczyzn i jedna na cztery kobiety z obrączką na palcu. Zdrada jest drugą co do częstotliwości przyczyną rozpadu małżeństw. Czy to oznacza, że kiedyś nie zdradzaliśmy, skoro małżeństwa rozpadały się sporadycznie? Oczywiście, zjawisko niewierności jest stare jak świat. Natomiast specjaliści przyznają, że  zdradzamy jednak częściej (swoboda obyczajowa). Po drugie – dziś zdradę łatwiej wykryć. Jak mamy dowód, trudno już przymykać oko. Kiedyś (dotyczy to głównie kobiet, bo zjawisko zdrady dotyczyło nie jedynie, ale głównie mężczyzn) było ciche przyzwolenie na niewierność. Powód? Realny brak wyjścia z sytuacji (zależność kobiet od mężczyzn), przekonanie o braku wyjścia (normy obyczajowe) czy przekonania na temat życia, małżeństwa, płci („mężczyźni muszą”, „taki los”, etc). Dziś zdrada często oznacza dla nas koniec związku.

 

 

 

Inteligencja emocjonalna

Mam do Ciebie Drogi Czytelniku, Droga Czytelniczko kilka pytań.

Czy chciałbyś/chciałabyś potrafić ocenić czy płeć przeciwna jest zainteresowana kontaktem z Tobą, czy jest jedynie miła lub też udaje aby np. coś osiągnąć?
Czy chciałbyś/chciałabyś mieć lepsze relacje z płcią przeciwną?
Czy chciałabyś/chciałabyś, aby w ogóle Twoje relacje z ludźmi miały inną, głębszą jakość? Aby były bogate i trwałe?
A ponadto:
Czy chciałbyś/chciałabyś być zdrowy/a?
A jeśli masz kłopoty zdrowotne – czy chciałbyś/chciałabyś przechodzić je łagodniej?
Czy chciałbyś uchronić się przed depresją, uzależnieniem, wypaleniem zawodowym?
Czy chciałbyś/chciałabyś lepiej radzić sobie z sytuacjami trudnymi i stresującymi?
Czy chciałbyś/chciałabyś lepiej radzić sobie z zadaniami życia codziennego?
Czy chciałbyś/chciałabyś być bardziej efektywny/a?
Czy chciałbyś/chciałabyś adekwatnie i konstruktywnie radzić sobie z emocjami?
Czy chciałbyś/chciałabyś doświadczać życiowej satysfakcji?
Czy chciałabyś/chciałabyś, aby Twoje życie miało inny niż do tej pory wymiar i smak?

Któż by nie chciał? No i pytanie zasadnicze – jak to zrobić? Odpowiem ogólnie doszczegóławiając później – rozwijać w sobie inteligencję. Nie mam tu jednak na myśli umiejętności myślenia analitycznego i abstrakcyjnego mierzonych ilorazem inteligencji tzw. IQ. Mówię o inteligencji emocjonalnej.

Czym jest inteligencja emocjonalna?

Termin inteligencja emocjonalna jest stosunkowo młody. Po raz pierwszy w literaturze pojawił się w 1990 roku. Za jego twórców uważa się Petera Saloveya i Johna Mayera, ale jego propagatorem i populatorem był Daniel Goleman – autor słynnej książki „Inteligencja Emocjonalna”, która okazała się być światowym bestsellerem. Pojęcie inteligencji emocjonalnej nie jest do końca precyzyjne. Bywa też mylone z innymi pojęciami m.in. inteligencją społeczną. Sposoby rozumienia tego czym jest inteligencja emocjonalna i co właściwie wyraża – różnią się między sobą. Można jednak przyjąć, że inteligencja emocjonalna jest pewną dyspozycją (czy też zbiorem zdolności, kompetencji czy umiejętności), która umożliwia człowiekowi wykorzystywanie procesów emocjonalnych do skutecznego radzenia sobie w życiu. Mniej skomplikowanie? Inteligencja emocjonalna to zdolność do rozpoznawania emocji u siebie i u innych, choć to jednak duże uproszczenie. Inteligencja emocjonalna wspiera i wspomaga inteligencję racjonalną. Coraz więcej naukowców i psychologów praktyków jest zdania, iż to co odpowiada za sukces życiowy to wcale nie intelekt, ale kompetencje składające się na inteligencję emocjonalną. Te mają mieć znaczenie nawet w 80%. Intelekt jedynie w 20%. A gdyby sprowadzić sukces życiowy jedynie do sukcesu w życiu osobistym proporcje te pewnie jeszcze uległyby zmianie – na korzyść inteligencji emocjonalnej.

O inteligencji emocjonalnej bardziej szczegółowo czyli kompetencje składające się na inteligencje emocjonalną:

* Samoświadomość czy też świadomość emocjonalna – wiedza o własnych uczuciach, potrzebach, wartościach, preferencjach, możliwościach i ograniczeniach.
* Umiejętność rozpoznawania emocji w ciele i stanach psychicznych i to zarówno u siebie, jak i u innych. Np. wiedza pochodząca z doświadczenia, że kiedy czuję ucisk w żołądku to odczuwam strach. Albo kiedy widzę, że mój partner ma zaciśnięte szczęki to prawdopodobnie się złości.
* Umiejętność różnicowania emocji – wiem, kiedy się smucę, a kiedy złoszczę. Znam objawy jednej, jak i drugiej emocji. Nie zamieniam złości na smutek czy odwrotnie.
* Zdolność do rozumienia powiązań między emocjami – czyli wiedza, że np. podłożem agresji jest najczęściej lęk.
* Umiejętność spostrzegania przyczyn uczuć – widzę, że partner jest smutny i wiem, że moje słowa mogły się do tego przyczynić.
* Umiejętność przewidywania następstw emocji – wiem, że skoro mój partner jest spięty, to prawdopodobnie trudno nam będzie spędzić dziś upojną noc.
* Umiejętność przewidywania prawdopodobnych sekwencji emocji – u siebie, jak i u innych. Np. mam już wiedzę na swój temat, że np. po tym jak się wyzłoszczę opadam z sił. A mój partner na bezsilność reaguje spadkiem nastroju.
* Zdolność do interpretacji sprzecznych emocji oraz ich różnych kombinacji – rozumiem, że wobec określonej sytuacji można mieć emocje ambiwalentne, czyli czuć np. i ciekawość i lęk.
* Zdolność do rozróżniania przekazów emocjonalnych jako adekwatnych lub nie, prawdziwych lub zafałszowanych
* Umiejętność werbalizacji emocji – nazywania ich i komunikowania.
* Zdolność do adekwatnego wyrażania potrzeb związanych z uczuciami – a więc werbalizowanie tego, czego nam potrzeba, jednak w sposób nieroszczeniowy.
* Zdolność do radzenia sobie z trudnymi emocjami – z bólem, cierpieniem, tęsknotą, odrzuceniem.
* Umiejętność radzenia sobie ze stresem
* Akceptacja swojego emocjonalnego doświadczenia – umiejętność przyjmowania różnych emocji, zawierania ich w sobie bez usilnych prób uciekania czy tłumienia tego co się w nas dzieje.
* Zdolność do radzenia sobie ze stanami emocjonalnymi innych – umiejętność przyjęcia czyjejś złości czy cierpienia.
* Umiejętność wykorzystywania wiedzy o partnerze w celu wnioskowania o jego przeżyciach – wiedza, że jeśli mój partner zaczyna szybko mówić prawdopodobnie jest podenerwowany.
* Znajomość kulturowych reguł i norm emocjonalnych – wiem co np. w danym środowisku lub danej rodzinie „uchodzi”, a co nie, na co jest akceptacja, a co jest oceniane negatywnie.
* Umiejętność ustalania priorytetów na podstawie uczuć – wiem, że skoro na myśl o macierzyństwie reaguję ekscytacją bardzo prawdopodobne, że jest to coś czego pragnę.
* Umiejętność wykorzystywania emocji do rozwiązywania problemów
* Wspomaganie myślenia za pomocą emocji
* Zdolność do posługiwania się stanami emocjonalnymi w celu pobudzenia kreatywności
* Zdolność do przywołania wspomnień dotyczących uczuć
* Zdolność do rozpoznawania przekazów emocjonalnych np. w sztuce
* Umiejętność używania własnych emocji – odpowiednie kierowanie, zarządzanie emocjami, kontrola.
* Poczucie własnej skuteczności emocjonalnej – czyli poczucie, że mogę ze swoich emocji czerpać, że czerpię z nich dla swojego dobra, że moje emocje wspierają inne procesy, które we mnie zachodzą.
* Umiejętność samomotywacji – a więc wytrwałość w dążeniu do celu, sumienność, odpowiedzialność.
* Zdolność emocjonalnej adaptacji do różnych zdarzeń i sytuacji.
* Umiejętności bycia empatycznym i asertywnym
* Umiejętności społeczne takie jak: umiejętność współpracy, ale także przewodzenia czy liderowania oraz perswazji
* Ogólny nastrój – a więc z jednej strony adekwatność nastroju wobec różnych zdarzeń i sytuacji oraz pewna doza pogody ducha.
* Umiejętność czerpania korzyści z wahań nastroju – np. możliwość uwzględniania różnych punktów widzenia, integrowanie różnych perspektyw wytworzonych przez nastrój.
* Samoocena – poczucie własnej wartości, wiara w siebie, świadomość swoich zasobów, jak i słabych stron, umiejętność doświadczania własnej osoby niezależnie od sądów innych ludzi, zdolność do tzw. emocjonalnej samowystarczalności
* Zdolność do zastanawiania się nad emocjami – poddawanie emocji refleksji.

Czy jestem inteligentny/a emocjonalnie?

Czytając powyższy wykaz zdolności składających się na inteligencję emocjonalną możesz spróbować oszacować które z wymienionych kompetencji są Twoim atutem, a nad którymi dobrze jest jeszcze popracować. Poziom inteligencji emocjonalnej można także zmierzyć. Służą do tego specjalistyczne testy psychologiczne.
Jak rozwijać inteligencje emocjonalną?

Rozwój inteligencji emocjonalnej zaczyna się już od pierwszych dni życia dziecka. W procesie tym pomagają nam rodzice. Poprzez nazywanie swoich emocji, uczenie nas rozpoznawania naszych, towarzysząc nam w rozładowywaniu napięcia, wspierając nas w trudnych momentach – wspomagają ten proces. Niestety bywa i tak, że sami mając ograniczony dostęp do swoich uczuć czy też trudności w konstruktywnym radzeniu sobie  z nimi – nie są w stanie pomóc nam w kształtowaniu tak ważnych kompetencji. Inteligencję emocjonalną można jednak rozwijać. Co możesz zrobić?

1. Ucz się rozpoznawania emocji u siebie. Szukaj ich w ciele.
2. Analizuj swoje zachowanie. Badaj motywy swojego postępowania. Poddawaj siebie refleksji.
3. Wzbogacaj słownictwo dotyczące emocji.
4. Ucz się konstruktywnego wyrażania i rozładowywania emocji
5. Wprowadzaj się celowo w określone emocje.
6. Ucz się wprowadzania siebie w stan spokoju.
7.  Ucz się rozpoznawania emocji u innych. Spoglądaj na twarze, na gesty i dopasowuj do tego określone emocje. Jeśli możesz pytać bliskich co czują, kiedy na ich twarzy pojawia się rumieniec – rób to, byle z uważnością na druga osobę. Zaciekaw się tym.
8. Twórz hipotezy dotyczące motywów czyjegoś postępowania. Pamiętaj – hipotezy, a nie jedynie słuszne interpretacje. Poszerzy to Twoje umiejętności rozpoznawania i rozumienia emocjonalności innych. Baw się tym.
9. Oglądaj i omawiaj sztukę – co autor mógł mieć na myśli, co czuł bohater, dlaczego tak postąpił.
10. Czytaj książki dotyczące emocji, skorzystaj z bogatej oferty warsztatów czy treningów wspomagających rozwój osobisty, wybierz się psychoterapię czy couching.

 

 
 

 

 

 

 

 

 

Wdzięczność

Kasia (27 lat) jest piękną kobietą. To znaczy – mnie się podoba. Ale chyba nie tylko mnie, skoro żyje ze swojej urody, bowiem jest modelką. Kiedy pytam Kasi o swój stosunek do swojego wyglądu, odpowiada: „ujdzie”. W modelingu zarabia nieźle (i są to słowa Kasi). Ja oceniłabym to pewnie na bardzo dobrze. Jest w udanym związku, choć do swojego partnera Kasia ma pewne zastrzeżenia. Między innymi takie, że „jest mało spontaniczny i nie lubi uprawiać tyle sportu co ona”. Kasia ma mieszkanie w centrum miasta, ale marzy o domku na wsi. Kasia jest zdrowa, ale właściwie cały czas zaniepokojona tym, że mogłaby nie być lub że za chwilę nie będzie. „Z czego bym wtedy żyła?” – pyta samą siebie.

Podczas rozmowy z Kasią przyszła mi do głowy pewna myśl. Mamy z jednej strony tak dużo dobrego, dostęp do tylu udogodnień, żyjemy w sumie naprawdę w niezłych czasach, a mimo to nigdy nie było tak źle pod względem częstotliwości zachorowań na depresje i nerwice. Skąd taka zależność? Z niepokojem obserwuję jak jesteśmy coraz bardziej roszczeniowi wobec otaczającej nas rzeczywistości. Zachowujemy się tak, jakby świat był nam coś winien. Mamy w głowie koncepcje na wszystko – jak ma wyglądać idealne życie, idealny mąż, idealna praca, idealne dzieci. Gonimy za tym co perfekcyjne, a ponieważ ideały nie istnieją – czujemy permanentne niezadowolenie i rozczarowanie. To co mamy (zdrowie, mieszkanie, rodzinę, zmysł wzroku czy słuchu, pracę, pieniądze na wakacje) uważamy za oczywiste i niezmienne. Niby dlaczego? Nie wszyscy mają tyle, ile my. Żyjemy na wiecznym „nie dość”. Dobrego nie cenimy lub tylko przez chwilę, szybko przyzwyczajając się do satysfakcjonującego nas stanu rzeczy (tzw. adaptacja hedonistyczna). To co trudne i niewygodne w naszym życiu uznajemy za pecha czy działania złego losu, zadając w głos pytanie „dlaczego spotkało to właśnie mnie”? A gdyby tak założyć, że nic nam się od świata nie należy? Bo właściwie dlaczego miałoby? Gdyby pomyśleć, że to co mamy jest tak naprawdę darem od losu? Prezentem? Gdyby wprowadzić takie przekonanie w życie może okazałoby się, że świat obdarowuje nas niezwykle hojnie. Gdyby zastąpić postawę ciągłego niezaspokojenia postawą doceniania? Postawą wdzięczności?
Pisarz Daniel Defoe mówi: „Wszelkie niezadowolenie z tego czego nam brak płynie z braku wdzięczności za to, co posiadamy”. Potwierdzają to wyniki badań oraz praktyka psychoterapeutyczna. Większość z nas stawia sobie pewne warunki czy cele, po zrealizowaniu których będziemy mogli poczuć się w końcu szczęśliwymi: jak zbuduję dom, jak urodzę dzieci, jak odchowam dzieci, jak kupię samochód, jak wyjdę za mąż, jak schudnę, jak wyzdrowieję.. Okazuje się jednak, że nasz dobrostan psychiczny tylko w 10% zależy od czynników zewnętrznych. W 50% – od czynników wrodzonych (skłonności genetyczne do przeżywania określonych stanów i emocji). A co z pozostałymi 40 %? Tu jest miejsce na nasze nastawienie, naszą interpretację, nasz stosunek. Nie mamy wpływu na biologię. Na to, co zawarte w 10% mamy, ale jednak niepełny. Na budowanie określonego nastawienia wobec rzeczywistości – absolutnie tak.
„W całym życiu najistotniejsze jest to czy przyjmujemy rzeczy za oczywiste czy też z wdzięcznością” – Gilbert Keith Chesterton
Nie mamy do końca wpływu na to co nam się przydarza. Ale mamy wpływ na to jak to zobaczymy. Pomocnym sposobem na kształtowanie postawy, która sprzyja poczuciu zadowolenia jest praktyka wdzięczności. Zastosowanie postawy wdzięczności wymaga od nas przede wszystkim decyzji, że chcemy wziąć pełną odpowiedzialność za wyjście z pozycji roszczeniowego egocentryka. Wymaga od nas także pracy oraz dania sobie czasu. Jeśli żyłeś/łaś do tej pory w określony sposób zmiana nie przyjdzie do Ciebie w dzień czy tydzień. Aby praktyka wdzięczności wywołała zmianę na naprawdę głębokim poziomie – czas jest potrzebny. Natomiast praktykowanie wdzięczności ma tę zaletę, że pierwsze efekty potrafią być widoczne bardzo szybko. Warunek jest jeden – trzeba praktykować. Czyli, jak sama nazwa wskazuje, konieczne jest wykonywanie pewnych czynności. I to w sposób powtarzalny. Nie wystarczy poczucie, że jesteśmy wdzięczni. To ważne, ale potrzebne jest działanie.

Jak praktykować wdzięczność

* Podsumuj dobrze dzień.
Codziennie wieczorem, przed zaśnięciem pomyśl i zapisz za co jesteś dziś wdzięczny. Sobie, bliskim, nieznajomym spotkanym na ulicy, światu. Co było dobrego, fajnego? Czego nauczyłeś/łaś się z trudnych doświadczeń? Codziennie wieczorem zapisz min. 5 rzeczy. Każdego dnia możesz zwiększać ilość.
* Prowadź dzienniczek wdzięczności.
Kup sobie piękny zeszyt lub notes. Zapisuj w nim wszystkie swoje podziękowania i wdzięczności. Kolekcjonuj je. Czytaj w chwilach zwątpienia czy przygnębienia.
* Zrób burzę mózgu.
Raz w tygodniu poświęć 5-10 min na wypisanie wszystkiego za co jesteś wdzięczny/a. Po prostu pisz przez te parę minut, nie zastanawiając się i nie cenzurując pojawiających się treści. Zapiski przechowuj i od czasu do czasu zaglądaj ku pokrzepieniu.
* Napisz list.
Do siebie. Do losu. Do Boga, jeśli wierzysz. A w nim – dziękuj.
* Podziękuj komuś.
Pomyśl o osobie, która w Twoim życiu zrobiła coś, co było dla Ciebie ważne. Spotkaj się z nią i jej podziękuj. Jeśli spotkanie nie jest możliwe – napisz do niej list. Najlepiej, by mogła go otrzymać i przeczytać, ale jeśli i to nie wchodzi w grę – trudno. Metoda pisania listów nawet w sytuacji, gdy ktoś nie może go otrzymać (np. nie żyje) bywa niezwykle pomocna.
* Mów dziękuję na co dzień.
Nasi rodzice, gdy chcieli nam przypomnieć o dobrych manierach,  mawiali- „a magiczne słowo?”. No właśnie.  Dziękuję  potrafi zdziałać cuda, szczególnie, gdy nie jest wypowiadane mechanicznie. Dziękuj – paniom w urzędzie za to, że były cierpliwe, ekspedientce w sklepie, że była miła, kierowcy autobusu, ze na Ciebie poczekał, Kiedy mówisz dziękuję – patrz w oczy, podłącz pod to emocje, poczuj to co mówisz. Mów z serca.
* Okazuj bliskim wdzięczność.
Doceniaj ich. Mów, że są ważni. Pisz do nich smsy, zostawiaj im kartki, wyślij do nich list.
* Rozmawiaj o wdzięczności.
Spotykaj się z ludźmi, którzy wyznają podobną co Ty filozofię – też chcą być wdzięczni. Może im się to udawać z różnym skutkiem, ale są na dobrej drodze. Pytaj ich za co są wdzięczni. Niech temat wdzięczności będzie coraz bardziej obecny.
* Zapamiętuj dobre chwile. Rób sobie fotografie w pamięci i „przeglądaj” je, kiedy Ci smutno.
* Nie przepraszaj za to, co masz (bo np. inni nie mają). Nie odbieraj sobie radości.
* Nie żyj w ciągłym lęku, że stracisz. Czy i kiedy – tego nie wiesz, nie skontrolujesz, a pozbawiasz się w ten sposób radości.
* Daj coś od siebie. Wesprzyj finansowo fundację, zostań wolontariuszem.
* Kiedy jesz posiłek – dziękuj za jedzenie, które karmi Twoje ciało.
* Zrezygnuj z porównywania się.
* Pracuj nad ograniczeniem takich emocji jak: zazdrość, zawiść, niechęć, uraza.
* Wysyłaj ludziom w myślach dobre życzenia.
* Bądź szczodry i hojny.
* Dawaj prezenty.
* Komplementuj.
* Napisz pozytywną opinię publiczną.
* Przyjmuj komplementy.
* Świętuj.
* Miej rytuały wdzięczności.
* Praktykuj medytację wdzięczności. Jeśli się modlisz – mniej proś, więcej dziękuj.

Dlaczego warto praktykować wdzięczność?

Sceptycy wobec praktyki wdzięczności używają zazwyczaj trzech argumentów. Po pierwsze, iż ta metoda jest sztuczna. Po drugie, że jest to zaprzeczanie mało kolorowej rzeczywistości. I po trzecie, że takie podejście jest niemobilizujące (czyli, że gdyby rzeczywistość nam nie doskwierała nie pchnęlibyśmy wielu rzeczy naprzód). Odniosę się do tych zarzutów.
Praktyka wdzięczności, owszem, jest pewną metodą czy sposobem na coś. I na początku może być niewygodna czy nawet nienaturalna. Ale tak jest z nauką wszystkiego. Żeby coś stało się naszym dobrym nawykiem musi upłynąć czas. Czas poświęcony na ćwiczenie. Praktyka wdzięczności nie ma nic wspólnego z zaprzeczaniem rzeczywistości. Nie chodzi o to, abyś ignorował/a to co wokół Ciebie, ale abyś koncentrował/ a się na określonych rzeczach. Przecież teraz wielu z nas koncentruje się tak naprawdę na ciemnej stronie rzeczywistości.
Istnieje przekonanie, że to co nas motywuje to niedoskonałość, poczucie braku. Istnieje także inne – otóż, kiedy koncentrujemy się na braku, to wszędzie widzimy brak i ten brak przywołujemy. Tak ma działać prawo przyciągania, coraz mniej tajemne i magiczne, a badane i potwierdzane przez fizyków. Wszystko jest energią. Także myśl. Jeśli jesteś pełen/pełna wdzięcznych myśli generujesz w sobie określone wibracje. One wypełniają Ciebie od środka, Ty wysyłasz je na zewnątrz. Nikt mi nie powie, że nie czujemy, że określeni ludzie mają energię fajną, a inni mniej. Na tę energię świat reaguje. Stąd efekt pomnażania i wracania do nadawcy. Wynikałoby  z tego, ze im bardziej jesteśmy wdzięczni, tym coraz więcej mamy powodów do wdzięczności.
Dlatego praktykujący wdzięczność mówią – warto.
Ponadto praktykujący wdzięczność:
są szczęśliwsi
są spokojniejsi
są pogodni
są witalni
mają więcej energii i motywacji do działania
lepiej śpią
są zdrowsi
mają mniej dolegliwości fizycznych lub te odczuwają jako mniej dotkliwe
łatwiej radzą sobie ze stresem i trudami życia
są bardziej świadomi
mają szersze spojrzenie na świat
mają wartościowe relacje z ludźmi
są bardziej otwarci
są życzliwi
są uprzejmi
są hojni
są altruistyczni
są współczujący
są pełni nadziei
Okazuje się, że praktyka wdzięczności może być dla nas „najtańszym biletem do szczęścia” (Liv Larsson).

 

 

 

 

 

 

 

Jak kochają kobiety, jak kochają mężczyźni

Kiedy pojawia się pytanie dotyczące miłości ( jak kochaliśmy kiedyś, a jak dzisiaj; jak kochają nastolatki, jak ludzie dojrzali, etc ) stajemy przed potężnym zagadnieniem – czym tak naprawdę jest miłość. Z zakochaniem jest prościej. Wiemy czym się objawia: brakiem apetytu, bezsennością, przyrostem energii, kłopotami z koncentracją, uporczywymi myślami o obiekcie zakochania, tęsknotą. U każdego zakochanego przebiega to podobnie, objawy te są jedynie mniej lub bardziej nasilone. Zbliżone jest też to, co dzieje się pod spodem czyli chemia odpowiedzialna za reakcje organizmu: PEA (fenyloetyloamina) zwana narkotykiem miłości, adrenalina,  noradrenalina, testosteron, endorfiny, oksytocyna, wazopresyna – wydzielają się u każdego zakochanego. A miłość? Często mylona jest właśnie z zakochaniem i namiętnością. Czy miłość to uczucie? Czy może decyzja? Czy miłości bliżej jest do trzepotu serca czy może do przyjaźni? Zagadnieniem miłości filozofowie, badacze i naukowcy zajmują się od wieków i nadal nie ma wśród nich zgodności. Ale definicja miłości czy dogłębne zeksplorowanie jej natury nie będzie właściwie tu konieczne. Przyjrzymy się bowiem zakochaniu i miłości z punktu widzenia płci – mężczyzny i kobiety, a naszym odniesieniem nie będą naukowe definicje a indywidualne poczucie, że jestem zakochana/y, że kocham.

Zakochana kobieta, zakochany mężczyzna

Wokół mężczyzn i kobiet w kontekście zakochania i miłości narosło wiele mitów. Np. istnieje dość powszechne przekonanie, że to kobiety zakochują się częściej i mocniej, że silniej to przeżywają, iż są bardziej wylewne oraz bardziej wrażliwe, stąd łatwo złamać im serce. Badania* jednak przeczą powyższym założeniom. Wynika z nich:
* Po pierwsze, że to mężczyźni zakochują się częściej.
W ankietach badawczych mężczyźni deklarowali, iż zakochani byli kilka razy w życiu. Kobiety – jedynie raz. Badacze powyższe zjawisko tłumaczą tym, iż kobiety znacznie częściej, niż mężczyźni przywiązane są do mitu „tego jedynego”. Stąd być może związków, które nie przerodziły się w coś trwałego kobiety nie uznają za  godne nazywania miłością czy choćby zakochaniem. Mężczyźni z kolei z większą łatwością dopuszczają myśl, że kochać można wiele razy. No więc jak coś czuli, to czuli. Czas, który zdarzył się po nie jest aż tak weryfikujący dla minionych związków jak dla kobiet. To hipotezy wyjaśniające naukowców.
* Po drugie – mężczyźni wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia częściej niż kobiety.
20 % mężczyzn deklaruje, iż zdarzyło im się zakochać od pierwszego wejrzenia. Mężczyźni twierdzą, że wystarczy im zaledwie kilka godzin (w innych badaniach jest mowa o kilku tygodniach), aby móc stwierdzić, że są zakochani. Kobiety są bardziej ostrożne w deklaracjach. Potrzebują na to  co najmniej paru dni ( w innych badaniach – paru miesięcy, ale jest to zawsze dłużej, niż mężczyźni). Gdy zapytano respondentów o to czy zdarzyło im się zaangażować emocjonalnie już po pierwszym spotkaniu jedynie 19% kobiet i aż 30% mężczyzn zadeklarowało, iż miało to w ich życiu miejsce.  Naukowcy łączą to  z faktem, iż mężczyźni bardzo silnie reagują na bodźce wzrokowe. Kobieta albo im się podoba, albo nie. Ocena mężczyzn jest mniej skomplikowana. Kobiet – znacznie bardziej złożona, analityczna. Jest wiele różnych kryteriów, jakie mężczyzna „musi” spełnić oraz wiele różnych czynników, które kobieta uwzględnia, aby mogła ona uznać, że się zakochała.
* Po trzecie – mężczyźni potrafią bardzo silnie przeżywać swoje zakochanie.
Silniej niż kobiety. Aż połowa badanych mężczyzn czuła się kiedyś „pijana z miłości”. Kobiety były w swych ocenach ostrożniejsze.
* Po czwarte – mężczyźni są pewniejsi swoich uczuć, niż kobiety.
Gdy poproszono poddającym się badaniu mężczyznom i kobietom o wyznaczenie skali (1-10) swoich uczuć do partnera/partnerki większość mężczyzn (70%) zaznaczyła 8. Kobiety były bliższe środkowi skali

* Po piąte – mężczyźni są bardziej przywiązani do swoich partnerek.
Ponad połowa mężczyzn (60 %) chce spędzić ze swoją partnerką resztę życia. To samo deklaruje jedynie 40 % kobiet.
* Po szóste – mężczyźni częściej niż kobiety przyznawali się do kochania bez wzajemności i nieszczęśliwej miłości.
* Po siódme – mężczyźni bardziej cierpią po rozpadzie związku.
Taki wniosek wysnuli naukowcy po przeanalizowaniu statystyk dotyczących samobójstw. Mężczyźni 8 razy częściej odbierają sobie życie z powodu zawodu miłosnego.

Naukowcy zauważyli jeszcze jedną różnicę dotyczącą zakochanych mężczyzn i kobiet. Ponoć oksytocyna, która wydziela się w naszych organizmach pod wpływem m.in. zakochania inaczej działa na mężczyzn, inaczej na kobiety. Kobiety pod jej wpływem pragną budować, przynależeć. Z kolei mężczyzna staje się myśliwym. Zakochany mężczyzna relację z kobietą traktuje poniekąd jako przestrzeń do zdobywania. Chce kobietę „upolować” pokonując w tym także rywali i konkurentów. Niektórzy mężczyźni uruchamiają ten instynkt wobec wielu kobiet w myśl zasady: ta już zdobyta, pora na kolejne. Ale mężczyzna potrafi też skanalizować tę potrzebę wobec jednej kobiety – swojej partnerki.  Istnieje jednak ważny czynnik, który może to mężczyźnie ułatwić. I tu dobra wiadomość dla kobiet – mamy na to wpływ. Kiedy mężczyzna czuje, że jego kobieta jest „zdobyta nie do końca” będzie chciał dokończyć dzieła. Dlatego tak ważne jest aby kobieta była nieco niedopowiedziana, nie do końca rozumiana, lekko osobna, owiana mgiełką tajemnicy. A przede wszystkim – aby istniała niezależnie od mężczyzny.  Taka postawa kobiet bywa dla mężczyzn irytująca, ale znacznie bardziej pociągająca. Taki mężczyzna zechce uruchomić swój instynkt łowcy wobec cały czas tej samej partnerki, która lekko mu się wymyka.

Tyle naukowcy. A co na to praktyk? Zdecydowanie zgadzam się, że istnieje przekonanie wśród moich klientek i pacjentek, że mężczyźni ich nie kochają i że mają oni kłopoty z zaangażowaniem się w związek. Jednocześnie od moich męskich klientów i pacjentów dowiaduję się, że powyższe przekonania potrafią być wobec nich mocno krzywdzące. Mężczyźni potrafią się zakochać. I to silnie. Potrafią też to zakochanie przeżywać, choć mówią o nim nieśmialej i mniej otwarcie, niż kobiety. Niewątpliwie mężczyźni nie są z kamienia i przeżywają, gdy zostają odrzucani czy porzucani. Mężczyźni kochają. Nie wiem czy bardziej, niż kobiety. Z resztą jestem ostrożna w takich porównaniach. Zakochujemy się i kochamy różnie, a płeć jest tylko jednym z czynników, które mają na to wpływ. Równie ważne są doświadczenia z domu rodzinnego, przekazy rodzicielskie i doświadczenia rówieśnicze w wieku dojrzewania. Nie mniej istotne są takie czynniki jak kultura, w której żyjemy, czy tzw. czasy. Dlatego też ja nie będę wartościować tego, która z płci coś bardziej, a która coś mniej. Jedno jest pewne – mężczyźni czują i kochają; kobiety czują i kochają. A  jak mamy z tym kłopot (odczuwaniem miłości) lub też wybieramy partnerów, którzy mają z tym kłopot – nie zganiajmy na płeć (kobiety jak wynika z badan już na mężczyzn zgonić nie mogą, a mężczyznom zalecałabym mimo wszystko ostrożność:)), ale spójrzmy na całokształt kontekstu. A potem? Cóż, do pracy nad sobą.
* badania CBOS, naukowców (dr Adrew Galperin, dr Martie Haselton z Uniwersytetu w Kaliforni, Davida Gellena, Arthura Arona, Davida Bussa, na zlecenie amerykańskiego portalu randkowego C-Date, i inne

Choroby skóry a depresja

Łuszczyca, atopowe zapalnie skóry, łojotokowe zapalenie skóry, trądzik, łupież, pokrzywka, opryszczka, świąd, liszaje, bielactwo, łysienie plackowate i inne – to rozpoznania, które lekarze dermatolodzy stawiają każdego dnia. Czasem skuteczność leczenia powyższych schorzeń pozostawia jednak wiele do życzenia. Może dziać się tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze bywa, że lekarze ( z braku wiedzy, czasu) leczą jedynie objawowo nie uwzględniając całokształtu przyczyn schorzenia. Po drugie zajmują się wyłącznie chorobą a nie do końca człowiekiem jako całością. Gdyby w procesie leczenia uwzględnić przyczyny problemów zdrowotnych natury także pozamedycznej oraz gdyby zastosować do pacjenta podejście holistyczne efektywność leczenia mogłaby się znacznie podnieść. Mówiąc o przyczynach pozamedycznych mam na myśli te natury psychologicznej. Badania i obserwacje wskazują, iż podłożem schorzeń dermatologicznych mogą być czynniki związane z emocjami oraz stresem. Psychologowie chorującą skórę nazywają skórą, która ma depresje. Traktują ją też jako przekaźnik, poprzez który coś z wewnątrz pragnie wydostania się, zauważenia. Według psychologów „ciało zna odpowiedź” co oznacza, iż czasem tylko w taki sposób jesteśmy zdolni zwrócić uwagę na coś, od czego z braku gotowości odwracaliśmy wzrok. Chorującym ciałem trudno się nie zająć w związku z czym ono daje głos w naszej sprawie. Bardzo często właśnie poprzez skórę. Jest się dlatego, ponieważ skóra jest ściśle powiązana z układem nerwowym (powstają z tego samego, pierwszego listka zarodkowego – ekodermy). Komunikacja między nimi następuje błyskawicznie. Skóra jest bardzo unerwiona, w związku  z powyższym, kiedy układ nerwowy nie domaga odbija się to na skórze. Wszelkie nasze traumy, lęki, zaburzenia nastroju, kłopoty z samooceną, niezałatwione sprawy ze sobą i bliskimi, zależności, nałogi, kompulsje widać w postaci zmian na skórze. Z kolei schorzenia skórne negatywnie odbijają się na samopoczuciu psychicznym pacjenta. Dlaczego tak się dzieje?
Stan zapalny skóry powoduje swędzenie, pieczenie, pękanie, ból. Dodatkowo nawet prozaiczne czynności takie jak prysznic czy ubieranie się potrafią podrażniać skórę. To wywołuje silny dyskomfort i rozdrażnienie u chorującego.
Przymus drapania i próby powstrzymywania się powodują, że choroba stale o sobie przypomina. Pacjent nie może złapać od niej nawet chwili wytchnienia.
Ból i swędzenie nie pozwalają zasnąć. Brak snu jest dla organizmu dodatkowym obciążeniem wpływającym na samopoczucie chorego.
Samo leczenie bywa uciążliwe. Częste wizyty u lekarza, wydatki związane z leczeniem, poświęcanie czasu na zabiegi, chemia dostarczana organizmowi w postaci leków, konieczność zmiany diety – z pewnością nie poprawiają samopoczucia chorego.
Schorzenia skóry z reguły widać. Czasem widoczne bywa też leczenie (maści, kremy). Szczególnie gdy dotyka to części ciała, których nie można w żaden sposób zakryć, jak twarz, dłonie. To powoduje, że choroba nie daje o sobie zapomnieć. Dodatkowo takiemu chorującemu towarzyszy permanentny wstyd, stres i napięcie („Widzą? Nie widzą?”). Może to prowadzić do zachowań wręcz quasi paranoicznych zgodnie z zasadą „na złodzieju czapka gore”, a więc przekonanie, że „jeśli się śmieją, to ze mnie”, „jeśli mnie ignorują, to przez mój wygląd”.
Poprzez wstyd z powodu wyglądu chorujący unikają ludzi. To rodzi samotność, poczucie izolacji, braku wsparcia, koncentrację głównie na chorobie. A stąd już krok do poważniejszych schorzeń jak depresja.
Nawet jeśli chory stara się nie izolować bywa wykluczany z grupy. Lęk innych przed zarażeniem (często nieuzasadniony i wynikający z niewiedzy) czy obrzydzenie mogą doprowadzić do stygmatyzacji chorego oraz jego odrzucenia.
Chory musi lub też decyduje się (wstyd) unikać pewnych czynności, często poprawiających nastrój, m.in. sportu, basenu, masaży. A więc ma ograniczone możliwości samopomocy.

Czynniki natury psychologicznej uaktywniają powstawanie chorób skóry. Z kolei natura dolegliwości skórnych oraz przebieg leczenia podnoszą poziom stresu i lęku u pacjentów. To znów wpływa na brak efektywności leczenia i pojawianie się nawrotów. Tym sposobem tworzy się błędne koło, w którego samym środku znajduje się chorujący. Stąd też bardzo ważne, aby lekarze byli świadomi ścisłego związku stanu psychicznego oraz skóry, nie bagatelizowali go  i byli gotowi potraktować pacjenta całościowo. Co to oznacza w praktyce? Po pierwsze zachęcam lekarzy, aby nawiązali z pacjentem więź. Liczne badania wskazują, iż postawa lekarza i kontakt, jaki nawiązuje z chorym ma znaczenie dla przebiegu leczenia. Po drugie aby uwzględnili w przebiegu leczenia także jakość życia pacjenta. Im ona wyższa, tym większa szansa, iż leczenie przyniesie pożądany skutek. Po trzecie aby zaprosili pacjenta do skorzystania także z pomocy psychologa, a czasem również lekarza psychiatry. Lekarz psychiatra może chorego wesprzeć lekami po to, aby ten mógł lepiej znosić chorowanie, a zmniejszone napięcie podczas leczenia może korzystnie wpłynąć na jego efekt. Z kolei gabinet psychologa czy psychoterapeuty będzie miejscem, w którym pacjent będzie mógł dać wyraz trudnym emocjom, otrzyma pomoc przy szukaniu sposobów na poradzenie sobie z sytuacją (zadbanie o wypoczynek, wsparcie), zajmie się możliwymi przyczynami natury psychologicznej powstałego schorzenia, skorzysta z dodatkowych metod psychoterapeutycznych jak arteterapia czy muzykoterapia oraz wypracuje cenne umiejętności sprzyjające skuteczności leczenia np. umiejętność wizualizacji pozytywnych efektów leczenia, nauka prawidłowego i kojącego oddychania także w celu dotlenienia skóry by szybciej się goiła, umiejętność konstruktywnego radzenia sobie ze stresem i emocjami.
Holistyczne i interdyscyplinarne podejście do dolegliwości pacjenta oraz świadomość wzajemnego wpływu emocji i skóry mogą ułatwić, przyspieszyć, a czasem wręcz umożliwić proces jego leczenia. Mogą także zapobiegać nawrotom. Dlatego zachęcam lekarzy do pogłębiania wiedzy dotyczącej zależności między ciałem a umysłem oraz z jej korzystania w celu zwiększenia skuteczności swoich terapeutycznych zaleceń.

 

 

Sztuka wybaczania w relacji

Anita (40) jest 3 lata po rozwodzie. Odeszła od męża po długich miesiącach kłamstw i dręczenia psychicznego związanymi z jego romansem. Nadal nie uporała się z ogromnym bólem. Ma poczucie żalu i krzywdy. Anicie towarzyszą uporczywe pytania „Dlaczego mi to zrobił?, „Co ja mu zrobiłam, żeby tak się zachować?”, „Jak to się mogło stać?”, „Dlaczego okazał się takim podłym człowiekiem?”. Pytania często bez odpowiedzi. Anita wstydzi się tego co się stało, dlatego też odsunęła się od ludzi. Nie chce z nikim o tym rozmawiać. Ze sobą jednak rozmawia na ten temat codziennie. Przy okazji zaczęła się obwiniać: „Może to moja wina? Może, gdybym poświęcała mu więcej uwagi?”. Od pół roku poważnie choruje. Znajomy lekarz prowadzący zadał Anicie pytanie: „A może pora już mu wybaczyć”. I skierował pacjentkę do mnie. Pytam co Anita sądzi o pomyśle wybaczenia. Anita (poruszona): „ Wybaczyć?! Jemu?! A dlaczego ja mam mu wybaczać?! Jemu się to nie należy! Dlaczego mam zapomnieć?!”.

No właśnie dlaczego? Po co? I co to właściwie znaczy? Oraz najważniejsze – jak to zrobić?

Czym jest wybaczenie

Wybaczenie to proces, który prowadzi do wolności. Wybaczyć oznacza odpuścić czyli przestać się zajmować czymś emocjonalnie.
To co utrudnia wybaczenie to fakt, iż nie do końca rozumiemy co ono właściwie oznacza. Mylimy wybaczanie np. z zapominaniem. Tak jak Anita. I albo nie chcemy zapomnieć, w związku z czym nie chcemy wybaczyć lub też chcielibyśmy zapomnieć, ale nie potrafimy tego zrobić, przez co wydaje nam się, że nie potrafimy wybaczyć, bo przecież wciąż pamiętamy. Zapomnieć się po pierwsze nie da. Po drugie pamięć krzywd jest cenna, potrafi nas ochronić. Pamiętając i wyciągając odpowiednie wnioski jesteśmy w stanie nie powtórzyć doświadczeń z przeszłości. Wybaczenie utożsamiamy też w usprawiedliwianiem. Nic z tych rzeczy. Wybaczanie nie jest pozbawianiem kogoś odpowiedzialności za to co zrobił. Wybaczanie nie jest także zaprzeczaniem, bagatelizowaniem, pomniejszaniem krzywd czy udawaniem, że nic się nie stało. Nie jest także odebraniem Tobie prawa do Twych emocji i Twojego bólu. Nie wolno mylić także wybaczania z samoobwinianiem i  przejęciem odpowiedzialności za to co się stało na siebie. Wybaczenie to też nie zobowiązanie do bycia blisko czy w przyjaźni. Możesz wybaczyć i nie chcieć mieć z osobą krzywdziciela już nigdy kontaktu. Wybaczenie nie ma także nic wspólnego z nabraniem do sprawcy zaufania. Wybaczyć nie jest również jednoznaczne ze zrozumieniem. W procesie wybaczania bywa ono pomocne, ale nie jest konieczne, by wybaczyć. Czasem też zrozumienie nie jest po prostu możliwe. I w końcu – wybaczanie nie może być mylone z rezygnacją do obrony czy rezygnacją z kary.
Wybaczenie to głównie rezygnacja. Z czego?  Po pierwsze z zemsty. Po drugie z bycia ofiarą. Po trzecie z pielęgnowania urazy. I po czwarte – z nadziei na otrzymanie rekompensaty. To wszystko bowiem sprawia, że nadal tkwisz w przeszłości. To Cię emocjonalnie i energetycznie pochłania i spala. Przestań opracowywać więc plan rewanżu; zrezygnuj z ustawiania się w roli słabego i bezbronnego, któremu świat „coś robi”; powstrzymaj się od ciągłych wspomnień i opowieści pt. „co mi zrobił” i pogódź się z tym, że krzywdziciel Ci nie uczyni zadość. I bardzo ważne – uznaj i zaakceptuj miejsce, w którym jesteś. Przeszłość była – nic już w niej nie zmienisz. Gdybanie, wracanie do tego co się zdarzyło – nic już nie da. To co należy do Ciebie to teraźniejszość, dzięki której możesz kształtować swoją przyszłość.

Korzyści z wybaczania

Moi pacjenci często reagują podobnie jak Anita. Nie chcą wybaczyć, bo mają poczucie, że byłby to prezent dla winowajcy. Mówią, że to tak jakby darować krzywdzicielowi dług, który ten zaciągnął u nas poprzez krzywdy, jakie nam wyrządził. Wybaczając – rezygnujemy z pewnej symbolicznej przewagi. Natomiast w rzeczywistości okazuje się, że proces wybaczania służy tak naprawdę nam, nie sprawcy. Jak to się dzieje? Poczucie krzywdy nas pochłania – emocjonalnie i energetycznie. Ból gromadzi się, piętrzy, zalega. Jest z nami cały czas – gdy śpimy, jemy, pracujemy, wypoczywamy. Odkłada się w naszych ciałach w postaci odczuwalnego ciężaru i licznych dolegliwości. Prowadzi do znieczulenia, nadwrażliwości lub zgorzknienia. Do znieczulenia w sytuacji, kiedy na skutek bólu „decydujemy się” zmniejszyć intensywność przeżyć. Niestety konsekwencją takiej nieświadomej decyzji jest zamrożenie globalne, nie wyłącznie na to co nieprzyjemne. To z kolei skutkuje obniżeniem jakości życia, zmniejszeniem jego bogactwa, poczucia smaku i sensu. Osoby „znieczulone” używają określenia, iż ich życie wydaje się płaskie, mdłe, jałowe. Stąd już tylko krok do depresji. Poza tym odczuwanie jest podstawowym źródłem, z którego czerpiemy informacje o nas samych i świecie. O tym co chcemy, czego potrzebujemy, czy ktoś przekroczył naszą granicę, czy coś nam zagraża. Przeciwieństwem osób „zamrożonych” są osoby nadwrażliwe. One z kolei reagują emocjonalnie na wszystko. I to bardzo intensywnie. Przypomina to wciąż niezagojoną ranę, którą podrażnia dosłownie podmuch wiatru. Inną konsekwencją zalegania bólu jest postawa zgorzknienia, kiedy nasze zachowanie przypomina upajanie się krzywdą, jaką nam wyrządzono. Zarówno zamrożeni, jak i nadwrażliwi i zgorzkniali z reguły mają kłopoty w relacjach. Trudno bowiem chcieć być blisko nich.
Proces wybaczania jest prezentem dla Ciebie. Jest prawdziwym darem, który możesz sobie podarować. Wybaczenie:
* pozwala uwolnić się od przeszłości (poprzez powstrzymanie lub ograniczenie przymusu walki i obrony; wycofanie emocji ze spraw, które nie rokują powodzenia oraz rezygnację z nierealistycznych oczekiwań wobec życia)
* zwiększa dostęp do emocji
* zmniejsza poziom uczucia złości i wrogości
* zmniejsza poziom stresu
* przynosi radość, harmonię i spokój
* przeciwdziała depresji
* przeciwdziała uzależnieniom
* przyczynia się do odnalezienia nowego źródła osobistej mocy
* sprzyja zdrowiu fizycznemu
* wpływa na poprawę relacji
* pomaga w odzyskaniu umiejętności autentycznego życia

Jak wybaczyć?

Wybaczenie to nie jednorazowy akt. To proces, który trwa. Wymaga czasu i cierpliwości. Próba pójścia na skróty zazwyczaj kończy się porażką.
Co możesz zrobić?
* Zastanów się czy w Twoim życiu miało miejsce coś co Cię skrzywdziło. Proces wybaczania zaczyna się od uświadomienia. Nie możesz wybaczyć, jeśli zaprzeczasz, umniejszasz, usprawiedliwiasz. Nie chodzi o to, żebyś nagle zaczął obwiniać. Pewnie każdy z nas doświadczył w życiu poczucia odrzucenia, bólu, krzywdy. Jeśli Ci nie zalega – to w porządku. Ale może jest coś co się odłożyło i kompostuje.
* Spotkaj się ze swoim bólem i emocjami, które mu towarzyszą: złością, żalem, smutkiem, gniewem, lękiem, bezsilnością. To może być trudne. Dopuszczenie do głosu uczuć pozwoli Ci je oswoić, znaleźć ich źródło, a potem i rozwiązanie. Wejście w kontakt z bolesnymi uczuciami przypomina odkażanie rany wodą utlenioną – jest to bolesne, ale konieczne, aby rana goiła się prawidłowo. Paradoksalnie dostęp do emocji (nawet tych trudnych) rodzi siłę.
* Daj emocjom wyraz. Wypowiedz je, wypłacz, wykrzycz. Uwolnij je z zamkniętego obiegu Twego ciała. Ważne, byś nie był w tym procesie sam. Świadkiem tego procesu może być osoba, która jest źródłem Twojego cierpienia. Wiele ofiar pragnie ujawnić swój ból i rozpacz właśnie przy winowajcy. Ale czasem nie jest to możliwe (sprawca nie żyje, nie chce), a bywa i niewskazane (możemy narazić się na niebezpieczeństwo, reakcja krzywdziciela np. poprzez swoje niezrozumienie będzie nam utrudniała proces wybaczenia). Bezpieczniejszym wariantem jest ten, kiedy Twoim wsparciem jest ktoś życzliwy (przyjaciel) czy fachowiec (np. terapeuta). Możesz też przelać swoje uczucia na papier (napisać, narysować).
* Zapytaj siebie uczciwie – czy chcesz wybaczyć? Czy wiesz też po co to robisz? Nie zmuszaj się do wybaczania. Nikt też nie ma prawa Cię do niego nakłaniać. To powinna być Twoja autonomiczna decyzja i podjęta naprawdę świadomie.
* O tym co pomaga wybaczyć i tym co utrudnia wybaczenie była mowa wcześniej. Pamiętaj jednak, że rezygnacja z zemsty czy pielęgnowania urazy (i inne) to postawa, której nie wypracujesz w tydzień. Może też być tak, iż pracę nad powyższym będziesz potrzebował/a ponawiać kilkukrotnie.
* Włącz dobre zapładnianie podświadomości poprzez stosowanie wizualizacji, afirmacji, używanie odpowiedniego języka. Korzystania z tych i innych dodatkowych metod możesz nauczyć się w gabinecie u psychologa czy psychoterapeuty.
* Zacznij zajmować się teraźniejszością. W taki sposób jak tylko potrafisz.

 

 

 

 

 

 

 

 

Porozumienie bez barier – rzecz o barierach komunikacyjnych w relacji z partnerem

Autentyczny dialog z gabinetu:
Ja: Czy oboje Państwo mieli potrzebę przyjścia tutaj?
Laura: Nie. Tylko ja.
Jędrzej: A skąd Ty to możesz wiedzieć?
Laura: Przecież to widać. Po Twojej obrażonej minie. Powiem Ci co wyraża – mam wszystko „głęboko”.
Jędrzej: To nieprawda. Po prostu nie wiem czego się mogę spodziewać po tym spotkaniu.
Laura: A czego można spodziewać się po przyjściu do psychologa? Ty jakiś niedzisiejszy jesteś. Nie wiesz, że ludziom to się przydaje? Psycholog to normalna rzecz. Nie trzeba się go bać.
Jędrzej: Wiem, tylko..
Laura (przerywa): No to jak wiesz, to po co wprowadzasz niepotrzebny zamęt. Ja nie wiem! Ci faceci są jacyś nierozgarnięci. Wszystko im trzeba jak krowie w rowie tłumaczyć. Czy Pani wie, że jak mężczyźnie powie się, ze ma zmyć naczynia to on je zmyje, ale już zlewu nie wytrze, bo nikt mu nie powiedział, że zlew też? Te wizyty są nam potrzebne, nie dostrzegasz tego? Nie uważasz, że sami sobie z tym nie poradzimy? Masz inny pomysł na rozwiązanie?
Jędrzej (zrezygnowany): Nie mam. Ale Ty oczywiście masz ( z przekąsem) .
Laura: A żebyś wiedział. Bo jak Ty nie masz to ja pomyślałam za nas oboje. Jak zawsze zresztą. Jeśli się z tego wycofasz – uznam, ze ci nie zależy. A wtedy nasz związek się rozpadnie.
Jędrzej: Nie chcę się wycofywać. Po prostu się zastanawiam..
Laura (wchodzi w słowo): Nie wytrzymam! To nie jest normalne! Nie układa się nam. Przyszliśmy po pomoc. A Ty masz ciągle jakieś ale.. Powinieneś się cieszyć, że możemy skorzystać z takiego rozwiązania. Masz się ogarnąć, rozumiesz?
Jędrzej: Ok, nie denerwuj się tak, bo jak zwykle niepotrzebnie robisz aferę. Przecież się ułoży. Wszystko będzie dobrze, damy radę.

Dodam, że Laura przez cały ten czas prawie na Jędrzeja nie patrzyła. Fotel odsunęła daleko od jego fotela. Ręce miała skrzyżowane na piersi, nogi zaplecione jedna o drugą. Przez większość czasu mówiła znacznie podniesionym tonem głosu.

Co tu się stało? Stało się to, że Laurze i Jędrzejowi trudno się było porozumieć. Właściwie to efektywne porozumienie było między nimi na ten moment właściwie niemożliwe. Nie pozwalały im na to bariery komunikacyjne, które zastosowali (głównie Laura, ale i Jędrzejowi się „wymsknęło”).
Bariery komunikacyjne to wszystko to, co zakłóca efektywne porozumienie pomiędzy nadawcą a odbiorcą. Mogą wystąpić po obydwu stronach.
Bariery komunikacyjne mogą mieć charakter zewnętrzny – obiektywny (środowisko) lub wewnętrzny (wynikające z naszych uwarunkowań i ograniczeń – kulturowych, umysłowych, emocjonalnych). Niezależnie jednak od podziału (jest ich w literaturze trochę i dla efektywności komunikacji nie mają one większego znaczenia) – oto przykłady najbardziej powszechnych barier komunikacyjnych:
Szum: Wszystko to, co zakłóca i utrudnia percepcję np. głośna muzyka, zła pogoda, hałas na dworze.
Różnice kulturowe: Odmienny język, gesty, zwyczaje, normy, wartości.
Stereotypy: uproszczone przeświadczenie dotyczące różnych zjawisk i grup i ról społecznych,. Laura np. zastosowała stereotypowe myślenie wobec mężczyzn („Ci faceci są jacyś nierozgarnięci. Wszystko im trzeba tłumaczyć”).
Różnice w spostrzeganiu: Filtrowanie informacji poprzez naszą wiedzę, doświadczenie, wartości.
Wybiórczość uwagi: Skupianie się tylko na pojedynczym fragmencie wypowiedzi, a nie całości.
Różnice językowe: Inne definiowanie i rozumienie określonych pojęć, brak precyzji wypowiedzi.. Z reguły mają charakter nieświadomy.
Blokady językowe: Mogą mieć charakter świadomy. Bywają stosowane w celu obniżenia czyjejś wartości. Np. celowe używanie niezrozumiałego żargonu, szyfrów czy kodów, wtrącanie wulgaryzmów, wyrazów w języku obcym czy tzw. „zabójczych frazesów” pt. „to jest niemożliwe”, „to jest nienormalne”. Powyższą barierę zastosowała Laura: („To nie jest normalne”).
Samopoczucie: Stan psychofizyczny.
Emocje: złość, lęk, poczucie winy „zalewające” nasz mózg i procesy poznawcze, utrudniające nam odbiór i nadawanie komunikatu.
Bariery ciała: Postawa ciała zamknięta, zaplatanie rąk i nóg, zasłanianie się. Postawa Laury nie sprzyjała komunikacji.
Niezgodność komunikatów werbalnego i niewerbalnego:  Czyli werbalnie nadajesz komunikat, któremu zaprzecza to co pokazujesz swoją mimiką, gestykulacją czy tonem głosu.
Osądzanie: Inaczej ocenianie czy krytykowanie – czyjegoś wyglądu, doboru słów, tonu głosu, zachowania. Przy osądzaniu filtrujemy rzeczywistość poprzez siebie, dodatkowo nacechowujemy różnice między nami emocjonalnie, wartościujemy je i nie potrafimy przyjąć perspektywy naszego rozmówcy.
Obrażanie: Laura: „Ty jakiś niedzisiejszy jesteś”, „Ci faceci są jacyś nierozgarnięci”
Ośmieszanie: Laura: „Czy Pani wie, że jak mężczyźnie powie się, ze ma zmyć naczynia to on je zmyje, ale już zlewu nie wytrze, bo nikt mu nie powiedział, że zlew też?”
Ironia i złośliwość/bierna agresja: Laura: „A czego można spodziewać się po przyjściu do psychologa?” Jędrzej: „Ale Ty oczywiście masz”.
Deprecjacja emocji: Czyli podważanie czyiś uczuć, ignorowanie, pomijanie, używanie argumentacji logicznej.
Laura (pomija niepokój i niepewność Jędrzeja): „No to jak wiesz, to po co wprowadzasz niepotrzebny zamęt”. Laura: „A Ty masz ciągle jakieś ale..”
Jędrzej (podważa zasadność złości Laury): „Ok, nie denerwuj się tak, bo jak zwykle niepotrzebnie robisz aferę.”
Zasypywanie pytaniami/pytania retoryczne: Laura: „Te wizyty są nam potrzebne, nie dostrzegasz tego? Nie uważasz, że sami sobie z tym nie poradzimy? Masz inny pomysł na rozwiązanie?”
Moralizowanie: Laura: „(…) Nie wiesz, że ludziom to się przydaje? Psycholog to normalna rzecz. Nie trzeba się go bać.”
Doradzanie: Laura: „Powinieneś się cieszyć, że możemy skorzystać z takiego rozwiązania”.
Narzucanie opinii: Laura: „Powinieneś się cieszyć, że możemy skorzystać z takiego rozwiązania”.
Decydowanie za innych: Laura: Bo jak Ty nie masz to ja pomyślałam za nas oboje.
Rozkazywanie: Laura: Masz się ogarnąć, rozumiesz?
Grożenie: Laura: „Jeśli się z tego wycofasz – uznam, że ci nie zależy. A wtedy nasz związek się rozpadnie.”
Generalizowanie: Laura: „Jak zawsze zresztą”. Jędrzej: „(…)jak zwykle niepotrzebnie robisz aferę”.
Czytanie w myślach: Laura: „Przecież to widać. Po Twojej obrażonej minie. Powiem Ci co wyraża – mam wszystko „głęboko”.”
Pocieszanie: Jędrzej: „Ok, nie denerwuj się tak, bo jak zwykle niepotrzebnie robisz aferę. Przecież się ułoży. Wszystko będzie dobrze, damy radę.”
Przerywanie/wchodzenie w słowo: Laura robi to kilkakrotnie.
Krzyk, uniesiony ton głosu: Co czyni Laura przez większość czasu.

Konsekwencją pojawienia się w komunikacji barier jest: opór, bunt, niechęć, poczucie dystansu, złość, agresja, frustracja, bezsilność, spadek motywacji w komunikacji i obniżenie własnej wartości. No a w konsekwencji – oczywiście niemożność porozumienia.
Co sprzyja porozumieniu?

* Przede wszystkim świadomość istnienia zjawiska barier komunikacyjnych – że są, jakie, że mogą wynikać z warunków środowiska, że mogą być stosowane przez rozmówcę, a także i przez nas.
* Po drugie podjęcie decyzji o aktywnym wpływie na efektywność naszej komunikacji, chęć doskonalenia umiejętności komunikacyjnych oraz praca nad jakością porozumiewania się.
* W miarę możliwości wyeliminowanie tych czynników, które mogą nam zakłócać skuteczne porozumiewanie się: pozbycie się dystraktorów (np. umówienie się na rozmowę w miejscu pozbawionym przeszkadzających bodźców, wyłączenie telefonów, etc), uczenie się języka obcego i poznanie kultury kraju, do którego planujemy podróż, itp.
* Badanie różnic w rozumieniu pewnych słów, pojęć, czyli permanentne sprawdzanie tego jak definiujemy określone dane.
* Dbanie o przejrzystość i precyzję informacji (unikanie dygresji i inne).
* Szczególne podkreślenie rzeczy ważnych.
* Mówienie we własnym imieniu.
* Dostosowanie do rozmówcy – języka, postawy, emocji.
* Spójność komunikatów werbalnych i niewerbalnych.
* Parafrazowanie czyli powtarzanie swoimi słowami słów rozmówcy po to, aby sprawdzić czy dobrze zrozumieliśmy lub czy my zostaliśmy dobrze zrozumiani.
* Zadawanie pytań.
* Uważne i aktywne słuchanie.
* Przyjęcie postawy otwartości na różnice, chęć poznania ich i zrozumienia.
* Budowanie empatii czyli umiejętności zrozumienia i przyjęcia czyjejś perspektywy.
* Świadomość własnych emocji oraz ich wpływu na rozmówcę. Umiejętne ich wyrażanie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Życie u boku kobiety/mężczyzny bluszcza czyli o życiu z partnerem o cechach osobowości zależnej

Oskar (37) umówił się do mnie na spotkanie, żeby – jak to nazwał przez telefon – porozmawiać o jego żonie. Oskar jest zdania, że jego żona „ma poważny problem”. Proszę o wyjaśnienie co ma na myśli. Oskar: „ Moja żona mnie bardzo kocha. Wiem to i czuję. Mówi mi to wielokrotnie w ciągu dnia, dba o mnie, rozpieszcza. Wiem, że niejeden oddałby swoją sytuację za moją, ale mnie to męczy. To ciągłe nadskakiwanie mi. Do tego dochodzi ta żony życiowa niezaradność. Żona nie pracuje, prowadzi dom. Sama tak zdecydowała, mimo, że nam się nie przelewa. Ale żona nie lubiła swojej pracy. Twierdzi, że była ponad jej siły, że ona nie przywykła do pracy w takich warunkach i pod taka presją. Nie wiem, nie wydaje mi się, żeby tam gdzie pracowała było tak źle jak żona opowiadała, ale nie sprzeczałem się. O szukaniu innej pracy ani myśli. Boi się. No właśnie – boi. To jest wiodąca emocja u mojej żony. Żona boi się wszystkiego: iść sama do lekarza, do urzędu, podjąć jakąkolwiek decyzję dotyczącą domu czy dzieci. O wszystko pyta się mnie lub swojej matki. To naprawdę frustrujące. Nie wiem co mam robić, bo ona nie uważa, żeby wymagała pomocy. Żony stanowisko jest takie, że nie każdy potrafi przepychać się w życiu łokciami. To jej wytłumaczenie na wszystko.”

Z relacji Oskara wynika, iż ma u swojego boku kobietę o cechach tzw. osobowości zależnej.

Co charakteryzuje takie osoby?:

Przesadna potrzeba bycia pod czyjąś opieką
Poczucie konieczności poddania się pod czyjeś „skrzydła”
Obawy przed zdolnością do zaopiekowania się sobą czy poczucie niezdolności do opieki nad sobą
Poczucie niezdolności do samodzielnego istnienia
Głębokie poczucie niesamodzielności
Postrzeganie siebie jako: słabego, bezradnego, nie radzącego sobie w życiu, niedostosowanego do wymagań jakie stawia życie
Brak zaufania do siebie dotyczącym swoich zasobów, umiejętności, możliwości
Poczucie braku atrakcyjności
Poczucie bycia niegodnym uwagi
Zaabsorbowanie lękami przed ryzykiem bycia pozbawionym opieki
Stała zależność od innych (od ich obecności, porad, opieki, wsparcia, decyzji)
Unikanie sytuacji bycia samemu, bez opieki
Potrzeba ciągłego upewniania się, że jest obok nich ktoś kto może im pomóc
W sytuacji braku czyjejś obecności – poczucie niewygody, dyskomfortu, lęku, bezradności, zagubienia, napięcia
W sytuacji braku czyjejś obecności możliwe jest wystąpienie ataków lęku panicznego oraz licznych zaburzeń psychosomatycznych (bóle głowy, żołądka, mdłości, palpitacje serca itp.)
Obecne w zachowaniu: manipulowanie otoczeniem, szantaże emocjonalne, natarczywość, symulacja chorób i złego samopoczucia w celu uzyskania wsparcia
Unikanie podejmowania ważnych decyzji dotyczących swojego życia
Trudności z podejmowaniem nawet drobnych, codziennych decyzji
Trudności z radzeniem sobie  konsekwencjami podjętych decyzji
Ciągłe poszukiwanie potwierdzenia dla własnych wyborów
Silna obawa o popełnienie przez siebie błędu
Ciągła potrzeba radzenia się innych
Ciągła potrzeba wsparcia polegająca na wyręczaniu takiej osoby
Cedowanie odpowiedzialności na innych
Bierność, brak inicjatywy w działaniu
Koncentracja życia wokół życia innych bliskich osób
Nadwrażliwość
Silny lęk przed opuszczeniem
Z obawy przed odrzuceniem – trudności z wyrażaniem niezadowolenia, sprzeciwu, złości w relacji; trudne emocje są tłumione
Podtrzymywanie relacji za wszelką cenę, nawet kosztem osobistych pragnień i potrzeb
Ze względu na chęć utrzymania relacji – rezygnowanie z siebie, ze stawiania wymagań, tolerowanie w relacji zachowań toksycznych a więc przemocy, uzależnienia.
Definiowanie swojej tożsamości i kształtowanie swojej samooceny poprzez innych („inni ludzie świadczą o tym kim jestem”). Taka osoba stanowi niejako odbicie lustrzane tych, z którymi jest blisko.
Podporządkowywanie własnych poglądów i wartości pod aktualną relację (pod poglądy i wartości partnera)
Chwiejność i labilność poglądów i wartości
Uległość i podporządkowanie, nawet gdy taka postawa przynosi im określone szkody i trwały dyskomfort psychiczny
Nie ma rzeczy bardziej istotnej od utrzymania relacji
Wizja opuszczenia przez kogoś postrzegana jest jako dramat, katastrofa, koniec świata
Dramatyczne przeżywanie rozstań
W sytuacji gdy związek się kończy – natychmiastowe poszukiwanie nowego

Większość z nas woli być z kimś, niż samemu. Większość z nas lubi mieć poczucie, że w pobliżu są bliscy, do których zawsze może zwrócić się o pomoc. Większość z nas od czasu do czasu potrzebuje upewnić się, że jego wybory są słuszne. To nie czyni z nas jeszcze osobowości zależnej. Osoba z cechami osobowości zależnej nie tyle lubi być zaopiekowana, nie tyle lubi mieć wsparcie – ona nie jest w stanie bez tego żyć. Gdyby chcieć opisać kogoś o osobowości zależnej jednym zdaniem brzmiało by ono tak: „ Bez Ciebie jestem niczym” lub też „ Chroń mnie i opiekuj się mną”, ewentualnie „Nie poradzę sobie” czy „Co ja bym bez Ciebie zrobił/a?” .

Gdy Twoim partnerem jest kobieta/mężczyzna bluszcz?

Związki z partnerem o osobowości zależnej są związkami, które można by zaliczyć do jednej z trzech grup. Pierwsza to związki niestabilne i krótkotrwałe. Dzieje się tak w sytuacji, gdy partner osoby zależnej orientuje się w sytuacji i nie chcąc być jedynie wspornikiem – decyduje się na rozstanie. To najczęściej jedyna możliwa i dojrzała postawa. Druga grupa to związki toksyczne, a nawet przemocowe. Są one konsekwencją postawy osobowości „bluszcza”, który zniesie niemalże wszystko w imię utrzymania relacji. Mimo cierpienia ofiary związki te potrafią być bardzo trwałe. Trzecia grupa to związki niekoniecznie przemocowe, ale równie stabilne i długotrwałe. Są takimi dzięki komplementarności partnerów – jeden z parterów oczekuje wsparcia, a drugi wspiera. Jeden jest uległy, drugi bardziej dominujący. Mimo, iż nie muszą występować tu objawy przemocy związków tych nie możemy nazwać dojrzałymi. Dojrzała relacja zakłada wymianę, rozwój, a nie jak w związku niedojrzałym – zaspokajanie deficytów i ochronę przed poczuciem dyskomfortu. Niedojrzałość  związku „bluszcza” widać w sytuacji, gdy z pewnych przyczyn (np. losowych) zmienia się układ w relacji. Wyobraźmy sobie – partner wspierający łamie nogę, choruje ciężko i przewlekle i teraz on potrzebuje opiekuna. Ale partner z postawą zależności „umawiał się” na inny model. To on miał być wspierany. Dojrzały związek z taką zmianą sobie poradzi. Niedojrzały może tego nie unieść.
Co zrobić w sytuacji, gdy na partnera wybraliśmy sobie kogoś kto zdradza cechy osobowości zależnej? Zaczęłabym od odpowiedzi na pytanie – jaka jest skala nasilenia cech zależności u partnera. Czym innym jest rozpoznanie zaburzeń osobowości (może to zrobić fachowiec np. psycholog czy psychiatra), czym innym – rys czy wybrane cechy. To rozróżnienie ma znaczenie. Przy zaburzonej osobowości możliwość zmiany i wpływu partnera bez podjęcia terapii są ograniczone. Przy jedynie tendencji czy skłonności do przyjmowania postawy zależności – szansa na zmianę jest zdecydowanie większa. Wiem – nie jesteście fachowcami, ale zwracam uwagę na to rozróżnienie, abyście po pierwsze nie przypisywali partnerom od razu zaburzeń tylko dlatego, że ktoś lubi pytać o radę, a po drugie żebyście czasem odpuścili i „nie kopali się z koniem”, bo poziom problemu może Was przerosnąć.
Co możesz zrobić?
* Przede wszystkim przyjrzyj się sobie. Co Tobą kierowało decydując się na ten związek? Co jest podłożem tego, że nadal w nim trwasz? „Nie zganiaj” wszystkiego na partnera. Ok – on na Tobie wisi, ale to Ty go wybrałeś na swojego towarzysza. Czy potrzebujesz czuć się potrzebnym, niezbędnym (bo ktoś bez Ciebie sobie nie radzi?), ważnym (o wszystko Cię pyta), kochanym (partner zrobi dla Ciebie wszystko)?
* Zadaj sobie pytanie- gdzie są Twoje granice? Na ile możesz się zgodzić, a na co już nie?
* Poinformuj o swoich granicach partnera. Wytłumacz z czego to wynika. Powiedz jak się czujesz z postawą partnera (np. „czuję się obciążony”).
* Zachęcaj partnera do samodzielności – mimo wszystko. Im dłużej „dla świętego spokoju” będziesz odpowiadać na tak sformułowane potrzeby partnera tym trudniej będzie Ci to przerwać. Spotkasz się z zarzutem, że „przecież do tej pory byłeś na każde zawołanie”. Nie pogłębiaj bezradności partnera poprzez wyręczanie go.
* Naucz się rozpoznawać manipulacje partnera i im nie ulegaj. Nie masz obowiązku bycia jednostronnym oparciem.
* Wypracujcie z partnerem możliwe rozwiązania sytuacji.
* Unikaj bycia terapeutą swojego partnera.
* Skorzystajcie z psychoterapii dla par aby odnaleźć wspólnie wartość: w wolności, niezależności, swobodzie, samodzielności, decyzyjności, odpowiedzialności i skuteczności.

 
 

 

 

 

 

 

Czy jesteś gotowy/gotowa na nowy związek?

Amelia (29) jest po dwóch kilkuletnich związkach. Ostatni zakończył się burzliwie. Amelia wyszła z niego mocno poraniona. Jej pomysłem na uporanie się z emocjami jest nowa znajomość. Mówi: „Pomyślałam sobie – klin klinem. Może w ten sposób zapomnę, zajmę się czymś. Przestanę myśleć, płakać, mieć żal. Chcę się już z tego wygrzebać. Czas najwyższy. Jestem gotowa.”

Pola (33) od ostatniego związku jest sama. Minęły dwa lata. Pola przyznaje, że pierwszy rok to było zamykanie poprzedniego rozdziału. Z kolei miniony – to czas nadziei i wyczekiwania na nowe, które jednak nie przyszło. Pola czuje się bardzo samotna. Tęskni do bliskości. Ostatnie dwa miesiące spędziła na intensywnym szukaniu partnera poprzez portale randkowe, ale sama przyznaje, iż „to nie mogło się udać”. Powód? Szukanie po omacku, wyczuwalna desperacja. Mówi Pola: „Przekonałam się, że nie umiem być sama. Sama sobie po prostu nie radzę. Nie potrafię być szczęśliwa i spełniona w pojedynkę. To życie na pół gwizdka i nie dla mnie. Chcę z kimś być. Jestem gotowa.”

Zarówno Amelia, jak i Pola twierdzą, iż są gotowe na nowy związek. Ja mam co do tego jednak wątpliwości. Samotność, tęsknota, nieumiejętność bycia samej (Pola) lub też chęć odwrócenia uwagi od bolesnych przeżyć (Amelia) to jeszcze nie gotowość do rozpoczęcia nowego. Gotowość nie jest ucieczką, desperacją, alternatywą na życiową nudę, wypełniaczem pustki. Czym więc jest? Po czym możesz poznać, że gotowość jest rzeczywiście gotowością?

Zadaj sobie kilka poniższych pytań:
Im więcej odpowiedzi twierdzących tym Twoja gotowość jest większa

Czy jesteś szczęśliwa/y?

To może Ci się wydać zaskakujące. Możesz powiedzieć: „To oczywiste, że nie jestem, bo nie mam partnera”, albo: „Gdybym był szczęśliwy nie szukałbym kogoś”. Otóż moja obserwacja jest taka, że naprawdę gotowi na związek są ludzie szczęśliwi. Jeśli jesteś nieszczęśliwy przyciągasz podobnych do siebie. Jeśli jesteś nieszczęśliwy szukasz kogokolwiek. Szukasz, bo musisz, a dodatkowo oczekujesz wybawiciela od nieszczęścia. To rzadko się udaje.
Czy lubisz siebie?
Jeśli siebie nie lubisz, nie cenisz, nie szanujesz – dlaczego ktoś miałby? Jak ktoś ma się Tobą zainteresować, jeśli Ty sam/a dla siebie nie jesteś interesujący? Chcemy być blisko tych, którzy są fajni. Jeśli Ty nie wierzysz, że jesteś – możesz mieć kłopot z przekonaniem do tego innych.
Czy lubisz swoje towarzystwo?
I znowu – jeśli lubisz spędzać ze sobą czas, szanse, że ktoś też to polubi rosną. Jeśli sam się ze sobą nudzisz – myślisz, że ktoś się Tobą zaciekawi?
Czy jesteś w dobrej formie psychofizycznej?
Lub przynajmniej – względnie dobrej. Jeśli nie – istnieje ryzyko, że w drugiej osobie będziesz upatrywał wybawiciela/terapeuty/ratownika, że Twoje oczekiwania względem związku będą nie do zrealizowania. W słabszej formie psychicznej obraz rzeczywistości bywa zaburzony. Jeśli masz kiepski czas w życiu – poczekaj, zregeneruj się, daj sobie czas na odkrzywienie perspektywy.

Czy potrafisz wyobrazić sobie siebie będącą/ym samą/ samym?
Niektórzy z Was z pewnością zakładają, iż to właśnie niemożność wyobrażenia sobie siebie żyjącego samotnie powinna być zachętą do szukania. Ja myślę inaczej. Sądzę, że jeśli nie potrafisz być sam/a (nie mylić z tym, że Ty nie chcesz być sam/a), to będziesz szukał/a desperacko. Poza tym – czy chciałbyś być z kimś, kto tak naprawdę nie do końca chce być z Tobą (bo Cię pokochał, wybrał), ale dlatego, że sam być nie potrafi? Jest różnica pomiędzy sformułowaniem: „Potrzebuję Cię, bo Cię kocham”, a „Kocham Cię, bo Cię potrzebuję”.
Czy masz swoje życie? Czy je lubisz?
Ciekawą pracę,  pasje, grono przyjaciół i znajomych? Jeśli tak – nie będziesz zmuszony szukać byle jakiego wypełniacza dla Twojej nużącej codzienności.
Czy masz pomysł na życie, gdyby przyszło Ci być samej/samemu?
Jeśli tak – świetnie. Nie będziesz robić nic w kwestii związku na siłę.
Czy jesteś w pełni samodzielna/y i niezależna/y?
Np. finansowo. Albo w innych sprawach – radzisz sobie z samochodem, w urzędach, z gotowaniem? Jeśli tak – będziesz miał/a pewność, że wybierając kogoś nie będziesz kierować się motywacją użytkową.
Czy potrafisz o siebie zadbać? Czy potrafisz sprawiać sobie przyjemność?
Jeśli potrafisz – nie będziesz musieć szukać kogoś, kto Ci to da. Jeśli ktoś taki będzie – podwójna frajda. Ale jeśli nie – Twoje życie nadal ma smak i zapach.
Czy radzisz sobie z tęsknotą za bliskością?
Nie chodzi o to, żeby pozbyć się wszelkich potrzeb, emocji czy tęsknot. Tęsknisz, potrzebujesz? W porządku, to naturalne i ludzkie. Chodzi o to, żeby z powodu nich nie panikować, żeby je jakoś w sobie pomieścić.
Czy domknąłeś/łąś kwestie związkowe z przeszłości?
Czy odpłakałeś/łaś swoje? Czy dokonałaś/łeś analizy swoich poprzednich relacji – swoich motywacji, błędów, własnego udziału? Czy wybaczyłeś/łaś sobie i partnerom? Czy jesteś świadom tego, co dobrego zyskałeś/łaś, czego się nauczyłeś/łaś, co partnerom zawdzięczasz? Czy wiesz na co zwrócić uwagę w kolejnym związku, czego robić więcej, mniej, na co uważać?
Czy wierzysz w miłość?
Że istnieje, że się zdarza, że jest możliwa.
Czy wierzysz, że możesz się zakochać?
Czy wierzysz, że strzała Amora może dotknąć i Ciebie?
Czy wierzysz, że ktoś może zakochać się w Tobie?

Że na to zasługujesz, że jesteś tego wart/a?
Czy potrafisz sobie siebie wyobrazić w związku?
Obie wizje są dla Ciebie dostępne – ta, gdy jesteś w związku i ta, gdy jesteś bez partnera. To sprawia, że nie napinasz się na żadne rozwiązanie, a to służy dobrym i świadomym wyborom.
Czy znasz siebie?
Czy wiesz czego i kogo szukasz? Nie dosłownie, ale chodzi o to, żebyś nie szukał/a zupełnie po omacku. Czy wiesz czego potrzebujesz w związku? Czy wiesz jak chcesz się czuć? Czy znasz swoje priorytety, wartości, granice, obawy, ograniczenia? Czy wiesz czego nie chcesz i na co się nie zgodzisz
Czy jesteś świadom swoich niezaspokojonych  potrzeb z dzieciństwa?
Bardzo ważne, żebyś to wiedział/a. Kiedy nie mamy świadomości tego, czego nam nie dano, gdy byliśmy dziećmi usilnie będziemy próbowali uzyskać to od partnera. Problem polega na tym, ż partner nie musi chcieć czy móc nam tego dać. Po drugie takie oczekiwanie wobec partnera jest oczekiwaniem ponad miarę. I po trzecie – jeśli nie uświadomimy sobie naszych deficytów okresu dzieciństwa cały czas będziemy mieć poczucie rozczarowania w relacjach.
Czy jesteś gotowa/y na ryzyko?

Zawsze powtarzam, że związek to ryzyko. Jeśli oczekujesz gwarancji (że się uda, że partner Cię nie zrani, nie zawiedzie, nie oszuka, nie zdradzi) – będziesz się bać zawsze. Związek jest ryzykiem, bo otwierasz serce przed drugim człowiekiem. Jest też jednak szansą – na szczególną bliskość. Nie jesteś gotowa/y na ryzyko – nie jesteś gotowa/y na szansę.
Czy jesteś gotowa, aby zaufać?
Że będzie dobrze, że dobrze wybrałaś, że partner ma dobre intencje, że chce być z Tobą? Pamiętaj – nie myl zaufania z pewnością.
Czy jesteś gotowa/y, aby Twoje życie uległo zmianie?

Wszystko w swoim życiu sobie poukładałaś/łeś.. A tu nagle.. Trzeba oddać komuś półkę w szafie, z kimś zamieszkać, zmienić nieco tryb dnia? Potrafisz?
Czy jesteś otwarta/y na trudności w związku?
Bo będą. Nieporozumienia, różnice zdań, docieranie się, kryzysy. Jeśli dla Ciebie dobry związek jest niekłopotliwy – Twoja gotowość niech jeszcze dojrzeje.
Czy jesteś otwarty/a na negocjacje i kompromisy?
Bo będą konieczne.
Czy wiesz co masz do zaoferowania drugiej osobie?

Związek to wymiana. Jeśli szukasz kogoś, bo nie umiesz być sam, bo potrzebujesz pocieszyciela, wsparcia, pomocnika – nie jest to do końca uczciwe. Pomyśl co Ty możesz dać od siebie? Rzadko się nad tym zastanawiamy. Przeważnie wiemy co chcemy uzyskać.
Czy jesteś cierpliwa/y?
W czekaniu, rozglądaniu się, aktywnym szukaniu? Brak cierpliwości i pośpiech są napinające. Pokora i brak roszczeń wobec świata mają moc rozluźniającą.

Sygnały mogące świadczyć o tym, iż nie jesteś jeszcze gotowa/y na związek:

Jesteś w kiepskim stanie emocjonalnym
Masz w swoim życiu bałagan
Nie lubisz siebie
Nie lubisz być sam/a ze sobą
Nie jesteś w stanie znieść samotności
Nie rozliczyłeś/łaś się z przeszłością
Rany z przeszłości wciąż bardzo bolą
Nie wierzysz w miłość
Nie wierzysz, że mógłbyś się zakochać
Nie wierzysz, że ktoś mógłby się w Tobie zakochać
Masz złe zdanie o płci przeciwnej
Nie masz żadnej potrzeby bliskości i bycia w związku
Nie wiesz czego chcesz, czego potrzebujesz, kogo szukasz
Szukasz partnera idealnego
Potrzebujesz partnera, żeby Cię utrzymywał/żebyś mogła mieć dziecko/inne ryzykowne motywacje
Masz trudności z dawaniem
Masz życie pod absolutną kontrolą
Masz kłopot z wzięciem odpowiedzialności za swoje życie i zachowanie
Nie przyjmujesz słowa krytyki/sprzeciwu

 

 

 

 

 

 

 

Dorosłe Dzieci Alkoholików

Kornelia i Ksawery są parą od trzech lat. Kornelia bardzo chciałaby wyjść za Ksawerego za mąż. „A Pan?” – pytam Ksawerego. „Co Pan sądzi na temat ślubu?” Ksawery długo milczy. „Proszę Cię Ksawery, powiedz coś” – prosi Kornelia. W trakcie trwania spotkania dowiaduję się od Kornelii, że taka reakcja jej partnera jest dla niego charakterystyczna. Kornelia: „On prawie nigdy nic nie mówi. A jak  wchodzimy na jakiś poważniejszy temat, to już kompletnie zamyka się w sobie. Ja nigdy nie wiem co on teraz myśli albo czuje. Po prostu nie wiem. Jesteśmy ze sobą trzy lata, a mnie się wydaje jakbym go nie znała. Wciąż trzyma mnie na dystans. Prawie mnie nie przytula. Nigdy nie usłyszałam od niego, że mnie kocha. Czy to jest normalne?”

Inga i Janek są małżeństwem od roku. Wspólne spotkanie inicjuje Janek. Pytam o powód. Mówi: „Nie umiem się porozumieć z moją żoną. Kocham ja, naprawdę bardzo ja kocham. To niebywale dobry człowiek. Zawsze pomocna, dba o mnie, o dom. Ale nie daję rady ciągle odpowiadać na jej wyimaginowane zarzuty. Inga wciąż podważa moje uczucie do niej. Zarzuca mi, że nie jestem dostatecznie zaangażowany w nasze małżeństwo. Ciągle pyta czy skoro coś robię (np. siedzę wieczorem przy komputerze) to czy ją jeszcze kocham lub czy ona mi się jeszcze podoba. Jest o mnie bardzo zazdrosna, choć ja nie daję jej powodu. Jak zdarzy mi się zostać dłużej w pracy, bo mam okres rozliczeń – ona wydzwania co 15 minut i płacze w słuchawkę, że jest ze wszystkim sama. Ja nie rozumiem z czym wszystkim. I w ogóle nie rozumiem o co jej chodzi. Wczoraj zwróciłem jej uwagę na to jak parkuje samochód. Inga cały wieczór przepłakała. Ja się naprawdę staram i nie wiem co mam jeszcze zrobić, żeby moja żona czuła się bezpiecznie.”

Jak się później dowiedziałam Ksawery i Inga są dziećmi alkoholików. Dziś już dorosłymi, ale co z tego skoro doświadczenia wychowywania się w rodzinie z problemem alkoholowym naruszyły je tak znacznie, że dzieci te właściwie nigdy nie dorosły. Dlaczego? Dzieci dorastające w rodzinie, gdzie przynajmniej jedno z rodziców było uzależnione od alkoholu wykształciły szereg mechanizmów funkcjonowania ułatwiające egzystowanie w takiej rodzinie (można by powiedzieć – normalne i naturalne reakcje na nienormalną i nienaturalną sytuację). I to dobrze, bo być może inaczej by nie przetrwały. Problem polega na tym, że dzieci uzależnionych przenoszą owe mechanizmy do życia poza rodziną i do życia dorosłego, gdzie te sposoby radzenia sobie przestają być zasadne. Więcej – zaczynają przeszkadzać. Nie zawsze jednak łatwo się ich pozbyć.
Niektóre Dorosłe Dzieci Alkoholików sobie radzą. Oprócz zewnętrznych atrybutów „prawidłowego” funkcjonowania takich jak: ukończona szkoła, praca, niezależność finansowa, rodzina – czują się ze sobą i w swoim życiu dobrze i bezpiecznie. Mimo funkcjonowania w literaturze fachowej tzw. syndromu DDA czyli zespołu cech i zachowań charakterystycznych dla dorosłych wychowanych w rodzinie alkoholowej – Dorosłe Dzieci Alkoholików to grupa bardzo różnorodna i krzywdzącym byłoby zakładanie, iż każde DDA ma np. problemy z samooceną czy w związkach. To jak wygląda dorosłe życie DDA zależy od wielu czynników: od tego czy pił jeden z rodziców czy dwoje, jaka postawę przyjmował rodzic niepijący, czy dziecko miało wsparcie w dziadkach czy wujostwie, czy w rodzinie występowała przemoc, jaki był model picia rodzica, czy dziecko miało inne dobre wzorce funkcjonowania rodziny, od sposobu komunikacji i granic w rodzinie, indywidualnych cech osobowościowych dziecka itp. Jednak istnieje taka grupa DDA, która sobie radzi gorzej. Przykładem są nasi bohaterowie – Ksawery i Inga.
Co możesz zaobserwować u siebie, gdy jesteś DDA?
Co możesz zaobserwować u partnera, gdy jest DDA?

* DDA charakteryzuje niska samoocena.
* DDA mają bardzo wysokie wymagania wobec siebie.
* DDA są wobec siebie nadmiernie krytyczne. Wręcz bezlitosne.
* DDA często charakteryzuje perfekcjonizm.
* DDA traktują siebie bardzo serio. Dużo rzeczy odbierają osobiście i boleśnie. Nie radzą sobie  z krytyką.
* DDA kierują się opinią innych.
* DDA ciągle poszukują potwierdzenia i uznania innych.
* DDA odczuwają ciągłą potrzebę zadowalania innych.
* DDA czują się winne, gdy stają w obronie swoich praw.
* DDA odczuwają strach przed innymi ludźmi, zwłaszcza gdy dotyczy to osób, które mają władzę.
* DDA odczuwają strach przed czyimś gniewem.
* DDA unikają konfrontacji, kłótni, awantur.
* DDA często ustępują innym.
* DDA są lojalne nawet wobec tych, którzy na to nie zasługują.
* DDA często przyjmują postawę ofiary.
* DDA nie mają dostępu do swoich emocji.
* DDA mają trudności w okazywaniu uczuć.
* DDA mają kłopot z przeżywaniem radości.
* DDA mają trudności z rozluźnieniem się, odpoczynkiem i zabawą.
* DDA maja trudności w nawiązywaniu bliskich relacji.
* DDA często czują się niepewnie w towarzystwie innych. Czują się zakłopotane.
* DDA mają poczucie, że różnią się od wszystkich.
* DDA często mają poczucie bycia ignorowanym.
* DDA często maja poczucie bycia atakowanym.
* DDA wchodzą często w takie związki, w których (mimo, ze nie chcą) odtwarzają relacje z domu rodzinnego.
* DDA często mylą miłość z opieką, litością, byciem potrzebnym. Stąd DDA często wchodzą w związki, w których pełnią rolę opiekuna i ratownika (np. związek z uzależnionym).
* DDA nie znoszą nudy. Nie potrafią żyć bez emocji, chaosu. Dlatego też często wchodzą w sytuacje czy związki, które dostarczają im tego, czego szukają (trudne, toksyczne, szarpane).
* DDA zgadują co jest normalne w relacjach  z ludźmi, ponieważ nie miały jak i od kogo się tego nauczyć.
* DDA panicznie boją się utraty bliskich.
* DDA panicznie boja się porzucenia.
* DDA są bardzo troskliwi i opiekuńczy.
* DDA często ignorują swoje własne potrzeby.
* DDA bywają wobec siebie autodestrukcyjne.
* DDA często nadużywają substancji psychoaktywnych.
* DDA często cierpią na zaburzenia odżywiania.
* DDA bywają pracoholikami.
* DDA często uciekają w zachowania kompulsywne.
* DDA często uzależniają się od partnerów.
* DDA są sztywne/mało elastyczne w reakcjach.
* DDA działają zgodnie z prawem „wszystko albo nic”.
* DDA przesadnie reagują na zmiany, na które nie mają wpływu.
* DDA odczuwają silny niepokój, gdy coś idzie nie po ich myśli, gdy tracą nad czymś kontrolę.
* DDA są nieodpowiedzialne lub nadmiernie odpowiedzialne.
* DDA bywają impulsywne w reakcjach i decyzjach.
* DDA mają kłopoty z przeprowadzaniem swoich zamiarów do końca.
* DDA mają kłopoty z wykazaniem inicjatywy, bywają bierne.
* DDA często uciekają w świat marzeń, fantazji i wyobraźni.
* DDA często stosują mechanizmy iluzji i zaprzeczeń.
* DDA często doświadczają uczucia izolacji i samotności.
* DDA noszą w sobie zalegający żal, poczucie winy i wstydu.
* DDA mają poczucie braku tożsamości (nie wiedza kim są, co myślą, co czują).
* DDA kłamią, bo tego się nauczyły. Robią to jakby nawykowo np. nawet wtedy, gdy powiedzenie prawdy jest bezpieczne.
* DDA nie mają zaufania do siebie, do tego co widzą, słyszą i czują. Nauczyły się na pamięć zasad panujących w rodzinie pt. „Nie mów” (bo to rodzinna tajemnica i wstyd), „Nie ufaj” (obcym, bo nigdy nie wiadomo oraz swoim bliskim, bo widzisz co się dzieje), „Nie odczuwaj” (bo uczucia odsłaniają prawdę, a Ty masz ją zachować w tajemnicy).

Z powyższej listy wyraźnie widać, iż znacząca grupa cech dotyczy relacji.

Jaki wpływ ma syndrom DDA na związek?

Część DDA ma kłopoty z bliskością. Kłopoty te występują przeważnie w dwóch formach.
Jedni DDA odczuwają silny lęk przed bliskością. Jak Ksawery – boją się kochać. Lęk ten przejawia się w emocjonalnym chłodzie i dystansie. Tym DDA bliskość źle się kojarzy – z bólem, niepotrzebną nadzieją, zawiedzionym zaufaniem, cierpieniem. Za maską nieprzystępności, brakiem wyrażania uczuć, zamknięciem w sobie kryje się masa lęku i wrażliwości.
Inna grupa DDA to tzw. ci kochający za bardzo. Dorosłe Dzieci Alkoholików otrzymały wypaczony obraz życia rodzinnego, partnerstwa, rodzicielstwa, bliskości. Będąc dziećmi nie otrzymały prawidłowej odpowiedzi na ich podstawowe potrzeby – bezwarunkowej miłości, akceptacji i uwagi.   Z poczuciem głębokiego braku, wręcz wyrwy w sercu wchodzą w dorosłe życie i w relacje z innymi. W związkach miłosnych poszukują czegoś co wypełni ten brak, co zasypie wyrwę. Łakną tego, czego nie otrzymały w dzieciństwie – bycia najważniejszym, kochanym w sposób absolutny. Stąd tak wysokie wymagania wobec bliskiej osoby. Stąd zazdrość, zaborczość, nadwrażliwość na wszystkie zachowania, które DDA odbierają jednoznacznie – jako brak zainteresowania, zaniedbanie i opuszczenie. Niska samoocena DDA dopełnia szczególnego wyczulenia na to, co DDA odbiera jako krytykę i atak.
Zdarza się także, iż trudności  w związkach są rezultatem sposobu funkcjonowania będącym pewnym mixem dwóch powyższych form. To postawa pomiędzy lękiem, tęsknotą a idealizmem. Miałam kiedyś pacjentkę, która z jednej strony szukała partnera idealnego, przez cały czas tęskniła do czegoś czego nie umaiła sprecyzować, a kiedy miała szansę na udany związek robiła wszystko, żeby się jednak nie udało.
Za określonymi mechanizmami zachowań kryją się wspomniane już doświadczenia z domu rodzinnego, emocje z tym związane oraz pewne przekonania dotyczące relacji i bliskości ukształtowane na bazie tych doświadczeń. Część przekonań sprzyja postawie chłodu emocjonalnego, część postawie kochania zbyt silnie. Ja w swojej pracy z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików słyszałam najczęściej takie przekonania jak:
U DDA bojących się bliskości:
* Jeśli się z Tobą zwiążę, to utracę siebie
* Gdybyś mnie naprawdę znał nie związałbyś się ze mną
* Gdy odkryjesz, że jestem niedoskonały – porzucisz mnie
* Mój partner nigdy mnie nie zaakceptuje
* Bycie wrażliwym ma złe konsekwencje
* Na pewno nam się nie uda
U DDA kochających zbyt mocno:
* Jeśli się kochamy – będziemy zawsze razem
* Jesteśmy jednością
* Będziesz znał i spełniał wszystkie moje potrzeby – na tym polega prawdziwa miłość
* Będziemy sobie bezgranicznie ufać i mówić sobie prawdę
* Kiedy się ludzie kochają to się nie kłócą
* Kiedy się ludzie kochają myślą i czują podobnie
* Kiedy się ludzie kochają rozumieją się bez słów
* Aby zasłużyć na miłość muszę się bardzo starać
* Jeśli coś się nie udało to na pewno przeze mnie
* Jeśli nie będę przez cały czas panować nad sytuacją, to on mnie przestanie kochać/to nastąpi anarchia
Czy DDA mogą stworzyć udany związek?

Z pewnością istnieje grupa DDA, która nie ma z tym większego problemu. Istnieje jednak i taka, która ma z tym kłopot.

Co możesz zrobić jeśli jesteś DDA?

* Pamiętaj, że Twoje doświadczenia to nie Twoja wina. Nie wiń siebie za to, ze masz z czymś kłopot, że sobie z czymś nie radzisz. To kim jesteś ma swoje źródło, za które Ty nie ponosisz odpowiedzialności.

* Pamiętając o tym, iż nie masz wpływu na to co było – nie zapominaj, że masz wpływ na to co teraz. Niech Twoje doświadczenia nie będą dla Ciebie maczugą, ale też niech nie będą usprawiedliwieniem. Kiedyś nie miałeś wpływu – teraz masz. Jesteś dorosły – dużo możesz.

* Poznaj mechanizmy choroby alkoholowej oraz współuzależnienia. Rozumiejąc je powinno Ci być łatwiej radzić sobie z emocjami poczucia winy, wstydu oraz złości i żalu wobec bliskich.

* Zrób porządek z przeszłością. Samemu może Ci być trudno, a nawet możesz sobie zrobić krzywdę. Bezpieczniej i lżej będzie Ci przy wsparciu i doświadczeniu psychologa czy psychoterapeuty. Form pomocy dla DDA jest naprawdę sporo. Możesz wybrać terapię indywidualną lub grupową (charakteryzujące się obecnością psychoterapeuty i intensywną pracą pomiędzy spotkaniami dzięki zadawanym tzw. pracom domowym) . Istnieją także grupy wsparcia, grupy samopomocowe, mityngi (opierające się o program 12 kroków jak u AA, wymianę doświadczeń, pracę nad sobą dzięki informacjom zwrotnym otrzymywanym od innych uczestników grupy). Twoje ewentualne obawy przed podjęciem terapii są naturalne, bo to sytuacja nowa. Szczególnie sceptycznym chce powiedzieć, że terapia nie ma na celu leczenie „nienormalności”, ale poprawę jakości życia, pogłębienie kontaktu z emocjami, poprawę funkcjonowania w relacjach i innych obszarach, rozpoznanie mechanizmów, które na Ciebie działają, wprowadzenie zachowań funkcjonalnych w miejsce niefunkcjonalnych, etc. Jednym słowem – sprawić, aby nie zmieniając przeszłości ( bo to niemożliwe) ta przestała Tobą rządzić.

* Zajmij się sobą. Wyobrażam sobie, że dużo czasu poświęciłeś/aś swojej rodzinie pochodzenia. Teraz czas dla Ciebie. Zrób miejsce na swoje życie, swoje emocje, swoje potrzeby. Zacznij dbać o siebie. Nie chodzi o to, żeby się odcinać, kłócić, obrażać, zrywać kontakt. Nic z tych rzeczy. Zmień po prostu proporcje.

* Przełamuj wstyd. Zacznij mówić. Nie każdemu i nie w każdej sytuacji. Trzeba wiedzieć kiedy i komu i o czym opowiadać, ale DDA zazwyczaj milczą na temat tego, co ich spotkało. Powolutku, na tyle ile to możliwe i dla Ciebie dobre – zacznij się otwierać.

* Zacznij budować sieć dobrego wsparcia. DDA z reguły inwestują w tych, od których nie dostaną zbyt wiele. Przestań liczyć na to, że usłyszysz od matki czy ojca to, co chcesz usłyszeć („kocham cię”, „przepraszam”, „jestem z ciebie dumny”, „pomogę ci”, itp.). Rozejrzyj się – może są wokół Ciebie życzliwi, którzy odpowiedzą na wyciągniętą przez Ciebie dłoń z prośbą o pomoc.

* Zrób sobie listę albo nawet kilka: tego, co w sobie lubisz i cenisz; tego co Ci się w życiu udało (nie udało SIĘ, a TOBIE – to ważne); tego z czego jesteś w życiu zadowolony; tego czego nauczyły Cię Twoje doświadczenia. Możesz sobie zrobić także listę marzeń, planów i celów do zrealizowania po to, aby zwracać głowę i serce już bardziej w kierunku teraźniejszości i przyszłości.

Co możesz zrobić jeśli Twój partner jest DDA?

* Poznaj mechanizmy funkcjonowania Dorosłych Dzieci Alkoholików, aby lepiej zrozumieć to co się między Wami dzieje.

* Nie traktuj doświadczeń partnera jako usprawiedliwienia. Nie wchodź w rolę ratownika, terapeuty, zastępczego rodzica, plastra na rany. To nie Twoja rola. Nie łap się na to, iż masz być odpowiedzią na niezaspokojone potrzeby partnera.

* Nie używaj przeszłości partnera jako kija bejsbolowego. Nie obwiniaj go za to jaki jest. Mów jaki wpływ ma na Ciebie zachowanie partnera, z czym Ci trudno, czego nie jesteś w stanie zaakceptować, ale nie uderzaj, nie wywyższaj się.

* Zrób listę oczekiwań wobec partnera np. że pójdzie na terapię, zmieni sposób zachowania, który jest dla Ciebie raniący. Ale uwaga: Po pierwsze – ważne jest jak owe oczekiwania sformułujesz (czy w formie oskarżeń i warunków czy w formie Twoich potrzeb czy próśb). Po drugie – pamiętaj, iż partner może nie chcieć, nie być gotowy, nie wiedzieć problemu, mieć inny pomysł na rozwiązanie. Twoje oczekiwania, to nie partnera obietnice. Bądź przygotowany/a na to, że Twoje oczekiwania mogą spotkać się z odmową ich realizacji. Partner ma prawo nie chcieć na nie odpowiedzieć. Ty masz jednak prawo też jakoś się do tego ustosunkować. Zapytaj siebie w związku z tym – co Ty na to? Co dalej?

* Idź na terapię. Po co? I dlaczego Ty? To ważne, abyś przyjrzał/a się sobie co się takiego dzieje, że wybrałeś/aś dla siebie taki związek. A także np. po to, aby nauczyć się w nim sobie radzić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Porozumiewaj się bez przemocy w swoim związku

Wyobraź sobie taką sytuację: Twój partner kolejny raz w tym miesiącu wychodzi z kolegami na męski wieczór podczas, gdy Ty zajmujesz się w tym czasie Waszym świeżo narodzonym dzieckiem.
Lub taka historia: Twoja partnerka nie pracuje. Ty utrzymujesz Wasz wspólny dom. W tym tygodniu wydała sporą sumę pieniędzy na ubrania, mimo, iż umawialiście się, że zaciśniecie trochę pasa.
Sytuacja pierwsza – możliwa reakcja:
Ty: Ciągle Cię nie ma! Wiecznie się gdzieś włóczysz, szlajasz! A ja tu sama z dzieckiem. Dziecko masz, czy to do Ciebie w ogóle dotarło? Okazuje się, że Twoi kumple byli, są i zawsze będą najważniejsi! Ty nie dorosłeś do bycia ojcem! Mentalnie jesteś jeszcze chłopcem w piaskownicy! Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny! Zależy Ci tylko na tym, żeby mieć z bańki i dobrze się zabawić! Będziesz coś ode mnie chciał – zobaczysz, też sobie wyjdę!
Sytuacja druga – możliwa reakcja:
Ty: Znowu wydałaś całą kasę! Czy Ty w ogóle myślisz? Z czego my będziemy żyć do końca miesiąca? Przecież się umawialiśmy – żadnych zbędnych wydatków! Nie mamy pieniędzy na te Twoje fatałaszki! Z szafy Ci się wywala, a Ty ciągle nowe błyskotki byś kupowała! Chcesz mnie zajechać, żebym tylko robił na Twe twoje kaprysy! Niedoczekanie!

W niektórych rodzinach, domach, relacjach – klasyka, czyż nie? Kto by pomyślał, że w takim komunikacie może kryć się przemoc? A jednak – krzyk, oskarżenia, ocena, krytyka, przezwiska, bierna agresja, złośliwości, szydzenie, obśmiewanie, szantażowanie, grożenie – mało?
A gdyby tak wyeliminować lub przynajmniej ograniczyć występowanie w komunikacji przemocy, nawet tej nieświadomej i subtelnej?
Taki cel postawił sobie Marshall Rosenberg – amerykański psycholog , psychoterapeuta, mediator – stworzyć taką metodę porozumiewania się, która pozbawiona byłaby agresji.
Rosenberg całe swoje życie poświęcił szukaniu odpowiedzi na pytanie – skąd się bierze zjawisko przemocy. Na podstawie swoich osobistych doświadczeń oraz zawodowych obserwacji doszedł do wniosku, iż jej źródłem nie są zaburzenia (jak powszechnie uważano), ale sposób w jaki nauczyliśmy się myśleć i porozumiewać. Rosenberg postanowił stworzyć taki sposób komunikacji, który pozwoliłby na zmianę w powyższych. Tak narodziło się Porozumienie bez Przemocy (w skrócie PBP lub z ang. NVC), inaczej zwane porozumieniem współczującym czy językiem serca.
Model ten zakłada, że za każdym komunikatem, który wysyłamy (my do kogoś/ktoś do nas) kryje się określona potrzeba, którą chcemy przedstawić. Z reguły oczywiście niezaspokojona. Problem polega na tym, że my rzadko jesteśmy świadomi jakie mamy w danej chwili emocje i potrzeby. Nie jesteśmy uczeni ich rozpoznawania i wyrażania. Określona kultura, normy, wartości, stereotypy, w których dorastamy przyczyniają się do tego, iż nasze uczucia i potrzeby tłumimy oraz wypieramy. Przykładem tego o czym mówię są m.in. odmienne oczekiwania wobec dziewczynek i chłopców. Dziewczynki mają się nie złościć, nie bić, nie krzyczeć; chłopcy mają nie płakać, nie bać się, nie wzruszać. A więc porozumienie pełne agresji czy też nieporozumienia biorą się po pierwsze z braku znajomości siebie i niezrozumienia tego, co w nas. Po drugie z tłumienia naszych emocji oraz potrzeb. Po trzecie z nawyku przelewania naszej frustracji z powodu niezaspokojenia na innych. Po czwarte z braku umiejętności odpowiedniego formułowania komunikatów, nieumiejętnego doboru słów. Po piąte z lęku, że możemy nie dostać takiej odpowiedzi, jakiej byśmy pragnęli (mamy bowiem szereg doświadczeń z domu rodzinnego, kiedy to nasza wyrażona wprost lub nie wprost potrzeba nie została zrozumiana). Oraz po szóste – z braku umiejętności odczytywania uczuć i potrzeb innych.
Porozumienie bez przemocy to sposób komunikowania się, który w swoich założeniach i formule jest szalenie prosty. To niezwykłe, iż mimo tej prostoty siła przemiany w naszym sposobie porozumiewania się i w naszych relacjach potrafi być zaskakująca.
Powiedzieliśmy już, że PBP opiera się na założeniu, iż za każdym komunikatem/zachowaniem kryje się określona potrzeba. Zakłada też, iż potrzeby wszystkich ludzi są jednakowo ważne. Do porozumienia w NVC dochodzi poprzez zrozumienie owych wzajemnych potrzeb. Jak to się jednak dzieje?
PBP składa się z dwóch podstawowych elementów: empatii oraz szczerego wyrażania siebie. Empatia jest konieczna, aby móc wsłuchać się w to, co komunikuje do nas druga osoba. Jest niezbędna, aby móc ze współczuciem dla niezaspokojonych potrzeb rozmówcy  potrafić je zobaczyć. Z kolei szczere wyrażanie siebie jest potrzebne, aby móc wyrazić swoje emocje oraz dostać to, czego z kolei nam potrzeba.
Komunikacja w PBP przebiega w określonych fazach:

1. Spostrzeżenia
W tej fazie dzielimy się z rozmówcą swoimi obserwacjami rozumianymi tu jako obiektywnymi faktami. Mówimy co widzimy, jaka jest rzeczywista sytuacja. Nie dokonujemy tu diagnoz, interpretacji, uogólnień – tylko fakty. „Ciągle cię nie ma”, „znowu wydałaś całą kasę” – mówią nasi bohaterowie. Czy można by powiedzieć, że w taki sposób formułują swoje obiektywne spostrzeżenia? Oni prawdopodobnie stwierdziliby, że owszem, bowiem wiele z nas myli swój indywidualny osąd z faktami. „Ciągle” albo „znów” wypowiedziane podniesionym tonem z pewnością nie są jedynie opisem sytuacji. „ W tym miesiącu po raz szósty wychodzisz z kolegami, podczas gdy ja zajmuję się w tym czasie dzieckiem” – tyle. „W tym miesiącu wydałaś 3 tysiące zł, które były na koncie i taka sytuacja powtarza się od pół roku co miesiąc” – kropka. To jest rzetelny opis tego, co widzimy.
2. Uczucia
Na tym etapie dzielimy się z rozmówcą tym co czujemy, gdy on/ona zachowuje się w ten sposób (element wyrażania siebie) i/lub dopytujemy o uczucia rozmówcy (element empatii). Nasza bohaterka mogłaby powiedzieć: „ Gdy wychodzisz czuję się pozostawiona sama sobie”. I dodać: „Wychodzisz, bo jesteś znudzony życiem rodzinnym? A może obawiasz się, że stracisz kontakt z kolegami?” Jeśli chcemy wyrazić emocje robimy to zawsze w 1 osobie. To pozwala wziąć odpowiedzialność za nasze uczucia, a nie obarczać za nie partnera. Z kolei nieobarczony partner rzadziej ma potrzebę oporowania i bronienia się, bo nie ma poczucia, że go atakujesz. A jeśli chcesz dopytać partnera o to jakie uczucia stoją za określonym jego zachowaniem pamiętaj o kilku kwestiach. Możesz zadawać pytania otwarte („dlaczego wychodzisz?) lub zamknięte (jak w przykładzie), jednak niezależnie od tego nie przepytuj, nie sugeruj, nie interpretuj, ale pytaj z ciekawością i szczerą chęcią dowiedzenia się.
3. Potrzeby
Jak wspomnieliśmy, wg. Rosenberga za każdym zachowaniem (także osądem i krytyką) kryją się nieuświadomione i niezaspokojone potrzeby wyrażone w sposób zastępczy. Kluczem do porozumienia jest przede wszystkim ich rozczytanie. Mam tu na myśli zarówno potrzeby własne, jak i rozmówcy. Uświadomienie sobie swoich potrzeb wymaga poznania siebie i odwagi, aby zajrzeć wgłąb. Odczytanie emocji partnera – słuchania i głębokiej empatii. Nasza bohaterka mogłaby uświadomić sobie, iż za jej emocjonalną reakcją kryje się np. potrzeba wsparcia, bliskości, poczucia bycia ważną. Mogłaby się też dowiedzieć, że za wyjściami partnera stoi (hipotetycznie) potrzeba odpoczynku, oswojenia się z sytuacją ojcostwa czy podtrzymania iluzji, że nic się w jego życiu nie zmieniło.
4. Prośba
Kiedy znamy już swoje potrzeby możemy przyjrzeć się temu jak owe potrzeby zaspokoić. Czasem możemy zrobić to samodzielnie, innym razem potrzebujemy do powyższego kogoś bliskiego. Np. nasza bohaterka mogłaby zobaczyć, że aby zaspokoić potrzebę wsparcia czy bliskości potrzebuje kontaktu z partnerem w większej częstotliwości. Mogłaby sformułować do niego prośbę, aby podarował jej na co dzień więcej czasu. Warto pamiętać, że prośba jest prośbą – nie sugestią, aluzją, podtekstem, żądaniem. Prośba powinna być konkretna i jak to prośba – zakładać możliwość odmowy (inaczej jest roszczeniem). Powinna wyrażać to, czego chcemy, a nie to czego sobie nie życzymy („Chcę, żebyś co najmniej trzy weekendy w miesiącu spędzał w domu”, w miejsce: „Nie chcę, żebyś wychodził”). Ten aspekt formułowania próśb dotyczy elementu wyrażania siebie. W ramach elementu empatii możesz zapytać partnera czego od Ciebie w tej sprawie oczekuje, czego by chciał. Partner naszej bohaterki mógłby wystosować prośbę o to,by partnerka miała do niego mniej pretensji, gdy on zajmuje się dzieckiem, co pozwoli mu na szybsze oswojenie się z sytuacją.

Porozumienie bez przemocy jest zaproszeniem do zmiany sposobu komunikowania się. Jest oparte na świadomości w miejsce automatycznych i nawykowych reakcji. Jego celem jest stworzenie przestrzeni do głębokiego dialogu, autentycznego kontaktu i oczywiście porozumienia. Jest to możliwe dzięki zwracaniu się wobec siebie i innych z szacunkiem, uważnością, akceptacją i współczuciem (rozumianym jako współodczuwaniem) oraz zachęcaniu innych do komunikowania się w ten sam sposób.  Propagatorzy NVC twierdzą, iż porozumienie oparte na współodczuwaniu ma silne tendencje do mnożenia się. A sam twórca dodaje: „Język serca pomaga nam nawet w niesprzyjających okolicznościach zachować człowieczeństwo”.

 

 

Empatia w związku

Czy jesteś w kontakcie ze swoimi emocjami, co oznacza, że w każdej chwili jesteś w stanie powiedzieć co teraz czujesz, przeżywasz?

Gdzie umiejscawiasz konkretne emocje  w ciele? Jak reaguje Twoje ciało na złość, smutek, żal?

Czy potrafisz słuchać? Czy bliscy uważają Cię za dobrego słuchacza?

Czy umiesz rozpoznać, kiedy Twój partner jest smutny/zły/radosny?

Czy wiesz co cieszy Twojego partnera? Co go smuci? Co sprawia mu przyjemność?

Co Ci pomaga, kiedy się złościsz/smucisz? Czego Ci wtedy potrzeba?

Czy wiesz czego potrzebuje od Ciebie Twój partner, kiedy jest zmęczony?

Czy kiedy macie  z partnerem różnicę zdań starasz się go zrozumieć?

Im więcej odpowiedzi twierdzących, tym więcej w tobie empatii. Empatii – czyli właściwie czego?

Czy jest empatia?

W potocznym rozumieniu empatia wiąże się ze współodczuwaniem z drugim człowiekiem/istotą.
Psychologowie definiują empatię znacznie szerzej. Empatia to faktycznie zdolność odczuwania stanów psychicznych innych osób, ale to także umiejętność przyjęcia ich sposobu myślenia oraz gotowość do podejmowania określonych działań. A więc empatia zawiera w sobie zarówno aspekt emocjonalny ( współodczuwanie), jak i poznawczy (zrozumienie) oraz behawioralny (działanie).  Co za tym idzie – bycie empatycznym nie polega jedynie na ronieniu łez przy osobie cierpiącej, ale np. na udzieleniu jej odpowiedniej pomocy. Wspomniane „ronienie łez” (rozumiane tu jako pewien symbol) bywa oczywiście ważne, gdyż jednym z zachowań empatycznych jest umiejętność tzw. dostrojenia się do emocji rozmówcy czy sytuacji. To zdolność, która pozwala Ci być wrażliwym na czyjeś przeżycia i nie zareagować śmiechem czy ignorancją, gdy słyszysz o czyimś cierpieniu. W skrócie o empatii można by powiedzieć, że empatia to czuć, rozumieć i działać, to dać właściwą odpowiedź.

Czym jest empatia w związku?

Empatia w relacji partnerskiej to taki rodzaj uważnego słuchania, który wspiera partnera, aby mógł w pełni doświadczyć tego, co czuje. To pomoc mu w nawiązaniu kontaktu ze swoimi uczuciami i potrzebami. To zrozumienie partnera. To odzwierciedlenie jego przeżyć i dopasowanie do nich. To odpowiednie zareagowanie na powyższe. To po prostu bycie przy partnerze w taki sposób, aby dać mu przestrzeń na to, aby on był w stanie nawiązać prawdziwy, głęboki kontakt z tym co aktualnie przeżywa i czego chce.
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Załóżmy, że jesteś kobietą i że Twoim partnerem jest mężczyzna. On przychodzi z pracy. Milczy. Myślisz – coś się stało, nie chce rozmawiać? Pytasz – „jak w pracy?”. „Normalnie” – odpowiada on. „Dlaczego nie chcesz podzielić się ze mną tym, co się u Ciebie dzieje? Musisz mniej pracować, jak jesteś tak zmęczony, że nawet gadać Ci się nie chce. Tak dalej być nie może” – reagujesz. On z gazetą wychodzi do drugiego pokoju.
A gdyby było tak – ta sama sytuacja – praca, milczenie. Ty: „Wyglądasz na zmęczonego. Dobrze mi się wydaje?”. „Ychm” – on. „Nie chce Ci się gadać?” – Ty. On – „Nie mam siły”. Ty – „Ok, czy mogę coś dla Ciebie zrobić?”. „Nie, dzięki. Poczytam chwilę gazetę dla resetu.” „Ok, ale jest kilka spraw, które chciałam z Tobą dzisiaj omówić. Jak chwilę odpoczniesz możemy porozmawiać?”
W pierwszej historii wyobrażam sobie, że on mógł poczuć się od wejścia zaatakowany. Mógł pomyśleć – kolejne wymaganie, pretensje, presja. Mam dość. W drugiej – partnerka zamiast koncentrować się jedynie na swoich przeżyciach spróbowała wyobrazić sobie również przeżycia partnera. Dopytała o nie, nie wyszła z założenia, że z pewnością dobrze je odczytała. Nie oceniła ich. Zapytała o to czego partnerowi potrzeba zamiast domyślać się i doradzać rozwiązania (jak w sytuacji pierwszej). Nie licytowała się pt. „a ja mam Ci coś ważnego do powiedzenia, ja też jestem zmęczona” itp., jednak będąc w kontakcie ze sobą i swoją potrzeba omówienia czegoś – uwzględniła ją.

Dlaczego empatia w związku jest ważna?

Badania naukowców oraz obserwacje praktyków wskazują, iż empatia jest podstawą satysfakcji w związku i jego trwałości. Empatia zbliża, wspiera, pozwala się zrozumieć, poznać, zaakceptować. W związku potrzebujemy czuć, że nasze emocje i potrzeby są dla drugiej osoby ważne i że możemy dzielić się sobą w sposób autentyczny.

Czy można się nauczyć bycia empatycznym?

Absolutnie można. Naukowcy i praktycy nie są jednak do końca zgodni w jakim stopniu. Jedni uważają, iż poziom empatii nie jest nam dany raz na zawsze i że empatia jako umiejętność może być przez nas rozwijana właściwie bez ograniczeń. Inni są zdania, że na poziom empatii wpływ mają także czynniki biologiczne (empatię mielibyśmy dziedziczyć w 40-50%, za empatię odpowiadają tzw. neurony lustrzane, czyli struktury w mózgu, które pomagają nam w rozumieniu drugiej osoby), a więc rozwój empatii jakkolwiek jest możliwy, to jednak ograniczony. Do tego dochodzi środowisko czyli dom rodzinny, sposób wychowania przez rodziców, relacja z nimi (bycie empatycznym wobec dziecka, zaspakajanie potrzeb bezpieczenstwa)– dla jednych to także działa determinująco.
Ja w swoim gabinecie obserwuję, iż zmiany w poziomie empatii są bardzo realne. Wykluczając osoby z zaburzeniami osobowości – narcystyczne i psychopatyczne – to na ile będziemy rozwijać empatię w dużej mierze zależy od naszej chęci i gotowości. Szalenie motywująco na pacjentów/klientów działają liczne korzyści w relacji uwidaczniające się niemalże natychmiast.

Jak rozwijać empatię?

* Pogłębiaj świadomość siebie. Pracuj nad kontaktem ze swoimi emocjami, potrzebami. Jak? Poprzez kierowanie strumienia uwagi do węwnątrz. Nie będąc w kontakcie ze sobą będzie Ci trudno być w prawdziwym kontakcie z parterem.
* Pracuj nad umiejętnością dzielenia się sobą, a więc swoimi myślami, emocjami, potrzebami. Komunikuj je.
* Pracuj nad koncentracją uwagi, bowiem empatia to umiejętność koncentracji na kimś (jego przeżyciach, potrzebach). Nie potrafiąc utrzymać uwagi w ogóle – tym bardziej nie będziesz potrafił utrzymać jej przy kimś. Pomocne mogą być w tym medytacja, relaksacja, wizualizacja. Lub po prostu dłuższe przytrzymanie uwagi na tym, co robisz obecnie. Cokolwiek to jest.
* Znajdź czas na rozmowy z partnerem po to, abyś mógł/mogła go naparawde poznać.
* Wydłużaj czas uwagi w kontakcie  z partnerem poprzez aktywne słuchanie. Aktywne czyli takie, w którym dajesz sygnały, że jesteś, że słyszysz.
*Bądź partnera ciekawy/a. Bądź naprawdę zainteresowany/a tym jak wygląda jego świat wewnętrzny.
* Zadawaj partnerowi pytania: jak się czuje, co myśli, czego potrzebuje, czego chce, co jest dla niego ważne i cenne? Jeśli partnerowi trudno jest na to dopowiedzieć możesz próbować go naprowadzić poprzez pytania zamknięte np. „Czy czujesz się rozdrażniony?”
* Na ile to dla Ciebie możliwe – spróbuj odpowiedzieć na potrzeby partnera.
* Sprawiaj partnerowi przyjemności.
* Pomagaj, motywuj, wspieraj.
* Ćwicz akceptację dla różnic między Wami poprzez traktowanie ich jako jedynie inny punktu widzenia.
* Ćwicz akceptację dla cech partnera, które mniej lubisz.
* Jak najczęściej ćwicz umiejętność „wchodzenia w buty partnera” . Co może Ci w tym pomóc?
Wizualizacje – wyobraź sobie co on może czuć? Zamień się na chwilę z nim miejscami – także w wyobraźni. Znajdź przynajmniej 10 powodów, dla których rozumiesz, że tak się zachował.
* Miej kontakt ze sztuką. Czytaj, chodź do teatru. Próbuj zanalizować uczucia czy postępowanie bohaterów. To także może Ci pomóc w ćwiczeniu umiejętności stawiania się na czyimś miejscu.
* Wspieraj swoja wrażliwość – na cierpienie, losy świata.
* Za każdym komunikatem, który słyszysz od partnera staraj się dostrzec określoną potrzebę, która za nim stoi. Np. jeśli słyszysz: „Znowu nie pozmywałeś naczyń” – dojrzyj w tym sformułowaniu potrzebę nadawcy. Może partner/ka potrzebuje czuć, że wspierasz ja także w obowiązkach domowych? A może jest zmęczona i marzy o odpoczynku?

I na koniec

Ponieważ empatia sprowadza się do uważności na drugą osobę i odpowiedniej reakcji – empatii nie można przedawkować:)

 

 

 

 

Asertywność w związku

Basia (36) zgłasza się do mnie z powodu, jak to nazywa – kłopotów komunikacyjnych w jej małżeństwie. Pytam co Basia przez to rozumie. Proszę ją o podanie przykładów. Okazuje się, że Basia ma po pierwsze kłopot z wyrażaniem siebie. Tego, co myśli i czuje, zwłaszcza, gdy ma to kogoś zranić. A także  czego potrzebuje, oczekuje lub czego sobie życzy. Nie umie też prosić. Nie lubi. „Wolę sama coś zrobić, niż kogoś tym obciążać. Nie czuję się komfortowo, gdy moje sprawy stanowią dla innych kłopot” – mówi. Z kolei, gdyby poprosić o coś Basię – ta z reguły nie odmawia. „Lubię być pomocna” – dodaje. Basia ma też kłopot z przyjmowaniem krytycznych uwag na swój temat: „Mąż uważa, że mnie nic nie można powiedzieć, bo od razu jestem wielce urażona. Twierdzi, że musi się ze mną obchodzić jak z jajkiem”. Kiedy komplementuję Basię za jej ogromne zaangażowanie we wszystko, czego się tknie – rumieni się: „Proszę mnie nie zawstydzać. No chyba normalne, nic nadzwyczajnego”. „Wydaje się być Pani skrępowana” – bardziej pytam, nić sugeruję. Basia odpowiada: „Chyba tak. Kiedy ktoś mnie chwali chciałabym się zapaść pod ziemię”.

Umiejętność wyrażania opinii, emocji, potrzeb, próśb, życzeń, oczekiwań, krytyki, komplementów, umiejętność odmawiania, przyjmowania uwag oraz pochwał – to umiejętności składające się na całokształt tzw. zachowań asertywnych. Modne dziś słowo – asertywność potocznie kojarzy się ze zdolnością do stanowczego odmawiania. A asertywność jest pojęciem znacznie szerszym i obejmuje umiejętności, o których mowa powyżej. Wokół asertywności narosło wiele mitów. U wielu budzi obawy. U niektórych – pobłażanie. Często jest mylona z agresją. Niejednokrotnie niedoceniana. Z kolei dla mnie jest jedną z najcenniejszych umiejętności, jakie można posiąść – tak w pracy, jak i wżyciu osobistym. W związkach jest absolutnie bezcenna. Więcej – jest konieczna, aby relacja była satysfakcjonująca. Dlaczego? No i najważniejsze – co robić, żeby działać asertywnie? Zapraszam do lektury.

Czym jest asertywność?

Asertywność to posiadanie i bezpośrednie wyrażanie własnego zdania, emocji i postaw, w granicach nienaruszających psychicznego terytorium i praw własnych, jak i innych osób. Na asertywność składają się więc:

a) Świadomość siebie – swoich opinii, emocji, potrzeb, zachowań, mocnych stron, słabości, swoich granic, a także godności osobistej.

b) Świadomość praw – swoich oraz innych. Mianowicie: 5 praw wg Herberta Fensterheima:

* Masz prawo do robienia tego, co chcesz, dopóki Twoja działalność nie rani kogoś innego.

* Masz prawo do zachowania swojej godności poprzez zachowania asertywne, nawet jeśli rani to kogoś innego, dopóki Twoje intencje nie są agresywne, a asertywne.

* Masz prawo do przedstawiania innym swoich próśb, dopóki uznajesz, ze druga osoba ma prawo odmówić.

* Istnieją takie sytuacje między ludźmi, w których prawa nie są oczywiste. Zawsze jednak masz prawo do przedyskutowania i wyjaśniania problemu z druga osobą.

* Masz prawo do korzystania ze swoich praw. Jeśli z nich nie korzystasz, to godzisz się na odebranie ich sobie.

c) Korzystanie ze swoich osobistych praw, bez naruszania praw innych.

 Czym asertywność nie jest?

a) Postawą roszczeniową pt. „mnie się należy, ja żądam” czy agresją.

Nie mylmy osoby asertywnej z narcystyczną i agresywną. Asertywność to nie postawa wyrażająca się w maniu gdzieś wszystkiego i wszystkich poza sobą. To postawa, która uwzględnia nas i innych w takim samym stopniu. Osoba asertywna jest uważna i wrażliwa nie tylko na siebie, ale i na drugiego człowieka. Osoba asertywna ma adekwatny obraz siebie i rzeczywistości, a nie jak agresor czy narcyz, gdzie tylko on się liczy. Cele jakie osoba asertywna stawia sobie i innym są realistyczne, a nie życzeniowe czy roszczeniowe właśnie.

b) Egoizmem

Osoba asertywna wie, że nie jest mniej ważna od innych. Nie ulega, jeśli nie chce. Nie zrobi czegoś kosztem siebie. Jednocześnie swoimi oczekiwaniami nie odbiera podobnych praw innym – kiedy prosi, dojrzale przyjmuje odmowę; kiedy broi – odpowiedzialnie godzi się na krytykę. Osoba asertywna wie, ze nie jest na tym świecie po to, by spełniać czyjeś oczekiwania. Jednocześnie nie ma takich oczekiwań wobec innych.

c) Sztywnością

Asertywność to autentyczność i elastyczność. Osoba asertywna działa w zgodzie ze sobą, a więc jej reagowanie na świat jest różne w zależności od sytuacji, celu, jej emocji i przemyśleń. Prawdziwie asertywna osoba nie ma nic wspólnego z kimś, kto zawsze postępuje w ten sam sposób, np. odmawia – z założenia i dla zasady. Osoba asertywna wybiera. Raz odmówi, bo nie będzie chciała czy mogła sprostać prośbie. Innym razem chętnie się zgodzi, bo uzna, że  z jakiś powodów decyduje się to zrobić.

d) Sztucznym wypowiadaniem formułek

Z licznych książek oraz popularnych szkoleń dotyczących asertywności (jak najbardziej wartościowych i potrzebnych) możesz dowiedzieć się jakie słowa czy sformułowania są asertywne. Być może nauczysz się mówić: „potrzebuję, proszę, nie zgadzam się, czuję, uważam, myślę”. To ważne. Pamiętaj jednak, że ponad 70% odbieranych informacji pochodzi z tego, co niewypowiedziane: z naszego tonu głosu, postawy ciała, mimiki. Asertywność nie wyraża się jedynie w odpowiedniej treści, ale także, a może nawet głównie – w naszej fizyczności: podniesionej głowie, pewnym kroku, łagodnej stanowczości w tembrze głosu.

e) Zdolnością zapisaną w genach

To nie jest tak, że rodzimy się asertywni, bądź nie, bez jakiegokolwiek wpływu na tę zdolność. Asertywność jest UMIEJĘTNOŚCIĄ, którą możemy nabyć oraz nad nią pracować. Oczywiście, że każdy z nas już wyjściowo ma określone predyspozycje. Do tego dochodzą doświadczenia z domu rodzinnego, środowisko rówieśnicze, i inne. Mając na względzie wszystkie te czynniki, jako dorośli potrafimy być asertywni w mniejszym lub większym stopniu. Ale umiejętność bycia asertywnym można ulepszać.

 Jak być asertywnym?

Wypracowanie postawy asertywnej wymaga z pewnością czasu. Nie staniesz się asertywny/a w weekend. Tak jak bowiem wspomniałam – nie wystarczy nauczyć się kilku formułek i bezrefleksyjnie je powtarzać. Asertywność przede wszystkim wymaga właśnie refleksji. Najpierw nad sobą – nad tym kim naprawdę jestem. Nad swoimi pragnieniami, potrzebami, wartościami, emocjami. Dopiero kiedy poznasz siebie będziesz mógł pracować nad szacunkiem dla powyższych,  gotowością do stawania w swojej obronie, odwagą do mówienia i działania zgodnie ze swoimi najgłębszymi przekonaniami i uczuciami. Będziesz mógł poszukać właściwych dla Ciebie i zgodnych z Tobą form wyrażania siebie na co dzień.

 Korzyści z bycia asertywnym

* Jest dobra dla naszego zdrowia.

Kiedy działamy w niezgodzie ze sobą czujemy się zazwyczaj pełni złości, frustracji, żalu, poczucia bycia wykorzystywanym i używanym. Myślimy o sobie w sposób szkodliwy: jako o naiwniakach i nieudacznikach. O innych też nie lepiej: jako podłych i egoistycznych. Z kolei kiedy pozwalamy sobie być sobą – naturalnymi i autentycznymi – czujemy się dobrze. Po pierwsze nie dostarczamy sobie emocji, które są nam niepotrzebne. Uzbrajamy siebie natomiast w poczucie wpływu, mocy sprawczej, skuteczności, decyzyjności, siły i dojrzałości. Asertywność poprzez korzystny wpływ na nasze zdrowie emocjonalne, sprzyja także zdrowiu fizycznemu.

* Ułatwia życie

Będąc asertywnym nie musisz już kłamać, kluczyć, lawirować, napinać się, udawać, robić dobrą minę do złej gry. Uff, jaka to ulga. Mając asertywnego partnera nie musisz już domyślać się, zastanawiać, analizować czy odpowie na Twoją prośbę, czy aby go nie uraziłeś, czy może to nie za dużo jak na jego możliwości. Asertywny partner sam Ci to wszystko powie. Asertywność zdejmuje z nas i naszych bliskich ogromny ciężar.

* Korzystnie wpływa na relacje

Wyobraź sobie taką sytuację: Twój partner prosi Cię o to, żebyś coś dla niego zrobił/a. Nie masz czasu, ani siły, ale naginasz się i robisz. Za jakiś czas Ty go o coś prosisz. On z ważnych powodów odmawia. Wściekasz się i nie omieszkujesz dać temu wyraz. Asertywność pozwala nie doprowadzać do takich sytuacji. Nie naginasz się – nie gromadzisz złości – nie wybuchasz – nie ranisz. Nie masz powodu. Asertywność w związku czyści z podobnych historii.

 Na koniec

Pogłębiaj świadomość siebie

Korzystaj ze swoich praw

Weź odpowiedzialność za swoje decyzje

Szukaj swojego języka na wyrażanie siebie

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak oswoić pacjenta w gabinecie – o syndromie białego fartucha

Podwyższone ciśnienie tętnicze krwi, wzmożona potliwość, sensacje żołądkowe, nacisk na pęcherz – to tylko niektóre z objawów, jakie potrafią odczuwać pacjenci w obecności personelu medycznego, szczególnie lekarzy. Taka niekontrolowana reakcja pacjenta jest nazywana żartobliwie syndromem białego fartucha. Pacjenci na oddziałach szpitalnych czy w gabinetach lekarskich odczuwają lęk. Część z nich bardzo silny. Pacjenci obawiają się m.in.: diagnozy, bólu, konieczności rozmowy o sprawach intymnych, zmierzenia się z problemami, które najchętniej by wyparli, niewygodnych zaleceń, braku wpływu i kontroli nad procesem leczenia, przedmiotowego traktowania. Wystrój gabinetu czy oddziału, określone akcesoria (strzykawka, stetoskop, etc), nieprzyjemny zapach (medykamenty, środki do dezynfekcji) owy lęk potęgują. W jego przełamaniu nie pomagają także niedociągnięcia systemowe: długie terminy wizyt, kolejki w rejestracji i przed gabinetem, określone procedury, krótki czas trwania wizyty, nacisk na ilość przyjmowanych pacjentów i wynikające z tego konsekwencje: pośpiech, brak dostatecznej cierpliwości i życzliwości lekarza, brak czasu na nawiązanie relacji z pacjentem, pomyłki, i inne. Jednym słowem wiele czynników ma swój udział w tym, że wizyta lekarska jest dla pacjenta doświadczeniem nieprzyjemnym, a czasem wręcz trudnym czy traumatycznym. Na system czy niektóre z warunków pracy wpływ lekarza jest ograniczony. Nie oznacza to jednak, że nie można zrobić nic. Czasem naprawdę drobne zmiany mogą przynieść zadziwiające efekty. Trzeba tylko uświadomić sobie jak znaczącą potrafią odegrać rolę w procesie leczenia, a także stale sobie o tym przypominać. Natomiast w gabinetach prywatnych swoboda lekarzy jest zdecydowanie większa. Jeśli tylko zechcą mogą aktywnie wpływać na te elementy relacji z pacjentem, które sprawiają, że owa relacja może stać się przyjemniejszą, a nawet całkiem miłą.

Co Szanowny Doktorze możesz zrobić:

Warunki lokalowe

Na ile to możliwe spraw, aby wystrój miejsca, gdzie pracujesz nie był zanadto lekarski. Oczywiście, że nie możesz pozbyć się fotela ginekologicznego czy ultrasonografu, ale elementy neutralizujące sterylny wygląd czy zapach gabinetu zazwyczaj pacjentom służą. Stąd coraz więcej pojawiających się kolorowych oddziałów dziecięcych, zielona szpitalna pościel czy pozbywanie się fartuchów. Dlaczego w poczekalni nie miałaby sączyć się relaksacyjna muzyka?. Dlaczego nie miałyby pojawić się obok ulotek medycznych gazety do rozluźniającego poczytania?

Budowanie kontaktu

Pamiętaj jak ogromną wagę w procesie nawiązywania relacji z pacjentem i jego leczenia ma kontakt. Bywa on podstawą wszystkiego: tego czy pacjent przyjdzie po raz drugi,  czy poleci Cię komuś innemu, czy będzie miał do Ciebie zaufanie, czy będzie się stosował do zaleceń, czy leczenie będzie skuteczne. Co w nawiązaniu dobrego, a bywa że i głębokiego kontaktu może być pomocne: Wstań zza biurka, kiedy pacjent wejdzie do gabinetu. Wyjdź do niego i się z nim przywitaj. Możesz podać rękę, zagadnąć, rzucić żart na rozluźnienie czy w inny dla Ciebie naturalny sposób wlać nieco powietrza w krępującą dla pacjenta sytuację. Zwróć uwagę na mowę niewerbalną. Czy utrzymujesz kontakt wzrokowy z pacjentem? Czy jesteś zwrócony ciałem w jego stronę?

Słuchaj pacjenta i go naprawdę usłysz. Słuchaj aktywnie, czyli dawaj wyraz temu, że jesteś obecny i zainteresowany. Spróbuj pacjenta zrozumieć. Postaw się na jego miejscu. Wyobraź sobie jego sytuację. Zadaj sobie to samo pytanie, które on Ci zadał. Postępuj tak, jakbyś chciał, żeby postępowano wobec Ciebie czy Twoich najbliższych.

Stale pracuj nad umiejętnym prowadzeniem wywiadu. Nie przepytuj pacjenta. Pytania zadawaj z uważnością na niego. Wyjaśniaj też po co pytasz i dlaczego te informacje są dla Ciebie, a więc dla Was wspólnie przydatne. W wywiadzie uwzględnij emocje pacjenta – jak sobie radzi z danym objawem czy bólem, czy ma dostateczne wsparcie, czy potrzebuje pomocy psychologa. Pamiętaj, że im bardziej uwzględnisz także jakość życia w procesie leczenia, tym chętniej pacjent będzie się leczeniu poddawał.

Wyjdź do pacjenta z pozycji autorytetu i partnerskiego doradcy, a nie wszechwiedzącego władcy i autokratycznego decydenta. Nie traktuj pacjenta jak dziecko, które nie może o sobie decydować (chyba że jest w śpiączce czy w stanie ostrego urazu). Nie krzycz na pacjenta, wyzbądź się nauczycielskiego tonu. Pozwól pacjentowi na zgłaszanie wątpliwości, niepewności czy zastrzeżeń. W ramach możliwości daj pacjentowi wybór, aby poczuł się podmiotem leczenia i się do niego bez oporu zastosował.

Zalecając leczenie mów do pacjenta językiem korzyści (dlaczego to byłoby dla niego dobre), ewentualnie powiedz o konsekwencjach (jeśli do zaleceń się nie zastosuje). Nie strasz. I zawsze wyjaśnij po co kierujesz pacjenta na dodatkowe badanie czy wypisujesz receptę na określony lek. Badając pacjenta wyjaśniaj co robisz i w jakim celu poddajesz go tym działaniom. Uprzedź pacjenta, jeśli to co robisz może być bolesne. Wtedy łatwiej będzie znieść mu ból.

Informując pacjenta o diagnozie bądź szczególnie uważny i ostrożny. Im bardziej poważna i pesymistyczna – tym szczególniej. Pamiętaj, że choć prawie wszyscy pacjenci chcą poznać diagnozę ( i taka informacja oczywiście się pacjentowi bezwzględnie należy), to jednak poziom szczegółowości informacji, jaki są w stanie przyjąć jest już inny. Ideałem byłoby na tyle znać pacjenta, żeby móc przewidzieć jaki sposób podania informacji będzie dla pacjenta najkorzystniejszy. Zawsze jednak można sięgnąć po tzw. strzał ostrzegawczy, czyli takie sformułowanie, które odda to, że diagnoza nie jest dla pacjenta pomyślna i jednocześnie umożliwi lekarzowi zbadanie co i ile pacjent jest w stanie unieść. Możesz powiedzieć: „Obawiam się, że sytuacja jest poważniejsza, niż przypuszczałem”. Reakcja pacjenta i zadawane pytania będą dla Ciebie wskazówką ile pacjent chce na ten moment wiedzieć. Pamiętaj o unikaniu niezrozumiałego żargonu i stopniowym przekazywaniu trudnych wiadomości. Bezpieczniej jest odpowiadać na pytania pacjenta, niż zarzucić go informacjami, których i tak ze względu na silne emocje nie zapamięta. Informacje szczególnie trudne przekaż wtedy, gdy upewnisz się, że pacjent przyjechał z kimś bliskim. Zapytaj czy czegoś potrzebuje. Zapewnij, że jeśli będzie miał jakieś pytania (zazwyczaj pacjenci mają je później, w trakcie otrzymywania diagnozy reakcja szokowa organizmu jest bowiem bardzo silna) – będziesz dla niego dostępny.

Badania i obserwacje wskazują, że to co decyduje o wyborze lekarza, poziomie zaufania do niego oraz o przebiegu i skuteczności leczenia, to w mniejszym stopniu jego fachowość (także bardzo istotna), ale głównie wszystko to, co wpływa na budowanie kontaktu z pacjentem, m.in: atmosfera, sposób komunikacji, postawa lekarza wobec pacjenta, podmiotowe traktowanie, skoncentrowanie na pacjencie, a nie jedynie na chorobie, spojrzenie na chorobę czy dolegliwości w aspekcie psychospołecznym, a nie jedynie biologicznym. Praca w państwowym resorcie służby zdrowia często nie ułatwia lekarzom skorzystania z metod, które choć skuteczne, bywają czasochłonne. Jednak jako również pracownik resortu mam przyjemność obserwować, że coś się  w tej materii zmienia. Niezależnie też od ograniczeń zewnętrznych niektóre ze zmian nie wymagają aż tak wielkiego wysiłku (np. przywitanie się z pacjentem czy uprzedzenie o bolesnym zabiegu). A naprawdę rozwinąć skrzydła możemy w naszych gabinetach prywatnych. Czego życzę Szanownym Lekarzom i ich Szanownym Pacjentom.

Pępowina – odsłona druga

W poprzedniej odsłonie poznaliście historię Małgosi, Mikołaja i Julii. Mimo wielu różnic mieli ze sobą coś wspólnego – mianowicie nie odciętą pępowinę z rodzicem (tu akurat z matką, co też oddaje obraz rzeczywistości –  większość uzależnieniowych relacji dotyczy relacji z matką właśnie). Dowiedzieliście się jakie zachowania czy sytuacje mogą świadczyć o tym, że Wasza relacja z rodzicem jest relacją nieodpępowioną. Poznaliście także konsekwencje wynikające z takiego „układu”, konsekwencje dla Was i dla Waszych relacji z partnerem/ką. Pamiętajcie, że wszystko to co ma wpływ na Was, wpływa także na Wasze związki. Jeśli jesteś osobą niepewną, nie decyzyjną, zalęknioną, nieodporną na krytykę, nadwrażliwą (możliwe skutki braku odciętej pępowiny z rodzicem) ma to przełożenie na Twoje życie z partnerem. Możesz mieć bowiem skłonność do tworzenia relacji, w których ustawiasz siebie jako dziecko, osobę do zaopiekowania, zależną i niesamodzielną. Takiej relacji nie można w żaden sposób nazwać dojrzałą i partnerską. Jeśli z kolei jesteś kimś, kto jest narcystyczny, egocentryczny, porywczy, przemocowy, nieodpowiedzialny, niekonsekwentny, niesłowny (inne możliwe konsekwencje) Twój związek prawdopodobnie jest związkiem toksycznym, destrukcyjnym, spalającym. W każdej z takich relacji wymagasz przez partnera holowania. Nie znam pary, w której jedna z osób tkwiłaby w nie odpępowionej relacji z rodzicem i nie byłoby to dla związku kłopotem. Uświadomionym i nazwanym lub też nie. Dlatego dziś garść podpowiedzi co zrobić, jeśli Twoja relacja z rodzicem przypomina jedną z tych, o jakich mówią nasi bohaterowie. A także co jest możliwe, jeśli dostrzegasz, że Twój partner/ka tkwi w takowej.

Gdy pępowina między Tobą a rodzicem nie została odcięta:

Jeśli tego nie dostrzegasz, ale zaczynają dostrzegać to inni:

  • Porozmawiaj o tym z partnerem. Zazwyczaj, kiedy bliscy dają nam do zrozumienia, że to co widzą jest dla nich niepokojące mamy zwyczaj zamykania się i odpierania „ataku”. Tym razem spróbuj to przełamać. Wysłuchaj spokojnie tego, co partner ma do powiedzenia. Wyobraź sobie jak on to widzi. Zamiast od razu zaprzeczać – spróbuj go zrozumieć. Może jest coś, z czym możesz choć częściowo się zgodzić?
  • Porozmawiaj o tym z życzliwymi przyjaciółmi. Możesz to zrobić na początku zamiast rozmowy z partnerem (jeśli jeszcze rozmowa z nim jest dla Ciebie zbyt trudna) lub też oprócz niej. Przyjaciele w takiej sytuacji mogą mieć tę zaletę, że nie możesz ich zwykle posądzić o to, że np. nie lubią Twojej mamy, ona ich drażni, o co bywa, że oskarżasz partnera, w związku z czym nie dowierzasz, że może mieć rację. Przyjaciele zwykle nie są zaangażowani emocjonalnie w całą sprawę, nie są stronniczy. Można powiedzieć, że w tej kwestii nie towarzyszy im żaden własny „interes” . Są bardziej obiektywni przez dystans do sytuacji. Zapytaj jak oni to widzą. Dowiedz się jak to wygląda u nich. Będziesz miał/a pełniejszy obraz sytuacji.
  • Zadaj sobie kilka naprowadzających pytań: Na ile lat czuję się w relacji z rodzicem? Czy umiem żyć/wybierać/działać bez jego udziału czy konsultacji? Czy gdyby go zbrakło potrafiłbym dojrzale decydować o sobie i swoim życiu?

Gdy już masz świadomość, ale jeszcze trudno Ci „coś” z tym zrobić:

  • Porozmawiaj z partnerem o tym, że to widzisz. To już coś, to zawsze jakiś sygnał dla partnera, że przestajesz oporować i się bronić. Może Wam to przynieść początkową ulgę i stanowić pierwszy krok ku zmianie.
  • Rozmawiaj z partnerem na bieżąco o swoich małych krokach w kierunku zmiany, żeby też wiedział, że coś się rusza, że zaczynasz działać. To go powinno uspokoić, o ile będzie wiedział, że będziesz konsekwentna/y w swoich poczynaniach.
  • Skorzystaj z pomocy fachowca – psychologa, psychoterapeuty. Z jego wsparciem będzie Ci łatwiej zacząć, a potem wytrwać w działaniach.

Gdy jesteś gotowy/a:

  • Porozmawiaj z rodzicem. Przygotuj się do tej rozmowy. Nie rób tego w biegu i w tak zwanym międzyczasie. Wybierz na to odpowiedni moment. Święta czy uroczystości rodzinne, kiedy wybuchniesz ze wszystkim na raz nie są dobrym pomysłem. Zadbaj o to, żeby mieć odpowiednią ilość czasu, a rodzic nie będzie zajęty. Uprzedź go, że chcesz o czymś pomówić. Powiedz, że chcesz czuć się jak dorosły/a, że to jest dla Ciebie dobre. Wskaż, które zachowania rodzica Ci w tym nie pomagają. Opisz jak chcesz, aby wyglądały Wasze relacje i sposób komunikacji. Ważne, abyś powiedział/a o swoich intencjach i powodach, dla których to robisz. Nie oskarżaj rodzica i go nie obwiniaj. Podkreśl, że zmiana w Waszych wzajemnych stosunkach nie jest wymierzona przeciwko niemu. Bądź przygotowany/a, że taką rozmowę może będzie trzeba i warto powtórzyć.
  • Są różne sposoby. Jedni wolą zacząć od razu i ze wszystkim naraz. Czyli strategia pt. od teraz stawiam granice zawsze tam i wtedy, gdzie i kiedy uważam to za potrzebne. Żeby nie dać rodzicowi i sobie miejsca na złudzenie, że może wszystko wróci do stanu sprzed. Inni uznają, że lepszym sposobem działania jest wprowadzanie zmian powoli. A więc strategia małych kroków. Żeby rodzica i siebie nie wystraszyć. Ty znasz swojego rodzica najlepiej. Ty też wiesz jak bardzo jesteś już zmęczona/y i zdeterminowana/y. Ty wybierzesz sposób.
  • Niezależnie od tego jednak czy działasz na hurra czy nieco wolniej pamiętaj o konsekwencji i stanowczości. Ale konsekwencji i stanowczości łagodnej, a nie agresywnej.
  • Niezależnie też od przyjętego sposobu  daj sobie i rodzicowi czas na akceptację nowych warunków i przystosowanie się do nich.
  • Bądź przygotowany na to, że jedną z wersji Waszych dalszych relacji będzie ta, w której rodzic nie rozumie zmiany w Waszych stosunkach i nie jest na tę zmianę gotowy. To wersja pesymistyczna, ale to się zdarza.

 

Gdy taka sytuacja ma miejsce u Twojego partnera:

  • Porozmawiaj z partnerem. Ale w dogodnych warunkach i odpowiednim czasie. Nie podczas kłótni czy kiedy jest czymś zajęty. Spróbuj zachować spokój. Nie atakuj go, nie obwiniaj. Powiedz o tym jak Ty widzisz tę sytuację. Powiedz o tym jakie dostrzegasz konsekwencje dla Was. Powiedz o swoich uczuciach. I najważniejsze – powiedz o intencjach. Podkreśl, że mówisz to po to, aby było miedzy Wami lepiej, a nie po to, żeby popsuć jego relację z matką. Niech wybrzmi to, że Ci zależy – po to ta cała rozmowa.
  • Mów o tym co widzisz i na co nie masz zgody na bieżąco. Błędem jest odpuszczanie i ukrywanie autentycznych emocji na dany temat. To może bowiem prowadzić do eskalacji przekraczania Waszych granic. Z czasem może być też trudniej o nie zawalczyć – w końcu ileś czasu milcząco na to przyzwalałaś/łeś.
  • Podsuń partnerowi odpowiednie lektury. Na rynku jest ich trochę: m.in.:  „Toksyczni rodzice” Susan Forward, „Jak bronić się przed mamusią” Gainni Monduzzi, „My rodzice dorosłych dzieci” Ewy Woydyłło. Może zechce przejrzeć. A może i nie. Trudno.
  • Zachęć partnera do wspólnej terapii. Nie wysyłaj go do psychologa pod hasłem: „Coś jest z Tobą nie tak”, „Idź się lecz” czy „Zrób coś z tym”. Potraktuj kłopotliwą sytuację jako Wasz wspólny problem w tym sensie, że dotyczy Was oboje. I też do Was należy rozwiązanie. Takie postawienie sprawy może też zmniejszyć opór czy niechęć partnera do poszukania pomocy u fachowca.
  • Mów o swoich oczekiwaniach wprost i stanowczo. Nie wiem czy masz prawo stawiać warunki, bo  z nimi sprawa jest dla mnie nieco zgmatwana. Jedni są zdania, że będąc w związku masz prawo do postawienia sprawy albo-albo. Zgodzę się, gdy mowa o uzależnieniu czy przemocy. Wiem też, że taka terapia wstrząsowa bywa naprawdę skuteczna (jeśli nie jest jedynie straszakiem). Gdy jednak sytuacja nie dotyczy tych dwóch kwestii sprawa stawiania warunków nie jest dla mnie jednoznaczna. Jestem zwolenniczką mówienia raczej o oczekiwaniach, niż warunkach czy roszczeniach. Z jeszcze jednym nad wyraz ważnym dodatkiem – iż te oczekiwania mogą nie zostać spełnione.
  • Jeśli wszystkie z powyższych metod zawodzą, a partner nie jest gotowy na wywiązanie się z odpowiedzialności za postawienie granicy między swoim rodzicem a Wami – do Ciebie należy zadanie sobie pytania: Co Ty na to? Czy jesteś gotowy/a do tego, by przejąć tę odpowiedzialność? Jednak czy jest to dla Was możliwe? Czy partner nie będzie miał Ci tego za złe? Czy będziesz gotowy/a nieść na sobie ciężar, że nie jesteś ukochaną synową czy zięciem? Jednym słowem – czy jesteś w stanie to zaakceptować ze wszystkimi tego konsekwencjami?..

 

Pępowina

Małgosia (30) mieszka jeszcze z rodzicami. A właściwie, patrząc bardziej realnie – z matką. Ojciec dużo pracuje, często wyjeżdża, a nawet jak jest fizycznie obecny sprawia wrażenie nieobecnego psychicznie. Już dawno przestał brać udział w życiu domowym. Matka Małgosi jest osobą despotyczną. Wszystkim zarządza. I wszystkimi. Mężem,. który dawno się poddał i Małgosią. Zostawmy męża. Przyjrzyjmy się Małgosi. Małgosia jest sama, ponieważ matka do tej pory nie zaakceptowała żadnego z partnerów córki. Małgosia jest pielęgniarką, choć zawsze miała zdolności plastyczne i to w tym kierunku chciała iść. Mama Małgosi uznała jednak, że artysta to żaden zawód, a pielęgniarka to fach w ręku, na który zawsze będzie popyt. Małgosia przychodzi na spotkanie z postawionym pytaniem  – jak się w odnaleźć w swoim życiu, które do tej pory, ma odczucie – nie należało do niej?

Mikołaj (32) jest żonaty od trzech lat. Ma rocznego synka. Na spotkanie przychodzi z żoną Agnieszką, która zgłasza pretensje o zbyt bliskie kontakty męża z matką. „Jak kontakty syna z matką mogą być za bliskie?” – pyta Mikołaj. Agnieszka opowiada o sytuacjach, w których czuła, że to zawsze matka jest na pierwszym miejscu. O telefonach, które mąż z teściową wymieniają po kilka czy kilkanaście na dzień. Agnieszka: „Mąż konsultuje z matką wszystko. Mam wrażenie, że decyzje w naszym życiu podejmuje ona, nie my. Kiedyś próbowałam rozmawiać z teściową o tym jak się z tym czuję. Ona obraziła się, bo przecież ona chce nam doradzić i pomagać z dobrego serca. Uznała, ż jestem niewdzięczna i jątrzę pomiędzy nią a mężem”.

Julia (34) na stałe mieszka w Irlandii. Jej matka (ojciec nie żyje) na miejscu w Polsce. Julia wyprowadziła się w domu wcześnie, bo już na studia wyjechała do innego miasta. Od kilku lat mieszka za granicą. Od 4 jest mężatką. Nie ma dzieci. Kiedy opowiada mi swoją historię zauważam, że znaczącą większość opowieści poświęca mamie i jej relacji z nią. Kiedy dzielę się swoją obserwacją Julia odpowiada: „Pani też to zauważyła.  Wszyscy mi to mówią. Mimo, że nie mieszkam z mamą od lat czuję jakby była zawsze obok mnie. To czasem bardzo przyjemne, bo to tak, jakby mnie chroniła. Ale czasem też czuję się ograniczana. Kiedy coś robię zawsze sobie myślę co by na to powiedziała moja mama? Nawet w wyborze męża mama mi pomagała (śmiech). Poważnie. Miałam wtedy dwóch absztyfikantów. Jeden się mamie nie podobał, a ja byłam kompletnie rozjechana. No i wyszłam za Johna.”

Co łączy Małgosię, Mikołaja i Julię? Ich losy i sytuacja są diametralnie różnie, ale mają ze sobą coś wspólnego. To silny związek z jednym z rodziców. Tu akurat z matką. Tak silny, że możemy już mówić o pewnym splątaniu czy uzależnieniu. O nie odciętej pępowinie. Zjawisko to nie jest wcale rzadkie. Ma też różne oblicza. Jedno z nich symbolizuje sytuacja Małgosi: mieszkanie przy rodzicach, brak partnera, absolutne posłuszeństwo wobec rodzica, brak własnego życia. Kiedy myślimy o uzależnieniu od rodzica z reguły tak wyobrażamy sobie jego wariant. Ale są i inne. Przyjrzyjmy się np. historii Mikołaja czy Julii: oboje w związkach, mieszkający nie tylko oddzielnie, ale wręcz daleko (Julia), a mimo to coś jest na rzeczy. No właśnie. W takim razie jak to sprawdzić? – zapytasz. Co to właściwie znaczy mieć nie odciętą pępowinę z rodzicem? I jakie ma to konsekwencje dla mnie i dla mojego związku?

To po kolei. Poniżej znajdziesz kilkanaście stwierdzeń. Wychwyć te, które są charakterystyczne dla Twojej relacji z rodzicem. Niektóre pojedyncze mogą jeszcze o niczym szczególnym nie świadczyć (często dzwonisz), choć są wśród nich i takie, których kaliber jest jednak cięższy (ingerowanie w Twoje życie). Kilka zaznaczonych przez Ciebie cech Waszej relacji to czerwone światło.

  • Wszystkie decyzje lub większość z nich konsultujesz z rodzicem. Nie tylko życiowe (wybór pracy, szkoły, partnera), ale i te najdrobniejsze jak kupno sukienki/garnituru na wesele.
  • Nawet jeśli nie skonsultujesz zastanawiasz się co by wybrał rodzic.
  • Wybierasz to, co podpowiada rodzic. Lub to, co wydaje Ci się, że by Ci podpowiedział.
  • Kiedy udaje Ci się wybrać po swojemu, a jest to sprzeczne z wyborem rodzica – masz poczucie winy.
  • Kiedy udaje Ci się wybrać po swojemu, a jest to sprzeczne z wyborem rodzica –  przy porażce obawiasz się jego „a nie mówiłem”.
  • W różnych sytuacjach zastanawiasz się „co na to rodzic?”.
  • Bardzo często dzwonisz.
  • Rodzic bardzo często dzwoni do Ciebie.
  • Kiedy dłużej nie dzwonisz słyszysz pretensje wyrażone w różny sposób: obrażanie się, zarzuty wprost, manipulacje pt. „nawet nie wiesz czy jeszcze żyję”.
  • Rodzic bardzo dużo mówi Ci o sobie, włączając w to sprawy dotyczące drugiego z rodziców, sprawy intymne.
  • Bardzo dużo mówisz rodzicowi o sobie, włączając w to sprawy intymne, np. te dotyczące Ciebie i partnera.
  • Trudno ci się z rodzicem skonfrontować, jasno wypowiedzieć swoje zdanie, a nawet się posprzeczać. Bardzo dużo mu wybaczasz. Idealizujesz go.
  • W konflikcie Twój partner – rodzic przeważnie czy zawsze stajesz po stronie rodzica.
  • Nie można powiedzieć „złego słowa” na Twoją matkę czy ojca.
  • Rodzic ma w Twoim życiu zawsze pierwszeństwo wobec innych spraw.
  • Masz poczucie ingerencji w Twoje życie i kontroli.
  • Lub gdy Ty nie masz tego poczucia zwracają na to uwagę inni jak partner czy przyjaciele.
  • Rodzic ma klucze do Twojego mieszkania i wchodzi do niego bez Twojego zaproszenia czy wiedzy.
  • Kiedy jest u Ciebie komentuje wystrój mieszkania, to jak gotujesz i inne kwestie, zaczyna przestawiać meble, układać Ci w szafkach itp.
  • Rodzic z wielu rzeczy Cię wyręcza, a Ty dajesz na to ciche przyzwolenie.
  • Rodzic jest samotny (rozwiedziony, wdowiec), a ponieważ Ciebie to boli chcesz złagodzić skutki jego cierpienia, stąd rodzic jeździ z Tobą na wakacje, spędza z Tobą/Wami weekendy.

Naturalnie każdą z sytuacji należy rozpatrywać indywidualnie. Znam rodziny, w których relacje są tak bliskie i dobre, ze wymiana telefoniczna jest częsta, ale ponieważ nie ma tu mowy o wpływaniu rodziców na życiowe decyzje dziecka nie ma też mowy o nieodpępowieniu. Niektóre z rodzin mają taki układ, że matka wchodzi do mieszkania bez zapowiedzi i wszystkim to pasuje, a poproszona, żeby od teraz było inaczej nie uraża się i nie obraża. Czasem można skonsultować się z rodzicem, bo jest doświadczony i niejedno już przeżył, ale po konsultacji i tak zadajemy sobie pytanie „co tak naprawdę my na to”?. W kryzysowej sytuacji małżeńskiej rozmowa z rodzicem może być pomocna, o ile chęć, by opowiedzieć jak nam się układa w łóżku nie wypiera zasady intymności między Tobą a partnerem. Aby sprawdzić czy nasza więź z rodzicem jest cudnie plecioną, elastyczną nicią, która nigdy nie ulegnie zerwaniu, ale można za jej pomocą wzajemnie przybliżać się i oddalać czy też jest misternie splątanym sznurem, który nie pozwala nam na swobodne poruszanie się i oddech – warto zadać sobie jedno ważne pytanie: Ile mam lat w relacji z rodzicem? Zamknij oczy i poczuj – 5, 10, 15 czy swoje 30,40 czy więcej? Bowiem pępowina może nam towarzyszyć do późnej dojrzałości, a niekiedy nawet starości, kiedy rodzica już zabraknie. Jeśli bowiem nadal kierujesz się tym co by pomyślał ojciec czy matka ich wpływ jest nadmiarowy nawet kiedy nie ma ich wśród nas. Związek z rodzicem jest zawsze silny. Ich rola w naszym życiu zawsze szczególna. Nie ma co do tego wątpliwości. Ale ta rola powinna ulegać zmianie z czasem Twojego dorastania i dojrzewania. Przychodzi czas, kiedy rolą rodzica jest uznać i uszanować to, że teraz jesteś niezależnym dorosłym. Ich dzieckiem, owszem, ale jednak dojrzałym i samodzielnym. A Twoim zadaniem jest ustanawiać swoje granice także wobec nich. Nie agresywnie, acz stanowczo i konsekwentnie. Dlaczego? Bo konsekwencje nie odciętej pępowiny z rodzicem są znaczące. Przede wszystkim taka relacja z rodzicem nie wspiera dojrzałości dziecka. Taki młody dorosły, a potem dojrzały człowiek często nie potrafi do końca samodzielnie żyć. Ma kłopot z podejmowaniem decyzji, a potem z ponoszeniem konsekwencji za ich podjęcie. Ma kłopot z dojrzałą odpowiedzialnością za swoje życie. Nierzadko brakuje mu kompetencji społecznych (nawiązywanie relacji, ich utrzymanie, komunikowanie się). Taki ktoś bywa narcystyczny i ma tendencję do pasożytnictwa lub też jest nadwrażliwy, z wysokim poziomem lęku i szeregiem zaburzeń psychosomatycznych (bóle, choroby). Uzależnieniowa relacja z rodzicem pozbawia prawdziwej swobody, poczucia wolności, ciekawości światem, a co za tym idzie – radości. Jest także zabójcza dla związków. Dajmy głos w sprawie Agnieszce, żonie Mikołaja: „Ciągle czuję się pomijana. A kiedy daję temu wyraz – podła. Bo Mikołaj zaprzecza, oskarża mnie, że chcę zniszczyć jego związek z matką, bo sama mam kiepskie relacje ze swoimi rodzicami. Albo mówi, że przesadzam i jestem na jej punkcie nadwrażliwa. Wtedy czuję się, jakbym była histeryczką lub chora psychicznie. Czuję, jakbym się ciągle czegoś czepiała. Racjonalnie wiem, że mam rację, że coś jest nie tak. Ale czasem przestaję wierzyć sama sobie. Coraz bardziej się z Mikołajem oddalamy. Ja nie potrafię udać, że tego wszystkiego nie widzę, a Mikołaj się odsuwa jak tylko zaczynam mówić o jego mamie. Nie wiem co robić. Czuję się bezsilna. Chce być z Mikołajem, ale nie wyobrażam sobie naszego wspólnego życia  w ten sposób.” Nie oskarżaj swoich rodziców za to „co Ci uczynili”. Nie obwiniaj ich i nie obarczaj za całe zło, które Cię spotkało. Gdybyś poszedł w tym kierunku oznaczałoby to, że nadal jesteś dzieckiem. A nie jesteś. Zobacz jak wygląda sytuacja, wyzłość się lub wypłacz, jeśli tego Ci potrzeba i idź dalej swoją drogą – dojrzałego dorosłego, który nie zatrzymuje się na rzucaniu oskarżeń, ale chce coś w tym swoim życiu zdziałać. W kolejnej odsłonie zastanowimy się jak to zrobić.

 

Dekalog szczęścia

„Nic mnie ostatnio nie cieszy”, „Moje zdrowie się sypie”, „Jestem u kresu wytrzymałości”, „Moje relacje są mdłe i nijakie”, „Ot tak dawna się nie śmiałam”, „ Mam poczucie, że nic mi się w życiu nie udało”, „Nie chcę żyć dłużej w taki sposób” – to wybrane przykłady tego, co słyszę od swoich pacjentów w ich pierwszych słowach po wejściu do gabinetu. Każdy z nich formułuje cel naszej wspólnej pracy na swój własny sposób, jednak niezależnie od tego jak go zdefiniuje, wszystkim chodzi o to samo – o bycie szczęśliwym. Pytania dotyczące natury szczęścia oraz sposobów na jego uchwycenie zajmowały, zajmują i pewnie zajmować będą: filozofów, naukowców, psychologów, psychoterapeutów i nas wszystkich, niezależnie od zawodu, którym zależy na odpowiedzi na pytanie – Jak żyć szczęśliwie? W książce pt. „Dekalog szczęścia” (Wyd. Zwierciadło) dziennikarka magazynu Zwierciadło  – Beata Pawłowicz zadała to pytanie tym, którym na co dzień, choćby z racji zawodu, to pytanie towarzyszy. Tym, którzy z racji pracy z ludźmi są poniekąd „zmuszeni” do tego, by temat szczęścia badać, zgłębiać, obejmować refleksją. Są wśród nich psychologowie, psychoterapeuci, seksuologowie, trenerzy, couchowie: Katarzyna Miller, Wojciech Eichelberger, Jagna Ambroziak, Maria Rotkiel, Tomasz Srebrnicki, Miłosz Brzeziński, Ireneusz Sielski, Krzysztof Korona, Katarzyna Wasilewska. Każdy z nich ma swoją własną odpowiedź na to, z czym wiąże poczucie szczęścia. W wielu aspektach ich odpowiedzi bywają zbliżone, a w niektórych wręcz się pokrywają. Z ich opowieści oraz własnych przemyśleń (gdyż mój zawód „zmusza” mnie do tego samego, co bohaterów „Dekalogu” ) utworzyłam autorską listę pt.: co się składa lub może się składać na poczucie szczęścia. Oto ona:

* Życie w zgodzie ze sobą

To wydaje mi się spośród całej listy najistotniejsze. Jeśli siebie znasz, jeśli masz swój wewnętrzny kompas tego czego chcesz, co jest dla Ciebie ważne – znajdziesz drogę. Drogę do życia w taki sposób, by to co Cię otacza było dla Ciebie istotne i naprawdę Twoje. Tylko z doświadczenia wiem, że poznanie siebie naprawdę, nie jest takie proste. To wymaga kontaktu ze sobą, bliskości, a uciekamy od tego z różnych powodów i na różne sposoby. Kiedy nie umiesz skontaktować się ze sobą, nie możesz czuć i wiedzieć co jest Twoje i na czym Ci zależy. Nie możesz szczerze i odważnie sformułować dla siebie cennych wartości. Dlatego aby być głęboko szczęśliwym należy być ze sobą blisko. Jak? Uczyć się zbliżać do swoich autentycznych myśli i emocji, poznawać je, eksplorować, być w kontakcie z całą ich różnorodnością i starać się je zaakceptować.  Jak mówi Miłosz Brzeziński „Kontakt z własnymi emocjami zwykle daje trafniejsze podpowiedzi niż zastanawianie się niewiadomo ile”. W tym procesie może okazać się jednak, że to jak żyłeś/łaś do tej pory nie było życiem zgodnym z Tobą. Co wtedy? Katarzyna Miller: „Czasem żeby odzyskać siebie, konieczna jest strata, strata tego kim myślę, że jestem lub kim inni by chcieli żebym była”.

* Dojrzałość

Aby znaleźć swój wewnętrzny kompas koniecznym jest zrobienie porządku w swoich relacjach z rodzicami. Mam tu na myśli wejście z nimi w relację dorosły – dorosły. Ich dzieckiem będziesz zawsze, ale od pewnego momentu dzieckiem dorosłym. A to znacząca różnica. Dorosłe dziecko swoich rodziców przestaje kierować się tym, czego chcieliby rodzice. Przestaje także z nimi walczyć czy dziecinnie się buntować. Bowiem „ludziom się wydaje, że jak walczą z rodzicami to chronią siebie” mówi Katarzyna Miller. A to nieprawda. Czasem „za bardzo walczyłaś z rodzicami, a za mało byłaś ze sobą” – dodaje.

* Bycie po swojej stronie

Kiedy siebie znasz – wiesz jak o siebie zadbać. Wiesz co jest Ci potrzebne, aby w każdej sytuacji być po swojej stronie. Wiesz jak siebie nie porzucić, choć inni czasem to robili. Wiesz jak być swoim sprzymierzeńcem i swoją opoką. Możesz wreszcie „przerobić nawyk dopieprzania sobie na nawyk kochania siebie” jak mówi Katarzyna Miller. Dla sceptyków zdrowego egoizmu mam słowa Dalajlamy IX: „Jak każdy pomyśli o sobie, to w ten sposób o każdym będzie pomyślane”.

* Odpowiedzialność

„Istotne dla szczęścia jest jasno zdefiniować to, o co nam chodzi w życiu” – Konrad Maj. A ja dodam – i wziąć za to odpowiedzialność. Co mam na myśli? Realizować to, dokonywać wyborów, nie bać się popełniać błędów, korzystać z możliwości aktywnego wpływania na swoje życie, nie oglądać się na innych, by dali nam szczęście, by wymyślili dla nas patent na ciekawe życie. Tylko Ty możesz je takim stworzyć. W odpowiedzialności za swoje życie mieści się dla mnie także wybór tego z czego rezygnuję i akceptacja tego, że czasem nie da się wszystkiego, a już na pewno nie na raz. Cytując Miłosza Brzezińskiego:„jeśli wszystkiemu powiem tak, to powiem nie rzeczom najważniejszym” czy Tomasza Srebrnickiego:„ jeśli się chcę czemuś poświęcić, to na resztę muszę przymknąć oko”.

* Odwaga

„Bycie szczęśliwym wymaga odwagi, borykania się z losem, bo trzeba znaleźć swoje szczęście,  a to często jest możliwe tylko dzięki metodzie prób i błędów”, „W szczęściu trzeba być odważnym, trochę butnym. Na pewno nie konformistycznym”  – takiego zdania jest Maria Rotkiel. No właśnie. Życie jedynie w poczuciu bezpieczeństwa, stanie braku lęku nie daje głębokiego szczęścia, satysfakcji.

* Pozbycie się szkodliwych uzależnień

Człowiek uzależniony nie może być w pełni szczęśliwy. Nałogi po pierwsze „obcinają emocje i z dołu i z góry : mniej się martwimy, ale i mniej się cieszymy” – Miłosz Brzeziński. Po drugie człowiek uzależniony nie jest człowiekiem w pełni wolnym w swych wyborach. Drogą do wolności od nałogu jest „przeżycie tego przed czym uciekamy” – Tomasz Srebrnicki. Według Katarzyny Miller: „Możemy przestać uciekać w nałogi, jeśli zaczniemy sięgać po to co naprawdę dla nas ważne. Nałogi pomagają nam uciec od siebie.”

* Wdzięczność

Kiedyś usłyszałam bardzo mądre zdanie – że możemy żyć bez wiary w cuda, lub tak jakby wszystko było cudem. Zgadzam się z nim w zupełności. Szczęście to zdawanie sobie sprawy z wartości tego co nas otacza. To umiejętność korzystania z życia: przyrody, spotkań z ludźmi, z możliwości jakie podsuwa przyjaźń czy praca. To posiadanie przyjemności z samego faktu naszego istnienia. To odczuwanie wartości każdego mijającego dnia. To docenianie tego, co mamy. To właśnie odkrycie, że (jak mówi Wojciech Eichelberger) „wszystko co uznaliśmy za zwykłe, codzienne i nieinteresujące jest w istocie jednym wielkim, nadzwyczajnym cudem” .

* Tu i teraz

Dalajlama zapytany o to, co go martwi/zastanawia odpowiedział: „ (…) Człowiek jest tak zaniepokojony swoją przyszłością, że nie cieszy się z teraźniejszości i rozpamiętuje swoją przeszłość. W rezultacie nie żyje ani w teraźniejszości, ani w przyszłości. Żyje tak, jakby nigdy nie miał umrzeć. Po czym umiera jakby nigdy nie żył”.  Tęsknimy za tym co było. Martwimy się o to co będzie. W taki sposób przestajemy uczestniczyć  w tym co jest. A „szczęścia nie da się odłożyć na później ani znaleźć kiedyś, gdzieś. Szczęście przydarza się tylko w Teraz” – Wojciech Eichelberger.  Bowiem „gdy pojawia się szczęście – znika czas. Gdy znika czas – pojawia się szczęście” – jw. Bycie w tu i teraz wielu kojarzy się z medytacją, bezruchem. Nic bardziej mylnego. Nie chodzi tu o zatrzymanie ruchu ciała. Chodzi o zatrzymanie swawolnego umysłu na chwili obecnej. Pomaga w tym pełne zaangażowanie we wszystko co robisz i czego doświadczasz.

* Zaangażowanie

Według Wojciecha Eichelbergera „Niezależnie od okoliczności poczucia szczęścia (…) biletem wstępu do krainy szczęśliwości zawsze jest pełne zaangażowanie”. Dodaje: „We wszystkim w co się angażujemy bez reszty znajdziemy Boga” . Kiedy zajmujemy się w pełni tym, co mamy teraz do zrobienia „szczęście się przydarza samoistnie jako rodzaj łaski (…) nie sposób wygenerować go świadomie, na życzenie wywołać sytuacji szczęścia, ale można stwarzać sobie sprzyjające okoliczności” – Wojciech Eichelberger. Przekonuje, iż „każda czynność, każde doświadczenie, któremu poświęcamy całą swoją uwagę i energię – pod warunkiem, ze to co robimy nie szkodzi i nie powoduje cierpienia innych – może sprawić, że przekroczymy nasz codzienny i przebiegający w czasie sposób istnienia”

* Niedziałanie

Aby doświadczyć uczucia szczęścia konieczne jest zatrzymanie umysłu, nie ciała – o czym była  mowa wcześniej. Ale jeśli potrafisz zatrzymać i ciało – tym lepiej. „Obrazy szczęścia, które mi się pierwsze nasuwają są związane z lenistwem” mówi Katarzyna Miller.

* Duchowość

Życie bez aspektu duchowego wydaje mi się pozbawione głębi. Jak rozumiem duchowość? Nie jako religię czy praktykowanie w kościele, choć dla niektórych przybiera ona właśnie taką formę. Dla mnie duchowość to wiara w jakiś Absolut, Byt –  jakkolwiek go nazwiemy: Bogiem, energią, miłością, naturą. Duchowość nadaje naszemu życiu inny wymiar. Wzbogaca je o aspekty metafizyczne. Daje także poczucie sensowności świata i poczucie opieki nad nami.

* Akceptacja

Akceptacja na co? Na to co jest. Na otaczającą rzeczywistość. Na rzeczywistość emocjonalno-myślową w nas i w naszych bliskich. Na to, co nam niewygodne. Jak mówi Maria Rotkiel:  „Nie ma szczęścia bez zgody na cierpienie (…), rutynę, nudę, bylejakość, zwyczajność, przeciętność, smutek (…).To tak jakbyśmy się nie zgodzili, że po dniu jest noc, że po wiośnie jest lato” To także akceptacja przemijania różnych dóbr, które bywa, że łączymy ze szczęściem. Wojciech Eichelberger: „Wszystkie (…)odmiany i wymiary szczęśliwości, takie jak: szczęście posiadania, bogactwa, sukcesu, władzy, młodości, zdrowia, urody, sprawności, romantycznej miłości – przebiegają i przemijają w czasie (…)To nie znaczy, że należy się ich wyrzekać albo od nich odwracać. Wręcz przeciwnie. Wiedząc, że trwają w czasie i nieuchronnie dobiegają kresu, trzeba się nimi tym bardziej cieszyć(…)Problem zaczyna się wtedy, gdy to co nieuchronne przemija, usiłujemy daremnie zatrzymać, utrwalić, zakonserwować(…)(wtedy)zamieniamy dynamiczny, cudowny spektakl życia w nieszczęście przemijania. To tak jakbyśmy urzeczeni jakimś fragmentem czy przejawem płynącej, pięknej rzeki usiłowali ja zatrzymać, zamrozić, zamiast płynąc wraz z nią”. To akceptacja tego, że „wszystko się dzieje tak, jak może się dziać” – Wojciech Eichelberger .

* Cel

Życiowe cele potrafią nadać naszemu życiu dobrze rozumianego tempa, energii i sensu. Cele bywają dla nas wyzwaniami, dzięki którym nasze życie jawi się nam jako pożyteczne i satysfakcjonujące. Według Miłosza Brzezińskiego „jak masz wyzwania, to masz i szczęście”. Dla mnie jednak, aby stawianie sobie celów mogło dawać radość, powinny być spełnione określone warunki. Po pierwsze cel musi być naprawdę nasz. To wiąże się ze znajomością siebie i odwagą. Pomagają w tym pytania: Czy to co chcę robić, bądź robię jest dla mnie ważne? Czy mimo trudności przyrasta mi satysfakcji? Po drugie – celem powinien być nie jedynie cel sam w sobie, ale także droga do. Tym posunięciem stwarzasz sobie rzeczywistość, w której szczęście możesz odczuwać stale, a nie jedynie w chwilach triumfu.

* Kontakt z przyrodą  

„Nie może być szczęśliwy człowiek, jeśli nie ma poczucia jedności z przyrodą” – takiego zdania jest Katarzyna Miller. Bowiem gdy żyjemy blisko natury nie czujemy się samotni. Czujemy, że jesteśmy częścią czegoś większego – częścią życia jako procesu, energii. „Przyroda to miejsce, gdzie jesteś całkowicie sama i całkowicie nie sama” mówi Katarzyna Miller.

* Miłość

„Miłość to życie” twierdzi Ireneusz Sielski. Rozumie ją jednak nie jako pierwszą ekscytację, namiętność, tzw. miłość romantyczną, ale jako głęboki, trwały związek: „Życie z tym samym człowiekiem to szczęście i ogromny przywilej”, na dobre i na złe: „Dążenie przez życie razem (…) nie tylko wtedy, kiedy to nas ekscytuje, ale i wówczas, gdy jest to niezwykle trudne” Dlaczego stały, stabilny związek może karmić nasze szczęście? Słowa Ireneusza Sielskiego: „To jest coś, czego nie może nam dać nic innego na świecie (…). Dzięki niemu można dużo zrobić w życiu, bo wiemy, że zawsze na koniec dnia spotkamy tego, na kim możemy oprzeć się, kto nas kocha” „Cały proces budowania miłości jest szczęściem”  – dodaje.

* Seks

W szczęśliwym związku i seks jest szczęśliwy. Szczęśliwy czyli jaki? Mówi Krzysztof Korona: „Pierwszy czynnik dotyczący szczęśliwego seksu to zdrowie i fizyczne i psychiczne. Drugi: dobrze jest mieć możliwość swobodnego komunikowania się w zakresie swoich potrzeb seksualnych”. Seksuolog  ma tu na myśli bardziej niewerbalny dialog erotyczny, niż dosłowną, werbalna wymianę potrzeb. „Nie da się uprawiać szczęśliwego seksu na zasadzie domyśl się czego ja chcę” – mówi. Czyli szczęśliwy seks to seks zdrowy i satysfakcjonujący, głównie poprzez bliskość partnerów, niekoniecznie poprzez siłę orgazmu. Seks dodatkowo pozytywnie wpływa na nasz nastrój poprzez hormony szczęścia zwane endorfinami, wydzielanymi w trakcie wysiłku fizycznego.

* Przyjaźń

Dlaczego jest tak ważna w naszym odczuwaniu szczęścia? Bowiem wśród przyjaciół możemy rozebrać się z masek, które na co dzień nosimy. Wśród przyjaciół możemy być autentyczni i swobodni. Możemy być niedoskonali i możemy być kochani. „W przyjaźni akceptujemy niedoskonałość przyjaciela, a on naszą. (…) W przyjaźni widzimy się takimi, jacy jesteśmy, cali paskudni i cali piękni, i tacy się bierzemy. Rozpoznajemy kolce przyjaciela i tak je przyklepujemy, żeby nas nie pokłuły. Znamy swoje kolce i tak je układamy, żeby przyjaciel mógł do nas podejść” mówi Jagna Ambroziak

* Pieniądze?

Pieniądze same w sobie rzadko dają poczucie prawdziwego, głębokiego szczęścia. Chyba że są nam potrzebne do osiągnięcia czegoś ważnego, do realizowania naszych pragnień. Ważniejszym jest więc pytanie „do czego są mi te pieniądze potrzebne?” a nie „ile ich mam?”.

Do powyższej listy można byłoby dodać pewnie jeszcze niejedno. Przychodzą mi do głowy na gorąco: życie w wewnętrznej harmonii, posiadanie pasji, dzieci, prostota. Pewnie każdy z Was dodałby swoje własne „recepty” na szczęście. Może  z niektórymi z powyższych by się nie zgodził. Dla jednych ważna jest rodzina, dla innych posiadanie wyzwań zawodowych. Kogoś karmi kontemplacyjny kontakt z przyrodą, kogoś innego przyroda nuży. Ale każdy zgodzi się chyba ze stwierdzeniem, iż kluczem do szczęścia jest, jak mówi Maria Rotkiel „czucie siebie”. Jeśli czujesz siebie – znajdziesz odpowiedź na to, co Cię uszczęśliwia. Znajdziesz „swój osobisty pomysł na każdy dzień” (Beata Pawłowicz). Dodam – szczęśliwy dzień. Szczęśliwy z wielu powodów i mimo wszystko.

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak radzić sobie z zazdrością partnera?

Grzegorz (32) i Małgosia są parą od roku (29). „To była miłość od pierwszego wejrzenia”– mówią zgodnie. Przez pierwsze kilka miesięcy (jak to zazwyczaj) układało się bez zarzutów. Ale w związek zaczęła wkradać się zazdrość Małgosi. Grzegorz: „Nagle zaczęły Małgosi przeszkadzać moje koleżanki z pracy, mój tryb życia (dużo czasu spędzam poza domem i podróżuję), a nawet to jak się ubieram. Ciągle mnie przepytuje, o coś się wścieka. Dla mnie zupełnie bezpodstawnie. To mnie męczy. Nie chcę wciąż udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Kiedy Małgosia ma lepszy dzień, to sama widzi, że przesadza. Wtedy przeprasza. Ale za kilka dni jest to samo. Kocham Małgosię, ale mam dość” .

Ewa (44) 4 lata temu wyszła ponownie za mąż. Przed ślubem znali się zaledwie pół roku. Ewa: „Mąż bardzo chciał się ze mną ożenić. Nawet mnie to dziwiło. Do tej pory sądziłam, że mężczyznom się raczej nie spieszy do sformalizowania związku. Nie ukrywam, że się cieszyłam z takiego parcia Bogdana (50) do ślubu. Odbierałam to jako oznakę uczuć. Zaraz po ślubie mąż zaczął być o mnie zazdrosny. Wcześniej też był, ale nie w takim stopniu. Ciągle wszczyna awantury i jest wtedy bardzo nieprzyjemny. Wyzywa mnie, oskarża o jakieś wyimaginowane romanse, krytykuje mój niby wyzywający strój (zwykła spódniczka czy buty na obcasie). Po przyjściu do domu obwąchuje mnie, sprawdza telefon, raz nawet przyłapałam go jak oglądał moją bielizną. Zabrania mi widywać się z koleżankami, bo nie wierzy, że to z nimi idę na kawę. Notorycznie twierdzi, że go oszukuję i że tylko szukam okazji, żeby go zdradzić. Teraz moje życie wygląda tak, że wychodzę tylko do pracy. Nie spotykam się z nikim, zakupy robimy razem. Myśli Pani, ze to załatwiło sprawę? A skąd! Mogę mieć przecież romans w pracy. A jak nie w pracy, to z sąsiadem. Kiedy pokazuję mu dowody na to, że nie ma racji on denerwuje się jeszcze bardziej i zarzuca mi, że jestem przebiegła. Jestem wykończona! Co robić?”

Zazdrość jest uczuciem uniwersalnym. Doświadczają jej już dzieci, kiedy rywalizują o uwagę rodziców czy pań w przedszkolu. Sama w sobie, jako emocja nie jest ani dobra, ani zła, choć często bywa w takich kategoriach oceniana. Dobra – bo mówi o sile uczucia i zaangażowaniu w związek.  Zła – bo świadczy o małości i słabości zazdrośnika. Definiowanie przez nas zazdrości i nadawanie jej subiektywnych ocen ma zasadnicze znaczenie dla naszych relacji. To od powyższych właśnie w dużym stopniu zależy jak potraktujemy obecność zazdrości w naszym związku – oznakę miłości i naturalnego instynktu terytorialnego czy toksynę, dla której nie mamy akceptacji. Ważne są również proporcje – szczypta zazdrości może dodać związkowi smaku, przedobrzenie z zazdrością sprawia, że relacja staje się niestrawna. Istotne jest także zachowania zazdrośnika pod wpływem zazdrości (np. awantury i ograniczanie swobód partnera) oraz indywidualny poziom tolerancji na zazdrość w związku, który silnie łączy się z definiowaniem przez nas pojęcia zazdrości.

Dziś nie zajmiemy się sytuacją związkową, w której zazdrość partnerom nie przeszkadza, a nawet im służy. Sytuacją, w której partnerzy lubią raz na jakiś czas okazać sobie zainteresowanie w ten sposób. W której zazdrość jest uczuciem motywującym partnerów do dbania o siebie indywidualnie i nawzajem. Nie zajmiemy się też taką, w której zazdrość partnera ma prawo w tym sensie być uzasadniona, że jej źródłem jest zachowanie partnera (nielojalność, skłonność do flirtu, dwuznaczność zachowań, zdrady). Dziś pochylimy się nad taką,w której zazdrość jest nieadekwatna i jest dla związku problemem.

Sytuacja Grzegorza i Małgosi jest trudna, ale z pewnością nie beznadziejna. Trudna – bo Małgosia mimo braku podstaw (zachowanie Grzegorza wobec Małgosi jest poprawne) jest zazdrosna. Nie jest też w stanie nad zazdrością zapanować. Sposób okazywania przez Małgosię zazdrości jest dla relacji toksyczny. Małgosia jest też zaborcza. Z powodu swoich emocji chce ograniczać swobodę i wolność partnera. Nie beznadziejna jednak – bo Małgosia miewa wgląd, że jej reakcje są nadmiarowe i nie służą relacji. Przeprasza. Co może zrobić Grzegorz? * Powiedzieć o sobie Wykorzystać w dobrej wierze moment, kiedy Małgosia czuje się lepiej i powiedzieć o tym, jaki wpływ ma zazdrość Małgosi na Grzegorza i ich związek. Powiedzieć spokojnie. * Postawić granice Granice kontroli do jakiej może posunąć się Małgosia oraz granice wytrzymałości Grzegorza. Powiedzieć na co Grzegorz nie chce się dłużej godzić. * Oddać odpowiedzialność partnerce Źródłem bezpodstawnej zazdrości partnerki nie jest Grzegorz, więc to do Małgosi należy odpowiedzialność za to, żeby się z tym uporała. Oprócz przeprosin – praca. * Zaoferować wsparcie Jeśli Grzegorz jest na to gotowy może zapytać jak najlepiej miałby wspierać Małgosię. Czego ona potrzebuje? I wesprzeć na miarę swojej cierpliwości.

Z kolei sytuacja Ewy i Bogdana jest sytuacją, w której mamy do czynienia z zazdrością patologiczną, która doczekała się swojej nazwy – syndromu Otella. W postaci skrajnej nie występuje często. Nazwa pochodzi z tragedii Szekspira o generale Otellu, który zakochany w swojej wybrance Desdemonie zabija ją na skutek intrygi, w wyniku której podejrzewa ją o zdradę. Gdy dowiaduje się o wierności żony odbiera życie także sobie. Syndrom Otella jest zaburzeniem psychotycznym (urojenia zdrady) pojawiającym się najczęściej w przebiegu choroby alkoholowej lub zaburzeń neurologicznych (demencja, epilepsja). Może też powstawać na bazie osobowości paranoicznej czyli skrajnie podejrzliwej, z tendencją do odnoszenia wszystkiego do siebie i żywienia urazy, przyjmująca spiskową teorie dziejów. Dotyka głównie mężczyzn, ale nie wyłącznie.  To zazdrość, która nie ma absolutnie racjonalnych podstaw, jej okazywanie jest dla partnera skrajnie uporczywe, a nawet niebezpieczne, a chory nie zdaje sobie sprawy z faktu swej choroby. Swoje urojenia traktuje jak rzeczywistość. Możliwość wpływu na partnera, aby przejrzał na oczy jest właściwie żadna. Objawy Syndromu Otella: * Ciągłe oskarżanie partnera o zdradę. * Kochankiem partnera potrafi być każdy: sąsiad, przyjaciel, obcy człowiek spotkany na ulicy. * Wszystko potrafi być oznaką romansu: parominutowe spóźnienie, spojrzenie na ulicy. * Oskarżanie innych o spiskowanie z niewiernym partnerem (rodzinę, przyjaciół, obcych ludzi). * Sprawdzanie partnera i jego kontrolowanie, podejmowanie własnego śledztwa w sprawie: zasypywanie smsami i telefonami, przepytywanie, obwąchiwanie, przeglądanie rzeczy, zakładanie podsłuchów, śledzenie, wynajmowanie detektywów. Poświęcanie na powyższe całego swojego czasu i całej swojej uwagi. * Wzniecanie awantur, agresja słowna i fizyczna wobec partnera i osób „spiskujących”. * Ograniczanie życia i funkcjonowania partnera: spotkań, zajęć pozazawodowych, a nawet samej pracy. W skrajnej postaci – więzienie partnera w domu. * Uzależnianie partnera od siebie: emocjonalnie, finansowo. *Manipulowanie, szantażowanie, wzbudzanie poczucia winy.

Co może zrobić Ewa? Aby wpłynąć na partnera – niestety niewiele albo nic. Partnerzy osób z syndromem Otella zazwyczaj próbują robić kilka rzeczy. Po pierwsze dla tzw „świętego spokoju” ulegają i coraz bardziej ograniczają swoje funkcjonowanie. Pomijam już fakt, że to niezdrowe, ale przede wszystkim zupełnie nieskuteczne. To w żaden sposób nie uspakaja chorego, kochankiem może być przecież listonosz czy kominiarz. Po drugie usiłują udowadniać partnerowi, że są mu wierni. Nic z tego – brak dowodów według chorego świadczy tylko o przebiegłości partnera. Czasem partnerzy wycofują się z relacji, ale dla chorego jest to potwierdzenie jego urojeń („coś przede mną ukrywa”). Bywa, że partnerzy przyznają się do zdrady, której oczywiście brak. Robią to z bezsilności i z nadzieją, że to zastopuje chorego w szukaniu. Niestety to prowadzi tylko do eskalacji zachowań zazdrośnika, wg. niego – teraz uprawnionych. Syndrom Otella wymaga profesjonalnego leczenia – lekami przeciwpsychotycznymi, psychoterapią, leczeniem też uzależnienia od alkoholu (jeśli występuje). Samo leczenie jest trudne, często mało skuteczne. No i oczywiście wymaga albo zgody chorego (co jest prawie nie do uzyskania) albo leczenia przymusowego z nakazu sądu. Sytuacja w związku Ewy wymaga od niej zastanowienia czy Ewa jest w stanie nadal być w tym czym jest. Bo liczenie na zmianę u partnera jest zupełnie bezcelowe. Ewa nie podjęła jeszcze decyzji. Będę ja wspierać, aby dokonała takiego wyboru, który służy jej zdrowiu i godności. Tak widzę tu swoją rolę. Ale decyzja należy do niej.

 

 

 

Zdrowa rodzina

Joasia (30) trafia do mnie już po jednym doświadczeniu terapii własnej. Mówi mi o swoich przemyśleniach: „Zawsze spostrzegałam moją rodzinę jako przeciętną, czyli w miarę, jak to się kolokwialnie mówi, normalną i zdrową. Na terapii zobaczyłam jednak jak wiele niekoniecznie zdrowych mechanizmów było w niej obecne. Bardzo mnie to zmartwiło. Ale moja Pani terapeutka chcąc mnie chyba pocieszyć (śmiech)  powiedziała, że naprawdę zdrowych rodzin jest jak na lekarstwo. To prawda? I po czym w ogóle taką poznać? Żeby się może w taką wżenić (śmiech)?”

Odpowiedź  na swoje pytania Joasia mogłaby znaleźć w jednej z moich ukochanych książek dotyczących związków i rodziny pt. „Żyć w rodzinie i przetrwać”, „Żyć w tym świecie i przetrwać” Robina Skynnera i Johna Cleese. To świetne lektury, bardzo je polecam. Mają formę wywiadu jaki przeprowadza John Cleese – pacjent (słynny komik z kabaretu Monty Pythona) z lekarzem psychiatrą i psychoterapeutą Robinem Skynnerem. Są dobrze napisane, humorystyczne, jednocześnie mądre i w  wielu aspektach odkrywcze. W „Żyć w rodzinie i przetrwać” Skynner maluje obraz zdrowej rodziny. Opis ten powstał na bazie badań naukowych oraz 40 lat doświadczeń terapeutycznych autora. Nie jest to co prawda obraz współczesny, ale mam poczucie, że w wielu aspektach bardzo aktualny. Wg. Robina Skynnera na miano zdrowej rodziny „zasługuje” ok 10% spośród wszystkich.   Czy i dziś dane szacunkowe autora wypadałyby tak samo? Tego nie wiem. Ale mam poczucie, że opis wskaźników, które miałyby charakteryzować zdrowe rodziny byłby zbliżony. Przyjrzyjmy się im więc. Dodajmy do tego moje zawodowe doświadczenia i obserwacje. Co mamy?

Co charakteryzuje „zdrowe” rodziny?*

1. Jakość granic

W niezdrowej rodzinie żaden z jej członków nie wie gdzie się tak naprawdę zaczyna a gdzie kończy. W zdrowych rodzinach każdy członek rodziny jest świadomy swoich indywidualnych granic, czyli tego jak blisko chce dopuścić kogoś do siebie. Granice te nie są bardzo sztywne, ponieważ w zdrowej rodzinie czujemy się bezpiecznie, mamy oparcie w sobie samym i w bliskich. Nie są one też zbyt przepuszczalne. Członkowie zdrowych rodzin nie dopuszczają do splątania czy toksycznej symbiozy. Granice te są także elastyczne w zależności od osoby, sytuacji czy naszej gotowości do wpuszczenia kogoś w naszą psychologiczną przestrzeń. W zdrowej rodzinie granice wobec świata obcych są nieco bardziej szczelne, niż wobec jej członków, ale te dysproporcje nie są zbyt znaczne. Przykładem nienaturalnych granic są granice nieprzepuszczalne dla obcych, a zbyt przepuszczalne dla członków rodziny (ich skrajny obraz przedstawia grecki film „Kieł”) lub też nazbyt przepuszczalne na zewnątrz, a niedostatecznie przepuszczalne wobec najbliższych (domy pełne gości, aby nie doszło do bliskości w rodzinie).

2. Pulsowanie kontaktu

W niezdrowych rodzinach nie ma bliskości. Lub jest jej nazbyt wiele, tak, że nie ma szans na separację i oddalenie. W zdrowych rodzinach nasz kontakt ze sobą działa na zasadzie pulsowania. Potrafimy kochać i być ze sobą w bliskości, potrafimy też być w oddaleniu jako wolne i samowystarczające jednostki. W zdrowych rodzinach nie ma miejsca na zaborczość. Bycie ze sobą jest dla nas raczej darem i radością, aniżeli zobowiązaniem i męką.

3. Tu i teraz

Członkowie zdrowych rodzin cieszą się ze wspólnej intymności mającej miejsce tu i teraz. Doceniają  ją. Jednocześnie nie zamartwiają się tym, że może mieć ona swój kres poprzez usamodzielnianie się dzieci czy czyjąś śmierć. Członkowie zdrowych rodzin uwielbiają być ze sobą blisko, jednocześnie czyjeś odejście (dobrowolne czy nie) nie jest dla nich końcem świata. Mają oni bowiem poczucie, ze wykorzystali każdą wspólną chwilę najlepiej jak umieli. Paradoksalnie bywa tak, że dużo trudniej radzimy sobie z rozstaniami, kiedy relacje nie dawały nam satysfakcji.

4. Dobre samopoczucie

W niezdrowych rodzinach jest smutno. W zdrowych – dużo radości, poczucia humoru, entuzjazmu i życzliwości. Wobec siebie, a także wobec innych. Nie ma to nic wspólnego z idealistyczną wizją świata. Członkowie zdrowych rodzin to realiści, widzący rzeczywistość bez zniekształceń. Ich kluczem do pozytywnego stosunku do życia nie jest fałszywy optymizm, a akceptacja. Siebie, bliskich i obcych.

5. Otwartość i szacunek

W niezdrowych rodzinach nie ma przyzwolenie na bycie autentycznym. W zdrowych rodzinach istnieje otwartość na wyrażanie siebie: swoich emocji (czasem trudnych jak złość) i przemyśleń. W zdrowych rodzinach jest miejsce na odmienną perspektywę tych samych sytuacji czy zdarzeń. W zdrowych rodzinach jest zgoda na sprzeciw. Członkowie zdrowych rodzin wiedzą, że pięknie się różnić jest rzeczą naturalną. Wyraźnie oddzielają także emocje od zachowań (jest przyzwolenie dla wszystkich uczuć, ale nie wszystkich zachowań).  Mają także zaufanie do dobrych intencji każdego z członka rodziny. Członkowie zdrowych rodzin mają na tyle poczucie bezpieczeństwa, że wiedzą, iż ich uczucia czy refleksje nie zostaną ocenione czy odebrane osobiście. Wiedzą, że autentyczne i szczere wyrażanie siebie nie będzie podstawą do zerwania więzi. Szacunek do odmiennych opinii dotyczy także osób z zewnątrz.

6. Oparcie

W niezdrowych rodzinach czujemy się samotni. W zdrowych – przeciwnie. Czujemy się wolni, swobodni, ale nie samotni. Wzajemne wsparcie dajemy sobie poprzez wspólne spędzanie czasu, charakterystyczne dla nas rytuały (wspólne posiłki, wakacje, inne),  uważne słuchanie siebie, rozmawianie (a więc nie monologowanie, ale wymianę myśli), bezinteresowną wymianę  wzajemnej pomocy. Członkowie zdrowych rodzin potrafią prosić o pomoc. Potrafią jej też udzielić. Ufają również w jej uzyskanie.

7. Zmiany

Dla niezdrowych rodzin każda zmiana, każdy stres jest wstrząsem. Dla zdrowych rodzin zmiany są z kolei naturalne. Dzięki takiej perspektywie zdrowe rodziny są na zmiany otwarte. Nawet jeśli nie są one do końca pożądane. Zdrowe rodziny mają niebywałą zdolność do radzenia sobie z kryzysami. Pomagają im w tym zasoby wewnętrzne (oparcie w sobie i w rodzinie) i zewnętrzne (krąg serdecznych przyjaciół, oparcie w religii lub innych duchowych wartościach). To nie jest tak, że w zdrowych rodzinach trudności i kryzysy nie występują. W zdrowych rodzinach trudności i kryzysy się pokonuje.

8. Decyzje

W niezdrowych rodzinach o wszystkim decydują rodzice nie poznawszy lub nie uwzględniawszy zdania dzieci. Lub też wszelkie decyzje oddaje się dzieciom – zupełnie na to nieprzygotowanym. W zdrowych rodzinach (o ile to tylko możliwe) wszelkie decyzje są konsultowane. W zdrowych rodzinach rodzice chcą poznać zdanie dzieci i na tyle ile mogą starają się je uwzględnić. Uwzględnić nie oznacza poczynić tak jak dzieci sobie życzą. W zdrowych rodzinach to rodzic podejmuje decyzje, ale nie arbitralnie. Wg. autorów „Żyć w rodzinie i przetrwać” ustrój w zdrowej rodzinie przypomina absolutyzm oświecony.

9. Korzenie i skrzydła

Kiedyś ktoś mądry powiedział, że rodzice powinni zaopatrzyć dzieci w dwie rzeczy – korzenie i skrzydła. Zdrowe rodziny dają swym członkom poczucie bezpieczeństwa, oparcia i tożsamości (korzenie) oraz poczucie wolności, swobody, energię, siłę i odwagę (skrzydła). Jest to możliwe dzięki bezwarunkowej miłości, akceptacji, wzajemnym szacunku, zdrowej dyscyplinie i stawianiu adekwatnych wymagań oraz całkowitemu wykluczeniu manipulacji, szantaży emocjonalnych, podwójnych komunikatów i nadkontroli.

10. Tętniące życie

Wg Skynnera i Cleese’a zdrowa rodzina bardziej przypomina rodzinę włoską, niż szwedzką. Jej  członkowie mówią szybko, przeskakują z tematu na temat, wymieniają myśli intensywnie, czasem sobie przerywając. W zdrowych rodzinach wiele rzeczy dzieje się równocześnie, panuje twórczy chaos. W zdrowych rodzinach tętni życie.

I na koniec

Cleese: „Nagle pojawił mi się w głowie obraz naszych Czytelników wpatrujących się i myślących: do diabła, czy ja spotkałem kogoś takiego?” Skynner: „No dobrze, a ilu zdobywców złotych medali olimpijskich znasz osobiście?”

* Na podstawie książek „Żyć w rodzinie i przetrwać” R. Skynnera i J. Cleese’a, „Jak żyć, żeby nie zwariować” Jacka Santorskiego oraz własnych obserwacji i przemyśleń

 

 

 

 

Toksyczna przyjaźń

Konstancja  (32) przyjaźni się z Justyną (32) od czasu studiów. Kiedy Konstancja poznała Seweryna (2 lata temu) relacja przyjaciółek zmieniła się. Justyna zaczęła być zazdrosna, choć w rozmowie temu zaprzeczała. Konstancja początkowo nie zwróciła uwagi, że Justyna rozmawia z nią jakby ją przepytywała. Kilkakrotnie zdarzyło się, że Justyna nie dotrzymała obietnicy dyskrecji. Co więcej informacje jakie „puściła w eter” nie były do końca zgodne z prawdą. Na zachowanie Justyny zwrócił uwagę Seweryn: „Nie wiem czy to jest „normalne”, żeby przyjaciółka obgadywała drugą. Mam też wrażenie, że Justyna robi wszystko, żeby skłócić Konstancję ze mną. Wydaje mi się, że odkąd Konstancja jest w związku przestała być na każde zawołanie Justyny. Justyna przestała być w centrum uwagi i nie może tego znieść. Dla mnie ta relacja nie jest zdrowa”.

Gabrysia (29) i Marika (30) poznały się w pracy. Bardzo szybko ich znajomość przerodziła się w przyjaźń. Tak przynajmniej nazywa ich relację Marika. Gabrysia nie ma pewności: „Z przyjaciółką powinnam mieć ochotę na spotkania. A ja już od dłuższego czasu nie mam. One mnie męczą. Nie wiem dlaczego. Niby jest miło, fajnie, ale potem czuję się jak wypluty balon. Marika dużo mówi i ma problem ze słuchaniem. Do tego ciągle jej coś we mnie nie pasuje. Kiedy zapytałam ją po co się ze mną w takim razie spotyka powiedziała, że przyjaciółka jest też od tego, żeby skrytykować. Może, ale ja czuję się przy niej jak ostatnia życiowa oferma.”

Czym jest przyjaźń?

Pewnie ile ludzi – tyle definicji. To tak jak ze związkiem. Dla jednych przyjaźń to poleganie na sobie  w każdej sytuacji, bycie w każdej potrzebie, zwierzanie się sobie ze wszystkiego, wielogodzinne pogaduchy i bycie na bieżąco ze wszystkim. Dla innych przyjaźń nie wymaga wymiany dziesiątków smsów dziennie, dla nich przyjaźń to porozumienie, które ma się ze sobą nawet po miesiącach czy latach niewidzenia. Dla mnie przyjaźń to relacja oparta na bliskości, porozumieniu (intelektualnym, emocjonalnym, duchowym) oraz autentycznej i bezinteresownej wymianie myśli, uczuć, gestów. Kwestie „techniczne” jak częstotliwość kontaktów ma znaczenie drugorzędne. W przyjaźni zawierają się dla mnie takie wartości jak: wzajemna sympatia, otwartość, szczerość, szacunek, poszanowanie odrębności i indywidualności, zaufanie, lojalność, dyskrecja, empatia, wsparcie, umiejętność słuchania, akceptacja. Według mojego pojmowania przyjaźni ta pozwala nam na bycie w pełni sobą i na rozwinięcie własnego potencjału. Relacja, która nas osłabia jest relacją toksyczną.

Przyjaźń toksyczna – po czym poznasz:

Co robi przyjaciel/przyjaciółka:

•    Wciąż Cię krytykuje. Pod krytyką nie czujesz życzliwej szczerości (ważnej w przyjaźni), ale satysfakcję i okrucieństwo. Forma krytyki jest urażająca.
•    Nie szanuje Twoich granic intymności i własności: jest wścibska/i, wypytująca/y, bez konsultacji czy zgody pożycza Twoje rzeczy.
•    Zalewa Cię informacjami o sobie, zupełnie Cię przy tym nie słuchając
•    Musi być w centrum uwagi. Nie daje Ci w relacji przestrzeni i uwagi.
•    Lekceważy Twoje sprawy i potrzeby
•    Pyta Cię o wszystko, sam/a nie odkrywając się przed Tobą
•    Kontaktuje się z Tobą tylko/głównie w sytuacji, kiedy czegoś potrzebuje. Kiedy jest dobrze – przepada.
•    Zawsze chce, żeby było po jej/jego. Gdy robisz coś wbrew jej/jego woli – obraża się, znika, irytuje się.
•    Ma wobec Ciebie nierealistyczne oczekiwania (żebyś był/a dostępna o każdej porze dnia i nocy)
•    Jest w jakiś sposób nielojalna/y (flirtuje z Twoim chłopakiem/dziewczyną)
•    Jest niedyskretna/y
•    Wykorzystuje intymne informacje na Twój temat przeciwko Tobie
•    Obmawia Cię za plecami
•    Roznosi na Twój temat plotki
•    Kłamie.
•    Jest o Ciebie zazdrosna/y
•    Jest o Ciebie zazdrosna/y
•    Nie wspiera Twojej samodzielności i rozwoju
•    Odbiera Ci moc sprawczą, siłę
•    Bezkrytycznie wzoruje się na Tobie. Nie mylić z inspiracją.

Co przeżywasz w relacji:

•    Na myśl o spotkaniu z przyjacielem/przyjaciółką odczuwasz podenerwowanie i niepokój i niechęć
•    Po spotkaniu źle się czujesz fizycznie (boli Cię głowa, brzuch)
•    W jej/jego obecności czujesz się z siebie niezadowolony/a
•    Twoja samoocena/mocne strony ulegają obniżeniu
•    Czujesz, że w relacji z drugą osobą musisz „chodzić na palcach”
•    Nie czujesz się swobodnie i naturalnie
•    Czujesz, że nie możesz być sobą
•    Czujesz się osłabiony/a, pozbawiony/a energii
•    Czujesz, że relacja podcina Ci skrzydła

Dlaczego wchodzimy w toksyczne relacje?

Wydawać by się mogło, że sytuacja jest prosta: rozpoznajemy, że nasza „przyjaźń” jest szkodliwa i wychodzimy z niej. Niestety, wiele z nas tkwi w toksycznych relacjach latami. Wynika to po części z tego, że rzeczywiście nie umiemy takich szkodliwych symptomów rozpoznać. Czujemy, że „coś jest nie tak”, ale nie do końca wiemy co. Albo tak bardzo odgrodziliśmy się od swoich uczuć i ciał, że nie czujemy. Diagnoza sytuacji to pierwszy krok do rozwiązania. Ale niewystarczający. Po rozpoznaniu powinna nastąpić zmiana. A ta bywa trudna, ponieważ „wstrzymują nas” różnorodne mechanizmy emocjonalno-psychologiczne  zachodzące w nas samych. Osoba zdrowa, stabilna, o dobrym oparciu w sobie, świadoma siebie prawdopodobnie nigdy w toksyczną relacje by nie weszła. Lub gdyby się w taką wdała – w miarę szybko by ją przerwała. Ale ponieważ znacząca większość z nas nosi w sobie różne emocjonalne deficyty – wchodzimy, a bywa, że zostajemy na długo, wikłając się coraz silniej. Zamiast wylewać wiadro oskarżeń w stronę „toksycznych przyjaciół” przyjrzyjmy się sobie. Co takiego się dzieje, że dałem/łam się w to wplątać?
Może moje wyobrażenie przyjaźni jest skrzywione? Może takie relacje tworzyli ważni dla mnie dorośli i to widziałem/łam, to znam? Może jestem jeszcze niedojrzała/y i moja wizja relacji także jest jeszcze niedojrzała? Może moje poczucie własnej wartości jest na tyle niskie, że nie potrafię się obronić przed czymś, co mi nie służy? Może z powodu braku wiary w siebie potrzebuję być od kogoś zależny? Może tak mi wygodnie, bo to wyręcza mnie z odpowiedzialności za siebie i swoje życie? Może potrzebuję się dowartościować przez fakt bycia blisko tej konkretnej osoby? Może mam tak duże deficyty uwagi i bliskości, że nie pogardzę nawet ich ochłapami? A może mam w sobie coś z masochisty (struktura osobowości masochistycznej)? A może tak naprawdę tak słabo siebie znam, że w ogóle nie wiem co mi służy a co nie i gdzie są moje granice?

Jak się z niej wyzwolić?

•    Przede wszystkim stale pogłębiać świadomość siebie.
Im bardziej będziesz siebie znał/a, tym trudniej będzie innym Cię uwikłać i zmanipulować. Im dokładniej będziesz znać swoje potrzeby i granice , tym łatwiej będzie Ci zarządzać swoimi relacjami. Im dogłębniej poznasz swoje „deficyty emocjonalne” i psychologiczne mechanizmy, które na Ciebie wpływają, tym swobodniej będzie Ci dokonać zmian.
•    Jeśli czujesz, że w Twojej „przyjaźni” coś Cię uwiera, ale nie masz pewności co i czy jest to z kategorii – „toksyczne” to:
– Ogranicz na jakiś czas kontakt z przyjacielem/przyjaciółką. To pomoże Ci z dystansu spojrzeć na Waszą relację. Przyjrzyj się swoim uczuciom. Czujesz się spokojniejsza/y? Brakuje Ci Waszych spotkań?
– Zrób bilans zysków i kosztów jakie ponosisz w danej relacji.
– Porozmawiaj z życzliwymi Ci bliskimi. Może ich obserwacje i uwagi wydadzą Ci się cenne? Kiedy jesteśmy w coś uwikłani trudno nam to uczciwie samemu ocenić.
•    Gdy uznasz, że relacja jest toksyczna:
– Jeśli z jakiegoś powodu chcesz daną relację utrzymać i też masz wiarę w to, że ta relacja jest w stanie przekształcić się w relację zdrową – możesz zaryzykować rozmowę (bądź serię rozmów) z przyjacielem. W rozmowie ważne jest, abyś nazwał/a jak Ty widzisz to co się dzieje. Koniecznym jest, abyś wyraźnie opisała/a jak wyobrażasz sobie relację po zmianie. To jest też moment na wyznaczenie granic przyjacielowi/przyjaciółce i na demaskację wszelkich manipulacji z jego/jej strony. Nie oskarżaj go/jej jednak, bo po pierwsze Ty też jednak brałaś/łeś w tym udział, a po drugie po takim ataku bliskość między Wami może okazać się niemożliwa. Jeśli przyjaciel będzie gotowy na usłyszenie trudnej prawdy o sobie, przyznanie się do swojego udziału w sprawie, przeprosiny oraz pracę nad sobą – możecie mieć szansę. Jednak moje obserwacje wskazują, że takie przekształcenie relacji jest trudne. Pytanie też czy rzeczywiście chcesz być blisko z kimś kto był wobec Ciebie nieuczciwy, nielojalny, kto Cię używał? Czasem jedyną możliwą odpowiedzią na toksyczność w relacji jest jej zerwanie.

Po czym poznasz, że Mu zależy?

Kinga (30) kilka tygodni temu poznała interesującego mężczyznę na jednym z portali randkowych. Kiedy miało dojść do spotkania nowo poznany pan przepadł. Kinga zastanawia się co się takiego stało, ponieważ sprawiał wrażenie, jak gdyby zależało mu na wejściu w kolejny etap znajomości..

Amelia (34) jest już na kolejnym etapie, tj. po poznaniu w serwisie i kilku dniach korespondowania online zaczęła umawiać się na spotkania. Po kilku wspólnych kawach i kolacjach potencjalny parter wycofał się, tłumacząc się dość zawile i enigmatycznie. Amelia jest tym zaskoczona. „Wydawało mi się, że mu się spodobałam i że jemu też zależy na kontynuowaniu znajomości”..

Łucja (41) również poznała swojego partnera za pośrednictwem internetu. Po niedługiej wymianie w sieci doszło do etapu randkowania. Łucja jest zdecydowana na kolejne kroki. Myśli o wspólnym zamieszkaniu. Jej partner nie jest do końca przekonany do tego pomysłu. Łucja zaczęła mieć wątpliwości czy jej partnerowi tak naprawdę zależy na ich związku..

Otóż to. Gdyby wiedzieć to czy jemu NAPRAWDĘ  zależy , o ile mniej miałybyśmy na swoim koncie wylanych łez, straconego czasu i niepotrzebnych złudzeń. Czy możemy to wiedzieć NA PEWNO? Nie. Nawet jeśli powtarza to milion razy dziennie. Bo może nas kłamać, mamić, manipulować, wykorzystywać. Czy możemy mieć przesłanki, które o tym świadczą? Owszem.

Po czym poznasz, że Mu zależy  – w sieci:

•    Odpowiada na wiadomości
Oczywiste? Okazuje się, że nie dla wszystkich. Po rozmowie z Kingą okazało się, że jej ukochany wielokrotnie miał w zwyczaju nie odpisywać, mimo, iż był wtedy online. Wytłumaczenie Kingi? Może nie zauważył, odszedł od komputera, może jest roztrzepany. Jednym słowem nierozgarnięty bidulek.
•    Inicjuje kontakt
Nie tylko odpowiada. Zaczepia Cię, zagaduje, pyta. Na pytanie do Kingi o proporcje nawiązywanego kontaktu ze strony jej i jej rozmówcy odpowiedziała: 30 do 70% na moją korzyść. Albo i niekorzyść.
•    Nie doprowadza do długich przerw w kontakcie
Kinga powiedziała, że kiedy ona nie zainicjowała kontaktu mogli nie rozmawiać nawet dwa tygodnie. Pamiętaj – jeśli mu zależy chce mieć z Tobą kontakt.
•    Dąży do pogłębienia wiedzy na Twój temat
Jest Ciebie ciekawy. Ciebie – Twoich zainteresowań, przemyśleń, emocji, a nie tylko tego jakie lubisz pozycje. Chce o Tobie wiedzieć jak najwięcej, ale nie przekraczając granicy wścibskości czy dobrego smaku.
•    Chce się spotkać
Kinga wyszła z założenia, że jej rozmówca także liczy na spotkanie. Ale poznając bliżej historię bohaterki trudno powiedzieć na jakiej właściwie podstawie. To Kinga na nie napierała, a pan się w którymś momencie uprzejmie zgodził. A potem zniknął. Czytaj wysyłane sygnały.

Po czym poznasz, że Mu zależy – etap randek:

•    Znajduje czas
I znów może wydawać się to oczywiste. Ale dla niektórych nie jest. Amelia widziała, że właściwie od początku jej wybranek ma problemy ze znalezieniem czasu na spotkanie. Tłumaczyła go byciem wyjątkowo zajętym. Ba, nawet przeszło jej przez myśl, że to w sumie całkiem dobrze, że jest taki pracowity i obowiązkowy. Drogie Panie – jeśli mężczyzna chce, to może. Kropka.
•    Dzwoni
Zapytałam Amelię czy skoro Pan był tak zajęty, że spotkać mu się było trudno, to czy chociaż dzwonił, pisał smsy? Amelia: „Jak, skoro był zajęty?”. Mężczyzna Tobą zainteresowany o Tobie myśli i do Ciebie tęskni. I daje temu wyraz.
•    Jest spięty
Czy jeśli Ci na czymś nie zależy masz w zwyczaju się spinać? Większość ludzi nie ma. Ale jeśli zależy – nerwy są obecne. Tu jest podobnie. Mężczyzna spięty sprawia wrażenie jakby nie do końca wiedział co ze sobą zrobić. Przejawia współruchy (bawi się serwetką, włosami). Bywa, że milczy lub nie do końca potrafi się wysłowić, lub też nieco kompulsywnie zagaduje potencjalna ciszę. Możesz mu to spokojnie wybaczyć.
•    Stara się zrobić na Tobie wrażenie
I robi to na różne sposoby. Wyglądem – wciąga brzuch, pręży biceps. Zachowaniem – czasem szarmanckim, czasem kogucim. Pragnie Ci zaimponować. Może nawet trochę się popisuje. Rozpieszcza Cię. On chce Cię po prostu „zdobyć”.
•    Mowa ciała
Nawiązuje kontakt wzrokowy. Jego źrenice są pełne. Kiedy się do Ciebie śmieje śmieją się też jego oczy i mięśnie wokół nich. Jego stopy i kolana skierowane są w Twoim kierunku. Szuka okazji, żeby Cię dotknąć. Jego tonus mięśniowy jest lekko napięty (nie jest mu wszystko jedno, więc się nieznacznie spina, ale nie jest napięty jak struna wyrażając Twój dotyk mnie parzy).
•    Przedstawia Cię bliskim
Przyjaciołom, znajomym, rodzinie. Mówi o Tobie, a nawet się Tobą chwali. Jesteś coraz bardziej obecna w jego życiu. Chętnie też odpowie na zaproszenie do Twoich bliskich, choć je przeżywa i trochę się nim stresuje.
•    Potrafi zrezygnować z czegoś ważnego
Uwielbia wypady z kolegami w góry/mecze siatkówki w telewizji/sklejać modele/grać w sobotę rano w tenisa/etc, ale Ty go poprosiłaś o pomoc w przeprowadzce przyjaciółki. Albo w tym czasie jest najnowszy film Woodiego Allena, który koniecznie chcesz zobaczyć. Albo co gorsza – najnowsza komedia ze scenariuszem Richarda Curtisa. Kiedy był sam nic nie było w stanie odwieźć go od swoich zajęć. Ty jesteś. Więc mimo meczu/treningów/kolegów – pomaga, wspiera, ogląda. Robi to dla Ciebie, bo Ty tego potrzebujesz, bo Ty to lubisz i masz z tego radość.
•    Jest otwarty na kolejne etapy
Zaczyna coraz częściej uwzględniać Cię w swojej codzienności. Coraz częściej pojawiasz się też w jego planach na przyszłość, choćby miałby to być na początku przyszły weekend czy wakacje. Może nie być jeszcze gotowy np. na wspólne zamieszkanie, ale przynajmniej nie unika rozmów na ten temat. Jednym słowem nie sztywnieje na myśl o zacieśnieniu relacji.

Po czym poznasz, że Mu zależy – w życiu:

•    Mówi „My”
Słowa „My”, „Nas” nie więdną mu w gardle, tak jak to się dzieje u ukochanego Łucji: „Teraz sobie uświadamiam, że nigdy nie padło z jego ust to magiczne słowo. Jak mogłam nie zwrócić na to uwagi? Nawet ostatnio jak dzwoniła jego mama słyszałam jak mówi „ja i Łucja”, ale nigdy „my”.”
•    Po czynach go poznacie
Nie tylko deklaruje, że kocha, że tęskni, że pragnie, ale też działa. Łucja opowiada o swoim wybranku: „Mówi, że kocha, ale jak go o coś proszę prawie nigdy nie może. Jak go potrzebuje jego akurat nie ma. Moja znajoma zapytała mnie kiedyś skąd ja wiem, że on mnie kocha. Zatkało mnie. No..mówi to. I nic ponadto.” Pamiętaj – „prawdziwego”, dojrzałego mężczyznę i jego uczucie do Ciebie poznasz po tym co i ile dla Ciebie robi. Nie mówi.
•    Potrafi zrobić wiele
No właśnie. Zrezygnować z czegoś ważnego. Coś odwołać. Przyjechać, mimo że ma nie po drodze. Pomóc, mimo zmęczenia. Dla mężczyzny zakochanego czy kochającego niewiele jest rzeczy niemożliwych. Trudności nie są trudne. One potrafią go napędzać. Mężczyźnie, któremu zależy  – SIĘ CHCE. Chce mu się zaspokajać Twoje potrzeby. Sprawiać Ci przyjemność. Dawać Ci radość. Robić coś z myślą o Tobie. Pomagać. Dać coś od siebie. Mężczyzna, któremu zależy stara się być dla Ciebie lepszym człowiekiem.

Pewności czy gwarancji na to, że Mu zależy nie będziemy mieć nigdy. Nawet powyższe sugestie niekiedy mogą nie oddawać faktycznego stanu rzeczy. Może się bowiem zdarzyć tak, że wybrany przez Ciebie mężczyzna jest na tyle nieśmiały, że inicjowanie kontaktu sprawia mu ogromną trudność, dlatego też robi to rzadko i bardziej czeka na kontakt od Ciebie. Może być i tak, że poznając danego mężczyznę nieszczęśliwie trafiłaś na jego wyjątkowo szaleńczy okres w pracy (ważny projekt, szansa awansu) i Twój bardzo zaangażowany wybranek naprawdę chodzi na rzęsach i nie ma czasu prawie na nic. Dlatego odradzam, aby powyższe wytyczne czytać w sposób dosłowny i traktować jako wyrocznię. Pamiętaj, że kwestie ludzkiego zachowania, jego emocji i relacji to jednak nie matematyka, gdzie 2 + 2 zawsze daje 4. Oprócz wiedzy na temat tego co świadczy o tym, że Mu zależy bardzo ważne jest, abyś poznała też jego indywidualny sposób starania się. Każdy bowiem inaczej okazuje swoje uczucia. Sugestie, z którymi dziś się zapoznałaś mają pomóc Ci w jednym – w zaprzestaniu ignorowania sygnałów, które z dużym prawdopodobieństwem wskazują na fakt, że niestety, ale Tobie zależy znacznie bardziej. Mają Ci pomóc przejrzeć na oczy, kiedy on nie robi nic, co wskazywałoby na to, że jest Tobą zainteresowany, a Ty nie chcesz tego widzieć mówiąc: „On mnie kocha, ale jeszcze o tym nie wie” czy  wiecznie go usprawiedliwiając: „Jemu zależy, ale nie może/potrzebuje czasu/nie jest gotowy/ ma niepoukładane życie..”. Mężczyzn, którym zależy wam życzę:)

Po czym poznasz, że Jej zależy?

Jakub (28) kilka tygodni temu poznał interesującą dziewczynę na jednym z portali randkowych. Kiedy miało dojść do spotkania dziewczyna jednak zniknęła. Kuba zastanawia się co się takiego stało. Był przekonany, że jej też zależało na wejściu w kolejny etap znajomości..

Aleks (35) jest już na kolejnym etapie, tj. po poznaniu w serwisie i kilku dniach korespondowania online zaczął umawiać się na spotkania. Po paru wspólnych  kolacjach pani wycofała się, nie dając jednoznacznej odpowiedzi dlaczego. Aleks jest tym zaskoczony.

Jan (46) również poznał swoją partnerkę za pośrednictwem internetu. Są ze sobą od kilku miesięcy. Jan jest zdecydowany na kolejne kroki. Myśli o wspólnym zamieszkaniu. Jego partnerka nie wyraża jednak do pomysłu szczególnego entuzjazmu. Janek tego nie rozumie. Ma wątpliwości czy jego partnerka myśli o nim poważnie i czy jej właściwie zależy.

Otóż to. Gdyby wiedzieć to czy Jej NAPRAWDĘ  zależy.. O ile mniej mieliby Panowie złamanych serc i niepotrzebnych złudzeń. Czy można to wiedzieć NA PEWNO? Nie. Nawet jeśli powtarza to milion razy dziennie. Bo może kłamać, mamić, manipulować, wykorzystywać. Tak, niestety. Panie też to potrafią i bywa, że niestety czynią. A czy możemy mieć przesłanki, które o tym świadczą? Owszem.

Po czym poznasz, że Jej zależy  – w sieci:

Kontakt
Niektóre kobiety chętnie kontakt inicjują, ale z powodu różnych mitów i przekonań dotyczących tego, że „kobiecie nie wypada”, że „mężczyzna jest od tego” wiele też tego nie robi. Nawet jeśli ma ochotę.  Zwróć więc raczej uwagę na to czy na kontakt odpowiada. Bo brak inicjatywy ze strony kobiety może Cię po prostu zmylić. Ważnym wskaźnikiem jest też to czy kobieta doprowadza do długich przerw w kontakcie, mimo Twoich „zaczepek”. Jeśli jej zależy, to nawet przy stosowaniu gry pt „niech jeszcze poczeka, pokażę mu, że nie jestem na każde jego zawołanie” przerwy te nie powinny być skrajnie długie. Pojęcia „skrajnie” i „długie” są nieprecyzyjne, ale na to niestety nie ma przepisu. Skorzystaj z męskiej intuicji.
Jest Ciebie ciekawa
Nie interesują ją jedynie rozmowy o pogodzie i muzyce. Jeśli naprawdę myśli o Tobie poważnie – chce o Tobie coś widzieć. Więc pyta.
Chce się spotkać
Nie wydłuża w nieskończoność kontaktu w sieci bez szansy na spotkanie face to face. Chętnie przystaje na propozycję poznania się w „realu”. Może się go obawiać, ale jeśli naprawdę jej zależy – powinna dać radę się przełamać.

Po czym poznasz, że Jej zależy – etap randek:

Kontakt
Bywa, że inicjuje, ale jednak nie zawsze i często też nie wprost. Raczej poszuka pretekstu do spotkania (zepsuty samochód, pomoc przy malowaniu ścian), niż zaprosi Cię do kina. Gros kobiet jest zdania (choć naturalnie nie wszystkie), że to jednak mężczyzna jest od inicjowania,. Ponadto wśród wielu kobiet pokutuje przekonanie, że to co mężczyzn interesuje i podnieca to kobieca niedostępność. Stąd oddawanie pola panom. Ale nawet jeśli kobieta kontaktu nie zainicjuje, to będzie się wkurzać (co może okazać w różny sposób), jeśli Ty tego przez dłuższy czas nie zrobisz. Szczególnie wtedy, kiedy zainicjowałeś, a potem nie podtrzymałeś. Jeśli jesteś ochrzaniany, że nie piszesz i nie dzwonisz – możesz liczyć, że Twojej wybrance zależy.
Spotkania
Na propozycję spotkania chętnie przystaje. Nie zwodzi Cię tygodniami, że teraz nie ma czasu, że może innym razem. I pojawia się. Nie odwołuje kilka razy pod rząd, pod byle pretekstem. Nie spóźnia się, a przynajmniej nie zawsze i nie więcej niż 15 minut. Ma szacunek do Twojego czasu.
Jest spięta
Nie bardzo bardzo, bo to mogłoby świadczyć raczej o tym, że Cię nie trawi, ale na pewno trochę tak. Może się to przejawiać pewną niezbornością w ruchach czy słowach, nerwowym śmiechu, krępującej ciszy.
Mowa ciała
Rzuca Ci przeciągłe spojrzenie lub gdy jest bardziej nieśmiała – speszona spuszcza wzrok. Ma rozszerzone źrenice i rumieńce na policzkach. Jej oczy są szkliste. Kiedy mówi – nachyla się w Twoją stronę. Kiedy słucha – kokieteryjnie przechyla głowę w bok. Dotyka miejsc, które są uznawane za erogenne i/lub tych, na które chce, byś zwrócił uwagę (szyja, dekolt). Bawi się włosami. Oblizuje usta.
Dotyk
Nie cofa ręki przed dotykiem. Sama też szuka okazji do tego, żeby Cię dotknąć. Pod byle pretekstem przytula się do Ciebie. Kiedy ją całujesz – wtula się w Twoje ramiona.
Flirt
Są kobiety, które tego nie potrafią lub/i nie lubią. Są kobiety, które nie mają nic z kokietki. Ale większość jakoś na swój sposób stara się Cię uwieźć. Nie po „męsku” czyli przez inicjowanie spotkań, zasypywanie prezentami czy romantyczne wycieczki, ale poprzez
subtelne erotyczne gesty czy zaczepki słowne.
Uśmiech
Kiedy Cię widzi – uśmiecha się szczerze. Śmieją się do Ciebie jej oczy. Śmieje się Twoich żartów.
Stara się zrobić na Tobie wrażenie
Jak? Przeważnie jednak wyglądem. Czyli na spotkania robi się na przysłowiowe bóstwo. Stroi. Ale też zaczyna nagle interesować się tym czym Ty. Niejednokrotnie może Cię zaskoczyć wtrąconą informacją na dany temat.
Rozmowy
Podczas wspólnych rozmów chętnie mówi o sobie, ale nie jedynie. Uważnie Cię też słucha. Dzieje się tak z co najmniej trzech powodów: szanuje Cię, jest Ciebie autentycznie ciekawa, chce wychwycić dla niej cenne informacje (czy jesteś sam, jak długo, jak wyglądała Twoja erotyczna przeszłość, czego teraz szukasz, etc). Zadaje Ci też pytania. Bardziej lub mniej dyskretnie próbuje wybadać Twoje stanowisko w ważnych dla niej sprawach (czy lubisz dzieci, czy masz dobrą pracę, co sądzisz na temat partnerskiego podziału obowiązków, etc).
Przedstawia Cię bliskim
To dla większości kobiet ma ogromne znaczenie. Aby jej ukochanego poznali jej przyjaciele, znajomi, rodzina. Jeśli tego unika lub nawet o Tobie nie mówi – sygnał jest niepokojący.
Miejsca publiczne
Kiedy wyjdziecie z ciemnego kina, zadymionego baru czy kameralnej restauracji – zachowuje się naturalnie czyli tak jak wtedy, kiedy jesteście sami (no prawie). Nie unika pokazywania się z Tobą w miejscach publicznych, nie wstydzi się Ciebie, co więcej – sprawia wrażenie jakby chciała ogłosić całemu światu, że jest szczęśliwa, a Ty jesteś jej ukochanym.
Iiii
Ładnie się do Ciebie zwraca, używa zdrobnień. Wykazuje aprobatę dla tego co mówisz i robisz. Docenia Cię i komplementuje. Jest zazdrosna.

Po czym poznasz, że Jej zależy – w życiu:

Dbanie
Większość kobiet wyraża swoje zaangażowanie w dbaniu, trosce  i opiekowaniu się. Nie wszystkie, są takie, które tego nie lubią, ale mówimy o większości. Niektóre skupiają się na dbaniu o siebie, m.in. po to, żeby podobać się swojemu mężczyźnie (oprócz oczywiście sobie, co uważam jednak za najważniejsze). Inne na dbaniu o dom, jego ognisko. I to też robią na różne sposoby. Jeszcze inne większość swojej uwagi poświęcają na dbanie o partnera. Niezależnie od tego o co kobieta lubi dbać – kiedy przestaje to robić to jest to niepokojące.
Wspólny czas
Nadal chce spędzać z Tobą czas. Chętnie odpowiada na propozycję romantycznego weekendu czy wakacji. Jeśli nie lubi wyjeżdżać – zagospodaruje ten czas w inny sposób.
Rozmowy
Chętnie rozmawia, opowiada o sobie i o tym co jej się dzieje w życiu. Zwierza się, mówi o emocjach. Jest też zainteresowana tym co u Ciebie. Drażni ją, kiedy rozmowy są czysto informacyjne. Zaangażowana kobieta wyraźnie potrzebuje czegoś więcej.
Seks
Nie unika zbliżeń lub nie przez dłuższy czas. Ewentualnie, kiedy to robi, a powodem nie jest fakt, że powoli traci zainteresowanie związkiem jest gotowa na ten temat rozmawiać (bo zmęczenie, bo źle się ze sobą czuje, bo jest napięta z powodu sytuacji w pracy lub między Wami).
Zadowolenie
Oczywiście smutek i przygnębienie mogą mieć całą masę przyczyn, niekoniecznie związanych ze związkiem. Ale kobieta, która gaśnie, więdnie, gnuśnieje może być sygnałem dla związku, że ta powoli obojętnieje.

Pewności czy gwarancji na to, że Jej zależy nie będziecie mieć Panowie Drodzy nigdy. Nawet powyższe sugestie niekiedy mogą nie oddawać faktycznego stanu rzeczy. Może się bowiem zdarzyć tak, że wybrana przez Ciebie kobieta jest notoryczną spóźnialską i jej niepunktualność o niczym innym poza jej drażniącą skłonnością nie świadczy. Inny przykład – Twoja wybranka z założenia nie gotuje i nie sprząta, najchętniej zleciłaby to pani (panu niestety rzadziej) do pomocy. Jej brak zaangażowania w sprawy tzw. ogniska domowego nie muszą być przesłanką do wyciągania zbyt pochopnych wniosków. Ot, taki typ. Dlatego odradzam, aby powyższe wytyczne czytać w sposób dosłowny i traktować jako wyrocznię. Pamiętajcie Panowie, że kwestie ludzkiego zachowania, jego emocji i relacji to jednak nie matematyka, gdzie 2 + 2 zawsze daje 4. Oprócz wiedzy na temat tego co świadczy o tym, że Jej zależy bardzo ważne jest, abyś poznał też jej indywidualny sposób starania się. Każdy bowiem inaczej okazuje swoje uczucia. Sugestie, z którymi dziś się zapoznałeś mają pomóc Ci w jednym – w zaprzestaniu ignorowania sygnałów, które z dużym prawdopodobieństwem wskazują na fakt, że niestety, ale Tobie zależy znacznie bardziej. Mają Ci pomóc przejrzeć na oczy, kiedy ona nie robi nic, co wskazywałoby na to, że jest Tobą zainteresowana a Ty nie chcesz tego widzieć mówiąc: „Ona mnie kocha, tylko jeszcze o tym nie wie” czy  wiecznie ją usprawiedliwiając: „Jej zależy, ale nie może/potrzebuje czasu/nie jest gotowa/ ma niepoukładane życie..”. Kobiet, którym zależy Wam życzę:)

Duch Związku

Nina (36) i Wojtek (37) są ze sobą od 12 lat, od 10 małżeństwem. Mają 9 letniego syna. Zgłosili się do mnie wspólnie, ale na wyraźną prośbę Wojtka. Nina nie widziała potrzeby takiej konsultacji. Wojtek był zdania, że w ich małżeństwie dzieje się coś niepokojącego i to już od kilku lat. Mówił głównie o braku bliskości. Wojtek: „Wstajemy rano prawie ze sobą nie rozmawiając. Wymieniamy tylko komunikaty dotyczące logistyki bieżącego dnia. Rozchodzimy się na całe dnie, każdy do swoich światów. W ciągu dnia dzwonimy do siebie tylko w sprawach technicznych. Popołudnia lub wieczory spędzamy niby razem. Mówię niby, bo tak naprawdę dla mnie siedzenie przed telewizorem nie jest wspólnym czasem. Bywa, że pojedziemy całą rodzina na rowery lub pójdziemy na basen, ale wtedy nasza uwaga skupiona jest na dziecku. Wakacje, owszem, ale tam też głównie jesteśmy rodzinnie, a nie we dwoje. Kiedy mówię o tym Ninie ona robi minę, jak gdyby nie wiedziała o co chodzi. Twierdzi, że marudzę i że szukam dziury w  całym. Że przecież jest nam dobrze.” Nina potwierdza, że nie widzi problemu. Nina: „Mamy wszystko co jest nam potrzebne. Piękny, zadbany dom, kochanego syna, siebie. Inni mogą nam tylko zazdrościć. I zazdroszczą, wiem to. Mnie jest dobrze. To on ciągle wymyśla. Chce, żeby nasze życie wyglądało jakbyśmy mieli po 20 lat. A życie tak nie wygląda.”
Faktycznie. Patrząc z boku mogłoby się wydawać, ze Nina i Wojtek tworzą szczęśliwą rodzinę. Mieszkają w przepięknym domku z ogrodem, przy którym Nina realizuje swoje pasje ogrodnicze. Jest w nim też miejsce na siłownię dla Wojtka. Jest 9 letni Ksawery, który uczy się w prywatnej szkole i gra w tenisa. Są dwa psy. Są coroczne wakacje za granicą. Nie ma krzyków, kłótni. Nie dzieją się żadne dramaty. Nikt nikogo nie zdradza. Ktoś mógłby pomyśleć – Ci to mają szczęście. Tylko okazuje się, że Wojtek nie jest szczęśliwy. Mimo wszystko – Wojtek na swój sposób cierpi. Dzieje się tak, ponieważ Wojtek widzi, ze jego związek od kilku lat staje się martwy. Widzi, że to, co jest energią związku, jego życiem – Duch Relacji – umiera. A może nawet już umarł. Pojawia się pustka, obojętność. Wojtek nie jest wobec swojej żony i wobec swojego związku obojętny. Ale nie można utrzymać Ducha Związku samemu.
Czym jest ów magiczny Duch Związku? Dla mnie to bliskość, intymność, więź między partnerami. Jego przeciwieństwem jest właśnie pustka i obojętność. Wielu psychologów jest zdania, że to wcale nie silne emocje, nawet takie jak złość czy żal do partnera są prawdziwym zagrożeniem dla związku, ale jego powolny rozkład objawiający się wzajemną (lub jednej ze stron) obojętnością. W obojętności bowiem kryje się brak nadziei, brak chęci, brak mocy sprawczej, rezygnacja. Wojtek jest świadomy tego, co się w jego związku dzieje. Nina nie. Deklaruje wręcz, że to co jest jej odpowiada. Jednak kiedy zaczęłam dopytywać okazało się, że Nina odczuwa jednak pewne symptomy tego, że nie wszystko jest w porządku: migreny, spadek odporności, utrata ogólnej witalności życiowej. Do tej pory nie wiązała ich jednak z sytuacją w związku. Wojtek potwierdza: „Kiedy się poznaliśmy Nina była nie tą kobietą. Teraz stała się jakaś smutna, sztywna, spięta.” Kiedy żyjemy w związku pustym bywa, że tak jak Nina pozornie możemy nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji. Bywa też, że dokonujemy pewnych racjonalizacji czy „usprawiedliwień” obecnej sytuacji. Tak jak Nina z resztą. Nina zdradzała wiele różnych przekonań, które miały ją „chronić” przed ujrzeniem zaistniałego stanu rzeczy w jej relacji: „Wszyscy tak żyją, o co Ci chodzi?”, „Nie mamy już dwudziestu lat”, „W życiu nie można mieć wszystkiego”, „Każdy związek wcześniej czy później się wypala”, „Niektórzy chcieliby żyć tak jak my”. Część z powyższych przekonań, jak i jeszcze parę innych mogły wręcz doprowadzić do tego jak wygląda obecnie sytuacja w związku Niny i Wojtka. Nie tylko szkodliwe są mity na temat miłości i związków o dwóch połówkach jabłka, księciu na białym koniu, idealnym dopasowaniu i nigdy niegasnącym płomieniu namiętności. Niebezpieczne są także przekonania, które hamują Ci drogę do poprawy jakości Twojego związku. Jeśli uwierzysz, że „każdy związek po kilku latach staje się martwy”, „miłość jest tylko w książkach”, „życie to nie zabawa”, „po ślubie to już nie to samo”, „miesiąc miodowy nie trwa wiecznie” , „nie można od życia oczekiwać zbyt wiele” itp. to kiedy okaże się, że w Twoim związku coś zanika, umiera – zamiast go leczyć, wskrzeszać – Ty pozwolisz mu stać się nieżywym. Tak jak Nina.
Czy w Twoim związku jego Duch jest obecny?
•    Czy czujesz się przy partnerze blisko i bezpiecznie?
•    Czy lubisz jego towarzystwo?
•    Czy chcesz i lubisz spędzać czas z partnerem?
•    Czy macie wspólne pasje?
•    Czy macie wspólne rytuały?
•    Czy lubicie ze sobą rozmawiać?
•    Czy gdy go nie ma tęsknisz i brakuje Ci go?
•    Czy chcesz się dzielić z nim swoimi przeżyciami i przemyśleniami?
•    Czy to jemu pierwszemu chcesz opowiedzieć o tym co Ci się dziś przytrafiło?
•    Czy jesteś zaciekawiony życiem swojego partnera, tym co myśli i co czuje?
•    Czy zależy Ci, by czuł się dobrze, zależy Ci, żeby go nie ranić?
•    Czy masz potrzebę dotyku (tego erotycznego, ale nie jedynie)?
•    Czy martwisz się o niego (kiedy choruje lub kiedy późno wraca)?
•    Czy znasz jego wady, słabości czy szkodliwe nawyki, a  mimo to chcesz z nim być?
•    Czy partner zna Twoje wady, słabości czy szkodliwe nawyki, a mimo to chce być z Tobą?
•    Czy masz poczucie, że dobrze go znasz (wiesz co oznacza dana mina czy gest, wiesz co lubi i o czym marzy)?
•    Czy macie swój własny kod porozumiewania się (specyficzne słowa, które oznaczają coś tylko dla Was etc)?
•    Czy macie za sobą jakiś poważniejszy kryzys, który zażegnaliście  z powodzeniem i jesteście razem?
•    Czy na myśl o waszej wspólnej przeszłości robi Ci się dobrze i ciepło?
•    Czy jest obecny w Twoich marzeniach i planach na przyszłość?
•    Czy chcesz mieć z nim wspólne..dziecko, mieszkanie, psa (wybierz co Ci odpowiada, a może wszystko to i jeszcze wiele więcej)?
•    Czy myślisz i mówisz o Was „My”?
•    Czy się z nim/nią i przy nim/niej śmiejesz?
•    Czy związek jest dla Ciebie rozwijający?
•    Czy czujesz się rozumiana/y?
•    Czy czujesz się piękna/y?
•    Czy czujesz się doceniona/y?
•    Czy czujesz się dla niego/niej ważna/y?
•    Czy czujesz się kochana/y?

Tu pojawia się pytanie czy Duch Związku jest kwestią szczęścia, że jednym jest dane, aby był on obecny czy też mamy wpływ na jego obecność. Choć samo sformułowanie Ducha Związku może brzmieć magicznie, to tak jak już wspomniałam ów Duch to nic innego jak bliskość, intymność, energia, wzajemna wymiana, więź. A o te można dbać, wspierać. Jak? To jest oczywiście kwestia do pewnego stopnia indywidualna, bo dla jednych karmieniem Ducha Związku będzie dbanie o dom i jego ognisko, dla innych wspólne eskapady w Himalaje. Ale z pewnością wspólne rozmowy, czas, rytuały, pasje, słuchanie siebie nawzajem, wzajemna pomoc, śmiech, wspólne pokonywanie trudności są dobrym pokarmem dla Waszego Ducha.

A co z naszymi bohaterami? Nina zrobiła pierwszy krok. Przestała zaprzeczać temu, że jest dobrze. Uświadamia sobie dlaczego do tej pory nie chciała tego widzieć. Bo widzieć nie jest lekko. Zobaczysz – boli. I też gdy widzisz zdajesz sobie sprawę, że dobrze coś z tym zrobić. A czasem brakuje na to sił. Ale bez tego żyjemy jakby nie żyjąc. A na pewno nie w pełni. Związek to nie ciągła sielanka czy wieczny miesiąc miodowy. Ale między sielanką a pustką jest coś jeszcze. Jest życie związku – jego Duch.

Jak uwierzyć w miłość?

Nastka (31) jest samotna. Do tej pory nie była w poważnym związku. Owszem, ma na swoim koncie kilka randek, ale nigdy nic z tego nie  wychodziło. Powoli zaczyna tracić wiarę w to, że jeszcze spotka tego jedynego.

Mikołaj (35)  jest rozwiedziony. Żona zdradziła go z kolegą z pracy. Mikołaj ma w sobie dużo żalu, złości. W gniewie wyrzuca z siebie, że „kobietom nie można ufać”, że „nigdy już się nie zaangażuje, że przestał wierzyć w miłość do grobowej deski”.

Klara (36) aktualnie jest sama, ale była w kilku poważniejszych relacjach. Żadna z nich nie zakończyła się happy endem. Mówi Klara: „Nie mam szczęścia do facetów. Każdy  z nich okazał się kimś, z kim nie chcę spędzić reszty życia. Chyba muszę sobie dać spokój. Może nie jest mi pisany szczęśliwy związek?. Może mama miała rację, że dziś prawdziwych facetów już nie ma? Z resztą ona też jest sama.”

Trzy najczęstsze okoliczności przyrody, w wyniku których nasza wiara w miłość i udany związek zaczyna słabnąć: permanentna samotność i brak jakichkolwiek doświadczeń, poważne zranienie i zawód miłosny, pesymistyczne doświadczenia z poprzednich związków.
Nastka, Mikołaj i Klara w głębi serca bardzo chcieliby uwierzyć, że czas na miłość w ich życiu jest jeszcze przed nimi. Tylko czy to nie naiwność? No i przede wszystkim – jak to zrobić?

1.    Daj sobie czas
Jesteśmy potwornie niecierpliwi i mamy wobec siebie i rzeczywistości nierealne oczekiwania. Widzę to w gabinecie. Bywa, że rozstajemy się po latach związku i chcemy od razu kogoś poznać. Nie dajemy sobie szansy i czasu na przeżycie rozstania, przeanalizowanie sytuacji i domknięcie poprzedniego etapu. Mikołaj w rozmowie powiedział mi, że nikt mu się nie podoba. A z żoną rozstał się ZALEDWIE pół roku temu. Dla mnie to naturalne. I zrozumiałe, że potrzebuje czasu.
2.    Nie użalaj się nad sobą
Łatwo przychodzi nam rezygnowanie. Zdarza się, że ktoś nas zranił lub mamy w tej materii trochę pod górkę, a już się poddajemy i obrażamy się na rzeczywistość. Słyszę od pacjentów: „Jak oni są tacy beznadziejni to ja dziękuję”, „Nie chcę być drugi raz zraniony”, „Wolę być sam, skoro mi nie wyszło”. Rozumiem emocje, które muszą wybrzmieć czy zmęczenie niepowodzeniem. Z drugiej jednak strony rozczarowania, ból, rozstania są wpisane w nasze życie. Są one nawet powszechne. Spotykają wielu, nie tylko nas. One bolą, ale tak mało mamy tolerancji na niepowodzenia w życiu. Odpłaczmy swoje, a potem w drogę,. Przecież nie jesteśmy z cukru. Coś Cię przygniotło – tylko od Ciebie zależy czy wstaniesz i co podniesiesz. Czy widzieliście, żeby małe dziecko rezygnowało z chodzenia tylko dlatego, że dwa razy boleśnie upadło na pupę?
3.    Dobra decyzja
Jeden z naszych bohaterów Mikołaj kiedy do mnie trafił był pełen złości i żalu. W bólu wykrzyczał na jednym ze spotkań, że ponieważ został tak skrzywdzony już nigdy nie pozwoli sobie zbliżyć się do kogoś. Mówił to w emocjach, a w emocjach zdarza nam się mówić różne rzeczy. Ale niektórzy z nas zdają się utrzymywać decyzje podjęte pod wpływem emocji już po ich ochłonięciu. Czasem jest to decyzja absolutnie świadoma, bywa też że nie. Zawsze mnie to bardzo smuci. Zadaję sobie wtedy pytanie czy warto siebie karać tak okrutnie i za co? Czy przez to, że życie wymierzyło nam policzek mamy nadstawiać drugi? Z jakiego powodu? W imię czego? Dostajemy kopniaka i zamiast wygoić siniak, żeby móc iść dalej my wymierzamy sobie kolejne. Podejmij decyzję, że właśnie dlatego, że Cię skrzywdzono teraz zrobisz w swoim życiu cos fajnego. Czy warto z powodu jakiegoś drania (płci dowolnej) odbierać sobie prawo do radości i miłości?
4.    Wspieraj się optymistycznymi przykładami
Tracisz wiarę? Rozejrzyj się wokół. Czy naprawdę wszyscy, których znasz zakochani byli tylko raz? Czy nikt się nie podniósł po rozstaniu? Czy nikt nie ma udanej relacji? Z pewnością znajdziesz przykłady, które mogą Cię dobrze natchnąć. Przykłady z życia, z książek (biograficznych, nie romansów). Po co to robić? Żeby nie stracić nadziei. Bo ta potrafi przenosić góry. Żeby wysłać do świata przekaz pt. wierzę. I zwiększyć sobie szansę na to, że wszechświat odpowie.
5.    Przyjrzyj się swoim związkom
Nasza bohaterka Klara miała kilka poważniejszych relacji, ale się one rozpadały. Klara uważa, że ma pecha do mężczyzn. Ale kiedy zaczęłyśmy analizować jej relacje okazało się, że jest coś po stronie Klary co skłania ją do wybierania określonych mężczyzn i do tworzenia pewnych sytuacji w związku, które kończą się niepowodzeniem. Kiedy tego nie widziała uznawała, że fajni faceci nie istnieją. Dziś już wie, że trzeba ich umiejętnie wybrać, że warto przyjrzeć się sobie w relacji, żeby móc stworzyć udany związek. To napełniło Klarę wiarą, że tym razem może być inaczej, że to nie musi być wina „tych podłych mężczyzn” czy pecha.. Ty możesz zrobić to samo.
6.    Pozbądź się mitów
Bardzo często zdarza mi się słyszeć różne obiegowe opinie na temat zakochiwania się, miłości, związków. Te najbardziej powszechne to: „Ja się nie zakocham, nie mam już nastu lat”. Albo: „ Prawdziwa miłość zdarza się raz w życiu. Ja już mam to za sobą.” A co na ten temat mówią badania? A wg CBOS wynika, że to osoby między 25. a 34. rokiem życia najczęściej się zakochują. Dla 30 czy 35 latków jest to więc optymistyczne. A co ze starszymi? Najczęściej nie oznacza tylko. A co z miłością jedną na całe życie? Znów sięgnijmy do sondażu Centrum Badań Opinii Społecznej, który pokazuje, że owszem – większość Polaków przyznaje się do jednej miłości w życiu, jednak 19 % mówi już o dwóch razach, a o trzech 8%. Czyli kochać kilka razy jest możliwe. Poza tym respondenci nie byli staruszkami blisko 90 r.ż, dla których szanse na znalezienie „drugiej połówki” są mocno ograniczone. Kto wie który z badanych ma przed sobą jeszcze nowe zauroczenia?
7.    Ogranicz destrukcyjne przekonania
Jest ich cała masa. Ludzka inwencja twórcza w tym temacie jest niezwykle rozwinięta. „Jeśli związek nie jest idealny oznacza, że jest zły”, „Jeśli partner nie zaspokaja wszystkich moich potrzeb to jest on dla mnie nieodpowiedni”, „Skoro nie zawsze się czuję w związku szczęśliwa to znaczy, że pora się rozstać”, „Prawdziwa miłość to ta do grobowej deski”, „Ja już jestem za stara na miłość”, „Nikt nie zechce kobiety z dzieckiem”, „Kobiety nie są zainteresowane facetem bez pieniędzy”..to tylko kilka z nich. Często sami blokujemy sobie drogę do szczęścia poprzez takie właśnie ograniczające przekonania. Załóżmy, że samotna matka spotyka zainteresowanego nią mężczyznę – i tak nie uwierzy, że to zainteresowanie jest szczere. Ktoś, dla kogo udany związek trwa całe życie nawet jak ma fajny związek, który w pewnym momencie się rozpada zaczyna go unieważniać jako ten, który przynajmniej do pewnego momentu był całkiem udany. Większość ograniczeń nie istnieje w świecie, tylko w nas. Gdy się ich pozbędziemy zdarzą się cuda.
8.    Akceptacja i inwestycja
Kiedy długo jesteśmy sami lub gdy nasze minione związki pozostawiają wiele do życzenia zaczyna nam kuleć samoakceptacja. Wchodzimy w poczucie winy („na pewno robię coś nie tak”), zaczynamy mieć do siebie pretensje. A kiedy nasza samoocena słabnie z reguły przestajemy o siebie dbać. Wchodzimy w zaklęty krąg: nie wychodzi nam, nasza samoocena leci w dół, zaniedbujemy siebie, czasem karamy, przestajemy wierzyć w siebie i w powodzenie i w konsekwencji jesteśmy sami. To nie jest łatwe zachować sympatię dla siebie, kiedy coś nam nie idzie. Jest to jednak możliwe, powiedziałabym – konieczne, żeby móc coś zmienić. Zrób co w Twojej mocy, żeby zachować zdrową samoocenę, pracuj nad życzliwością wobec siebie. Inwestuj też w siebie, zajmij się sobą. Spraw abyś był/a ciekawy/a sama dla siebie. A jak będziesz ciekawy/a dla siebie będziesz ciekawa/y i dla świata.
9.    Znajdź balans
Niektórzy intensywnie szukają – rozpuszczają wici, że są sami, rejestrują się na wszystkich możliwych portalach randkowych, chodzą na co najmniej dwie randki w tygodniu. Inni – przeciwnie, są sami, ale nie robią nic w kierunku, żeby to zmienić. W mojej opinii żadna z tych postaw się nie sprawdza. Ci co nie wykazują żadnej inicjatywy nie do końca wiadomo na co liczą. Że ktoś się o nich dowie telepatycznie? Oczywiście zdarza się, że tego jedynego spotyka w sklepie, na ulicy czy tramwaju, naturalnie, ale z drugiej strony – jak często?. Z kolei Ci co wszystko podporządkowują szukaniu też się zapędzają. Przede wszystkim są zdesperowani i to czuć. Wybierają wtedy na oślep, często źle, potwierdzając sobie tym samym przekonanie, że znów im nie wyszło. Zapominają o sobie i swoim życiu, które istnieje poza tematem – związek. Nie rozglądasz się – rzadko znajdujesz. Jedynie się rozglądasz – tracisz z oczu to co może blisko i najcenniejsze. Rozluźnij się i zrób miejsce na miłość. Jednocześnie bądź uważny, bo możesz ją przegapić.
10.    Związek to ryzyko
Co różni osoby samotne od osób w związkach? Z pewnością parę rzeczy. Jednak mnie szczególnie istotna wydaje się jedna. Osoby samotne dużo mówią o lęku (że mnie zrani, że wykorzysta, że odejdzie, skrzywdzi, nie zaakceptuje, że i tak się rozleci, że mu się nie spodobam, etc). Za tym lękiem kryje się potrzeba, aby kochać i być kochanym/ą w poczuciu pewności czy jakiejś gwarancji (że nie odejdzie, że mu się spodoba). Mam złą wiadomość – takiej gwarancji nie ma. Mam też i dobrą – możesz więc sobie odpuścić zabieganie o nią. Osoby w związkach wiedzą, że związek i miłość to ryzyko. Kiedy otwierasz serce, zapraszasz kogoś do swojego życia, wewnętrznego świata, do swojej intymności – ryzykujesz. Narażasz się na ból, na cierpienie, bo w związku nie zawsze jest łatwo, bo ktoś może odejść, umrzeć, bo możesz skonfrontować się z tym, że nie jesteś idealna/y. To prawda. Ale bez tego związek jest albo niemożliwy, albo nawet jeśli – to pusty i jałowy. Nie tylko Ty się boisz. Nie tylko Ty się narażasz. Jeśli zaakceptujesz fakt, że związek to inwestycja bez gwarancji na jego udanie będziesz bardziej otwarta/y i skłonna, aby wejść w to co masz przed sobą, aby dać temu szansę. Czego Ci z serca życzę.

Po czym poznam, że mój związek jest dobry?

Na pierwszy rzut oka stawianie sobie takiego pytania może wydawać się bezcelowe. A odpowiedź na nie oczywista. Jak to po czym? Będę to czuć. I tak być może, że niektórzy z nas po prostu to wiedzą. Albo chcą być  w danym związku albo nie. Albo się w nim czują dobrze albo nie. Kropka. Ale wielu z nas takie pytanie sobie zadaje. To i inne pokrewne: Nie układa nam się w sypialni, czy powinniśmy się rozstać? Często się kłócimy, czy to źle? Bardzo się różnimy, czy to nam wróży niepowodzenie? Często przez niego płaczę, czy to jest normalne? Mam wątpliwości czy mu na mnie zależy, to chyba nie jest dobry objaw? On mnie źle traktuje, koleżanki mówią, że powinniśmy się rozstać, ale ja go kocham, co robić?. Wielu trafiających do gabinetu pacjentów mniej lub bardziej wprost oczekuje ode mnie „diagnozy” kondycji ich związku. Chcą wiedzieć czy to co się w ich relacji dzieje jest naturalne czy może świadczy o tym, że ich związek po prostu nie jest udany. W świecie dotyczącym emocji czy relacji trudno o jednoznaczne odpowiedzi czy obiektywne kryteria. Jesteśmy różni, mamy różne potrzebny. Dla jednej osoby fakt niedopasowania seksualnego będzie wystarczającym powodem do tego, żeby się rozstać. Dla kogoś innego, dla kogo seks jest mniej istotny już nie. Są jednakże pewne wskaźniki, których obecność w związku lub ich brak może nas skłaniać w kierunku odpowiedzi na pytanie czy mój związek należy do udanych. Poniżej zamieszczam listę pytań, które mogą być pomocne. Odpowiedz na nie. Następnie dokonaj analizy ilościowej odpowiedzi. Sprawdź ile udzieliłeś odpowiedzi twierdzących – im więcej, tym lepiej. Pamiętaj jednak, że analiza ilościowa to dopiero pierwszy etap. Teraz przeprowadź analizę jakościową, może nawet ważniejszą. Spośród listy pytań zaznacz te, które dotyczą najistotniejszych dla Ciebie potrzeb i wartości. Te, bez których nie ma dla Ciebie mowy o udanej relacji. Wybierz na przykład pięć. Zobacz czy pięć najważniejszych dla Ciebie elementów związku jest obecne w Twoim. Jeśli tak to świetnie. To oznacza bowiem, że to co dla Ciebie naprawdę ważne – masz. Zapraszam do zabawy.

•    Czy zgadzacie się w kwestiach fundamentalnych (czy chcecie mieć dzieci/zwierzęta, w jakim mieście chcecie mieszkać, czy chcecie mieszkać w centrum sami czy na obrzeżach miasta u teściów, czy jesteście domatorami czy uwielbiacie podróże, etc)?
•    Czy macie wspólne wartości (pt. najważniejsza jest rodzina/pieniądze/własne pasje/wspólne spędzanie czasu/gromadzenie dób materialnych/pomaganie biednym)?
•    Czy macie wspólne cele?
•    Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie z nim/nią przyszłość?
•    Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie z nim/nią starość?
•    Czy jeśli chcesz mieć dzieci to chcesz mieć je właśnie z nim/nią?
•    Czy myślisz/mówisz o Was „my”?
•    Czy lubisz Waszą wspólną codzienność?
•    Czy macie wspólne rytuały? Czy je lubisz?
•    Czy idzie Wam codzienna logistyka i zarządzanie Waszym domem i rodziną?
•    Czy chętnie wracasz do waszego domu?
•    Czy lubisz z nim spędzać wolny czas?
•    Czy lubisz z nim wyjeżdżać na wakacje?
•    Czy lubicie ze sobą rozmawiać?
•    Czy chcesz się z nim/nią sobą dzielić (przeżyciami)?
•    Czy możesz mu/jej powiedzieć o wszystkim? Nie musisz chcieć, ale gdybyś chciał/a czy byś mógł/mogła?
•    Czy jesteś go/jej ciekawa/y?
•    Czy go/ją lubisz?
•    Czy on/ona jest Twoim przyjacielem?
•    Czy czujesz się przy nim/niej swobodnie?
•    Czy czujesz się przy nim/niej tak jak lubisz się czuć?
•    Czy możesz się przy nim/niej czuć sobą?
•    Czy jest Ci z nim/nią dobrze w seksie?
•    Czy lubisz go/ją dotykać?
•    Czy on/ona na Ciebie „działa”?
•    Czy on/ona Ci się podoba?
•    Czy za nim/nią tęsknisz?
•    Czy gdy go/jej nie ma to odczuwasz jego/jej brak?
•    Czy jesteś o nią/niego trochę zazdrosna/y (w zdrowych proporcjach)?
•    Czy go/ją szanujesz?
•    Czy czujesz, że on/a Cię szanuje?
•    Czy martwisz się o niego/nią?
•    Czy chcesz się o niego/nią troszczyć?
•    Czy chcesz dbać o niego/nią?
•    Czy się z nim/nią i przy nim/niej śmiejesz?
•    Czy jest Ci z nim/nią ciekawie?
•    Czy macie przetrwany jakiś wspólny kryzys?
•    Czy czujesz się przy nim/niej bezpiecznie?
•    Czy związek jest dla Ciebie rozwijający?
•    Czy proporcja jego/jej zalet do wad jest na korzyść tych pierwszych?
•    Czy akceptujesz jego/jej wady? Czy są one dla Ciebie do zaakceptowania?
•    Czy „czujesz” te relację?
•    Czy on/ona działa na rzecz waszej relacji (czy jedynie to deklaruje)?
•    Czy czujesz, że on/ona o Ciebie dba?
•    Czy czujesz jego/jej wsparcie?
•    Czy czujesz się rozumiana/y?
•    Czy czujesz się piękna/y?
•    Czy czujesz się doceniona/y?
•    Czy czujesz się dla niego/niej ważna/y?
•    Czy czujesz się kochany/a?
•    Czy czujesz się wolny/a?
•    Czy masz do niego/niej zaufanie?
•    Czy jest Ci wierny/a?
•    Czy jest wobec Ciebie lojalny/a?
•    Czy jest wrażliwy/a na Twoje potrzeby?
•    Czy on/ona w Ciebie wierzy?
•    Czy jest dojrzały/a?
•    Czy jest zaradny/a?
•    Czy jest odpowiedzialny/a?
•    Czy radzi sobie z trudnościami?
•    Czy radzi sobie ze stresem?
•    Czy jest gotowy/a przyznać się do popełnionych błędów?
•    Czy możesz o nim/o niej powiedzieć, że jest dobrym człowiekiem?
•    Czy dobrze czujesz się w jego rodzinie?
•    Czy dobrze się czujesz w jego grupie przyjaciół?
•    Czy odpowiada Ci to jak on/ona traktuje innych?

Zawsze też możesz dopisać te pytania, które ja pominęłam, a są one dla Ciebie istotne.
A teraz zerknij na kilka pytań poniżej. Tu z kolei odpowiedzi twierdzące są niepokojące.

•    Czy jest coś co Cię niepokoi? (np. dużo pije, znika na całe noce)
•    Czy coraz częściej masz wątpliwości co do odpowiedniego wyboru partnera/ki?
•    Czy już dziś wiesz, ze ten związek z jakiegoś powodu nie ma przyszłości?
•    Czy się go/jej boisz?
•    Czy on/ona na Ciebie krzyczy?
•    Czy Cię szantażuje?
•    Czy Ci grozi?
•    Czy często Cię krytykuje?
•    Czy na siłę przekracza Twoje granice (w seksie, w bliskości)?
•    Czy ma przed Tobą sporo tajemnic?
•    Czy Cię zdradza?
•    Czy czujesz się przez niego/nią kontrolowana?
•    Czy czujesz się przez niego/nią osaczana?
•    Czy on/ona myśli głównie o sobie?
•    Czy uważa siebie za ideał?
•    Czy czujesz, że związek trzyma się jedynie albo głównie na Twojej energii?
•    Czy unika rozmawiania o tematach trudnych i niewygodnych?
•    Czy często płaczesz z powodu tego co się między Wami dzieje?
•    Czy przestałaś/łeś o siebie dbać (fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie)?
•    Czy będąc z nim/nią w związku w jakiś sposób zmieniłaś się na niekorzyść?
•    Czy będąc z nim/nią w związku jesteś coraz bardziej niecierpliwa/y?
•    Czy będąc z nim/nią w związku jesteś coraz bardziej agresywna/y?
•    Czy będąc z nim/nią w związku jesteś coraz bardziej smutna/y?
•    Czy odkąd jesteś z nim/nią w związku zaniedbałaś ważne dla siebie kwestie (przyjaciół, pasje)?
•    Czy czujesz, że związek odbiera Ci energię?
•    Czy odczuwasz niezdiagnozowane dolegliwości takie jak np. bóle głowy, ciągłe zmęczenie, spadek odporności?
•    Czy nagromadzone do partnera: żal, złość, niechęć utrudniają Ci bliskość?
•    Czy czujesz wobec partnera coraz większą obojętność?
•    Czy dotyk Twojego partnera Cię napina?
•    Czy się z nim/nią nudzisz?
•    Czy jest coś w Twoim związku o czym wstydzisz się powiedzieć innym?
•    Czy Twoja rodzina, bliscy, przyjaciele są czymś co się dzieje w Twoim związku zaniepokojeni?

Oczywiście nie każda twierdząca odpowiedź na któreś z powyższych pytań musi oznaczać, że jej źródłem jest związek. Dolegliwości fizyczne mogą oznaczać, że źle się odżywiasz i ciało daje Ci sygnał, że czas na zmiany czy też poczucie, że partner Cię osacza może być związane z Twoją silną potrzebą wolności i niezależności. Jednak kilka czy kilkanaście odpowiedzi twierdzących powinno być już jakąś wskazówką. Lub też jedna, ale ta szczególnie istotna. Życzę optymistycznych wniosków. A jeśli nie mogą być optymistyczne niech będą konstruktywne.

Jakich kobiet i jakich mężczyzn lepiej unikać?

„Miłość jest ślepa”. „To wszystko przez to początkowe zauroczenie”. „Nic nie widziałam przez różowe okulary fascynacji”. „Hormony mnie zawiodły w ślepy zaułek”. To autentyczne cytaty z mojej praktyki zawodowej. Zasłyszane oczywiście od pacjentów. Pacjentów, którym przyszło skonfrontować się  z dysonansem pomiędzy szczęśliwym (czasem pozornie) początkiem znajomości a ich późniejszym rozwojem. Wielu z nas jest zapewne zdania, że każdy początek miłosnej relacji jest fascynujący, a później puka do nas szara rzeczywistość. Innymi słowy – wychodzi szydło z worka. Następuje rozczarowanie. Oczywiście pytanie co to znaczy rozczarowanie i co to znaczy szydło z worka. Jeśli rozczarowanie oznacza urealnianie się czyli świadomość  że związek nie polega jedynie na piciu sobie z dzióbków, że partner czasem miewa humory i grypę, że bywa trudno i temperatura namiętności ulega zmianie –  to jest ono naturalne i rozwojowe. Jeśli owo szydło z worka to właśnie nastroje partnera, grypa czy spadek libido – to wszystko jest w najlepszym porządku. Czasem jednak naszym szydłem z worka jest coś, co trudno akceptować, coś co bardzo utrudnia nam wspólne życie, coś nad czym trudno przejść do porządku dziennego, coś co nam szkodzi. Moi klienci często wydają  się być zadziwieni tym kim potrafił okazać się partner – „pijakiem, psem na baby, maminsynkiem” czy też „księżniczką, desperatką, zimną rybą”. Zdarzają się historie, którymi i ja bywam zadziwiona. To historie pt. „wydawał się takim miłym, spokojnym człowiekiem, a tu – proszę”. Naturalnie – to się zdarza. Bywa, że się mylimy, że to bolesne, zupełnie niezawinione przez nas życiowe lekcje. Ale mam wrażenie, że gros rozczarowań i cierpienia moglibyśmy uniknąć wybierając bardziej od mniej odpowiedniego partnera. Gdybyśmy już na początku byli wrażliwi na niepokojące sygnały. Gdybyśmy ich nie ignorowali. Pytam moich pacjentów czy przed ślubem były oznaki, że będzie jak się okazało. Wielu przyznaje, że owszem – były. Ale nie chcemy widzieć, łudzimy się, że się zmieni, że czas pewne rzeczy zweryfikuje, że my przywykniemy. Tylko nic z tych rzeczy okazuje się nie wydarzyć: ani akceptacji po naszej stronie, ani opatrzenia się, ani zmiany po drugiej stronie. Dlatego dziś przegląd skutecznych (mam nadzieję) odstraszaczy. Czy obiektywny? Nie bardzo. Oparty na doświadczeniach własnych, ale przede wszystkim na doświadczeniach moich klientów. Uprzedzam pytanie – czy to oznacza, że każde poniższe zachowanie grozi klęską? No życie byłoby proste, gdyby świat emocji i relacji byłby tak łatwy do przewidzenia. Niestety reguły te nie są aż tak oczywiste. Nie można nigdy nikomu powiedzieć: „Partner, który..(wstawić odpowiednie zachowanie) sprawi, że za rok..(wstaw co się wydarzy)”. Możemy mówić o prawdopodobieństwie (nawet wysokim), o ryzyku. I o takich ryzykownych symptomach dzisiaj.

Jakich mężczyzn unikać:

•    Nieszanujących kobiet
Szowinista i mizogin. Brak szacunku przejawia się w subtelnościach: wyższościowym klepaniu po pośladkach, rubasznych dowcipach. Rolę kobiety postrzega usługowo wobec mężczyzny.
•    Przemocowych
Zdarza mu się, że na Ciebie krzyczy. Od czasu do czasu ośmiesza czy obraża przy znajomych. Albo nigdy przy innych – zawsze, gdy jesteście sami. Początkowo delikatnie, jednak już zauważalnie. Krytykuje Cię. Poniża. Zwróć uwagę na pozorne drobiazgi: „Myśl trochę”, „Jak Ty wyglądasz?”, „Zamierzasz w tym iść?”, „Nie jedz tyle, bo tyjesz”, „Zrób coś ze sobą, żebym się nie wstydził”, „Ty jak coś powiesz..”..Niech będą przestrogą.
•    Zaborczych despotów
Ma być tak jak on chce. Zaczyna się od błahostek (wspólny weekend nad jeziorem, porządek na półce, chodzenie przez Ciebie w spódniczkach, bo lubi). Nie przepada za Twoimi koleżankami. Prosi, żebyś zrezygnowała dla niego z tych spotkań. Kurs ceramiki też zabiera Wam wspólny czas. Jest zazdrosny o kolegów  z pracy. Dzwoni po kilka razy dziennie. Jego „co robisz?” nie zawsze wypływa z  cudnego zainteresowania Twoim wolnym czasem. Bywa kontrolą.
•    Złych chłopców
Oj ciągnie nas w ich stronę, ciągnie. Jak ćmy lecimy w ogień paląc sobie skrzydła i ginąc w płomieniach. Zły chłopiec wydaje się nieokiełznany. My chcemy być tą, która go okiełzna. Niezależny, niedostępny, tajemniczy. Nie wiesz jak zarabia i do końca jak żyje. To jest pociągające i bardzo wyczerpujące.
•    Uwodzicieli
Każda z nas potwierdzi, że uwodzenie przez mężczyznę jest przemiłe, łechcące. Nie twierdzę, że należy się mu nie poddawać czy z niego rezygnować. Problem jedynie polega na tym, że my bajerantom wierzymy. Nie traktujemy sztuki flirtu jako gry i zabawy, ale bierzemy ją potwornie serio, a potem jesteśmy zdziwione, że on innej mówi to samo. Niepoprawny flirciarzom, psom na baby, bajerantom, perfidnym uwodzicielom mówimy stanowcze nie. Przynajmniej nie na życie.
•    Których masz być wizytówką
Masz być przede wszystkim ładna, zgrabna i „zrobiona”. Wszystko nienaganne – fryzura, strój, makijaż. To nic, że w upale wszystko z Ciebie spływa. To nic, że w szpilkach łamiesz sobie nogi. To nic, że po mini masz zapalenie przydatków. Masz się prezentować. Przed jego rodziną, kolegami. Jesteś w końcu wizytówką mężczyzny. Znam kobiety, które z takiego wariantu byłyby dumne. To napawa mnie zawsze współczuciem.
•    Czynnie uzależnionych
Zwierzę się Wam. Lubię uzależnionych. Pracuję z nimi. Ale lubię, gdy są trzeźwi. Gdy nie piją, nie biorą, nie używają, nie grają. Gdy nad sobą pracują w taki sposób, że po leczeniu są „lepsi”, niż byli przed popadnięciem w nałóg. Czynnie uzależnionych wystrzegałabym się jak ognia, bo prawdopodobieństwo, że podejmą leczenie ( i kiedy) jest zaledwie kilkuprocentowe.
•    Piotrusiów Panów
Wygląda na 30, 40, 50. Tyle też z resztą ma w dowodzie. Zachowuje się jednak jak 17 latek. Niedojrzały egocentryk, skupiony na swoim wyglądzie, kolegach, zabawkach. Kieruje się zasadą przyjemności. Nie lubi kompromisów i rezygnowania z tego czego chce. Unika trudnych rozmów. Obraża się, unosi, gdy coś idzie nie po jego myśli. Wolność, swoboda i niezależność to jego życiowe motto. Ciebie, Twoich potrzeb i oczekiwań nie uwzględnia. Mężczyzna (chłopiec?) na imprezę czy wakacyjny romans? Owszem. Na życie? Odradzam.
•    Biednych misiów
Jest ich kilka odmian. Bezrobotny artysta z wiecznym potencjałem. Filozof z głową w chmurach. Zakręcony naukowiec. Wieczny malkontent przeżywający melancholię. A na końcu – życiowy, biedny miś do uratowania i zaopiekowania. Wersje te – początkowo pocieszne czy intrygujące, na życie mogą okazać się udręką.
•    Uzależnionych od matki
Dzwonią do siebie kilka razy dziennie. Konsultują sprawy ważne i drobiazgi. Kobieta u boku takiego mężczyzny wywołuje delikatny popłoch (zarówno u matki, jak i jego samego). Czasem niechęć. Bywa, że sympatię, ale ta obarczona jest pewnymi warunkami – masz być dla najukochańszego synka mamusi miła i dobra. Do tego gospodarna. I musisz zaakceptować fakt, że mamusia zawsze była i jest najważniejsza. Prawdopodobnie też nic się w tej kwestii nie zmieni.
•    Nieszanujących matki
Nie rozmawia z nią. Nie odbiera telefonów. Nie odwiedza jej. Kłóci się z nią w taki sposób, że nawet Tobie jest niezręcznie. Krzyczy. Ośmiesza ją. Gdy jest chora i potrzebuje pomocy – irytuje się, że czegoś od niego chce lub zupełnie ignoruje jej stan. Abstrahuję od sytuacji, w której ograniczenie kontaktu z rodzicem jest wynikiem bardzo trudnych z nim doświadczeń i ochroną siebie (przemoc, manipulacje). W pozostałych sytuacjach stosunek wobec matki jest wskazówką jaki stosunek będzie miał partner wobec Ciebie.
•    Niepoprawnych romantyków
Marzenie wielu kobiet. Nareszcie ten, co mówi kocham sto razy dziennie. Przynosi kwiaty bez przypominania. Robi drobne prezenciki. Zostawia pachnące liściki. Uwielbia komedie romantyczne. Ciągle patrzy Ci w oczy. Tak ładnie Cię nazywa. Ciągle Cię czymś zaskakuje. Przyjemne? No ba. Ale jeśli to tak trwa i trwa i trwa, to ja bym sobie zadała pytanie: A czy będzie komu podcierać pupę dzieciom? Bo komedie romantyczne tego nie przewidują.
•    Opiekunów
Deklaruje chęć bycia Twoim opiekunem, rycerzem walczącym ze smokami tego świata. Twoja delikatność, wrażliwość i bezradność fascynują go i są dla niego wezwaniem do troski o Ciebie. Wszystko pięknie, bowiem każda z nas potrzebuje być czasami słabą, bezbronną, rozpadającą się na kawałki istotą, którą on podtrzyma i poskłada do kupy. Ale niektórym jakby nie do końca zależało, żebyś się poskładała. Niektórym na rękę jest, by być w roli Twojego wybawiciela. To miłe, pod warunkiem, że partner wspiera również Twoją silną, zaradną część. Jeśli nie – wchodzi w rolę ojca niedorosłej córki. Z powodu licznych przykładów rodzin, w którym dziewczynkom brakuje ojców – taki układ w życiu dorosłym jest dla nich kuszący. Ale niestety nie rozwojowy.
•    Tych, którzy zbyt szybko wyznają uczucia
Znacie się kilka tygodni. Albo dni. Albo zaledwie parę godzin. A on już wyznaje Ci miłość. Wiele kobiet pod wpływem takiego wyznania by się rozpłynęło. Ja byłabym jednak ostrożna. Czy można mówić o miłości znając się tak krótko? O fascynacji, zauroczeniu – owszem, ale chęci spędzenia ze sobą reszty życia? Moje obawy? Że niedojrzały. Że manipulant. Że rzep. To na początek.
•    Żonatych
Klasyka. Żonaty, ale tylko formalnie. Żonaty, ale jego małżeństwo od dawna jest fikcją. Żonaty, ale mu się z żoną nie układa. Żonaty, ale jego żona to jędza. Odejdzie, ale jeszcze nie teraz. Odejdzie, ale daj mu czas. Odszedłby, ale dzieci, choroba żony, podział majątku, żony szantaże. Tak – spotkałam w życiu i w gabinecie mężczyzn żonatych naprawdę zakochanych w swoich kochankach. Spotkałam takich, którzy o wypaleniu w małżeństwie mówili prawdę. Spotkałam takich, którzy odchodzili od żon i szczęśliwie układali sobie życie na nowo. Pamiętaj, że to jednak mniejszość. Dla większości zawsze pozostaniesz tą trzecią.
•    Niemających kontaktu z dziećmi
Mężczyzna z przeszłością – rozwiedziony, dzieci z poprzedniego związku. Nie ma jednak z nimi kontaktu. Nie mam na myśli historii, w których mężczyzna cierpi z powodu braku kontaktu, kiedy kontakt ten jest mu utrudniany. Mam na myśli takie, w których tego kontaktu nie chce i unika. Wymiguje się od płacenia alimentów lub wiecznie zakłada sprawy o ich zmniejszenie. O byłej żonie mówi tak, że uszy więdną. Czy naprawdę chcesz być z kimś, kto porzucił rodzinę, swoje własne dzieci? Jakie masz przesłanki, by sądzić, że nie porzuci Waszych, jeśli będziecie je mieć?
•    Niewyrażających uczuć, niepotrafiących rozmawiać
Jego twarz i ciało nie wyraża niczego. Lub wyraża, ale on nie mówi o tym co się za tym kryje. Nigdy nie wiesz co on przeżywa. Kiedy pytasz – milczy, unika odpowiedzi, zmienia temat. Pytasz co w pracy? „Normalnie”. Pytanie „jak się czujesz?” jest dla niego abstrakcją. Unika rozmów na tematy trudne. Dokonując uogólnienia – mężczyźni bywają bardziej w uczuciach powściągliwi. Mówią o nich mniej, mniej ekspresyjnie je wyrażają. Ale życie u boku mężczyzny całkiem zablokowanym na tę sferę, mężczyzny, który nie podejmuje rozmowy – może być trudne.
•    Nudziarzy
Mężczyzna nudny – pojęcie względne. Jedna z moich klientek mówiła o swoim partnerze, że jest nudny, bo „ciągle jeździ w te swoje góry”. Cóż, dla mnie mężczyzna z pasją nudny być nie może. Nudny – to ktoś bez zainteresowań, dla którego życie to głównie praca, której nie cierpi, ciepły obiad i tv – szczyt aspiracji. Nie wdając się w definicje – jeśli się przy kimś nudzisz – szkoda życia. Nie pomyl jednak nudy ze spokojem. Spokój jest dobry. Nie pomyl nudy z potrzebą ciągłych bodźców (jak w pierwszych trzech miesiącach znajomości). No i pamiętaj, że na poziom nudy w związku masz również wpływ Ty sama.
•    40 letnich prawiczków
Cyfra 40 jest oczywiście cyfrą umowną. Słowo prawiczek – również. Mam na myśli mężczyzn bez żadnych doświadczeń z kobietami. Mężczyzn dojrzałych lub w średnim wieku bez takich doświadczeń. Mężczyzn, którzy nigdy nie byli w związku lub takich, których związki były bardzo krótkie. Istnieje szansa, ze nasz umowny 40 letni pan bez doświadczenia po prostu nie miał szczęścia i źle trafiał, ale ryzyko, że powodem ograniczonych doświadczeń jest on sam (problemy, zaburzenia, inne) jest znaczne.
•    Byłych?
Tu sprawa nie jest jednoznaczna. Zdaniem niektórych „stara miłość nie rdzewieje”, co oznacza, że może warto dać szansę dawnej miłości. Ale byli są zazwyczaj byli z jakiegoś powodu. Czasem błahego. Czasem powód ten uległ zmianie. Ale często nie, często niewiele się zmieniło, ale my samotni, stęsknieni, idealizujący we wspomnieniach to co było – uznajemy, że warto spróbować. Zobacz jak jest u Ciebie.
•    O których musisz zabiegać
Na pierwszym spotkaniu było fenomenalnie. On był Tobą oczarowany i miał zadzwonić. Ale nie dzwoni. „Może nie może, jest zajęty, miał na pewno jakiś ważny powód, może zgubił numer..” – myślisz. No więc Ty dzwonisz, on się niezręcznie tłumaczy. Sytuacja się powtarza. Usłyszałam kiedyś, że uczucie mężczyzny do kobiety można poznać po tym ile dla niej robi. Jeśli nie robi, jeśli jedynie deklaruje – odpuść. Jeśli mężczyzna chce – znajdzie sposób, żeby zadzwonić, przyjechać czy Cię odnaleźć. Jeśli tego nie robi – widać nie chce.

Unikaj mężczyzn, przy których czujesz: że się boisz, że jesteś spięta, że jesteś zażenowana, że jest Ci nudno, że się za bardzo starasz, że nie jesteś sobą, że się męczysz, że Ci duszno, że czujesz się ograniczana..
Dalej wstaw te uczucia i stany, których chcesz unikać w relacji. Pamiętaj, że chodzi o proporcje i realną ocenę. Jeśli nie chcesz się przy mężczyźnie nudzić to jedna wspólna nudnawa niedziela nie musi być powodem rozstania. Pamiętaj również, że wiele z tych stanów w dużej mierze zależy również od Ciebie. Powodem Twojego spięcia nie musi być partner, ale coś „Twojego” (kompleks, lęk). Powyższe sugestie potraktuj jedynie jako wskazówkę, a nie jedynie słuszny drogowskaz czy wręcz pewnik. Powodzenia.

Jakich kobiet unikać:

•    Nielubiących mężczyzn
O mężczyznach wypowiada się z pogardą. Według niej są głupi, puści, niezadbani, nieporadni, słabi. Twierdzi, ze nie są jej potrzebni. Że są tylko balastem i problemem. Że nie dorastają kobietom do pięt. Słowa jakich używa są obraźliwe. Nie chce się wdawać w dywagacje dotyczące podłoża takiego stanowiska. Jedno jest pewne – małe szanse, żeby którykolwiek mężczyzna był w stanie wyprowadzić taka panią z błędu. Szkoda życia.
•    Niepoprawnych romantyczek
Dla takiej kobiety związek ma wyglądać tak jak na ukochanym filmie lub w ulubionej piosence. Życzy sobie kwiatów, kolacji przy świecach, romantycznych wycieczek, wieczorów pod gołym niebem, gorących wyznań, nieprzerwanych uniesień w sypialni, zachwytów nad jej urodą i umysłem. Kiedy zaczyna zauważać, że już nie mówisz tak często kocham, że już nie dzwonisz 10 razy dziennie – wpada w panikę lub rozpacz. Że już nie kochasz wcale, że się zmieniłeś, że miało być tak pięknie, że coś się wypaliło. Romantyzm jest przepiękny, ale jeśli oznacza ciągłe patrzenie sobie w oczy i brak akceptacji dla naturalnych procesów w związku – jest nie do zniesienia.
•    Księżniczek
Wymagająca. Oczekująca. Roszczeniowa. Życząca sobie. Ma mocno sprecyzowane zadania i warunki do zrealizowania. Przez Ciebie oczywiście. Jest też jednak kapryśna, więc owe zadania mogą ulec zmianie. Często stroi fochy, obraża się. Manipulacje jakie stosuje są przeróżne. Ewidentnie szuka ideału. Nikt jej nie pasuje. Ty też będziesz zawsze nie dość. I będziesz musiał być w ciągłej gotowości. Potrzebne Ci to?
•    Niepoprawnych flirciar
Lubi być w centrum zainteresowania. Lubi być obiektem męskiego pożądania. Czuje, że jest piękna i często to wykorzystuje. Uśmiechy, pocałunki rozdaje w dowolnej ilości. Gdyby zabrać jej urodę, piękne ciało lub widownię – „umarłaby” z rozpaczy. Przy takiej kobiecie będziesz zawsze czuł się spięty i niespokojny. Nigdy nie poczujesz, że tym jedynym jesteś właśnie Ty.
•    Desperatek
Nigdy nie miała chłopaka. Albo wszystkie koleżanki mają już mężów. Bardziej zależy jej na określonym stanie cywilnym, niż na Tobie. Zrobi niemalże wszystko, żebyś ją chciał. Potrafi nie przebierać w  środkach – prosi, grozi, żąda. Dzwoni, nachodzi Cię, zasypuje prezentami. Oplata Cię jak bluszcz. Desperacja potrafi być naprawdę niebezpieczna.
•    Utrzymanek
Nigdy nie pracowała i nie pracuje. Ma za sobą kilka prób podjęcia pracy, ale nieudane. W każdej pracy było coś nie tak – zbyt duże wymagania, zbyt małe wynagrodzenie, nieodpowiednie warunki pracy, niemiłe koleżanki. Od razu uderza z grubej rury, że praca jest nie dla niej. Lub deklaruje chęć do pracy, ale odpowiedniej, a takiej jeszcze nie znalazła. Jednocześnie lubi pieniądze. Interesują ją jedynie mężczyźni z wypchanym portfelem. Chętnie korzysta z dobrodziejstw sytuacji, w której mężczyzna jest ją w stanie utrzymać. Jest gotowa wiele takiemu zaoferować, na wiele się zgodzić, wiele poświęcić. Wszystko jest fajnie do momentu, kiedy Ty będziesz musiał liczyć na pomoc i wsparcie.
•    Niedostępnych
To typ kobiety pt: „patrz na mnie, ale mnie nie dotykaj”. Oczekuje podziwu, zachwytu, ale nie bliskości. Często mocno kotrolująca: siebie, Ciebie, otoczenie. Nierzadko perfekcjonistka i pedantka. Przy takiej kobiecie jest po prostu zimno.
•    Rządnych zmiany
Ledwie się znacie, a ona już wprowadza zmiany: w wystroju Twojego mieszkania, w Twoim ubiorze, w sposobie w jaki się wyrażasz, w Twoim planie tygodnia. Nie myśl, że kiedykolwiek przystopuje. Jedna z moich klientek narzekała na narzeczonego. „Ale zamierza Pani mimo wszystko wyjść za niego za mąż?” – zapytałam. „Oczywiście. Ja go zmienię. Mężczyzna zakochany dla swojej kobiety jest w stanie zrobić wszystko”. „W porządku” – pomyślałam. Faktycznie kochający mężczyźni mogą wiele, ale zawsze rodzi mi się pytanie: czy taka kobieta chce właśnie tego mężczyzny? I dlaczego, skoro wszystko ma robić inaczej, niż do tej pory. Taka kobieta wiąże się nie  z mężczyzną z krwi i kości o określonej osobowości i przyzwyczajeniach, ale jakąś kukłą, którą można poustawiać po swojemu. Chcesz być plastelinową figurką?
•    Nadopiekuńczych
To typ kobiety matkującej. Zakłada Ci czapkę, żebyś nie zmarzł. Co pół godziny pyta czy nie jesteś głodny. Nawet jak nie jesteś – ona i tak Ci zrobi ulubioną kanapeczkę. Tak na wszelki wypadek, gdybyś jednak nabrał ochoty. U znajomych mówi o Tobie jakbyś miał 5 latek: „Mój kotek jest taki chorowity.”, „A wiecie co ostatnio zrobił Maciuś?”, „Mój miś jest taki słodki”..Przy rodzinnym obiedzie karze Ci wziąć tę część kurczaka, bo wygląda na smaczniejszą. Często się o Ciebie martwi. Mniej w Ciebie wierzy. Kobieta nadopiekuńcza w mojej ocenie kastruje mężczyznę. Potem często narzeka, że „w jej domu nie ma prawdziwego faceta”. Mnie już robi się duszno.
•    Niepewnych i zakompleksionych
Ma bardzo niską samoocenę. Nie wierzy w siebie. Właściwie to myśli o sobie jak najgorzej. W swoich oczach jest brzydka, gruba, głupia i nieporadna. Wszystkiego się boi. Kobiet z problemem niskiego poczucia własnej wartości jest masa. Jednak większość z nich względnie sobie radzi. Lepiej lub gorzej, ale jednak funkcjonuje. Jednak bycie z kobietą o znacznie zaburzonej samoocenie może być trudne. Ryzyko uzależnienia się od Ciebie, wymagania opieki to tylko część z trudności jakie możesz napotkać.

Unikaj kobiet przy których czujesz: że się boisz, że jesteś spięty, że jesteś zażenowany, że jest Ci nudno, że się za bardzo starasz, że nie jesteś sobą, że się męczysz, że Ci duszno, że czujesz się ograniczany..
Dalej wstaw te uczucia i stany, których chcesz unikać w relacji. Pamiętaj, że chodzi o proporcje i realną ocenę. Jeśli nie chcesz się przy kobiecie nudzić to jedna wspólna nudnawa niedziela nie musi być powodem rozstania. Pamiętaj również, że wiele z tych stanów w dużej mierze zależy również od Ciebie. Powodem Twojego spięcia nie musi być partnerka, ale coś „Twojego” (kompleks, lęk). Powyższe sugestie potraktuj jedynie jako wskazówkę, a nie jedynie słuszny drogowskaz czy wręcz pewnik. Powodzenia.

Jak pozbyć się kompleksów?

„Mam za mały biust, mam za duży biust, jestem za gruba, za chuda, jestem za niski, jestem za wysoka, mam krzywe zęby, krzywe nogi, za duży nos, za dużą pupę, za małe oczy” – to klasyka, którą słyszę w gabinecie co i rusz. Brałam też udział w bardziej wyszukanych opowieściach pt. tego czego w sobie nie lubię: zły kształt paznokci u rąk, zbyt duży palec u nogi, wystające kolana, zmarszczka na czole, zbyt duża małżowina uszna, rzadkie rzęsy etc. Kompleks.– może być nim wszystko. Nie tylko wygląd, ale i wykształcenie, stan portfela, poziom inteligencji, brak jakiejś umiejętności, wstydliwa cecha charakteru. Kompleks potocznie rozumiany (bowiem jego pierwotne znaczenie wywodzące się z psychoanalizy Zygmunta Freuda jest zupełnie inne) jest to niemiły, wstydliwy temat związany właśnie z cechą wyglądu, osobowości czy inną, którego poruszenie wywołuje wstyd, niepokój, spadek nastroju, poczucie bycia gorszym i niedopasowanym społecznie. Źródłem kompleksu są porównania oraz niemożność sprostania własnym ambicjom, marzeniom, aspiracjom, ideałom. Powstaje on na kanwie zaniżonego poczucia własnej wartości. Kompleks to nie wiedza dotycząca elementu w naszym wyglądzie, osobowości czy umiejętności, który nam nie odpowiada. To jest jak najbardziej naturalne, że każdy człowiek gdzieś ma lepiej, gdzieś gorzej. Wiedza na ten temat jest oznaką znajomości siebie, a ta po części dojrzałości. Ale jeśli ten element urasta do rangi centralnego problemu w naszym życiu, znacząco wpływa na nasze funkcjonowanie, zabiera nam energię, radość, a czasem i zdrowie – możemy mówić o kompleksie. Z kompleksem wiąże się przekonanie, że to właśnie ten drobiazg (dla nas najistotniejszy) jest miarą naszego sukcesu lub jego braku, że to on jest miarą naszego poczucia szczęścia czy nieszczęścia. Skrajnością w postrzeganiu jakiegoś elementu jako kompleks jest zaburzenie psychiczne zwane dysmorfofobią. Tak jak w przypadku kompleksu jest to lęk związany z przekonaniem o nieestetycznym wyglądzie lub budowie  ciała, a często defekt jest wyolbrzymiony. Czyli podobnie jak przy „zwykłych” kompleksach, jednak w bardzo skrajnej postaci. Na tyle skrajnej i dotkliwej , że  może popychać do samobójstwa.
Kompleksy zabierają nam kawał życia. Potrafią zabrać relacje (z powodu kompleksów unikamy ludzi), sukces zawodowy (mamy poczucie niższości, nie podejmujemy wyzwań), przyjemność (zamiast delektować się życiem zajmujemy się kompleksem), radość (jak tu się cieszyć, skoro nie wszystko jest idealnie), zdrowie (żeby walczyć z kompleksami robimy całą masę szkodliwych rzeczy). Zupełnie niepotrzebnie. Stąd też ten artykuł. Może jakaś sugestia okaże się dla Ciebie przydatna w pracy nad kompleksami?

Sposoby na pozbycie się kompleksów:

1.    Weź odpowiedzialność za zmianę
Zacznij od umowy ze sobą. Umowy na to, że od teraz bierzesz się za pracę nad swoimi kompleksami. Pamiętaj też, że źródło zmiany powinno iść od Ciebie, nie od innych. Miałam kiedyś klientkę (Weronika), która miała do swojego wyglądu całą masę zarzutów. Aż do momentu poznania Janka. „On mnie wyleczył, bo zaakceptował mnie taką jaką jestem” – mówiła. Tylko czar prysł, kiedy Janek odszedł i związał się z inną kobietą. Weronika wróciła do fazy sprzed Janka i to z nawiązką. Wszystko przez to, że jej zmianą był ktoś. Oczywiście kochające oczy partnera, akceptacja przyjaciół są bardzo ważne i bardzo pomocne. Mogą bardzo wiele zdziałać, nie przeczę. Ale musimy pamiętać, że to jedno ze źródeł informacji na nasz temat, z którego możemy czerpać, ale nie jedyne. Gdy staje się jedynym jest tak chwiejne jak samoocena Weroniki.
2.    Wszystko jest kwestią interpretacji
Moi pacjenci często mówią, że nie mogą czegoś zrobić, bo są za brzydcy, za grubi, za głupi etc. Rozmawiam wtedy z nimi o wszystkich tych, którzy osiągnęli w życiu sukces, spełnili swoje marzenia, są szczęśliwi i zadowoleni, mimo, że nie są wcale ładniejsi, szczuplejsi, mądrzejsi od moich pacjentów. Przecież takie przykłady można mnożyć. To co różni „ludzi sukcesu” (cokolwiek to znaczy) od moich klientów nie jest jakiś określony fakt (posiadania wykształcenia, określonej ilości kilogramów czy odpowiednich proporcji), ale interpretacja tychże faktów. Dla kogoś coś jest problemem i ten ktoś skutecznie rzuca sobie kłody pod nogi, bo jakżeby inaczej z takim wyglądem czy charakterem, a ktoś inny działa mimo, iż nie wszystko mu się w sobie podoba. Pamiętaj – masz problem nie z powodu krzywych nóg. Masz problem z powodu stanowiska wobec tego.
3.    Szczegół nie ma znaczenia
Idąc dalej tropem tego, że problemem jest interpretacja – przykład Kamilli. Kamilla także była moją klientką, zgłosiła się z powodu przejściowych trudności w pracy. O Kamilli można śmiało powiedzieć – dorodna kobieta. Jestem pewna, że Kamilla powiedziałaby o sobie tak samo, nie raz z resztą rozmawiałyśmy na temat jej wyglądu. Mimo tuszy miała szczęśliwą rodzinę, pracę, którą lubiła, duże grono znajomych. W przeszłości kilka burzliwych romansów. Zupełnie nie dziwiło mnie to, że tak jej się w życiu wiedzie. Była pogodną, mądrą, pełną dobrej, promiennej energii kobietą i to w całokształcie było najistotniejsze. „Szczegóły” nie miały znaczenia. Albo przykład Emili i Karola. Karolowi trudno było z tym, że Emilia zadręcza się swoją figurą, która zmieniła się po porodzie. Emilia z powodu kompleksów przestała wychodzić do znajomych, unikała kontaktu fizycznego z mężem i jak powiedział Karol stała się „smutną, bez życia udręczoną matką”. Karol wielokrotnie na naszych spotkaniach podkreślał, że dla niego ważniejszy jest uśmiech i energia życiowa Emili, niż jej idealna figura. Dla Emili liczył się szczegół, dla Karola – całokształt.
4.    Weź odpowiedzialność za wybór
Kiedy rozmawiałam z Kamillą na temat jej wyglądu i tego jak się czuje mówiła: „Czy chciałabym być szczupła? Pewnie tak, choć teraz po 40 latach w takim ciele nie umiem sobie tego nawet wyobrazić. Ale wiem, że lubię jeść, gotować, karmić. Skoro tak lubię żyć, to mi daje frajdę – muszę z czegoś zrezygnować, np. z bycia szczupłą”. Kamilla bardzo dojrzale podchodziła do swojej odpowiedzialności za swoje wybory i swoje życie. Najgorszą strategią jest móc coś zmienić, nic nie robić i narzekać. Twoim kompleksem są krzywe zęby? Załóż aparat. Nie chcesz? Nie narzekaj. Nie znasz języków obcych? Ucz się. Nie chce Ci się?. Pogódź się z tym, że język znasz słabo.
5.    Modlitwa o pogodę ducha
Zrób listę tego czego w sobie nie lubisz. Wybierz z niej te elementy, cechy, niedoskonałości, które możesz zmienić. Co wtedy? Jak wyżej – wybierz czy jesteś gotowy na zmianę czy też na ten moment w swoim życiu nie (nie masz pieniędzy, nie chce ci się, są inne priorytety, nie masz odwagi, etc). Obok wypisz te, które są nie do zmiany. Te – zaakceptuj. Łatwo powiedzieć? Akceptacja to długi proces. Ale prawdę mówiąc, nie znam innej drogi do spokoju. Jako pomoc polecam Modlitwę o Pogodę ducha (fragment) marka Aureliusza
Boże,
użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to,
co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
6.    Zasób czy brak?
Nie ma człowieka, który miałby wszystko. Porównując się z innymi tak nam się często wydaje, że inni są piękni, młodzi i bogaci, a my wyglądamy przy nich jak ubodzy krewni. Pracując z ludźmi w tak intymny sposób mam możliwość obserwacji jak często te piękne, osiągające sukcesy kobiety i ci przystojni, prężni zawodowo mężczyźni są pełni obaw i różnych ludzkich rys. Każdy z nas coś ma, a czegoś nie, w czymś jest dobry, w czymś słabszy. W tym momencie pojawia się pytanie – czy będziemy na siebie patrzeć przez pryzmat zasobów, atutów, potencjału czy braków i niedoskonałości?. Wybór jest po Twojej stronie.
7.    Iluzja
Wydaje się nam, że gdyby tylko ten jeden element uległ zmianie bylibyśmy szczęśliwi. Tak myślała też Marysia. Jej kompleksem był niezgrabny nos. Zoperowała go. I było lepiej. Przez chwilę. Potem przyszły zbyt odstające uszy i nieładna cera. Oczywiście zdarza się tak, że jakiś element naszego np. wyglądu zabiera nam sen z powiek i wyeliminowanie go (schudniecie, zabieg, operacja) przywraca nam radość życia. Tak bywa. Ale gros założeń po hasłem „będę szczęśliwsza/y, jeśli..” jest iluzją. Czasem niepotrzebną przeszkodą, którą sami stawiamy na swej drodze, a czasem pretekstem czy wręcz wymówką.
8.    Nie porównuj się
Łatwo powiedzieć. Ale naprawdę można pozbyć się szkodliwego nawyku porównań. Robimy to, bo wyrośliśmy w kulturze porównywania: rodzice porównywali nas z rodzeństwem, pani w klasie z innymi uczniami. Nie nauczyliśmy się, że nasz indywidualizm i różnorodność są cenne i wzbogacające. Jak w powiedzeniu: „Tak pięknie się różnimy”. I tak jest w istocie. „Porównując się z innymi możesz stać się próżny i zgorzkniały, bowiem zawsze znajdziesz lepszych i gorszych od siebie” mówią słowa słynnych Desyderat Max Hermanna.
9.    Przewartościuj swój kompleks
Moje pytanie może Ci się wydać zaskakujące. Co jest „dobrego” w Twojej niedoskonałości? Jaką „korzyść” masz ze swojego braku? Na pierwszy rzut oka takie stawianie sprawy wydaje się z mojej strony bezczelne i okrutne. Ale przy bliższym zastanowieniu może nie do końca? Aleksandra jest niepełnosprawna od dziecka. Długo miała kompleks swojej bezradności i zależności. Dlatego zaczęła nad sobą pracować. Ćwiczyć, żeby mieć jak najbardziej sprawne ciało, które nie wymaga aż takiej pomocy ze strony innych. Uczyła się języków obcych, żeby mogła pracować zdalnie, z domu – tłumacząc. W naszej historii sporo jest biografii osób, które z powodu kompleksu nadrobiły w innym obszarze (znany psychologom mechanizm tzw. kompensacji czyli równoważenia jednego działania innym działaniem). Przy mechanizmie kompensacji warto zachować zdrowy rozsądek i zdrowe granice żeby nie przedobrzyć (np. praca ponad siły, nadmierne starania etc). Ale zachowując uważność i ostrożność kompensacja może być lecząca.
10.    Wdzięczność, życzliwość, szacunek
Jesteśmy dla siebie okrutni i bezlitośni. Jesteśmy dla siebie najsurowszym krytykiem i sędzią. Wypatrujemy tylko w naszym biednym ciele, w naszej umęczonej osobowości luk i niedociągnięć. Nie ma w nas za grosz wdzięczności. Wdzięczności za życie, za ciało, które nas nosi, za osobowość pełną zakamarów do zgłębiania. Nie mamy szacunku i życzliwości wobec siebie. Nie mamy dystansu i poczucia humoru na swój własny temat. Rozejrzyj się i przyjrzyj uważnie. Ile masz, co możesz. Dzięki Twemu niedoskonałemu, a jakże doskonałemu ciału. Dzięki swoim umiejętnościom. Dzięki sobie. Nie grzesz i nie bluźnij traktując siebie zbyt serio. Albo traktuj siebie serio inaczej – z szacunkiem i życzliwością.

.

Życie z Piotrusiem Panem

Eliza jest z Filipem od dwóch lat. „To była miłość od pierwszego wejrzenia” – mówi Eliza. Opowiada o oszałamiających początkach wspólnej znajomości – uwodzeniu przez Filipa, romantycznych weekendach i emocjach, jakich Eliza nigdy nie doświadczyła. Od tego czasu sporo się jednak zmieniło. Eliza jest rozczarowana i zmęczona swoim związkiem. Relacjonuje: „Przede wszystkim nie wiem na czym stoję. Filip niby twierdzi, że chce ze mną  być, ale nic na to nie wskazuje. My nawet nie mieszkamy razem, bo Filip nie czuje się gotowy. Wspomnieć o czymś więcej, jakiś deklaracjach, wspólnej przyszłości, ślubie nie mogę, bo te pytania doprowadzają Filipa do szału. Uważa, że go naciskam i wszystko psuję. Twierdzi, że jest dobrze tak jak jest. Nie mogę też na niego liczyć. Ile razy poprosiłam go o pomoc, tyle razy on albo nie mógł albo zapomniał. Jak ostatnio chciałam, żeby zawiózł moją mamę do lekarza odpowiedział, że w tym czasie idzie z kumplem na basen. Jak powiedziałam, że mógłby pójść na inną godzinę obraził się i powiedział, że jestem nie do zniesienia. Z resztą zawsze wszystko jest ważniejsze niż ja i moje sprawy: koledzy, motor, sport. Bywa między nami dobrze jak np. wyjeżdżamy na wakacje. Ale przecież urlop się kiedyś kończy i jest normalne życie. A ja czuję, że tak na to zwykłe życie to ja jestem sama.”

I słusznie Eliza czuje, bo kiedy wiążemy się na życie z mężczyzną niedojrzałym, czy inaczej – dorosłym chłopcem czyli mężczyzną o syndromie Piotrusia Pana musimy założyć, że specjalnym oparciem i wsparciem to on nie będzie.

Dlaczego Piotruś Pan?

Nazwa syndromu Piotrusia Pana pochodzi z książki szkockiego pisarza Jamesa Matthew Barryego (lub disnejowskiego filmu na podstawie lektury) opowiadającej o chłopcu, który nigdy nie chciał dorosnąć.

Kim jest Piotruś Pan?

Sprawdź, które z poniższych cech dotyczą Twojego partnera. A może znajdziesz pośród nich te, które dotyczą także Ciebie?. Im więcej opisów odpowiadających zachowaniom partnera (lub Ciebie), tym bardziej wpisuje się on w syndrom, o którym mówimy.

1.    Piotruś Pan robi dobre pierwsze wrażenie
2.    Piotruś Pan potrafi być niezwykle uwodzący, szarmancki, oszałamiający, inspirujący, magnetyczny, pobudzający
3.    Piotruś Pan ma dużo pomysłów, fantazji, bogatą wyobraźnię
4.    Piotruś Pan jest wesoły, pogodny i rozrywkowy
5.    Piotrusiowi Panowi brakuje powagi
6.    Piotruś Pan szybko traci zainteresowanie związkiem
7.    Piotruś Pan ucieka, gdy mija zachwyt nad nim
8.    Piotruś Pan ucieka, gdy pojawiają się pierwsze wymagania czy trudności, gdy musi się nagiąć czy iść na kompromis
9.    Piotruś Pan unika rozmowy na tematy trudne i wymagające
10.    Piotruś Pan nie potrafi rozmawiać o uczuciach, nie potrafi ich konstruktywnie wyrażać
11.    Piotruś Pan unika rozmów o przyszłości
12.    Piotruś Pan unika zamieszkania z Tobą, tematu ślubu czy dzieci
13.    Na Piotrusiu Panu nie możesz polegać
14.    Piotruś Pan nie dotrzymuje słowa
15.    Piotruś pan nie pamięta o ważnych datach, wydarzeniach
16.    Piotruś Pan nie planuje, żyje chwilą
17.    Piotruś pan jest zainteresowany tylko tym co lubi
18.    Piotruś Pan ucieka przed nudą, rutyną, prozą życia
19.    Piotruś Pan nie partycypuje w obowiązkach domowych
20.    Piotruś Pan lekceważy zobowiązania
21.     Piotruś Pan ma swoje zabawki, fascynuje się drogim sprzętem, podróżami, sportami ekstremalnymi, lubi gadżety, nowinki techniczne
22.    Piotruś Pan chce wywrzeć wrażenie na innych
23.    Relacje Piotrusia Pana są płytkie i powierzchowne
24.    Piotruś Pan jest egoistą, dla niego liczy się tylko jego własne szczęście i komfort
25.    Piotruś Pan nie wykazuje empatii, zrozumienia dla niczego i nikogo poza nim samym
26.    Piotruś Pan ignoruje Twoje potrzeby i oczekiwania
27.    Piotruś Pan w życiu codziennym jest niedecyzyjny
28.    Piotruś Pan zrzuca odpowiedzialność na innych, wciąż się rozgrzesza, szuka usprawiedliwień i wyjaśnień
29.    Piotruś Pan nie potrafi przyznać się do błędu
30.    Piotruś Pan nie potrafi przeprosić
31.    Piotruś pan nie przyjmuje krytyki
32.    Piotruś Pan źle znosi odmowę
33.    Piotruś Pan nie przyjmuje odmienności opinii
34.    Piotruś Pan nie rozmawia, za to kłóci się, prowokuje, obraża
35.    Piotruś Pan reaguje furią, gdy coś nie idzie po jego myśli, gdy musi z czegoś zrezygnować
36.    Piotruś Pan jest chwiejny emocjonalnie
37.    Piotruś Pan ma niekontrolowane wybuchy agresji
38.    Piotruś Pan bywa szowinistą
39.    Piotruś Pan często zmienia pracę, bowiem żadna nie spełnia jego oczekiwań
40.    Jeśli masz z nim dzieci – jest dla nich bardziej kumplem, niż ojcem

Piotruś Pan to taki mężczyzna podszyty chłopcem. Jego metryka odpowiada pojęciu mężczyzny, zachowanie jednak pojęciu chłopca. Piotruś Pan boi się i unika bliskości, trudności i odpowiedzialności. Ucieka przed wymaganiami. Jest niezdolny do budowania trwałych i dojrzałych więzi. W życiu kieruje się zasadą hedonizmu. Myśli głównie o zabawie i przyjemnościach. Od bliskich, w tym partnerów oczekuje postawy opiekuńczej. Chce, by o niego dbać, ale nie wymagać. Związki jakie tworzy są z reguły niedojrzałe, emocjonalne, burzliwe.

Skąd się wziął Piotruś Pan?

Piotruś Pan pochodzi najczęściej z domu, w którym brakowało męskiego wzorca. Ojca nie było fizycznie lub emocjonalnie. W związku z powyższym przyszły Piotruś Pan nie miał od kogo nauczyć się cnót, które zwykle przekazuje mężczyzna chłopcowi: odpowiedzialności, równowagi, samokontroli, odwagi, wytrwałości, wierności, siły, uczciwości, lojalności, szlachetności, zdolności do poświęceń. Dzisiejsza kultura również powyższych cnót zdaje się nie wspierać. Z kolei matka Piotrusia Pana zazwyczaj bywa osobą nadopiekuńczą, nie stawiającą wobec syna żadnych wymagań, wyłączającą go z wszelakich obowiązków domowych. Rodzinny dom Piotrusia Pana jawi się zwykle jako dom bez granic i zdrowej dyscypliny. Piotruś Pan jest zazwyczaj jedynakiem lub najmłodszym w rodzinie, czasem najstarszym, które długo wychowywało się bez rodzeństwa. Bywa, że był dzieckiem mocno wyczekiwanym, pochodzi z ciąży zagrożonej (stąd nadmierna opiekuńczość i troska ze strony matki). Piotruś Pan nie przeszedł w swoim życiu koniecznej separacji czyli oddzielenia od matki oraz potrzebnej inicjacji czyli umownego pasowania na dorosłego wojownika. Dodatkowym „wspieraczem” syndromu Piotrusia Pana są dzisiejsze czasy i otaczająca nas rzeczywistość. Dobrobyt, dostęp do wszelkich dóbr i informacji (Internet) sprawiają, że mamy ograniczoną odporność na przełamywanie trudności. Na skutek wszystkich powyższych czynników w Piotrusiu Panu ukształtował się omawiany wcześniej zestaw niedojrzałych cech. Może się wydawać, że Piotruś Pan ma jak pączek w maśle. Bawi się, śmieje, nie ma żadnych zobowiązań. Żyć nie umierać – powie ktoś. Ale tak sytuacja wygląda jedynie pozornie. Tak naprawdę życie Piotrusia Pana jest płytkie, a takie życie nie może przynieść prawdziwej satysfakcji. Piotruś Pan na bardzo głębokim poziomie odczuwa emocjonalną i duchową pustkę.

Czy Piotrusia Pana można „uleczyć”?

Piotruś Pan przez długie lata może nie odczuwać tego, że jego życie właściwie nie przedstawia sobą żadnej ważnej wartości. Jest po prostu jedną wielką zabawą. Jest zabawą w dorosłe życie. Piotruś Pan przez długie lata może nie poczuć egzystencjalnej pustki i tego, że tak naprawdę nie myśli o sobie zbyt dobrze. Może też tego nie poczuć nigdy. Zdarza się jednak tak, że w życiu Piotrusia Pana zadziewa się coś, co wytrąca go z dotychczasowego trybu: utrata ważnej miłości, śmierć kogoś bliskiego, utrata wartościowej pracy. Piotruś Pan zaczyna wtedy przeglądać na oczy. Zaczyna widzieć swoje życie inaczej. Zaczyna cierpieć, co związane jest z przyglądaniem się bolesnej prawdzie na swój temat. W tym cierpieniu jest jednak szansa. Szansa na zmianę. Piotruś Pan musi doświadczyć albo konsekwencji swojego postępowania albo musi pojawić się inny ważny bodziec, aby Piotruś Pan znalazł motywację do tego, by dorosnąć. Wtedy można mu pomóc (psycholog, psychoterapeuta).

Jak postępować z Piotrusiem Panem?

Jeśli chodzi o życie z „aktywnym” Piotrusiem Panem to ja prawdę powiedziawszy jestem mocno pesymistyczna. Istnieją pewne podpowiedzi dotyczące tego co robić, by wytrwać i by jakoś na Piotrusia Pana wpłynąć pt:
– nie akceptuj jego beztroskich zachowań
– nie odpuszczaj mu
– mów jasno i wprost czego od niego wymagasz
– „nie kupuj” jego jałowych argumentów i usprawiedliwień
– angażuj go w codzienne życie i obowiązki
– chwal go, nagradzaj i doceniaj za każde zaangażowanie
jednak mnie po pierwsze wydaje się to trochę sztuczne i na siłę, a po drugie wymaga od Ciebie takiego zaangażowania i utraty energii, że nie wiem czy gra jest warta świeczki. Żyjąc u boku Piotrusia Pana trzeba być przygotowanym na to, że w wielu sytuacjach będziesz sama, że wiele spraw będzie szło na Twojej energii, że nigdy nie będziesz miała do końca pewności czy możesz mieć coś z głowy, a on się tym zajmie. Chyba że Piotruś Pan uzna (o czym powyżej), że czas najwyższy na zmianę. Że czas dojrzeć. Jeśli więc jesteś partnerką Piotrusia Pana życzę Ci tego, aby był tym, który zechce wyjść z krainy Nibylandii.

Przemoc wobec siebie

Joanna (44) siada naprzeciwko mnie w fotelu. Dużym, wygodnym. Siada na samym brzegu, tak, że zdaje się wisieć w powietrzu. Nieśmiało się uśmiecha. „Czy jest Pani wygodnie?” – pytam. „Tak, tak, jest w porządku” – rzuca. „Fotel jest na tyle głęboki, że może Pani zasiąść swobodniej” – nie odpuszczam. Joanna mości się, ale jej mina jest niewyraźna. Dostrzegam nieco ulgi, ale i trochę dyskomfortu. Zupełnie jakby ta pozycja była dla niej czymś nowym i obcym. Joanna jest bardzo zmęczona. Niedospana, zapracowana, przeciążona. Słyszę o wymaganiach przełożonych, potrzebach nastoletnich dzieci, kłopotach męża w firmie. Nie słyszę nic o potrzebach Joanny. Pytam jak śpi. Niewiele. 5-6 h na dobę to luksus, na który nie pozwoliła sobie od lat. Pytam jak je? W biegi, niedbale i byle co. Pytam jak wygląda jej dzień? Praca na pełnych obrotach, obowiązki domowe, tyle. Z tej opowieści wynika, że ważne jest wszystko i wszyscy poza sama Joanną.

Mateusz (37) siada na fotel z takim niemym hukiem, że gdyby fotel był z drewna lub plastiku z powodu hałasu mogłyby wylecieć szyby w oknach. „Przyszedłem, bo jestem nabuzowany” – mówi. „Widzę” – zgadzam się. Mateusz opowiada o swojej sytuacji i sposobach na radzenie sobie z przewlekłym napięciem i frustracją. Trenuje, spotyka się z kolegami, wychodzi na randki. Pozornie – bardzo konstruktywne metody. Okazuje się jednak, że Mateusz trenuje codziennie po kilka godzin doprowadzając swoje ciało do skrajnego przeciążenia. Stawy Mateusza są od podnoszenia sztangi w opłakanym stanie. Pytam czy to leczy. „Nie” – odpowiada Mateusz „bo wiem co mi lekarz powie, karze przerwać treningi”. Spotkania z kolegami polegają na upijaniu się do nieprzytomności. „Dobrze się Pan czuje następnego dnia” – pytam. Mateusz: „Nie, ale kiedy pije nie myślę o tym co będzie rano”. Randki to po prostu przygodny seks z nieznajomymi kobietami. Bez zabezpieczenia. „Nie ma Pan obaw co do swojego zdrowia?” – myślę o chorobach przenoszonych drogą płciową. Mateusz przez chwilę milczy. „Chyba się nad tym nie zastanawiam.”.

Kiedy Joanna i Mateusz po pewnym czasie naszej wspólnej pracy usłyszeli ode mnie, że w mojej opinii stosują wobec siebie przemoc byli mocno zaskoczeni. Jednak oboje przyznali rację. Jeśli przemoc wobec siebie (inaczej autoagresję czy autodestrukcję) zdefiniujemy jako takie zachowania, które bezpośrednio lub pośrednio zagrażają naszemu życiu lub też mają negatywny wpływ na nasze zdrowie to oboje spełniają powyższe kryteria. Istnieją takie zachowania, które każdy z nas bez zająknięcia uznałby za przemoc wobec siebie np. samookaleczenia. Ale istnieje cała masa takich zachowań, które nigdy nie przyszłyby nam na myśl, że można o nich mówić w kontekście przemocy.

Lista zachowań przemocowych wobec siebie:

1.    Zachowania suicydalne
Czyli próby samobójcze. Obok takich czynników jak dojmujące cierpienie (w przebiegu depresji, nieuleczalnej choroby somatycznej, bólu) czy poczucie braku wyjścia z sytuacji –  może wynikać również z autoagresji.
2.    Samookaleczenia, samouszkodzenia  (kolczyki, tatuaże, wyciskanie)
Jeśli się nacinasz czy przypalasz papierosem sprawa wydaje się ewidentna – to jest przemoc. Niektórzy fachowcy są zdania, że również kolczykowanie się w nietypowych czy licznych miejscach lub też tatuowanie ciała (szczególnie dużych powierzchni i bolesnych miejsc) można zaliczyć do tej kategorii. Oczywiście kultura zmieniła nieco podejście do takiego rodzaju ozdabiania ciała, ale można by zadać sobie pytanie – czy świadome sprawianie sobie bólu faktycznie nie jest przemocowe? To samo dotyczy takich zachowań jak ogryzanie skórek przy paznokciach do krwi czy wyciskanie krost na twarzy.
3.    Nadużywanie substancji zmieniających świadomość jak alkohol czy narkotyki
Alkohol czy narkotyk jest trucizną. W związku z powyższym zatruwanie organizmu jest wymierzone przeciwko niemu.
4.    Przygodny seks
Pozornie wydawać by się mogło, że jest nieszkodliwy. Ale jeśli przy tej okazji zapominamy o naszym zdrowiu (jak Mateusz, który się nie zabezpiecza) lub też wchodzimy w sytuacje niebezpieczne (narażanie się na wykorzystanie, na sytuacje, na które nie masz ochoty) to nie ma mowy o działaniu w zgodzie z życzliwym myśleniem o sobie.
5.    Doprowadzanie siebie do skrajnego zmęczenia
Przepracowujesz się, nadmiernie przeciążasz i nie zasilasz, nie regenerujesz. Zapominasz o paliwie w postaci snu i pożywienia, o regeneracji w postaci odpoczynku nie wspominając. Z gorączką zamiast udać się do lekarza udajesz się do pracy. W końcu nie jest tak najgorzej, jeszcze dasz radę, wytrzymasz, bez przesady. Pędzisz, działasz nie zdając sobie sprawy jak sobie szkodzisz.
6.    Zaniedbywanie swoich potrzeb
Są różne wersje tego wariantu. Wydaje Ci się, że potrzeb nie masz wcale. Lub też wiesz, że jakieś tam masz, ale nie wiesz właściwie jakie. Ewentualnie doskonale zdajesz sobie sprawę czego potrzebujesz, ale owe potrzeby ignorujesz. Bo nie masz czasu. Bo inni czegoś chcą. Bo to nie jest takie ważne.
7.    Stawianie potrzeb innych na pierwszym miejscu
No właśnie. Mąż, dzieci, szef, przyjaciółka. Bo mąż ma trudny okres w pracy, bo dzieci są jeszcze małe, no i w ogóle najważniejsze, bo jak odmówić szefowi, bo przyjaciółka się rozwodzi. A Ty? A co z Tobą?
8.    Lekceważenie swoich emocji
Czujesz się zmęczona, no ale trudno, co robić – brniesz dalej. Czujesz się smutna, bo ktoś sprawił Ci przykrość, ale ocierasz łzy po kryjomu. Czujesz się zła, bo ktoś naruszył Twoje granice, ale nie okazujesz jej, bo  jeszcze pomyślą, że histeryzujesz. Twoje emocje to Ty. Lekceważąc je – lekceważysz siebie.
9.    Spełnianie cudzych oczekiwań za wszelka cenę
Szef oczekuje od Ciebie, żebyś była dyspozycyjna. Mąż, żebyś więcej była w domu. Dzieci, żebyś była bardziej cierpliwa. Starasz się. Bardzo się starasz. Dwoisz się i troisz, żeby inni byli z Ciebie zadowoleni. To nic, że padasz ze zmęczenia, masz nieleczone wrzody na żołądku i że jakoś tak wychodzi, że nie jesteś szczęśliwa. Chcesz być lojalna wobec innych. A co z lojalnością wobec siebie? Pomijam już te oczekiwania, które sama projektujesz, o spełnienie których nikt Cię nie prosi (bo np. ich nie ma jak np. to żebyś była na każde zawołanie dzieci). Nikt nie prosi, nikt tez nie podziękuje.
10.     Brak umiejętności obrony własnych granic
Ktoś Cie dotyka w sposób, który Ci nie odpowiada. Rozmawiając z Tobą stoi bliżej, niż to dla Ciebie komfortowe. Krzyczy na Ciebie. Zadaje pytania, na które nie chcesz udzielić odpowiedzi. Nie robi czegoś, co powinien i co się Tobie należy (np. odpowiednio Cię obsłużyć w sklepie). To ktoś. A Ty? Milczysz, uśmiechasz się niepewnie, robisz dobra minę do złej gry. Nie upomnisz się, nie postawisz granicy, nie zawalczysz. Bo nie uważasz, żebyś zasługiwała na to, by ktoś Cię nie naruszał.
11.    Brak akceptacji siebie
Nie lubisz siebie. Nie lubisz w sobie niczego. Najwyżej brwi, paznokcie i to, że jesteś miła. Patrzysz na siebie jak najgorszy oprawca. Wyliczasz czego Ci brakuje. Dążysz do ideału, do perfekcji, żeby móc w ogóle na siebie patrzeć. Porównujesz się z innymi. W tych porównaniach oczywiście Ty wypadasz fatalnie. Oczekiwania wobec siebie masz takie, że nikt by ich nie zrealizował. Za błędy surowo się karzesz.
12.    Zachowania związane z jedzeniem
Nie jesz, bo nie masz na to czasu. Lub jesz byle jak. Cokolwiek i w pośpiechu. Głodzisz się lub jesteś na permanentnej diecie, bo oczywiście jesteś gruba. Przejadasz się, bo zajadasz smutek, lęk czy samotność, bo chcesz dać sobie odrobinę przyjemności w tym życiu pozbawionym prawdziwej radości. To nic, że Twój żołądek woła o litość, że nie wchodzisz w swoje ulubione sukienki i się na siebie wkurzasz. Tego wszystkiego z pewnością nie robisz z miłości do siebie.
13.    Uporczywe ćwiczenia
Przykładem jest tu Mateusz. Trenuje, mimo że jego organizm nie jest w stanie tego unieść.
14.    Wewnętrzny monolog
„Nie nadajesz się do tego, jesteś beznadziejna, nie umiesz tego zrobić, powinnaś była przewidzieć, jesteś za stara, za głupia, za brzydka, nie uda ci się, nawet nie próbuj, nie wolno ci, jak mogłeś tak postąpić”..Przytoczyłam bardzo delikatną wersje tego, co potrafimy do siebie powiedzieć. Gdybyśmy tak odezwali się do innych nikt nie miałby wątpliwości, że jest to przemoc psychiczna. Dlaczego pozwalasz na to, żeby mówić tak do siebie?
15.    Pozbawianie siebie prawa do szczęścia
W Twoim życiu brakuje szczęścia i radości. I dzieje się tak nie z przyczyn obiektywnych, jeśli takowe w ogóle istnieją, ale na Twoją własną, nieświadomą prośbę. Albo nie wiesz co sprawia ci przyjemność lub z tego nie korzystasz. Unikasz przyjemnych doświadczeń. Niby chcesz, żeby było inaczej, ale tak się jakoś dzieje, że jest jak jest. Przykładem jest Joanna. Zmęczona i zapracowana nawet nie była w stanie pozwolić sobie na przyjemność zasiąścia w miękkim i wygodnym fotelu. Przecież jej przyjemność, komfort i frajda się nie należą..
16.    Angażowanie się w sytuacje porażki
Miałam kiedyś pacjentkę, która nie była w stanie skończyć studiów prawie przez 10 lat. Kiedy dochodziło do egzaminu ona zawsze robiła coś takiego, że nie mogła się do niego przygotować, ewentualnie dojechać na czas. Zupełnie tak, jakby nie mogła nie mieć porażki. Jakby powodzenie i sukces jej się nie należały. Ilość i różnorodność nieuświadomionych sposobów na działanie zgodnie z wewnętrznym skryptem czy scenariuszem (np. nie uda mi się) jest niewiarygodny.
17.    Deprecjonowanie osiągnięć
Miałam także pacjenta. Wykształcony, zdolny, z licznymi sukcesami. Jednak w swoich oczach był niemalże życiowym nieudacznikiem, który nic nie osiągnął. Był nigdy nie dość. On tez bardzo siebie nie lubił.
18.    Wchodzenie w toksyczne relacje i miejsca
Wchodzisz w szkodliwe relacje miłosne czy przyjacielskie. Wikłasz się w sytuacje bolesne. Zostajesz w miejscach, które Ci nie służą. Jednak z moich pacjentek uporczywie ponawiała wizyty u lekarza, z którego usług była niezadowolona i którego nie lubiła. Nie umiała racjonalnie wyjaśnić jaki jest powód tego, że nie pójdzie leczyć się gdzie indziej.
19.    Wpadanie w tarapaty
Bójki, awantury, kradzieże. Lub tendencja do znajdywania się w miejscu takich sytuacji. Ewentualnie bycie ich ofiarą. Znacie takie osoby, które zawsze jak wyjdą z domu pakują się w jakieś kłopoty? Ja znam. Przypadek?
20.    Wypadkowość
Potykasz się, przewracasz, nabijasz sobie siniaki. Częściej niż inni miewasz mniej lub bardziej groźne wypadki. I znów można powiedzieć – przypadek. Można powiedzieć życzliwie – ot taka życiowa niezdara. Ale wiara w przypadek często sprowadza nas na manowce.
21.    Życie w izolacji
Nie masz partnera, rodziny, przyjaciół, znajomych. Czujesz się samotny, ale albo nic nie robisz w kierunku zmiany sytuacji, albo źle wybierasz i wciąż się zawodzisz. I znów przykład jednego z moich pacjentów. Nie miał nikogo. Zapytałam czy zanim znajdzie kogoś w swoim życiu nie chciałby zdecydować się np. na zwierzaka. Wiedziałam, że je lubi. „Nie” – odpowiedział zdecydowanie. „Ktoś taki jak ja nie zasługuje na tak oddanego i wiernego przyjaciela jakim jest pies”.
22.    Pozbawienie siebie korzystania z pomocy
Wszystko robisz sam. Nigdy nie prosisz o pomoc. Samodzielność jest dobra, ale korzystanie ze wsparcia innych również. Jedna z moich pacjentek przygotowywała się do ważnego egzaminu. Nie wyobrażała sobie, żeby w tym czasie poprosiła bliskich o pomoc przy dzieciach, mimo, iż ona pomagała im wielokrotnie. Egzamin pacjentka zdała śpiewająco, ale zaraz potem wylądowała pod kroplówką z powodu skrajnego wyczerpania.

23.    Poczucie winy
Poczucie winy jest emocją, która ma nam dać sygnał, że przekroczyliśmy jakieś normy, reguły, że zachowaliśmy się nie w porządku. Może być wskazówką, że należy komuś zadośćuczynić (rozmową, przyznaniem się do błędu, etc). I tak należy je potraktować. Poczucie winy od czasu do czasu przeżywa wielu z nas. Jedynie psychopata go nie doświadcza. Jednak z mojego doświadczenia wynika, że poczucie winy przeżywamy często z zupełnie nieuzasadnionych powodów. A nawet jeśli widzimy w czymś swój udział ilość czasu, jaką poświęcamy na przeżywanie tego stanu jest kompletnie niewspółmierna do naszej odpowiedzialności. Zadręczamy się. A dręczenie jest przemocą.
24.    Poczucie wstydu
Bardzo często mam przyjemność obcować z kobietami – pięknymi, atrakcyjnymi, mądrymi, z osiągnięciami. Aż żal ściska za serce, kiedy widzi się jak one tego nie widzą. Lub nie chcą dać po sobie poznać. Skromne, skulone, wystraszone. Zawstydzone swoją urodą, inteligencją i sukcesami. Chowające w kieszeń swój seksapil. Nie chodzi o narcyzm. Chodzi o świadomość siebie, swojej wartości i mocnych stron. Chodzi o to, żeby nie żyć we wstydzie. Wstydzie z powodu siebie samej/samego siebie.
25.    Żywienie trwałej urazy
Jest taki cytat. Bardzo go lubię. „Trwanie w gniewie jest jak picie trucizny i oczekiwanie aż ktoś umrze”. Przewlekła złość, gniew, trwała uraza są trucizną dla naszych dusz i ciał. Uporanie się z nimi jest tak naprawdę zwróceniem się w stronę siebie samego, zrobieniem czegoś właśnie dla siebie. Uporczywe trwanie w tej urazie – karaniem siebie.
26.    Skłonność do zamartwiania
Zawsze znajdziesz sobie powód do tego, by się o coś bać, czymś się martwić. O tym co było, co będzie. A jak się czymś martwisz nie możesz się rozluźnić, nie możesz się czymś cieszyć. Jesteś więc wiecznie zatroskana, zgnuśniała, udręczona. Udręczona przez swoje myśli. Może nie do końca masz wpływ na to, które z myśli się w Tobie pojawiają, ale na te, które z nich zatrzymasz, a które uwolnisz – już tak. Jeśli uporczywie zatrzymujesz te, które są dla Ciebie szkodliwe – robisz sobie krzywdę.
27.    Wykorzystywanie dobrych idei przeciwko sobie
I znów przykład z gabinetu. Piękna, ale zmęczona, 30 letnia podwójnie świeżo upieczona mama. No, świeżo od roku. Stawia przed sobą pytanie co jeszcze może zrobić dla swoich synów, żeby być lepszą mamą. I tu zaczyna opowieść o tym, co robiła i robi do tej pory. Hołdując rodzicielstwu bliskości oraz ekologii zaczyna dzień o 4 rano, żeby ze wszystkim dać radę. Jechać na bazar po zakupy, ugotować dla całej rodziny obiad, móc odpowiedzieć na każda potrzebę dzieci. A. jest przykładem kogoś, kto z założenia dobrą ideę(bo korzystną dla nas, naszego zdrowia psychofizycznego) wykorzystuje w taki sposób, że przynosi nam ona szkody.
28.    Unikanie lekarzy
Powiedzmy, że przeziębienie jesteś w stanie „wyleczyć” samodzielnie. Ale jeśli dzieje się z Twoim zdrowiem coś poważniejszego, a Ty to ignorujesz, nie zgłaszasz się do lekarza – działasz przeciwko sobie. Podobnie, jeśli nie wykonujesz profilaktycznych badań. O unikaniu dentysty nie wspominając.
29.    Zaniedbywanie wyglądu
Do fryzjera nie chadzasz z zasady. Kosmetyków nie używasz – po co? Do stroju nie przywiązujesz wagi. Paznokcie masz wyszczerbione.. Przyjrzyjmy się takiej sytuacji. Rodzina, nie uboga, a może nawet radząca sobie całkiem nieźle, a w tej rodzinie dziecko – niechlujnie ubrane, niedomyte. Co byś powiedział/a? Zaniedbanie. Zaniedbanie mieści się w definicji przemocy.
30.    Prowokowanie innych do agresji wobec siebie
Jest taki typ – sprowadza na siebie agresję innych. Albo niechęć. Albo notorycznie zostaje wykorzystywany. Jednym słowem cyklicznie staje się ofiarą. W takich historiach nie wierzę w przypadek. Wierzę w prowokację, często subtelną i nieuświadomioną. Prowokowanie innych do odrzucenia, agresji etc jest zawalułowaną forma przemocy wobec siebie. Wymierzoną tylko obcymi „rękoma”.

Przykładów na bycie swoim oprawcą jest jak widać wiele. Mimo wielu zwrotów w kierunku kobiet (bo doświadczenie z przemocą wobec siebie mam głównie z kobietami, głównie, ale nie jedynie) dotyczą zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Tylko kobiety odcinają się przeważnie od swojej mocy, siły, złości, a mężczyźni od delikatności, wrażliwości, emocjonalności, bezsilności.
Wspólną konsekwencją dla obu płci jest życie w taki sposób, że brakuje nam siły, radości, witalności, energii.

Co możesz zrobić:
Przyczyny tendencji przemocowych wobec siebie mogą być różne. Należą do nich m.in: niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa, chłód emocjonalny w rodzinie pochodzenia, przemoc w domu, zaniedbania, wykorzystanie psychiczne, fizyczne, seksualne, negatywne doświadczenia z rówieśnikami, cechy wrodzone predysponujące do depresji czy niepokoju. Im „głębsze” podłoże skłonności przemocowych, tym trudniej może być poradzić sobie z tym samemu. Ale też nie jest to niemożliwe. Niezależnie od podłoża – jest coś co możesz zrobić lub przynajmniej nad tym pracować.

•    Pokochaj siebie
•    Zaakceptuj siebie
•    Bądź swoim przyjacielem
•    Pozwól sobie na bycie i radość bez zasługiwania i udowadniania czegokolwiek
•    Szanuj siebie
•    Szanuj swoje potrzeby i emocje
•    Bądź wdzięczny sobie
•    Bądź wdzięczny swojemu ciału
•    Zaufaj sobie
•    Zamiast się dręczyć wzbudź współczucie dla samego siebie
•    Stań po swojej stronie
•    Afirmuj życie
•    Doceniaj siebie
•    Bądź dla siebie wyrozumiały
•    Bądź dla siebie łagodny
•    Bądź dla siebie życzliwy
•    Buduj dobry monolog wewnętrzny
•    Wykorzystaj moc słowa. Mów chcę, wybieram, decyduję
•    Pamiętaj, że mimo niezawinionych przez siebie przyczyn skłonności przemocowych teraz masz już wybór. Ty to robisz, i Ty możesz to zmienić. Tylko Ty.

Szantaż emocjonalny

Oliwia (32) trafiła do mnie skrajnie wyczerpana i zalękniona. Opowiedziała mi historię swojego nieudanego, jeszcze trwającego małżeństwa. Kiedy doszłyśmy do rozmowy o możliwych rozwiązaniach, w tym np. rozstania zaczęła płakać: „Nie mogę odejść od męża, bo nigdy nie zobaczę moich dzieci. Mąż grozi mi, że jeśli odejdę zabierze je i zrobi ze mnie wariatkę. Wiem, że jest do tego zdolny. I ma znajomości. No i nie dam rady sobie sama finansowo. Za każdym razem, gdy zrobię coś nie po jego myśli wygraża mi, że odetnie mnie od pieniędzy”.

Janek (39) zgłosił się do mnie w dużym kryzysie. Chce odejść od żony. Twierdzi, że od kliku już lat nie jest szczęśliwy. Ma poczucie „duszności w związku, zmęczenia nim i bycia w potrzasku”. Powodem, dla którego jeszcze tego nie zrobił jest zachowanie żony. Relacjonuje: „Za każdym razem, kiedy mówię o rozstaniu żona zaczyna płakać. Krzyczy, że sobie nie poradzi, że nie może beze mnie żyć i że się zabije. Koledzy doradzają mi, żebym to zignorował, ale obawiam się, że moja żona mówi to poważnie. Gdyby sobie coś zrobiła nie darowałbym sobie.”

Bogusia (51) została skierowana do mnie przez swojego lekarza rodzinnego. W ciągu ostatniego roku mocno schudła, zmizerniała, pogorszył się jej stan zdrowia. Ponad dwa lata temu jej mąż miał udar, w wyniku którego jest skazany na opiekę osób trzecich. Mówi Bogusia: „Wiem, że mężowi też jest ciężko z jego chorobą, ale to co robi wykańcza mnie psychicznie. Wszystko robię nie tak, co mąż wymownie daje mi do zrozumienia. Milczy, wzdycha, rzuca oskarżające spojrzenia. Kiedy pytam o co mu chodzi twierdzi, że o nic lub że powinnam się domyśleć. Kiedy wychodzę na spacer, żeby choć trochę odetchnąć nie odzywa się do mnie cały dzień. Mam tego dość, ale co ma robić? Przepraszam dla świętego spokoju”.

Liliana (33) przychodzi do mnie, ponieważ czuje, że „ w jej związku jest coś nie tak”. Chciałaby się temu przyjrzeć. Mówi – „Pozornie wszystko jest w porządku. Mój partner bardzo o mnie dba, kupuje drogie prezenty, obiecuje, ze zainwestuje w moje studia. Ale ma to swoją cenę. Mam być posłuszna, robić i zachowywać się tak jak on chce. Jak tylko mu się sprzeciwiam wycofuje się obietnic i upominków. Czuję się przez niego szantażowana”.

I bardzo słusznie czuje Liliana. Z resztą wszystkie cztery historie są doskonałymi przykładami tego czym jest szantaż emocjonalny.

Czym jest?

Jest rodzajem manipulacji psychologicznej, stosowanej wielokrotnie po to, by zmusić drugą osobą do zrobienia czegoś jej własnym kosztem (zdrowia, potrzeb, etc) i wbrew jej woli. To wykorzystanie kogoś i czyiś uczuć do zaspokojenia własnych potrzeb, do sprawowania władzy czy/i kontroli, do poczucia bezpieczeństwa. Szantażysta wykorzystuje nasze emocje i tzw. nasze słabsze punkty i zaczyna wzbudzać w nas poczucie obowiązku, popłoch, lęk, poczucie winy, zagubienie, zwątpienie w to, co jest rzeczywiste a co nie. Aby szantaż emocjonalny miał szansę zadziałać między szantażystą a ofiarą musi występować  jakiś rodzaj zależności emocjonalnej (partner, rodzic, przełożony, etc).

Typy szantażu

Historie moich bohaterów przedstawiają cztery najbardziej powszechne typy szantażystów.
A)    Historia Oliwiii – Prokurator
Szantażysta Prokurator grozi aktywnie, agresywnie i wprost. Wychodzi z pozycji siły i władzy. On rządzi, a Ty masz się podporządkować. Jest egocentryczny, a Twoje potrzeby traktuje lekceważąco. Gdy widzi Twój opór – wścieka się. Wtedy grozi porzuceniem, ucięciem kontaktu, ograniczeniem pieniędzy, krzywdą fizyczną.
B)    Historia Janka – Biczownik
Szantażysta Biczownik wychodzi z pozycji słabej, biednej ofiary. Tobie przypisuje zadanie bycia na jego zawołanie, kiedy jest smutny lub niespokojny. Jest niedojrzały, Ciebie obarcza odpowiedzialnością za swoje samopoczucie i działanie.
C)    Historia Bogusi – Cierpiętnik
Szantażysta Cierpiętnik jest bardzo zaabsorbowany swoim zdrowiem i samopoczuciem. Wymaga od Ciebie nie tylko troski i opieki, ale tego, abyś dokładnie wiedział czego mu potrzeba. Cierpiętnik nie mówi wprost. Porozumiewa się spojrzeniem, milczeniem, ewentualnie westchnięciem. Ty masz odgadnąć czego oczekuje. Odwołuje się do Twoich uczuć opiekuńczych. Grożąc swoim cierpieniem jest mistrzem wtłaczania Ciebie w poczucie winy.
D)    Historia Liliany – Kusiciel
Szantażysta Kusiciel mami Cię dobrami materialnymi, karierą, obiecuje „złote góry”. Ceną jest bezwzględne podporządkowanie i posłuszeństwo.

Kim jest szantażysta?

To osoba, którą kierują dokładnie te same emocje, które chce wywołać u Ciebie, tj. lęk, poczucie winy, poczucie obowiązku. Jednak szantażysta nie przyznaje się do uczuć strachu i niepewności, ucieka od prawdy o sobie. Ciebie podporządkowuje sobie właśnie z powodu tychże uczuć. Wikła Cię w zależność od siebie, nie zdając sobie przy tym sprawy, że sam się od Ciebie uzależnia (poprzez uzasadnianie swojego samopoczucia i emocji od postępowania ofiary). Szantażysta szantażuje świadomie lub też nie. Co więcej (co może wydawać się zaskakujące) także cierpi, ponieważ żyje w kłamstwie na swój temat oraz nie potrafi żyć inaczej. Nie potrafi też stworzyć relacji, które nie opierałyby się na szantażu. Nie potrafi się komunikować wprost oraz się nie rozwija. Na mniejszą skalę szantażuje każdy z nas. Ogromnej odwagi wymaga zmierzenie się ze sobą w tym obszarze. Niektórym się udaje.

Kim jest ofiara?

W jakimś stopniu ulegamy szantażowi wszyscy, jedni na szczęście w stopniu mniejszym. U tych ulegających znacznie daje się zaobserwować pewne tzw. cechy podatności, tj:
– niska samoocena
– brak oparcia w sobie
– skłonność do przeżywania poczucia winy
– potrzeba aprobaty
– potrzeba bezpieczeństwa
– lęk przed konfrontacją
– brak asertywności
– skłonność do nadodpowiedzialności
– problemy z określeniem własnych granic

Podłoże owych cech podatności jest wieloczynnikowe. To m.in. czułe i wrażliwe miejsca ukształtowane w kontakcie z rodzicami, niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa, niedokończone psychologiczne sprawy, trudne wspomnienia i doświadczenia z ludźmi w ogóle, wydarzenia traumatyczne, zranienia, przekonania jakie mamy.

Co wspiera szantaż?

Wspierasz szantaż gdy:
– usprawiedliwiasz się
– tłumaczysz
– płaczesz
– prosisz
– kłócisz się
– krzyczysz
– obrażasz się
– ulegasz
– zmieniasz plany
– zamieniasz się rolami
– buntujesz się, opierasz
– obarczasz szantażystę odpowiedzialnością za swoją złość
– masz poczucie winy
– boisz się

Co możesz zrobić?

1.    Przede wszystkim rozpoznać co się dzieje, rozpoznać szantaż i swoją rolą w  nim.
2.    Zebrać sojuszników, opowiedzieć o swojej sytuacji innym. To wzmocni Twoje przekonanie, że nie jesteś „wariatką/wariatem” i da Ci odpowiednie wsparcie, poczucie, że nie musisz być w tym sam/a.
3.    Zacząć wyznaczać swoje granice i bronić ich. Prośby, krzyki i kłótnie nie są rozwiązaniem, bowiem po pierwsze świadczą o tym, że szantażysta ma nad Tobą władzę (jeśli ktoś wzbudza w nas gniew to znaczy, że ma nas w szachu), a po drugie są one nastawione na zmianę drugiej osoby. Nie masz wpływu na zmianę u kogoś, dlatego ten cel sobie odpuść. Twoim zadaniem jest tylko albo aż obrona siebie, swoich potrzeb, swoich granic.
4.    Porozmawiać z szantażystą, choć może to nie przynieść efektu. Ale spróbować warto. O tym co widzisz. Mów o faktach, nie interpretuj, np. „za każdym razem kiedy zrobię coś nie po twojej myśli grozisz mi, że nie zobaczę dzieci”.
5.    Pozyskać szantażystę jako sprzymierzeńca do rozwiązania problemu np. „ponieważ za każdym razem kiedy wychodzę bez ciebie – płaczesz, co psuje relację między nami, a ja nie zamierzam przestać wychodzić z kolegami – jak myślisz co możemy w tej sytuacji zrobić, żeby rozwiązać nasz problem?”.
6.    Pracować nad samooceną, oparciem w sobie, zaufaniem do siebie.

O komunikacji inaczej

Anna zauważyła, że Maurycy jest ostatnio podenerwowany. Podczas kolejnego wybuchu męża chcąc znaleźć rozwiązanie sytuacji pyta: „Może powinniśmy zastanowić się dlaczego ostatnio jesteś taki nerwowy?”. „Bo masz do mnie o wszystko pretensje! Dokładnie jak moja matka!” – odpowiada poruszony Maurycy. Z takiego miejsca już krok do konfliktu.

Ilona żali się mężowi: „Wszystko mi w tej pracy idzie pod górę. A teraz zawaliłam jeszcze ten projekt. To nie moja wina, że mam tyle na głowie, prawda?”. On: „Zobaczysz, odpoczniesz sobie i zaczniesz pracować efektywniej. Naucz się też odmawiać, gdy czujesz, że jesteś przeciążona”. Ilona czuje się rozżalona brakiem wsparcia męża.

Inga i Filip jadą samochodem. Prowadzi Inga. Filip: „Zjedź proszę na prawy pas, bo będziemy skręcać. Nie jesteś jeszcze na tyle wytrawnym kierowcą, żeby dać radę zrobić to w ostatniej chwili przed skrętem.” Inga się naburmusza. Atmosfera, jak mawiają – siada.

Komunikacja w relacjach jest kwestią kluczową. Jej zakłócenia to jedna z najważniejszych przyczyn sporów, trudnych emocji i rozstań. Na komunikację można spojrzeć z wielu stron. O kilku już pisałam. Dziś proponuję Wam spojrzenie jednej z ciekawszych koncepcji psychologicznych, a mianowicie Analizy Transakcyjnej. To koncepcja interakcji międzyludzkich, które nazywa się tu transakcjami, którym przygląda się i analizuje – stąd nazwa. Twórcą Analizy Transakcyjnej (AT) jest Eric Bern. AT opiera się na wyodrębnieniu w Ja trzech podstawowych schematów zachowania i odczuwania: Ja Dorosły, Ja Dziecko, Ja Rodzic. Struktura Dziecka dzieli się jeszcze na: Dziecko Naturalne i Dziecko Dostosowane, a struktura Rodzica na Rodzica Opiekuńczego i Rodzica Krytycznego.

W Rodzicu zawiera się zbiór doświadczeń z rodzicami oraz przyjęte od nich wartości, normy, zakazy, nakazy, powinności, polecenia. Rodzic w nas to my sami kopiujący słowa naszych rodziców – świadomie lub też nie.

Rodzic Opiekuńczy słucha, pociesza, pomaga, uspokaja, dodaje odwagi. Jest cierpliwy i wyrozumiały. Jego głos jest ciepły i pełen troski. Używa komunikatów: kocham cię, nie bój się, dasz radę.

Rodzic Krytyczny rozkazuje, krytykuje, moralizuje, karze, nagradza, ocenia, zadaje retoryczne pytania. Jego głos jest twardy i złośliwy. Słowa jakich używa to: powinieneś, należy, musisz, zawsze, każdy.

Dziecko to emocje, popędy, instynkty, życzenia, pragnienia. To my sami z czasów, gdy byliśmy dziećmi, to nasze dziecięce zachowania.

Dziecko Naturalne (czy Spontaniczne) jest bezpośrednie, impulsywne, egocentryczne, radosne, żwawe, agresywne, ciekawe, zmienne. Jego głos jest donośny. Porozumiewa się za pomocą słów: chcę, nie chcę, wspaniale.

Dziecko Dostosowane jest czekające, uległe, rezygnujące, bezradne, wstydliwe, smutne, lękliwe, cierpiące. Jego głos jest przygaszony. Mówi niewiele.

Dorosły to nabyte w nas umiejętności i zdolności służące do rozumienia rzeczywistości i samego siebie, to racjonalne wybory. Dorosły sprawuje funkcje kontrolne, analizuje rzeczywistość, szacuje prawdopodobieństwo, opracowuje dane, przysłuchuje się, obserwuje, rzeczowo pyta, zbiera fakty, rozważa, bada uczucia, rozwiązuje problemy, podejmuje decyzje w odniesieniu do dwóch pozostałych struktur. Jest zorganizowany, elastyczny, inteligentny. Dorosły wyraża nasze racjonalne podejście do życia. To rzeczowa reakcja na to co się dzieje tu i teraz.

W każdym z nas zawiera się każda z powyższych struktur. I bardzo dobrze, ponieważ też każda z nich jest nam potrzebna. Nie ma struktur dobrych czy złych. Rodzic jest ważny, ponieważ pozwala nam działać automatycznie, co zwalnia Dorosłego z konieczności podejmowania najdrobniejszych decyzji. Dziecko z kolei wnosi w nasze życie wdzięk, radość i twórczość. Dorosły pozwala nam bezpiecznie poruszać się w świecie. Wszystkie struktury są więc przydatne, tylko należy być ich świadomym ( że są, co je cechuje) i korzystać z nich w zależności od sytuacji. Chodzi o to, aby umieć porozumiewać się na każdym poziomie, jednak tym umiejętnie zarządzać. Problem w komunikacji (ze sobą i z innymi) pojawia się wtedy, gdy nie mamy świadomości istnienia stanów Ja oraz gdy mamy kontakt tylko np. z jednym z nich. Wtedy niezależnie od sytuacji zachowujemy się jak dzieci i jesteśmy przez innych nie do zniesienia. Lub gdy w większości sytuacji wychodzimy z pozycji rodzica krytycznego i także jesteśmy irytujący. Chcę podkreślić, że z określonej struktury możemy komunikować się z innymi, ale także ze sobą samym. I że komunikacja ta wyraża się w formie werbalnej i niewerbalnej. Wielu moich pacjentów rozmawia ze sobą głównie z pozycji rodzica krytycznego, co jest bardzo smutne .
Wg. Analizy transakcyjnej celem jest Dojrzałość rozumiana jako zintegrowany Dorosły, który sprawuje kontrolę nad innymi stanami i pełni funkcje decyzyjne. Dojrzałość to Dorosły, który nie został zdominowany przez inne stany (tak, że się z niego w ogóle nie korzysta, że nie ma nic do powiedzenia). Dojrzałość to swobodny i niezakłócony przepływ (informacji i energii) pomiędzy stanami, to świadome i umiejętne korzystanie z nich wszystkich. Są przecież sytuacje, w których dobrze jest skorzystać z Dziecka naturalnego (zabawa, taniec), inne gdzie należy skomunikować się z Dzieckiem dostosowanym (sytuacje w pracy). Podobnie z pozostałymi stanami Ja.
A więc wg. Berne’a zakłócenia w komunikacji występują wtedy, gdy np. korzystamy głównie z jednej struktury Ja. Ale nie tylko wtedy. Problemy w porozumiewaniu się następują także, gdy transakcje nie są komplementarne. Co to oznacza? Twórca AT wyróżnia trzy podstawowe typy transakcji:

a)    Komplementarne czy równolegle, gdzie komunikacja przebiega bezproblemowo
b)    Krzyżowe, gdzie następuje konflikt czy zerwanie kontaktu
c)    Ukryte (kątowe i podwójne), kiedy jest różnie

Ad a)
W transakcji komplementarnej Ja jednej osoby znajduje się w stanie oczekiwanym przez drugą i vice versa. Prościej – zwracasz się np. do partnera z pozycji Rodzica i oczekujesz, że odpowie Ci z pozycji Dziecka. I tak się dzieje. Przykład:
Ty: „Mówiłem Ci, żebyś mi nie przeszkadzała, kiedy prowadzę” (Rodzic krytyczny)
Twoja partnerka: „Bardzo przepraszam. Nie krzycz na mnie. Już nie będę.” (Dziecko dostosowane).
Transakcje komplementarne mogą przebiegać bez końca.

Ad b)
W transakcji krzyżowej jedna osoba znajduje się w stanie zupełnie nieoczekiwanym przez drugą. Prościej – zwracasz się np. z pozycji Dziecka, oczekujesz u partnera komunikatu z pozycji Rodzica, ale ten odpowiada np. z Dorosłego. Przykładem jest dialog Ilony i jej męża. Ilona zwraca się do męża ze struktury Dziecka, potrzebuje troski czyli Rodzica opiekuńczego, ale jej mąż odpowiada jak Dorosły. Przykład Anny i Maurycego to także transakcja krzyżowa (Anna – Dorosły, Maurycy – Dziecko).
W transakcji krzyżowej o porozumienie trudno.

Ad c)
Transakcje ukryte angażują dwa stany jednocześnie. W tej transakcji występują dwa przekazy – jawny (poziom społeczny) i niejawny (poziom psychologiczny).
W transakcji ukrytej kątowej poziom społeczny i psychologiczny reprezentują ten sam stan Ja (np. Dorosłego), ale odwołuje się u rozmówcy do dwóch różnych stanów (np. Dorosłego i Dziecka). Przykładem jest dialog Ingi i Filipa. W przekazie jawnym Filip ze stanu Dorosły zwraca się do Dorosłego. Ale przekaz niejawny to Filip z Dorosłego zwraca się do Dziecka.
W transakcji ukrytej podwójnej poziom społeczny i ukryty angażują dwa różne stany Ja. Np.:
On: „Wpadnij do mnie dziś wieczorem, pokażę ci moje płyty”
Ona: „Bardzo chętnie. Słyszałam, że znasz się na muzyce.”
Poziom społeczny to Dorosły – Dorosły. Poziom psychologiczny to Dziecko – Dziecko grające w grę o zabarwieniu erotycznym czy flirciarskim.
W transakcji ukrytej z porozumieniem jest różnie.

Analizując swoje funkcjonowanie w relacji ze sobą i innymi pod kontem stanów Ja naprawdę może być przydatne. Jeśli pogłębimy wgląd na temat tego ile w nas z Dziecka, a ile z Rodzica; w jakich sytuacjach uruchamia się Dorosły, czego i kiedy mamy nadmiar, a czego niedobór; co nam się uruchamia z partnerem, a co z przyjaciółką; z jakiego poziomu mówi do nas teraz nasz rozmówca i co pozytywnie wpłynęłoby na nasze porozumienie – nasza komunikacja będzie płynniejsza i bardziej satysfakcjonująca. Wypróbujcie.

Współuzależnienie

Współuzależnienie*

Weronika (35) i Julian (40) są małżeństwem od 10 lat. Julian nadużywa alkoholu. Weronika już przed ślubem zauważała niepokojące sygnały, ale wiadomo – „po ślubie się zmieni, ja go zmienię” itd. Jednym słowem Weronika uruchomiła wszystkie mechanizmy obronne (zaprzeczanie, minimalizowanie), żeby nie musieć skonfrontować się z faktem, że Julian ma poważny problem. A skoro on, to i Weronika. Od dnia ślubu oczywiście lepiej nie jest, jest gorzej. Julian pije ciągami, miewa też okresy, kiedy nie pije wcale. Kiedy on pije ona szaleje – krzyczy, płacze, rzuca oskarżenia. Kiedy największe emocje opadną stara mu się pomóc (podaje ciepły obiad na kaca, wyręcza z obowiązków). W końcu to jej mąż. Kiedy nie pije..No właśnie. Mogłaby wtedy odetchnąć, wypocząć. Ale przecież nigdy nie wiadomo, kiedy Julian wróci do domu pod wpływem, a więc wskazana jest ciągła czujność. I tak od 10 lat. Weronika nie pamięta kiedy ostatni raz się śmiała, tak naprawdę, z trzewi. Nie pamięta kiedy widziała się z przyjaciółkami. Jakiś czas temu zwierzyła się koleżance w pracy. „Dlaczego się z nim po prostu nie rozwiedziesz?” – zapytała znajoma. No właśnie dlaczego? Przecież to wydaje się najrozsądniejsze?

Najrozsądniejsze i owszem. Tylko pytając partnera alkoholika dlaczego po prostu nie odejdzie to trochę tak, jakby zapytać uzależnionego dlaczego po prostu nie przestaniesz pić?
Bowiem osoby bliskie uzależnionemu (partnerzy, rodzice, przyjaciele, współpracownicy) znajdują się w stanie, który przypomina stan uzależnienia. Nosi on nazwę współuzależnienia. Skąd taki wniosek? Jeśli przyjąć, że uzależnienie to robienie czegoś, mimo szkód, jakie to zachowanie przynosi;  to skoncentrowanie swoich myśli, uwagi, zachowań na jakiejś centralnej kwestii w życiu (np. alkohol); to współuzależnienie rzeczywiście spełniałoby te kryteria. Żona alkoholika wie, że to co robi jej szkodzi, że jest w czymś co ją niszczy, a mimo to brnie. Sprawa nałogu partnera staje się w jej życiu sprawą priorytetową. Tak jak życie alkoholika kręci się wokół butelki, tak życie jego żony wokół wytrącenia mu tej butelki z ręki. W każdym razie każdy ma swoją „obsesję”. Specjaliści nie są do końca zgodni czy współuzaleznienie jest automatyczną reakcją na nałóg partnera (pojawia się zawsze) czy też wymaga odpowiednich predyspozycji ( np. powstały w dzieciństwie zespół cech jako odpowiedź na dysfunkcje w rodzinie i tendencja do wchodzenia w toksyczne układy), ale tak czy tak wymaga skorzystania z pomocy. Ja jestem zwolenniczką teorii drugiej. Wg. niej uzależnieniu sprzyja: dysfunkcjonalnosć rodziny pochodzenia, zależność emocjonalna i materialna żony, słaba pozycja zawodowa żony,  izolacja rodziny, przekonania i wartości (nie można się rozwieźć, kobieta sama jest gorsza, lepsze takie małżeństwo, niż samotność), obecność przemocy, niskie poczucie własnej wartości, niedojrzałość emocjonalna, zaburzenia osobowości (osobowość zależna, unikowa), lęk przed zmianą. Osoby współuzależnione często nie zdają sobie sprawy ze swojego uzależnienia (jak to w uzależnieniu bywa). Aby sprawdzić czy współuzaleznienie Ciebie dotyczy odpowiedz na poniższe pytania:

Czy jesteś współuzalezniona?
Czy próbujesz skontrolować jego picie (wąchasz go, dzwonisz do kolegów z pytaniem czy pili, śledzisz go, szukasz, przywozisz z imprez, etc?)?
Czy poddajesz się rytmowi nałogu partnera (zmieniasz godziny posiłków, ciszy nocnej etc)?
Czy zmieniasz plany z powodu picia partnera (wyjścia do znajomych, termin wyjazdu na wakacje)?
Czy próbujesz złagodzić skutki jego picia (podajesz posiłek, żeby szybciej wytrzeźwiał, sprzątasz po nim)?
Czy robisz mu awantury i wymówki, kiedy jest pijany?
Czy obrażasz się, „karzesz” go poprzez tzw. ciche dni?
Czy schodzisz mu z drogi (żeby się nie awanturował),?
Czy kupujesz mu alkohol (żeby nie krzyczał, na kaca)?
Czy usuwasz mu kłody spod nóg, żeby tylko nie pił?
Czy się starasz (gotujesz, sprzątasz), żeby był zadowolony, nie złościł się?
Czy wymuszasz obietnice (żeby już nie pił, żeby obiecał, że to ostatni raz)?
Czy szantażujesz go, grozisz (że odejdziesz), ale są to słowa bez pokrycia?
Czy go usprawiedliwiasz (przed dziećmi, jego rodzicami, szefem w pracy, koleżankami i samą sobą), bo przecież ma teraz taki ciężki okres w pracy, bo nie umie odmawiać kolegom itp.?
Czy go wybielasz?
Czy wyręczasz go z jego obowiązków?
Czy podejmujesz dodatkową pracę, bo partner albo ją stracił albo przepija pensję?
Czy spłacasz jego długi?
Czy cedujesz obowiązki na innych, bo na partnera nie możesz liczyć (nigdy nie wiesz kiedy będzie pijany?)
Czy angażujesz w swoje działania innych np. znajomych (żeby go szukali) lub co gorsze – dzieci?
Czy załatwiasz mu zwolnienia lekarskie?
Czy wstydzisz się nałogu partnera i tego co dzieje się w Twoim domu?
W związku ze wstydem nie mówisz o tym co się dzieje, a wręcz zaprzeczasz i ukrywasz przed innymi, odgrywasz pewna rolę, teatr np. kupujesz prezent w imieniu partnera, który zapomniał, bo był pijany?
Czy coraz bardziej unikasz ludzi, izolujesz się?
Czy unikasz rozmów w domu na temat uzależnienia partnera (czyli w domu panuje niepisana zasada, że na ten temat się nie rozmawia)?
Czy zauważasz, że w Twoim życiu jest coraz mniej miejsca na Twoje hobby, przyjemności na koszt kontroli nałogu męża?
Czy kontrola nałogu partnera jest coraz bardziej zgeneralizowana tj. dotyczy także innych sfer życia (kontrola w pracy, dzieci)?
Czy Twoja nadopiekuńczość wobec partnera przenosi się na innych np. dzieci?
Czy wierzysz, że sobie poradzisz, że on się zmieni, czy liczysz, że będzie dobrze, mimo, że nie ma na to przesłanek?
Czy zaprzeczasz uzależnieniu partnera, mimo oczywistych faktów i dowodów?
Czy zaczynasz wierzyć, iż fakt, że partner pije to po części Twoja wina (bo mu gadasz nad uchem, bo ciągle cos od niego chcesz, bo ciągle jesteś niezadowolona)?
Czy stale się zamartwiasz?
Czy Twoja tolerancja na zachowania uzależnionego (przemoc, zdrady, czyny karalne, poniżanie) rośnie?
Czy doświadczasz zmian nastroju, jesteś labilna, chwiejna?
Czy jesteś nerwowa, wybuchowa, agresywna?
Czy masz depresję, zaburzenia lękowe czy nerwicowe?
Czy cierpisz na zaburzenia somatyczne (migrena, bóle kręgosłupa, dolegliwości gastryczne)?
Czy Twoje zachowania mają coraz bardziej charakter kompulsywny, przymusowy, nałogowy (jedzenie, zakupy, sprzątanie, zażywanie leków)?
Czy doświadczasz spadku libido?
Czy doświadczasz uogólnionego braku zaufania do ludzi, świata?
Czy doświadczasz pustki duchowej (nic nie czujesz, nie masz celu i poczucia sensu)?

Im więcej odpowiedzi twierdzących, tym problem bardziej zaawansowany.
Co robić?
Już wiesz, że masz jakiś problem. Chcesz sobie pomóc. Możesz udać się do fachowca (psycholog, terapeuta) na spotkania indywidualne lub/i grupowe (grupa terapeutyczna lub grupa wsparcia dla osób współuzależnionych – najczęściej przy ośrodkach terapii uzależnień) lub też na spotkania grupy Al-Anon (grupa samopomocowa dla rodziny osób uzależnionych – najczęściej w miejscach mityngów AA).
Spotkania w grupie/terapia ma na celu:
– przybliżyć Ci czym jest współuzaleznienie
– pomóc Ci przełamać wstyd i bezradność
– pomóc Ci przyznać, że jesteś współuzależniona
– pomóc Ci zaakceptować swój brak wpływu na nałóg partnera
– pomóc Ci oderwać się od przedmiotu Twojej obsesji
– pomóc Ci poznać siebie
– pomóc Ci odnaleźć swoje zasoby
– pomóc Ci zmienić swoje destrukcyjne przekonania
– pomóc Ci zrozumieć, że to co robiłaś do tej pory tylko wzmacniało nałóg partnera
– pomóc Ci nauczyć się i wdrożyć zachowania konstruktywne

Przykłady zachowań konstruktywnych:
Nie obwiniaj, nie krzycz, nie rób wymówek, nie złość się. Alkoholizm to choroba. Alkoholik pijąc nie robi Ci na złość. To nie ma z Tobą żadnego związku. Pije, bo jest chory, uzależniony.
Nie wierz w jego obietnice. On obieca Ci cokolwiek czego sobie życzysz, żebyś dala mu spokój, a żeby on mógł dalej pić.
Nie wierz w to co mówi (wymówki, oskarżenia, tłumaczenia). To co mówi wynika z choroby.
Nie daj sobie wmówić, że to Twoja wina.
Nie groź, nie szantażuj, nie rzucaj słów na wiatr. Uczysz go w ten sposób, żeby nie dowierzał Twoim groźbom.
Bądź konsekwentna w decyzjach.
Nie wylewaj alkoholu. Alkoholik i tak go zdobędzie.
Nie rób nic za niego. Nie wyręczaj go. Oduczasz go w ten sposób odpowiedzialności, wzmacniasz też poczucie jego winy i gorszości ( o którym Ci nie powie).
Nie daj się wykorzystywać.
Nie oddzielaj go od konsekwencji jego picia (nie płać rachunków, nie sprzątaj). To zapobiega kryzysowi, który mógłby go zmusić do leczenia. Kiedy alkoholik nie widzi skutków swojego uzależnienia może dalej zaprzeczać temu, że jest problem.
Nie użalaj się. Wiedz, że nie jesteś skazana na bycie z nim. Możesz odejść.

*Ze względu na fakt, że do psychologa częściej trafiają współuzalenione kobiety artykuł w formie skierowany jest właśnie do nich, jednak naturalnie problem współuzalenienia dotyczy także mężczyzn, których partnerki są uzależnione.
Warto również zaznaczyć, że współuzlażnienie dotyczy osób związanych z partnerami uzależnionymi nie tylko od alkoholu, ale także innych substancji czy zachowań (hazard, narkotyki etc).

Życie z narcyzem

Igor, lat 36. Żonaty od lat 6. Jedno dziecko – córka, dwuletnia. Igor jest lekarzem. Jego żona farmaceutką, nieprzeciętnej urody kobietą. Do psychologa zgłasza się żona. Chciała przyjść z mężem, ale ten nie widzi powodu, dla którego „obca baba miałaby mu wypominać jego błędy”. „Których właściwie nie popełnia” – dopowiada z przekąsem Natalia. „Mój mąż jest nieomylny. Nic sobie nie da powiedzieć, zarzucić. Na najmniejszą uwagę czy krytykę reaguje agresją lub się obraża. Wychodzi wtedy do matki i nie odbiera ode mnie telefonów. Gdy dzwonię do teściowej ta zawsze staje po jego stronie, mówiąc, że ona się nie wtrąca. Wiem jednak, ze oskarża mnie o wszystko co złe w moim małżeństwie. A ja się naprawdę staram. Próbuję wszystko robić jak należy. Zrezygnowałam z doktoratu, bo Igor robił specjalizację. Mogłabym teraz do tego wrócić, ale jest córka, a Igor się przy niej nie udziela. Kiedy proszę go o pomoc przy dziecku, wymiguje się stwierdzeniem, ze to ja chciałam dziecko, on się nie palił. Z resztą taka była prawda, tyle, że jak jesteśmy u znajomych nie może nachwalić się małej. Po prostu się rozpływa. Na Igora nie mogę liczyć w żadnej sprawie. Bywa, że ma dobry humor i wtedy zrobi coś dla domu, ale nie jestem w stanie przewidzieć kiedy trafię w jego odpowiedni nastrój. Do tego ta jego zazdrość, zaborczość – nie, nie o innych mężczyzn. Tu nie ma powodu i on doskonale o tym wie. Zazdrość o moje pasje (jeździectwo), czas który spędzam poza domem i koleżanki („o czym wy gadacie tyle godzin, nie masz się czym zająć, tracisz tylko czas”). Ciągle mnie też krytykuje. Przyjaciółka twierdzi, że powinnam odejść. Problem tylko, że ja go ciągle kocham..
Natalii przyszło związać się z „narcyzem”.
Kim jest „narcyz”?
Określenie narcyz pochodzi z mitu o młodzieńcu nieszczęśliwie zakochanym w swoim odbiciu. W potocznym rozumieniu tego słowa narcyz to osoba skupiona na sobie i nielicząca się z innymi. Psychologowie pod tym sformułowaniem mają na myśli kogoś, kto albo spełnia kryteria zaburzeń osobowości (tzw. osobowości narcystycznej właśnie i jest to ok. 1% społeczeństwa) lub też owych kryteriów nie spełnia w całości, ale posiada szereg cech zaliczanych do osobowości narcystycznej. Wtedy mówimy o osobowości z rysem narcystycznym. Na potrzeby tekstu więc – kiedy będziemy mówić o narcyzie będziemy mieć na myśli jednostkę posiadającą po prostu znaczący zestaw cech osobowości narcystycznej. Jakie to cechy?
1.    Narcyz ma utrwalony wzorzec poczucia własnej wielkości widoczny w zachowaniu i/lub w fantazjach (fantazje o własnych powodzeniach, mocy, zdolnościach, urodzie, miłości idealnej).
2.    Narcyz ma przekonanie o swojej wyjątkowości i unikatowości. W związku z tym tylko z takimi ludźmi też przystaje – tak jak on wyjątkowymi, zajmującymi wysoką pozycję społeczną.
3.    Narcyz łaknie, aby być w centrum zainteresowania wszystkich.
4.    Narcyz wyolbrzymia swoje zdolności, umiejętności, talenty (przechwala się, koloryzuje, rywalizuje).
5.    Narcyz ma potrzebę uznania, zachwytu, podziwu ze strony innych, którego sobie życzy i o który zabiega. Gdy tego nie dostaje – odchodzi, obraża się, okazuje gniew, jest agresywny.
6.    Narcyz nie toleruje krytyki. Jednocześnie jest bardzo krytyczny wobec innych.
7.    Narcyz oczekuje specjalnego traktowania, specjalnych uprawnień. Jest roszczeniowy.
8.    Do innych jest nastawiony interesownie i manipulacyjnie. Używa ludzi do swoich celów. Partnerów i przyjaciół dobiera według zasady: inni mają świadczyć o mnie i dodawać mi splendoru (uroda, pozycją, pieniędzmi etc). Bliskich traktuje nie jako odrębne jednostki, ale jako przedłużenie jego samego.
9.    Narcyzowi brakuje empatii. Narcyz jest tak skoncentrowany na sobie i sobą pochłonięty, że potrzeb czy uczuć innych nie rozpoznaje i nie uwzględnia. Myśli i mówi jedynie o sobie.
10.    Narcyzowi brakuje sumienia i uczuć wyższych.
11.    Narcyz jest wyniosły i arogancki wobec innych.
12.    Narcyz często bywa zazdrosny, zaborczy, zawłaszczający i kontrolujący. Są jednak i tacy, którzy zazdrości nie okazują, ponieważ uważają ją za uczucie hańbiące. Są jednostki na tyle pyszne, że zazdrość jest im obca.
13.    Narcyz często bywa humorzasty. Ma to związek z tym czy jego potrzeby uwagi i podziwu są zaspokajane czy też nie.
14.    Narcyz potrafi być czarujący, uwodzący, uroczy. Nierzadko bywa duszą towarzystwa.
15.    Narcyz potrzebuje udowadniać sobie swoją atrakcyjność w oczach innych. Stąd często zmienia partnerów, przyjaciół, grupy towarzyskie.
Możnaby więc podsumować, że narcyz to osoba kochająca siebie i też tylko siebie. Ale to niestety nie jest takie proste. Wysokie mniemanie narcyza o sobie jest pozorne. Tak naprawdę poczucie własnej wartości narcyza jest skrajnie niskie. Narcyz w głębi duszy, serca czy też podświadomości jest zalękniony i niepewny. Tak bardzo boi się braku akceptacji, tak bardzo boi się, ze może okazać się nikim, że robi wszystko, aby pokazać, że jest kimś niezwykłym i wyjątkowym. Ktoś, kogo samoocena jest adekwatna nie potrzebuje udowadniać swojej wartości. On ją po prostu zna i czuje. Narcyz siebie nie lubi, nie ceni i tak naprawdę siebie nie zna. Sprawia wrażenie zakochanego w sobie, jednak jest on zakochany w swoim wyidealizowanym wizerunku, który też ciągle tworzy na nowo. Narcyz wie kim chciałby być, ale nie wie kim jest.
Skąd się bierze narcyzm?
Jest kilka koncepcji dotyczących kształtowania się cech narcystycznych. Najpopularniejsze dotyczą wychowania. Mówi się, że rodzice narcyza to często rodzice:
a)    Chłodni, obojętni na potrzeby i przeżycia dziecka, oceniający je pod kontem realizowanych oczekiwań, porównujący, kochający warunkowo, dążący do perfekcji, nieakceptujący dziecka niedoskonałości.
b)    Niedoceniający, krytyczni, podkreślający ułomności dziecka.
c)    Przeceniający dziecko, idealizujący, spełniający wszystkie dziecka zachcianki, przy nieuwzględnianiu swoich potrzeb.
Narcyzm byłby więc odpowiedzią na oczekiwania rodziców, by być idealnym (model a), realizowaniem przyjętego przekonania rodziców, że jestem idealny (model c) lub też mechanizmem obronnym przed poczuciem, że jestem do niczego (model b). Zgodnie z powyższymi teoriami możemy powiedzieć, że przyczyną narcyzmu jest brak więzi z rodzicami i brak bezwarunkowej miłości i akceptacji. Dlatego też narcyz nie potrafi wytworzyć prawdziwej więzi z innymi, ale co gorsze – również ze sobą. Narcyzm jest więc swoistego rodzaju cierpieniem. Tym bardziej, że narcyz rzadko kiedy odważa się na jakiś rodzaj pomocy sobie i pracy nad sobą (u psychologa czy psychoterapeuty), chyba, że przeżyje poważny kryzys, załamanie, depresję. Co zrobić więc, jeśli już wybraliśmy na życie właśnie narcyza? Czy życie z narcyzem jest w ogóle możliwe?
Sposoby na życie z narcyzem
Nie ulega wątpliwości, że życie z narcyzem jest szalenie trudne, bo wymaga szczególnej uważności i wrażliwości na pewne kwestie. W związku z narcyzem brakuje bliskości, dużo jest za to na pokaz. Dzieje się tak dlatego, że relacje narcyza wyglądają podobnie do relacji narcyza z samym sobą. Narcyz zakochuje się nie w osobie, ale w jej wizerunku czy wyobrażeniu, który ma z kolei wzmocnić jego wizerunek. Poza tym w związku z narcyzem im więcej dajesz, tym mniej otrzymujesz. Jest to więc związek często męczący i wypalający. Gdybym mogła Wam pożyczyć tego co najlepsze, życia z narcyzem bym Wam nie życzyła. A nawet odradzała. Szczególnie jeśli chodzi o narcyza spełniającego kryteria zaburzenia. Ale jeśli już jesteś z nim/nią (bo oczywiście narcyzem może być i kobieta i mężczyzna) w związku to:
1.    Poznaj czym jest narcyzm. Spróbuj zrozumieć z czego wynika, zobacz narcyza cierpienie. Zobacz, co nie znaczy usprawiedliwiaj czy się temu podporządkuj. Ale zrozumienie pozwala się tak nie napinać i nie traktować pewnych zachowań partnera nazbyt osobiście.
2.    Akceptuj go takim jakim jest, łącznie ze słabościami. Mów mu o tym. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że i on zacznie akceptować siebie. A jeśli tak się stanie będzie to miało korzyści dla Ciebie i Waszej relacji.
3.    Pytaj go o uczucia i mu je okazuj. To może być dla narcyza trudne, ale może też spowodować, że narcyz się trochę „rozpuści”.
4.    Chwal, podziwiaj i komplementuj, ale zachowaj w tym umiar.
5.    Bądź przy nim, kiedy mu się nie wiedzie.
6.    Wiedz, że w głównej mierze musisz liczyć tylko na siebie.
7.    Miej swój świat (pasje, przyjaciół), nawet jeśli narcyzowi jest to nie na rękę.
8.    Pozbądź się odpowiedzialności na jego nastroje.
9.    Pamiętaj, że masz ograniczony wpływ na jego zmianę.
10.    Idź na terapię. Przyjrzyj się sobie. Co sprawia, że tkwię w takim związku (moja niepewność, brak tożsamości, potrzeba uzupełnienia jakiegoś braku w sobie, skłonności masochistyczne, również narcyzstyczne?, inne)? Co mogę zrobić, żeby poczuć się szczęśliwszym/ą?
Czy narcyzm może mieć dobre strony?
Zacznę od tego, że na pewnych etapach rozwoju jest on naturalny (dzieciństwo, okres dojrzewania). Niezdrowo, gdy się utrzymuje. Mam tu na myśli patologię czyli sytuację, w której „kochamy” tylko siebie. Jednak delikatny rys narcystyczny jest konieczny, żeby móc zająć się sobą, zadbać o swoje potrzeby. Chodzi o to, abyś wiedział, że jesteś ważny (nie pomijał siebie, nie stawiał potrzeb innych przed własnymi), ale nie ważniejszy, niż inni, specjalny czy wyjątkowy. Jesteś niezwykły w swojej zwykłości – to prawda, ale nie masz specjalnego miejsca w świecie. Bardziej specjalnego, niż ktoś obok. Zdrowo jest kochać i siebie i innych. I kochać naprawdę – bezwarunkowo. Bo miłość narcyza jest skrzywiona. Tak naprawdę z miłością nie ma zbyt wiele wspólnego.
* Artykuł traktuje o najbardziej powszechnej odmianie narcyzmu, ponieważ psychologom znane są też inne, które nie są postrzegane jako narcystyczne wprost. Są to osoby z kompleksem nie wyższości, ale niższości, który jest tak naprawdę drugą stroną tego samego medalu. Patologiczna jest przecena i idealizacja swojego wizerunku, ale równie niezdrowa jest dewaluacja czy represja samego siebie.

Dlaczego jesteśmy sami?

Singielstwo jest coraz popularniejszym zjawiskiem na świecie. Szacuje się, że w Polsce żyje  ok. 5 mln singli. Według danych GUS w ciągu najbliższych kilku lat liczba ta wzrośnie do 7 mln. Kim jest singiel? Zgodnie z definicją to osoba żyjąca w pojedynkę. Przyjęło się mówić o singlach jako o osobach samotnych z wyboru i zadowolonych z obecnego stanu. Ci, którzy są samotni z konieczności (nie mogą znaleźć partnera) oraz cierpiący z powodu bycia samym nazywani są raczej osobami po prostu samotnymi. Ale gdyby przyjąć założenie wielu fachowców (psychologów, psychoterapeutów), że część z singli jest usatysfakcjonowanych ze swojego stanu jedynie pozornie (wyparcie potrzeby bliskości, zaprzeczanie chęci bycia w związku, trudności z budowaniem relacji, etc) to sprawa robi się nieco mniej przejrzysta. Dziś przyjrzyjmy się przyczynom, które leżą u podstaw życia w pojedynkę, niezależnie od tego czy nazwiemy to singielstwem, samotnością, stanem  z wyboru czy też nie.

•    Tryb życia
10 godzin w pracy, albo dłużej. W weekendy doszkalanie, studia podyplomowe i domowe zaległości. W międzyczasie fitness, spotkania z rodziną i znajomymi, hobby. Jak znaleźć czas?
•    Płytkość relacji
Tryb życia jaki prowadzimy, tempo w jakim funkcjonujemy sprawiają, że relacje stają coraz bardziej powierzchowne. Interesują nas płytkie przyjemności, bo na te bardziej wymagające nie mamy już czasu i siły. Bez braku gotowości do zejścia o poziom głębiej relacje okazują się być miałkie. A te szybko ulegają rozpadowi.
•    Środowisko
Wszyscy Twoi znajomi to single. Nie masz więc szczególnej motywacji, żeby koniecznie z kimś być. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Może gdybyś spostrzegł wokół siebie same pary – zatęskniłbyś za kimś? Może gdyby znajomi notorycznie odmawiali spotkań (bo chcą pobyć sami ze sobą) – zacząłbyś odczuwać pustkę?
•    Stałość okoliczności
Stała praca, w której wszyscy są już sparowani. Grono znajomych to samo od lat. Brak przepływu nowych ludzi. To już nie jest kwestia, że nie ma kandydatów odpowiednich. Ich po prostu nie ma wcale.
•    Inne wartości
Dawniej wybory wydawały się ograniczone. Oczywistym było, że bierze się ślub i ma się dzieci. Rodzina była dla większości wartością nadrzędną. Ci, którzy wyłamywali się z ogólnie przyjętych reguł społecznych byli wyśmiewani (żyjący samotnie z konieczności) lub wyklęci (żyjący samotnie  z wyboru). Dziś powyższe standardy już nie obowiązują i możemy wybrać inny model życia. Możemy mieć inne priorytety (na ten moment w naszym życiu lub na stałe).
•    Niezależność finansowa
Niegdyś wiele związków zawieranych było z powodów wyższej konieczności, takich jak np. względy finansowe. Dziś, kiedy pieniądze nie stanowią dla wielu problemu ta motywacja okazuje się nieaktualna.
•    Wydajność, indywidualizm i rywalizacja
W dzisiejszym świecie to właśnie te wartości są doceniane. Oczywiście nie przez każdego i nie wszędzie, ale jednak. Mniej wspiera się kolektywizm, umiejętność dzielenia się, współpracę, nastawienie na relacje i bliskość. A to utrudnia nam budowanie więzi.

.

•    Potrzeba ograniczenia wrażeń
Nasze życie jest intensywne: praca, wymagania, presja, napięcie. To o czym marzymy to o ciszy i spokoju i braku dodatkowych bodźców, wyzwań i emocji. A związek dostarczyłby nam ich całą masę.
•    Niechęć do rezygnacji z niezależności
Wygodnie nam żyć z poczuciem niczym niezmąconej swobody i wolności. Nie chcemy z tego rezygnować w imię koniecznych kompromisów. Życie w związku wielu ocenia jako ograniczenie.
•    Hedonizm
W życiu szukamy głównie przyjemności. Nie chcemy mieć do czynienia z niczym, co nam zmąci życie łatwe i miłe. Od emocji nieprzyjemnych, od kłopotliwych pytań chcemy uciec jak najdalej się da. Odporność na sytuacje trudne mamy bliską zeru. A związek obok przyjemności bywa orką.
•    Lenistwo mentalne
Związek to praca, nie ma się co oszukiwać, że jest inaczej. A my jesteśmy dość wygodni. Nam się nie chce  mierzyć  z trudnościami, kryzysami, nie chce nam się rozwijać.
•    Sztuczne zaspakajanie potrzeb
Dziś tak wiele potrzeb możemy zaspokoić sami lub w inny sposób, niekoniecznie wchodząc w stały związek. Seks z koleżanką albo wirtualny z kimkolwiek, pójście na wesele ze znajomym, ciąża z anonimowym dawcą.. Jednak żyjąc w ten sposób wielu po pewnym czasie zaczyna odczuwać duchową i emocjonalną pustkę.
•    Brak chęci lub umiejętności zmiany
Jesteśmy sami już jakiś czas. Długo. Tęskno nam do kogoś, ale właściwie to już się zagospodarowaliśmy i przyzwykliśmy. Mamy swoje przyzwyczajenia, rytuały, z których nie chcemy lub nie potrafimy zrezygnować. Ktoś inny zaburzyłby nam to, co sobie wypracowaliśmy.
•    Lęk przed zmianą
Istnieje także możliwość, że w deklaracjach chcielibyśmy zrezygnować ze wszystkich przywilejów jakie daje nam singielstwo dla tych jakie daje nam bycie w związku, ale boimy się. W końcu to zmiana, niepewność, ryzyko. Może stan singielstwa nie jest przez nas wymarzonym, ale jednak znanym.
•    Brak wprawy
Jesteśmy samotni już jakiś czas. Mamy poczucie, że wyszliśmy z wprawy. A może nigdy nie byliśmy w związku? Wtedy tym bardziej czujemy się nieudacznie, kiedy przychodzi nam iść na randkę czy się pocałować. O innych rzeczach nie wspomnę. Wstydzimy się porażki, śmieszności, nieporadności. No ale im dalej w las, tym trudniej.
•    Wypaczony obraz relacji
Wierzymy w mit romantycznej miłości. Pragniemy związku, w którym jesteśmy jednością. Nasze myśli, emocje i potrzeby mają być identyczne. Konflikt w związku traktujemy jak zagrożenie i sygnał, że to nie te/nie ta.
•    Poszukiwanie ideału
Oglądamy komedie romantyczne, słuchamy piosenek o miłości. A do tego te bajki z dzieciństwa. I chcemy tak jak w bajkach, piosenkach i filmach. Szukamy ideału, którego nie ma. Nikt nam nie pasuje, bo nie przypomina bohaterów wykreowanych opowieści.
•    Zbyt duże wymagania
On ma być silny i męski. Do tego troskliwy i opiekuńczy. Ale przy tym wrażliwy i potrafiący okazywać emocje. Ma mieć swoje pasje, bo to świadczy o tym, że jest ciekawą osobą. Ale ma mi poświęcać też dużo czasu. Ona ma być ładna, zgrabna, dbać o siebie. Ale żeby była też mądra i oczytana. Żeby była kobieca, ale od czasu do czasu pojechała ze mną w góry pod namiot. Żeby chciała mieć dużą rodzinę, ale żeby też pracowała i nie liczyła w tych kwestiach tylko na mnie. Uff..
•    Niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa
U partnera szukamy tego, czego nie dostaliśmy, gdy byliśmy dziećmi. Niedokochani, niezaopiekowani, niedocenieni oczekujemy od partnera bezwarunkowej miłości, stuprocentowej uwagi, akceptacji dla wszystkiego co robimy. Kiedy tego nie otrzymujemy wszczynamy kłótnie, obrażamy się, odchodzimy. Nie zdajemy sobie sprawy, że nasze oczekiwania są nie do zrealizowania.
•    Fałszywe intencje wchodzenia w związek
Pieniądze, nieplanowana ciąża, bo inni są już  w związkach, bo rodzina by chciała i wiele innych motywacji, które z gruntu już nie są najlepsze (jeśli nie ma nic poza tym). Intencje wchodzenia w relację powinny być jednak inne, aby ten mógł przetrwać i być satysfakcjonujący.
•    Kierowanie się jedynie rozsądkiem
Przy wyborze kierujesz się wyłącznie przesłankami racjonalnymi. Odhaczasz kolejne cechy z listy wymagań. Nie otwierasz serca. Nie możesz wtedy poczuć, że to ten/ta, mimo, że nie spełnia wszystkich Twoich (często wyimaginowanych) kryteriów.
•    Kierowanie się jedynie chemią
Stwierdzasz, że albo ona jest albo jej nie ma. Jak nie ma – odpuszczasz. I co ważne – motyle w brzuchu masz poczuć od razu. Jeśli pierwsze wrażenie nie będzie spełnieniem Twoich wyobrażeń – rezygnujesz. Kolejne założenie: chemia ma być między wami cały czas. Kiedy ogień gaśnie – wycofujesz się, bo to przecież znak, że nie jesteście dla siebie.
•    Nieodpowiednie wzorce rodzinne
Każdy z nas uczy się tego czym jest związek od swoich rodziców. Jeśli w Twoim domu była przemoc, wzajemny brak szacunku, sztywność ról,  zależność jednego rodzica od drugiego itp. to zapewne masz w głowie niejedno przekonanie, które sabotuje Twoje aktualne relacje: związek to ból, zależność, cierpienie. Zanim stworzysz udaną relację koniecznie trzeba uporać się z tym co w domu rodzinnym.
•    Relacja z rodzicem, styl wychowania
Postawa rodzica wpływa, wręcz kształtuje dziecko. Jeśli jest ona niespójna, niestabilna, chłodna to istnieje znaczące prawdopodobieństwo, że w dziecku wytworzy to nieufność, ambiwalencja, lękowość. Najpierw warto uporządkować sprawy dotyczące rodzica (niewyrażone emocje, potrzeby), by móc stworzyć satysfakcjonujący związek.
•    Scenariusz życiowy
W naszym życiu wydarzyło się coś w wyniku czego podjęliśmy nieświadomą decyzję o byciu samym. To może wydawać się zaskakujące czy wręcz niewiarygodne, ale nie jest wcale takie rzadkie (doświadczenia traumatyczne, poczucie lojalności czy odpowiedzialności za rodzica i inne). Pozornie pragniesz związku. Ale coś takiego się dzieje, że Ci nie wychodzi. Źle wybierasz albo wydarzają się inne „przypadkowe” okoliczności, że jednak jesteś sam/a.
•    Trauma
Masz za sobą wydarzenia tak bolesne, że nie sposób poradzić sobie z nimi samodzielnie.
Byłeś bity, byłaś molestowana. To zrozumiałe, że teraz jesteś nieufny, ostrożna. Korzystając z pomocy fachowca dajesz sobie szansę na taką relację z drugim człowiekiem, która nie musi być bolesna.
•    Lojalność wobec rodzica
Twoja matka jest sama. Ty poznajesz tego jedynego. Matka zaczyna czuć się coraz bardziej samotna. Wprost lub nie zaczyna dawać Ci sygnały, które skutecznie zniechęcają Cię do zawierania związku. Wszystko dzieje się na poziomie nieświadomym. „Lojalność” wobec rodzica czy pójście własną drogą?
•    Niskie poczucie własnej wartości
Nie wierzysz w siebie, nie wiesz, czy w ogóle masz coś do zaoferowania. Masz kompleksy, czujesz się brzydka, nieudaczny. Wciąż porównujesz się z innymi. Jeśli Ty w siebie nie wierzysz dlaczego miałby uwierzyć ktoś inny?
•    Destrukcyjne przekonania
„Nikogo sobie nie znajdę”, „nie nadaję się do bycia w związku”, „nie jestem wart miłości”. Przekonania te mają często podłoże w dzieciństwie. Na to nakładają się negatywne doświadczenia z dotychczasowych relacji. A przekonania wpływają na nasze realne życie.
•    Nieśmiałość
Nie masz łatwości w budowaniu nowych znajomości. Niewiele mówisz. Masz też trudność w budowaniu bliskości, intymności i więzi. Masz w sobie dużo wstydu. Trudno Ci mówić o sobie, o uczuciach. Obawiasz się pokazać taką/ takim jakim jesteś – niedoskonałą/ym. Bez gotowości do otwarcia się (każdy ma inne tempo) może być Ci trudno stworzyć związek.
•    Lęk przed bliskością i zaangażowaniem
Pragniesz bliskości i miłości, ale też nic nie napawa Cię takim lękiem. W bliskości możesz bać się różnych rzeczy: zranienia, odrzucenia, oceny, braku akceptacji, utraty tożsamości i integralności, zatarcia granic, utraty kontroli nad emocjami (zakochanie). Chcąc uniknąć tego czego się obawiasz automatycznie rezygnujesz z tego czego pragniesz.
•    Negatywne doświadczenia
Zostałaś oszukana/y, zdradzona/y, wykorzystana/y. Nie chcesz się narażać na kolejne rozczarowania. Lub też przestajesz wierzyć w powodzenie. Chcesz, ale nie wierzysz. A wiadomo – jeśli wierzysz, że Ci się uda masz rację. Jeśli – również.
•    Niezałatwione sprawy z byłym
Rozstałaś się z nim już kilka lat temu. A wciąż jesteś sama. Wydawało Ci się, że z poprzednim związkiem jesteś uporana. A jednak tęsknisz, śnisz, porównujesz obecnych do byłego. Lub przenosisz złość, żal, rozgoryczenie na innych. Najpierw trzeba odrobić lekcje z przeszłości, aby móc utworzyć coś nowego.
•    Nieprzepracowana żałoba
Twój partner nie żyje. Zasklepiasz się w swoim smutku i tęsknocie, zamykasz serce dla innych. Twoje myśli i emocje pochłania przeszłość. Dopóki nie uporasz się ze stratą nie będzie miejsca na nowe.
•    Nieznajomość drugiej płci i rywalizacja (dotyczy par heteroseksualnych)
Tak naprawdę (do kobiet) to nic o mężczyznach nie wiesz. Tak naprawdę (do mężczyzn) to nie wiesz nic o kobietach. Albo co jeszcze gorsze – nie masz o płci przeciwnej najlepszego zdania. Ich zachowania odbierasz jako wrogie, głupie, niezrozumiałe. Rywalizujesz – o to, kto więcej zarabia, sumienniej pracuje i jest lepszym rodzicem. Nie znając się i walcząc nie stworzysz bliskości
•    Nie wiesz czego chcesz
Nie znasz siebie. Nie wiesz kim jesteś. Nie wiesz czego potrzebujesz. Nie wiesz kogo szukasz. Żyjesz trochę po omacku, wybierasz przypadkowo.
•    Determinacja
Potencjalny kandydat/ka widzi, że jesteś zdeterminowany/a. Związek stawiasz na pierwszym miejscu, jesteś w stanie zrezygnować ze wszystkiego, byle tylko z kimś być. To może drugą osobę hamować, wystraszać. Może to też wykorzystywać.
•    Nadopiekuńczość
Często wynika z determinacji, ale też może być od niej niezależna. Troszczenie się o partnera jest ważne, pokazanie zaangażowania również. Ale trzeba to odróżnić od matkowania czy ojcowania, wyręczania, nadskakiwania. Jako „matka” tracisz na atrakcyjności jako partnerka i kochanka.
•    Wszystkie karty na stół
Również może być to spokrewnione z determinacją i nadopiekuńczością, ale też nie musi. Pierwsze dwa spotkania, a Ty dajesz siebie na talerzu. Rozbierasz się mentalnie i emocjonalnie ze wszystkiego. Przestajesz być dla niego tajemnicą i on przestaje być Ciebie ciekawy.
•    Nie dajesz się sobą zaopiekować
Wszystko robisz sam/a. Ze wszystkim sobie radzisz. Nagle pojawia się w Twoim życiu on/a. Chce Cię pokochać, dać Ci wsparcie. Ale Ty nie potrafisz przyjąć tych dobroci, nie umiesz się w tym znaleźć. Świadomie lub nie – odpychasz, odrzucasz. Lub partner rezygnuje, bo ile można zabiegać, chcieć, prosić o to, byś dał/a się pokochać.
•    Narcyzm
Postawa roszczeniowa i zaborcza. Inni są po to, aby zaspakajać moje potrzeby i zachcianki. Ja jestem biorcą. Trudno o bliskość mając taką postawę.
•    Niedojrzałość emocjonalna
W niedojrzałość emocjonalną wpisują się po trosze wszystko to o czym było mówione wcześniej: wyidealizowany obraz związku, wymagania nie do zrealizowania, nieumiejętności komunikacyjne, postawa roszczeniowa,  brak odpowiedzialności, itp.
•    Mechanizmy autodestrukcji
Nosisz w sobie skłonność do autodestrukcji. Każdy w nas ma taką cząstkę. Jedni palą, przejadają się, głodzą, piją, jeżdżą niebezpiecznie samochodem, wiecznie tracą pracę. Inni – wybierają nieodpowiednich partnerów – toksycznych, przemocowych. Odkrywając ten mechanizm zwiększasz sobie szansę na skontrolowanie go.
•    Neurobiologia
Istnieją badania, które za jedną z przyczyn samotności uznają specyficzną budowę mózgu. Londyńscy naukowcy odkryli, że , osoby samotne mają budowę mózgu, która utrudnia im odbiór sygnałów społecznych. Zgodnie z ich wnioskami u tych osób istota szara w płatach czołowych ma inną budowę i jest jej mniej, a obszar ten odpowiada za odbiór sygnałów społecznych. Jego zaburzenie skutkuje izolacją i samotnością
•    Świadoma decyzja o samotności
Przeanalizowałaś/łeś wszystkie plusy i minusy bycia w związku. To samo zrobiłeś/łaś ze stanem życia w pojedynkę. Wybrałaś/łeś. Nie jojczysz, nie użalasz się, ale odpowiedzialnie ponosisz konsekwencję swojej decyzji.

Terapia par

Honorata i Ludwik są małżeństwem od 13 lat. Oboje zgodnie twierdzą, że się kochają, ale od pewnego czasu nie potrafią się porozumieć. Ciągłe kłótnie, wzajemne pretensje i w związku z tym powolne oddalanie się od siebie. „Co się z nami stało? – zadaje sobie pytanie Honorata. „Nie umiem nam pomóc” – dopowiada Ludwik. Atmosfera między małżonkami odbija się na dzieciach. Honorata i Ludwik myślą o podjęciu terapii małżeńskiej. Czy to dobry pomysł?

Matylda i Dominik są parą od 11 lat i wygląda na to, że utknęli w martwym punkcie. Nie wiedzą czy chcą zawalczyć o związek czy też zadecydować o rozstaniu. Czy terapia pary byłaby dla nich dobrym rozwiązaniem?

Alicja i Kacper żyli ze sobą w nieformalnym związku przez 7 lat. Niedawno podjęli decyzję o rozstaniu. Mają jednak syna i ze względu na niego chcą rozstać się ze sobą w możliwie jak najłagodniejszy sposób. Czy wspólna terapia mogłaby im w tym pomóc?

Gabrysia i Eryk są ze sobą od 6 lat. Od pół roku mieszkają oddzielnie, ale widują się ze względu na ich 3 letnią córkę. Każde takie spotkanie kończy się awanturą, bo kłótnia to zbyt łagodne określenie tego co się dzieje. Wyzwiska, przekleństwa, agresja są na porządku dziennym. Gabrysia miała pomysł, żeby spróbować coś ratować ze względu na dziecko, ale straciła już nadzieję na jakąkolwiek poprawę. Widzi, że Eryk jest coraz bardziej obojętny, niechętny i chyba już kogoś ma. A może spróbować jeszcze terapii małżeńskiej?

Pewnie niejeden z nas będący w związku zadawał sobie to pytanie – czy to już moment na podjęcie terapii? Czy „nasz problem się kwalifikuje”? Czy nie jest za późno? A może nie jest nam ona potrzebna? Czy terapia małżeńska jest skuteczna? Na czym polega?

Terapia par z pewnością jest dla wielu, ale nie dla każdego. Przyglądając się powyższym historiom uznałabym, że trzy pierwsze pary mogłyby ją podjąć z powodzeniem. Co do ostatniej mam jednak wątpliwości. Oczywiście nigdy nie da się przewidzieć do końca, która z par z terapii skorzysta z zadowalającym ją efektem, a która nie. Jednak istnieją pewne wskaźniki, które mogą sugerować hipotezę o jej większej czy mniejszej skuteczności.

Byłabym ostrożna, jeśli:
– podjąłeś już decyzję o rozstaniu, a z byłą nie musisz (np. nie macie dzieci) i nie zamierzasz utrzymywać kontaktów
– podjąłeś już decyzję o rozstaniu, choć ona jeszcze o tym nie wie
– nie podjąłeś jeszcze ostatecznej decyzji o rozstaniu, ale coraz bardziej czujesz, że nie chcesz ratować związku
– tylko Ty chcesz pracować nad związkiem, a Twój partner nie
– do partnera nie czujesz nic poza obojętnością
– proporcje emocji tzw. pozytywnych do tzw. negatywnych wobec partnera są na korzyść tych drugich, czyli coraz mniej jest miłości i bliskości, a coraz więcej żalu i złości
– między Tobą a partnerem nie ma szacunku, jest za to pogarda, wrogość i niechęć
– w Waszym związku obecna jest przemoc i agresja
– Ty lub partner jesteś/jest uzależniony w fazie czynnej (nie podjąłeś/nie podjął leczenia uzależnienia)
– Ty lub partner utrzymuje/sz relację pozamałżeńską bez motywacji do jej zakończenia
– brakuje Ci gotowości do tego, by otworzyć się przed terapeutą czy małżonkiem
– nie masz wiary i nadziei na poprawę relacji

Tak jak już wspomniałam czasem życie nas zaskakuje i okazuje się, że terapia okazuje się skuteczna, iż początkowo niewiele na to wskazuje. Bywa, że partnerzy mają mało nadziei, a w trakcie terapii ją zyskują. Bywa, że mają do siebie masę żalu, który okazuje się być do przepracowania w trakcie terapii. To się oczywiście zdarza dlatego też mówię o swojej ostrożności, a nie przeciwwskazaniach do terapii czy predykatorach, które automatycznie skazują terapię na niepowodzenie. Natomiast są pary i ich problemy, z którymi praca napawa mnie mimo wszystko większym optymizmem.

Kiedy terapia pary jest dobrym pomysłem?
– kiedy oboje tego chcecie
– gdy mimo problemów i trudności czujesz, że Ci zależy na związku, a przez problemy czy trudności rozumiem: trudności w komunikacji, brak porozumienia, coraz liczniejsze spory i kłótnie (i ich wpływ na dzieci), oddalanie się od siebie czy wycofywanie z relacji, zdrada etc
– gdy masz choć trochę wiary i nadziei w powodzenie
– gdy chcesz podjąć decyzję czy być ze sobą czy się rozstać
– gdy przed ostateczną decyzją o ewentualnym rozstaniu chcesz podjąć jeszcze jedną próbę naprawy
– gdy chcesz się rozstać w sposób dojrzały i w miarę możliwości w szacunku do byłego partnera

I znowu – bywa, że jak najlepsze przesłanki okazują się jednak niewystarczające. Tak się zdarza najczęściej wtedy, gdy partnerzy może i mają „dobry” powód przyjścia na terapię, ale tak naprawdę nie są na nią jeszcze gotowi. W sytuacji, kiedy przyczyna podjęcia terapii jest adekwatna, a motywacja partnerów szczera i do tego czują oni gotowość do spotkania w gabinecie psychoterapeuty rzadko kiedy taka wizyta bywa zmarnowana.

Czy jesteś gotowy do podjęcia wspólnej terapii?
Odpowiedz na poniższe pytania.
Czy:
– jesteś przygotowany na to, że terapia może być doświadczeniem intensywnym, czasem nieprzewidywalnym (możesz chcieć naprawiać związek, a w konsekwencji terapii podejmiecie decyzję o rozstaniu lub odwrotnie)
– masz świadomość, że terapia jest doświadczeniem, który wymaga nakładów czasowych i finansowych
– jesteś gotowy na dowiedzenie się czegoś o sobie
– jesteś gotowy na dowiedzenie się czegoś nowego o partnerze
– jesteś gotowy na dowiedzenie się czegoś o swoim związku, czego do tej pory nie wiedziałeś
– jesteś gotowy na odkrycie siebie, czyli mówienie o sobie, wyrażanie siebie
– jesteś przygotowany na mówienie o swoich potrzebach i emocjach
– jesteś otwarty na ugłaśnianie spraw dla Ciebie i/lub partnera również niekomfortowych
– jesteś również otwarty na przyjęcie takich komunikatów od partnera czy terapeuty
– jesteś gotowy do przyjęcia części odpowiedzialności za kryzys
– jesteś gotowy do przyjęcia odpowiedzialności za zmianę
– jesteś gotowy na zmianę u partnera
– jesteś gotowy na przyznanie się do błędów
– jesteś otwarty na negocjacje i ewentualne kompromisy
– jesteś przygotowany na naukę nowych umiejętności
– jesteś gotowy na zaakceptowanie części różnic między Wami
– jesteś gotowy na zaakceptowanie faktu, że część Twoich oczekiwań wobec partnera może nie zostać zaspokojona
– masz świadomość, że nie dostaniesz cudownego leku czy recepty na udany związek, że będziesz musiał wypracować je sam wspólnie z partnerem

Im więcej odpowiedzi twierdzących, tym większa Twoja gotowość do podjęcia terapii. Im większa gotowość, tym więcej powodów do optymizmu, że terapia przyniesie korzyści.

Możliwe korzyści z terapii małżeńskiej:
– podjęcie decyzji o byciu razem lub rozstaniu
– możliwość przyjrzenia się swoim potrzebom i uczuciom – nazwanie ich i ugłośnienie
– możliwość wypowiedzenia się (czasem przy gadatliwym czy „napastliwym” partnerze o to trudno, a terapeuta dba o równe szanse dla każdego)
– możliwość porozmawiania bez używania przemocy (terapeuta pilnuje pewnych zasad, jedną z nich jest nieużywanie przemocy podczas spotkań)
– zdefiniowanie i zrozumienie pojęć ważnych dla związku, takich jak miłość, zaangażowanie, lojalność, szacunek etc.
– „przetłumaczenie” wzajemnych komunikatów, które do siebie wypowiadamy
– zbadanie motywów i potrzeb pod wypowiadanymi komunikatami
– poprawa komunikacji werbalnej i niewerbalnej
– zbadanie wzajemnych oczekiwań wobec siebie
– ustalenie (zbadanie, nazwanie, czasem przedefiniowanie) pewnych wspólnych zasad, reguł, granic, ról w związku
– zbadanie przyczyn trudności, źródła konfliktu czy kryzysu
– zdobycie umiejętności wspólnego, samodzielnego i konstruktywnego rozwiązywania konfliktów i kryzysów
– poznanie zasobów związku
– wzmocnienie wzajemnych podobieństw
– akceptacja i spożytkowanie różnic
A więc podsumowując – rozwój, zarówno indywidualny, jak i związku. A tego chyba prawie nigdy nie dość.

Jak sobie radzić ze złością?

Ksawery przychodzi na konsultację mocno poirytowany. Opowiada o sytuacji na drodze, która wyprowadziła go z równowagi. Ulewa z siebie zarzuty wobec kierowców. Płynnie przechodzi do kolejnych skarg i zażaleń. Mówi o rozpieszczonych i nieposłusznych dzieciach; żonie, która „z założenia się z nim nie zgadza”, przełożonym, dla którego „wszystko ma być na wczoraj”; pracy za marne grosze; państwie, którego „nic nie obchodzi” i tak dalej, i tak dalej. Pytam o powód naszego spotkania. „Nie radzę sobie z emocjami. Ciągle jestem wściekły. Zatruwam tym siebie i innych” – mówi.

Michalina jest moją klientką od kilku miesięcy. Z historią jej życia zdążyłam się zapoznać dość dobrze. Wysłuchałam relacji o ojcu alkoholiku i matce – bezsilnej i bezradnej. Poznałam opowieść o mężu, który zdradzał Michalinę jeszcze przed ślubem oraz o przyjaciółce, która w najgorszym dla Michaliny okresie zostawiła ją samą sobie. No i historia o szefie, który wykorzystuje pracowników ponad wszelkie granice jakiejkolwiek przyzwoitości. Pytam o Michaliny reakcje. Pytam czy się złości. „Nie” – mówi. Wszystko i wszystkich doskonale tłumaczy. Ojciec był po prostu chory (uzależnienie), matka również (współuzależnienie). Mąż jak to mężczyzna nie jest z natury monogamistą, przyjaciółka miała sporo na głowie, a szef jest od tego żeby dbać o firmę a nie o pracowników. Michalina zaczyna widzieć, że nie ma kontaktu ze swoją złością.

Czy złość jest w porządku? Czy ma jakieś dobre strony?  Czy lepiej jej unikać? Dlaczego ciągle się złoszczę? Jak przestać się złościć? Przyjrzyjmy się temu potworowi z zębami.

Złość – dobra czy zła?
Złość jest emocją. I jak każde uczucie sama w sobie nie jest ani dobra ani zła. Jest po prostu sygnałem. Złość informuje nas, że ktoś przekroczył nasze granice, że niezaspokojone są nasze ważne potrzeby, że na coś się nie chcemy zgodzić. Złość daje nam informację: dość. I w tym sensie może być bardzo korzystna. Złość jest też bardzo energetyczna. Tym różni się np. od żalu (na skutek również niezaspokojonych potrzeb czy wartości), że jest emocją bardzo energetyczną. Gdy zaczynamy czuć złość – fizjologia się mobilizuje: serce zaczyna szybciej pompować krew, wzrasta ciśnienie krwi, rozszerzają się źrenice, następuje wyrzut adrenaliny, zwiększa się odporność na ból, zwiększa się refleks i koncentracja uwagi. Na tej energii można coś zdziałać.

Czy mam kłopot ze swoją złością?
Powiedzieliśmy już , że nie warto złości wartościować. Lepiej potraktować ją jako informatora. Natomiast z całą pewnością wielu z nas doświadcza tego, że ze złością sobie nie radzi. I to też często zgłasza w gabinecie psychologa. Co pacjenci rozumieją pod tym sformułowaniem? Skłonność do gniewu i wybuchowości, agresję lub bycie na permanentnym wkurzeniu (czyli tzw. „wszystko mnie irytuje”). Rzadziej zgłaszają (tak jak Michalina) swój osłabiony kontakt ze złością, który ja również rozumiem jako pewnego rodzaju nieradzenie sobie. A więc o tym czy ma się kłopot ze złością świadczą trzy czynniki: intensywność (np. agresja), częstotliwość (cały czas, bardzo często lub nigdy) i powód (nieadekwatność reakcji do sytuacji). Oczywiście ocena tego jest płynna i subiektywna.

Wyrażanie złości
Wiemy już, że złość nie jest ani dobra ani zła. Lepsze lub gorsze jest to co my z ową złością robimy. Jeśli ją eskalujemy możemy dopuścić do agresji, a to w oczywisty sposób psuje nasze relacje z innymi. Nie jest to również korzystne dla naszego zdrowia. Permanentna złość to stale podwyższony poziom hormonów stresu: kortyzolu i adrenaliny, to obniżona sprawność procesów poznawczych. Tłumienie jej, wypieranie, unikanie jest równie niekorzystne. Pacjenci, którzy się „nie złoszczą” cierpią na: nadciśnienie, bezsenność, bóle głowy, ból stawu szczękowego, bruksizm (zgrzytanie zębami w nocy) bóle kręgosłupa i pleców, depresje, nerwice. Napięcie związane ze złością musi mieć swoje ujście. Jeśli nie oddajesz go na zewnątrz – krąży w zamkniętym obiegu i dopada Twoje ciało. Miałam kiedyś klienta, który na taką argumentację odpowiedział: „Przynajmniej innym się nie obrywa.”. Nic bardziej błędnego. Osoby niewyrażające złości wprost wyrażają ją często inaczej. Sarkazm, ironia, drobne złośliwości i masa innych „subtelnych” sposobów to nic innego jak złość w wersji agresji biernej. A czy bycie w bliskiej relacji z osobą, która nam „dokucza” jest przyjemne? Nie bardzo, a więc przekonanie, że nie wyrażając złości nie cierpią na tym nasze relacje jest mitem.

Jak sobie z nią radzić?

1. Ważne, abyś poznał i zrozumiał swoją złość. Żebyś ją też oswoił. Co jest pod spodem mojej złości? Jaka informacja za nią stoi? Jakie potrzeby? Nie tłum jej, nie zaprzeczaj, nie uciekaj, ale też nie eskaluj, nie zawieszaj się na niej. Po prostu odbierz sygnał.

2. Nie oceniaj samej złości. Złość nie jest właściwa czy niewłaściwa. Nie wiń się, że przeżywasz złość. Właściwe lub nie są jedynie reakcje.

3. Weź odpowiedzialność za swoją złość. Zrozum ją, ale jej nie usprawiedliwiaj. Jeśli trzeba – przeproś, ale nie rób tego w nieskończoność, tylko zmień swoje reakcje.

4. Nie przetrzymuj złości, mów o niej na bieżąco. Unikniesz wtedy konieczności odwoływania się do biernej agresji lub/i do nieadekwatnych wybuchów wynikających z przenoszenia złości.

5. Pamiętaj, że masz wybór. Nie masz może do końca wpływu na to czy złość się pojawi czy nie. Ale na to co z nią zrobisz już tak.

6. Motywuj się świadomością konsekwencji swoich reakcji: jaki wpływ ma Twoja wybuchowość na zdrowie, rodzinę, pracę, przyjaciół.

7. Zanim coś zrobisz na złości – ochłoń. Nie podejmuj decyzji w złości. Dotyczy to tzw. „choleryków”. Ci, którzy złość chowają powinni czasem złości posłuchać.

8. Zbadaj swoje przekonania, które stoją za Twoją złością. M.in.:
Inni mają się ze mną zgadzać
Należy mi się szczególne traktowanie przez los, życie, innych
Powinienem być przez innych doceniany
Życie powinno być łatwe, sprawiedliwe, spokojne
Dzieci mają być posłuszne
Państwo powinno mnie chronić
Powinno świecić słońce
Samochód powinien rano odpalić
Na ulicy powinni jeździć sami dobrzy kierowcy etc
Nasza złość bardzo często wynika z obecności fałszywych przekonań. Ich zmiana może przynieść efekt w postaci większego spokoju.

9. Skorzystaj z „Modlitwy o pogodę ducha” (fragment):
Boże,
użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Jeśli się złościsz – albo coś zrób z sytuacją, z powodu której się złościsz albo popracuj nad akceptacją.

10. Ucz się puszczać i odpuszczać.

11. Pamiętaj, że podsycana przez Ciebie (nakręcające myśli) złość jest trucizną. Pamiętaj, że sobie szkodzisz, a inni (kierowcy, pogoda) nawet o Twojej złości nie wiedzą. Permanentną złość wymierzasz tak naprawdę w siebie. Jest takie powiedzenie: „Gniew to trucizna, którą karmimy się sami w nadziei, że zabije nieprzyjaciela”.

12. Nadaj odpowiednią wartość różnym sytuacjom. Czy zajechanie Ci drogi jest naprawdę kwestią życia i śmierci? Czy uwaga kolegi ma aż takie znaczenie?

13. Popracuj nad mniej osobistym stosunkiem do różnych sytuacji. Nie wszystko ma związek z Tobą. Psujący się samochód czy chlapa na drodze nie są wymierzone w Ciebie.

14. Przyjrzyj się swojej odpowiedzialności za sytuację. Nie obwiniaj innych czy okoliczności. Jeśli złapał Cię deszcz – Twoją odpowiedzialnością jest to, że nie wziąłeś parasola. Deszcz zostaw w spokoju.

15. Przygotuj sobie alternatywne sposoby na złość. Znajdź katharsis dla swojego gniewu. Zamiast wybuchu może spacer, muzyka, relaksacja, ruch, porządki? Skanalizuj energię złości w konstruktywny i ekologiczny dla zdrowia sposób.

16. Zamień złość („należy mi się, powinno tak być”) na wdzięczność i współczucie.

17. Ucz się asertywności czyli takiego rozwiązania problemu, aby nie naruszać granic swoich (zachowania uległe, przyzwalające) ani cudzych (agresja).

18. Ucz się odpowiedniej komunikacji (mówienia o potrzebach, używanie komunikatów typu Ja zamiast „Ty”, unikanie krytykowania, generalizacji itp.)

19. Popracuj nad samoocenę, oparciem w sobie, krytyczną postawą wobec siebie i innych, potrzebą spełniania oczekiwań innych.

20. Jeśli Ci trudno poradzić sobie samemu – poproś o pomoc fachowca (psycholog, terapeuta).

Gry małżeńskie

Klara proponuje Januszowi wieczorne wyjście na kolację. Janusz chętnie przystaje na propozycję. Klara ni stąd ni zowąd zaczyna dyskusję o remoncie mieszkania. Zarzuca mężowi, że jest mało zaradny w tej kwestii. Sprowokowany Janusz odgryza się małżonce. Ta z kolei urażona rezygnuje z kolacji. Janusz wychodzi sam.
Klara i Janusz „grają”  w kozi róg.

Jest wieczór. Wiktor i Agnieszka leżą obok siebie w łóżku. Wiktor zaczyna zaloty wobec żony. Ta odtrąca go zarzucając, że „jest taki sam jak wszyscy, mężczyznom chodzi tylko o jedno – o seks, nie o miłość”. Wiktor rezygnuje. Przy śniadaniu Agnieszka podśpiewuje i zaczepnie macha nogą w kierunku męża. Wiktor odbiera zachowanie żony jako zachętę, z której też korzysta. Agnieszka jednak powtarza scenę z dnia poprzedniego. Wiktor odpuszcza. Wieczorem sytuacja powtarza się. Ona prowokuje i nęci. On reaguje. Ona go odtrąca.
Agnieszka i Wiktor „grają” w oziębłą kobietę.

Zapytacie – o co chodzi? Co to znaczy, że partnerzy ze sobą grają? I skąd w ogóle te przedziwne nazwy?

Twórcą teorii gier jest nieżyjący już amerykański psychiatra Eric Berne – autor książki „W co grają ludzie”, którą to serdecznie polecam. Berne omawia w niej najbardziej typowe sytuacje społeczne ujmując je w konwencji tzw. „gier”.

Czym jest „gra”? „Gra” to powtarzający się zestaw transakcji międzyludzkich (czyli pewnej wymiany, dynamiki), pozornie bez zarzutu (czyli na pierwszy rzut oka nie ma się do czego przyczepić), jednak o utajonej motywacji (czyli jest jakaś pułapka) i określonym wyniku czy celu (tzw. wypłacie). Prowadzenie „gry” jest nieuświadomione. Gdy zaczynasz widzieć, że ją prowokujesz lub prowadzisz – przestaje właściwie spełniać swoją funkcję. Żeby „gra” się odbyła muszą być „gracze”, a więc jeśli ktoś świadomy uczestnictwa w „grze” z niej rezygnuje –  „gra” przestaje się „grać”. Gry mogą być dwustronne (np. mąż- żona), trójstronne (np. mąż – żona – dziecko) lub wielostronne (np. mąż- żona- dziecko – babcia – nauczycielka). My skupimy się na tych pierwszych. Berne dzieli także „gry” na: życiowe, małżeńskie, seksualne, na przyjęciach, świata podziemnego, terapeutyczne i konstruktywne. Nas interesują dziś głównie małżeńskie, choć prawie każda „gra” z pozostałych kategorii może być przeniesiona do kategorii „małżeńska”. Autor jako „gry małżeńskie” rozumie te, które w parach występują szczególnie często. I oczywiście będziemy je rozumieć jako gry prowadzone w związkach, naturalnie niekoniecznie zalegalizowanych.

Skąd się właściwie biorą „gry”? Wywodzą się z kultury w jakiej żyjemy i oczywiście z dzieciństwa. Są wypadkową głównie obserwacji i naśladownictwa. Nasi dziadkowie i rodzice „grają” (również z nami), a my uczymy się tego co się w życiu „opłaca”, mając na myśli zysk emocjonalny, nie finansowy. Bowiem „gry” decydują o losie, powodzeniu w małżeństwie i karierze. W taki sposób „gra” staje się elementem nieświadomego scenariusza czy planu życiowego.

Po co „gramy”? Dla korzyści. Przede wszystkim „gry” pełnią funkcję stabilizacyjną dla nas i naszej rodziny. Co to oznacza? Z reguły gry są przekazywane z pokolenia na pokolenia. Istnieje też silna tendencja do kojarzenia się osób, które grają w podobne „gry”. A więc uczymy się „grać” w określony sposób, podobnie „gramy” z partnerem. Gdy on się wyłamuje może doprowadzić to do zachwiania albo naszej równowagi psychicznej albo homeostazy naszego związku. W końcu nieświadomie umawialiśmy się ze sobą na „granie” określonej „gry”. Każda „gra” ma nieco inny bardziej szczegółowy cel: uspokojenie, usprawiedliwienie, drażnienie, prowokowanie, radzenie sobie z poczuciem winy etc. Pod każdą „grą” leżą określone potrzeby. Będzie to bardziej jasne, gdy przyjrzymy się różnym „grom” z osobna.

Kto gra? Gramy właściwie wszyscy. Z tymże ważne są proporcje pomiędzy czasem, który upływa nam na „graniu” i tym, kiedy nie „gramy”. Istotny jest też rodzaj „gier” (histeryczny, obsesyjno-kompulsywny, paranoiczny, depresyjny, masochistyczny, sadystyczny etc),  ich dojrzałość oraz nasza otwartość na odkrycie ich mechanizmów i rezygnacji z ich prowadzenia. Im poważniejsze zaburzenie emocjonalne, tym jesteśmy do „gier” bardziej przywiązani i „gramy” ostrzej. Wg Berane’a najbardziej zapalonymi „graczami” są mężczyźni źli na swoje matki od wczesnego dzieciństwa (ponurak nielubiący kobiet lub Don Juan wykorzystujący je do zaspokajania swoich potrzeb), kobiety złe na swoich ojców czy osoby generalnie nadmierne wrażliwe na wpływy rodzicielskie.

Przykłady „gier”:

1.    Kozi róg
Jak ta „gra” przebiega zostało przedstawione na przykładzie Klary i Janusza.
O co chodzi w „grze”? Po pozornej propozycji wyjścia Klara prowokuje męża (zarzuca mu niezaradność). Ten oczekiwałby od żony zrozumienia dla jego braku czasu i zmęczenia, ale tego nie otrzymuje. Żona tryjumfuje. Potem ona oczekiwałaby od niego, żeby ten zabiegał o jej humor, ale on nie zabiega, nie wyciąga żony z domu, idzie sam i tryjumfuje. Są pokłóceni. Zysk? Odreagowują napięcie i wzajemne do siebie urazy. Mogą sobie dołożyć, ale nie wprost. Nie muszą nazywać pretensji do siebie, ale mogą się poobwiniać. Nie muszą też wieczorem iść ze sobą do łóżka.

2.    Oziębła kobieta
Jak ta „gra” przebiega zostało przedstawione na przykładzie Wiktora i Agnieszki.
O co chodzi w „grze”? „Grając” w oziębłą kobietę zarówno Agnieszka, jak i Wiktor usprawiedliwiają swój lęk przed stosunkiem. Agnieszka oskarżając mężczyzn o chuć, Wiktor wybierając na partnerkę kobietę, która odmawia z nim kontaktów seksualnych i zrzucając na nią winę. Dodatkowo Agnieszka w ten sposób może myśleć o sobie, że jest czysta i niewinna i uwolnić się od poczucia winy za swoje przeróżne fantazje, w tym sadystyczne. Wiktor będąc z Agnieszką minimalizuje ryzyko nadmiernej eksploatacji swej zaburzonej potencji. W innym wypadku prawdopodobnie zmieniłby partnerkę.

3.    Sąd
„Gra” jest „grana”, kiedy mamy skłonność do wzajemnego uskarżania się na małżonka przy innych (inni dla nas jako ława przysięgłych). O co chodzi w „grze”? O uspokojenie „gracza”, że ma rację, o usprawiedliwienie swojego zachowania, o zmniejszenie poczucia winy, że ja też mogę mieć w tym wszystkim jakiś udział.

4.    Gdyby nie Ty
W „gdyby nie ty” „gra” Alina. Wyszła za mąż za Pawła – mężczyznę dominującego i apodyktycznego. Alina chciałaby robić wiele rzeczy, ale mąż się sprzeciwia. Alina żali się, że gdyby nie on mogłaby tak dużo.. Ale tak naprawdę Alina wybrała takiego mężczyznę, który poprzez swoją dominację „chroni” ją przed sytuacjami, których się boi. Poprzez uskarżanie na męża Alina nie musi konfrontować się z faktem, że tak naprawdę się boi, nie musi też swoich lęków przełamywać. Gdyby nie Paweł Alina nie miałaby na kogo zgonić i być może musiałaby przyznać, że tak w głębi serca to odczuwa lęk.

5.    Patrz jak bardzo się starałem
Mikołaj i Olga są małżeństwem od 10 lat. Mikołaj myśli o rozwodzie, Olga przeciwnie. Mikołaj deklaruje więc, iż on oczywiście również chce pracować nad ich związkiem. Wykonuje nawet różne ruchy (terapia małżeńska, wspólny wyjazd), ale szybko ich zaniechuje. Olga traci cierpliwość i składa pozew o rozwód. Mikołaj może czuć się niewinny – w końcu tak bardzo się starał..No a że wykonane ruchy w kierunku ratowania małżeństwa miały charakter pokazowy i pozorny to już inna rzecz. Po co ta „gra”? Żeby Mikołaj mógł uwolnić się od poczucia winy za fakt, że to on tak naprawdę od początku chciał rozstania.

6.    Kochanie
Błażej uwielbia wśród znajomych opowiadać anegdoty o swojej żonie. Wypomina jej braki i niedociągnięcia, obśmiewa słabostki. Jest jednak przy tym niezwykle uprzejmy.     Po każdym swoim monologu dotyczącym żony zwraca się do niej mówiąc „prawda,     kochanie?”, „czyż nie tak, kochanie?”, „nie mam racji, kochanie?”. Żona zawstydzona w głębi swej duszy czasem z zarzutami się zgadza, czasem nie, ale niezależnie od tego przytakuje. W końcu mąż tak ładnie do niej mówi? Jest się o co czepiać? No jest, ponieważ jest to eksponowanie braków partnerki, do tego przy innych. Tyle, że w     białych rękawiczkach. Jest to forma agresji, w tym przypadku biernej, która skierowana jest albo wobec żony, albo nie, ale na niej się odbija.

W książce Berne’a znajdziecie blisko 30 innych gier.
Zapytacie: „No dobrze, a jak zanalizować swoje gry?” Można przeczytać książkę i na jej podstawie się sobie przyjrzeć. Można skonsultować się z fachowcem. A z jego pomocą możesz: wyzwolić się z przymusu „grania”; zrezygnować z korzyści jakie daje gra i zastąpić je innymi (jak np. autentyczność i uczciwość w relacji, wyrażanie swoich uczuć i potrzeb wprost); uwolnić się od wpływu i dominacji rodziców; zdecydować co z ich „nauk” nam służy, a co nie; zacząć widzieć świat na swój własny sposób. Myślę, że warto.

Lęk przed samotnością

Krzysztof ma dużo znajomych. Widuje się z nimi w każdej swojej wolnej chwili. Kiedy tych najbliższych akurat nie ma – szuka innych. Ewentualnie jakimiś zajęciami zapełnia sobie czas. Krzysztof bowiem nie znosi samotnych wieczorów. Gdy taki się zdarzy – uważa go za stracony. Nie mówiąc już o całym weekendzie czy wakacjach. Krzysztof nie pamięta, kiedy spędził czas sam ze sobą, który trwałby dłużej niż godzinę. Kiedy go pytam o to, co by się stało, gdyby przyszło mu jednak spędzić niedzielę tylko w swoim towarzystwie odpowiada, że „wypadłby wtedy z obiegu” i że oczywiście „sobie tego nie wyobraża”.

Basia jest tuż po rozstaniu z Karolem. Zaczyna umawiać się na randki. Kompulsywnie. W każdą sobotę jedna. Ostatni weekend spędziła jednak sama w domu. Czuła się fatalnie. Niepokój, ucisk w żołądku, kłopoty z oddychaniem. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Basia jest pełna obaw, że zostanie sama. Do tej pory była w trzech poważnych związkach. Każdy kolejny rozpoczynał się zaraz po zerwaniu poprzedniego. Przerwa między jednym a drugim trwała najwyżej miesiąc. Bycie samą Basia traktuje jako największe nieszczęście.

Samotność z jednej strony nie jest stanem naturalnym. Mówi się, że człowiek jest zwierzęciem stadnym, że ludzie to nie dwie samotne wyspy. W samotności nie wydziela się tyle endorfin, oksytocyny (czyli tzw. hormonów szczęścia”) ile w kontakcie z bliską osobą. Z drugiej strony jednak o samotności (w sensie egzystencjalnym) możemy mówić, ze jest właśnie jak najbardziej naturalna. W końcu rodzimy się i umieramy sami. Choć wśród bliskich, to my sami zmagamy się z bólem, chorobą, z emocjami, ze sobą, z życiem. Takie rozumienie samotności jest ważną częścią kondycji ludzkiej. Jak się więc do samotności ustosunkować? Bać się jej, wstydzić, unikać? Czy przywyknąć, a może nawet polubić? Wychodzę z założenia, że rzadko kiedy skrajności nam służą. Mam pacjentów, którzy są samotni, co bardzo przeżywają, ale nie wykazują żadnych działań, by to zmienić. Myślę, że szkoda. Są też tacy jak Krzysztof czy Basia, którzy przed samotnością uciekają. I to im chcę zadedykować ten artykuł. Im i tym wszystkim, dla których samotność to potwór z wielkimi zębami. Postaramy się samotność oswoić. W jakim celu? Głównie dlatego, że aby być z drugą osobą trzeba najpierw nauczyć się być samemu. Tylko wtedy możesz stworzyć świadomy i naprawdę satysfakcjonujący związek. Jeśli tego nie potrafisz jesteś z kimś nie dlatego, że chcesz, ale dlatego, że musisz. Jak więc sobie z samotnością radzić? Oto podpowiedzi.

1.    Uświadom sobie, że samotność jest jedynie faktem. Z założenia ani dobrym, ani złym. To Ty mu nadajesz interpretację. Może masz poczucie, że chwilowo na samotność nie masz wpływu (tzn. pozbycie się jej), ale na ocenę tej sytuacji już tak. Pomyśl, że tę samotność możesz do czegoś wykorzystać.
2.    Na podstawie faktu, że jesteś aktualnie sam/a nie oceniaj siebie (że jesteś gorszy, bezwartościowa). Samotność nie ma nic wspólnego z Twoją wartością jako człowieka.
3.    Potraktuj samotność jako informację. O sobie, o swoim życiu, o aktualnej sytuacji. Zbadaj przyczyny tego stanu, przyjrzyj się swojemu osamotnieniu. Może za bardzo skupiasz się na pracy? A może jesteś zbyt wymagający? Może możesz coś zmienić, żeby ten stan uległ zmianie?
4.    Poeksploruj swój lęk. Nie uciekaj przed nim w popłochu, bo i tak Cię dopadnie. Odwracanie uwagi od bólu i tęsknoty ma swoje zastosowanie, ale tylko wtedy, gdy zmierzysz się z podłożem lęku, gdy staniesz z nim oko w oko. Czego się boisz? Wiem, że samotności, ale czego dokładnie? Oceny innych („jest sama, więc nikt jej nie chciał”), własnej opinii na swój temat („jestem bezwartościowy”), że nie będziesz mieć dziecka, że na starość nie będziesz miała pomocy czy towarzystwa, pustki, braku bezpieczeństwa, kłopotów finansowych, swoich emocji? Jeśli rozpoznasz i nazwiesz czym jest Twój lęk nie będzie miał już nad Tobą władzy. A poza tym dopiero jak znasz podłoże Twoich obaw możesz im jakoś zaradzić.
5.    Wykorzystaj samotność jako okazję do poznania siebie i do budowania najważniejszej relacji w życiu – z samą/samym sobą. Przełącz się na przeżycia wewnętrzne. Zadaj sobie parę ważnych pytań: czego potrzebuję?, co jest dla mnie ważne?, kim jestem? Postaw na budowanie wewnętrznej siły, mocy, samodzielności i niezalezności. Ucz się radzenia sobie w życiu, wspierania siebie i samoopiekowania. Nikt tak nie wzmacnia jak poczucie własnej skuteczności.
6.    Potraktuj samotność jako stan przejściowy, w którym postawisz na rozwój. Wykorzystaj czas jaki masz tylko dla siebie. Poświęć czas na ulubione zajęcie, znajdź nowe hobby, wróć do dawnych zainteresowań. Zainwestuj w siebie. Naucz się języka, wybierz się w podróż. Zbieraj doznania, doświadczaj. Pamiętaj, że bycie w związku nie jest jedynym obszarem w życiu. Związek jest ważny, dla niektórych może nawet najważniejszy, ale nigdy jedyny. Samotność może być czasem bliskiego, radosnego i owocnego obcowania ze sobą. Zobacz, że samotność potrafi mieć swoje zalety. Masz może jedyna i niepowtarzalna okazję, by poświęcić czas sobie, bez konieczności uwzględniania kogoś w swoich planach.
7.    Ucz się bycia samemu/samej. Powoli, krok po kroku. Zacznij od jednego wieczoru, godziny czy 10 min, w zależności od siły Twojego lęku i Twoich dotychczasowych doświadczeń z samotnością. Wypróbuj różne warianty oswajania tego stanu. Wypełnij czas, który masz tylko dla siebie, zaplanuj go, żebyś miał/a możliwość zajęcia się czymś. Odwróć uwagę, zajmij czymś myśli i ręce. Jeśli jesteś w stanie – zrelaksuj się: weź kąpiel, posłuchaj muzyki. Innym razem odwrotnie – nie planuj, zmierz się ze wszystkim co się z Tobą dzieje – emocjami, myślami. W gruncie rzeczy to tylko myśli czy emocje, nie zrobią Ci krzywdy, jeśli nie dasz im tej mocy. Im bardziej obszerny i elastyczny będzie Twój wachlarz sposobów radzenia, tym zdrowiej i skuteczniej.
8.    Jeśli stan samotności przedłuża się, a Tobie jest z tym źle – opłacz. Swoje niezrealizowane marzenia, niezaspokojone potrzeby. Pozwól sobie na żal, smutek, złość. Jeśli dasz sobie prawo do tego, żeby przeżyć to co się z Tobą dzieje tak silne emocje powinny powoli mijać, aby zrobić miejsce akceptacji utraty i samotności oraz otwarciu się na inne możliwości. Kiedy uporczywie walczysz z samotnością (nie mówię o intencjonalnych próbach wyjścia z niej i robienia tego na co ma się wpływ) nie jesteś w stanie pogodzić się z nią  i zobaczyć nowych możliwości. A bywa, że nie ma innej drogi jak tylko akceptacja. Akceptacja nie jest stanem zadowolenia, ale uznania, że jest to co jest.

Według badań CBOS z 2005 roku co 7 Polak czuje się samotny. Ciekawa jestem ile z nas doświadcza lęku przed samotnością. Nie znam liczb, ale mam swoje zawodowe obserwacje: znaczna część moich pacjentów. Ów lęk nie jest z założenia czymś niepokojącym. Jest pewną reakcją na sytuację, informacją (np. dotycząca tego, że związek jest dla kogoś ważny). Jednak  bywa tak, że lęk przeradza się w panikę, jak u naszych bohaterów. Zaczyna być wtedy destrukcyjny. Po czym poznasz, że zaczyna się wymykać spod kontroli?

•    Uświadamiasz sobie, że właściwie cały czas jesteś z kimś w związku. Kiedy się rozstajesz, zaraz wchodzisz w kolejną relację lub nawet działasz na tzw. zakładkę (jeszcze nie wyszłaś z poprzedniego a już wchodzisz w następny).
•    Tkwisz w związku, który Ci nie służy.
•    Nie potrafisz zerwać niesatysfakcjonujących relacji, nie tylko miłosnych.
•    Kiedy nie jesteś w związku (i nie mówimy tu o pierwszej fazie po rozstaniu) jesteś przygnębiony/a, zaniedbujesz siebie i swoje sprawy. Właściwie nic się nie liczy, nic nie ma sensu.
•    Kiedy jesteś sam/a – chorujesz. Lęk prowadzi do spadku odporności organizmu.
•    Potrzebujesz cały czas być wśród ludzi lub żeby ktoś przy Tobie był. Kurczowo trzymasz się tego, kto jest.
•    Robisz wszystko, żeby nie być sam/a. Ciągle poszukujesz towarzystwa, uciekasz w powierzchowne kontakty, siedzisz na portalach społecznościowych, w popłochu organizujesz sobie wolny czas.
•    Kiedy jesteś sam/a czujesz niepokój. Nie możesz znaleźć sobie miejsca, nie masz co ze sobą zrobić. Doświadczasz różnych objawów z ciała: duszno Ci, boli Cie głowa, serce lub żołądek, pocisz się, masz drgawki.
•    Obawiasz się, że sam/a sobie nie poradzisz (od spraw technicznych, przez finansowe, po emocjonalne).
•    Uważasz, ze ludzie samotni są gorsi. Obawiasz się oceny innych.

Im więcej twierdzących odpowiedzi, tym bardziej zachęcam Cię do poszukania pomocy u specjalisty. Z jego pomocą przyjrzysz się swoim lękom i nauczysz się je oswajać. Pamiętaj, że najpierw warto poukładać się samemu ze sobą, żeby móc stworzyć związek prawdziwie satysfakcjonujący i dojrzały.

U boku psychopaty

Justyna (35) poznała Marka (36) na wakacjach. Nad morze pojechała sama, leczyć rany po rozstaniu z mężem. Była obolała, zmęczona trudnym związkiem, który rozpadał się przez ostatnie 3 lata. Spragniona spokoju i przyjemności, dość już miała szarpania i użerania. Marek mieszkał w domku obok z grupą przyjaciół. Przystojny, szarmancki, czarujący. Justyna od razu zwróciła na niego uwagę, ale przekonana była, że ten na pewno nie może być samotny. A nawet jeśli – czy ktoś taki mógłby się nią zainteresować? Nią – szarą myszką po przejściach? A jednak. Marek z każdym spotkaniem wydawał się Justynie coraz bardziej atrakcyjny, imponował jej. Doktorat z prawa, praca w dobrej firmie, pokaźne zarobki, masa zainteresowań. Dziwiła się, że taki mężczyzna jest sam. Marek opowiadał o swoich byłych partnerkach – chciwych, leniwych i zazdrosnych. Justyna pomyślała, że może z nią byłoby mu inaczej? No i jej z nim również. Inaczej, niż z mężem. Po raz pierwszy od dawna Justynie przemknęło przez głowę, że może będzie jeszcze szczęśliwa, kochana, zaopiekowana. Czar zaczął pryskać powoli. Najpierw nieuzasadnione pretensje, uwagi, krytyka. Wszystkiego. Marek z każdym miesiącem pozwalał sobie na więcej. Przezywał, upokarzał, ośmieszał. Justyna dowiedziała się o sobie, że jest kolejną pazerną babą czyhającą na jego majątek, że jest do niczego. Po roku znajomości Justyna zorientowała się, że w związku pełni rolę jedynie usługową – sprzątaczki, kucharki i obiektu seksualnego. Że schudła, zbladła i przestała się uśmiechać. Że od tygodni nie widziała się z najlepszą przyjaciółką. Zaczęła zauważać jak Marek traktuje współpracowników – niesprawiedliwie i podle. Ale Marek miewał też lepsze momenty. Czasem, gdy wyjeżdżali na weekend lub gdy wychodzili do rodziny czy znajomych. Marek potrafił być prawie taki jak dawniej – miły, grzeczny, ujmujący. Prawie, bo Justynie trudno było zapomnieć to jak zachowywał się dzień wcześniej. Trudno było zapomnieć i trudno było zrozumieć. Co się dzieje z nim? Co się dzieje ze mną? Co się stało, że dałam się w to wplątać? W to czyli w związek z psychopatą..

Potocznie psychopata, a bardziej fachowo – osobowość psychopatyczna, dyssocjalna czy socjopatyczna (nazwy używane właściwie wymiennie). Zaburzenie to dotyka ok. 4% populacji, co jest wynikiem bardzo wysokim. Wybraźmy sobie np., że osób chorujących na schizofrenię jest zaledwie 1%. Psychopaci to głównie mężczyźni, ale to nie znaczy, że wyłącznie. Proporcje tego zaburzenia w zależności od płci wynoszą ¾ do ¼ na korzyść mężczyzn. Lub może bardziej na niekorzyść. Z powodu tego faktu w artykule będziemy odnosić się głównie do psychopatów – mężczyzn i ich partnerek, ale oczywiście może być tak, że w cechy osobowości psychopatycznej wyposażona jest kobieta, a jej partner – mężczyzna nie. Zatrzymajmy się na chwilę na sformułowaniach: osobowość psychopatyczna i cechy osobowości psychopatycznej. Dla osób niezaznajomionych z psychologią może nie być żadnej różnicy w ww nazwach. Ale różnica jest znacząca i muszę o niej wspomnieć. Osobowość psychopatyczna to zaburzenie umieszczone w klasyfikacji chorób. Natomiast w wybrane cechy osobowości psychopatycznej może być wyposażone ktoś, kto nie jest zaburzony, posiada jedynie tzw. rys psychopatyczny, bądź jakiś zespół cech. Nie tylu jednak, by spełniać kryteria zaburzenia. Taka osoba nie jest dla nas tak zagrażająca jak klasyczny psychopata, choć życie z nią też może nie być łatwe.

Po czym poznasz psychopatę?

Za kryteria przyjmijmy Międzynarodową Statystyczną Klasyfikację Chorób i Problemów Zdrowotnych z moimi pogłębionymi wyjaśnieniami, uwagami i przykładami.

1.    Bezwzględne nieliczenie się z uczuciami innych
Psychopata nie zna takich pojęć jak: wyrzuty sumienia, empatia, system wartości, zasady moralne, etyka. Kwintesencją tego zaburzenia jest głęboki i nieuleczalny deficyt uczuć. Psychopaci są nazywani daltonistami uczuć. Emocji nie czują (a jeśli to jedynie powierzchowne i jest to głównie: złość, gniew, frustracja, drażliwość, wrogość)., nie potrafią ich rozpoznać i/lub emocje innych nie mają dla nich znaczenia. Co jednak ważne – psychopaci uczucia potrafią udawać. I to doskonale. Wiedzą oni, że to przynosi dobre efekty. To mistrzowie zakładania masek i zarządzania swoimi atutami. Stąd robią często dobre pierwsze wrażenie: sympatyczni, wzbudzający zaufanie, czarujący, troskliwy. Nierzadko wybitnie inteligentni. Niech Cię nie zmyli : „dobry” zawód czy stanowisko – lekarz, prawnik, menedżer, dyrektor. Psychopatów tu nie brakuje. Bowiem ich celem jest władza, kontrola, pieniądze. A ponieważ kierują się zasadą „po trupach do celu” często swój cel osiągają. Psychopaci to sprawnie działające maszyny bez uczuć.

2.    Silna i utrwalona postawa nieodpowiedzialności i lekceważenia norm, reguł i zobowiązań społecznych
Dla psychopaty normy i zobowiązania nie istnieją. A przynajmniej nie dotyczą jego, może innych. Psychopata jest roszczeniowy. Wychodzi z pozycji „mnie się należy”. Wymaga, aby traktować go szczególnie wyjątkowo, jakby nie obowiązywały go reguły. Osobowości psychopatyczne są często również narcystyczne.

3.    Niemożność utrzymania trwałych związków z innymi, chociaż nie ma trudności w ich nawiązywaniu
Jak już wspominałam psychopata potrafi być ujmujący i świetnie udaje. Stąd też nie ma żadnego problemu z nawiązywaniem relacji, w tym z płcią przeciwną. Ale psychopata nie jest zdolny do miłości i bliskości. Jest pozbawiony również wglądu w siebie, tak koniecznego w życiu z drugą osobą. Psychopata nie widzi u siebie słabych stron czy potrzeby zmiany. Dlatego też związki psychopaty bywają kruche. Bywają jednak i takie, które trwają niestety latami, zanim ich partnerki zadbają w końcu o siebie.

4.    Bardzo niska tolerancja frustracji i niski próg wyzwalania agresji, w tym zachowań gwałtownych
Oznacza to, że psychopaci są niecierpliwi i agresywni. Jeśli czegoś chcą muszą to mieć, często natychmiast. Jeśli nie jest to możliwe – reagują gniewem. Wszystko podporządkowane jest popędom, instynktom i zachciankom. Innych ludzi traktują instrumentalnie, jako źródło do zaspokajania potrzeb psychopaty (często „chorych”). Wielokrotnie stosują przemoc: fizyczną, psychiczną, ekonomiczną, seksualną. Poniżają, krytykują, ośmieszają. Nieszczęście, ból, cierpienie innych psychopatę cieszy, on się tym karmi. Psychopata nie musi być seryjnym mordercą, choć tak się oczywiście zdarza. Jest wiele różnych sposobów na krzywdzenie innych.

5.    Niezdolność przeżywania poczucia winy i korzystania z doświadczeń
Już wiemy, że psychopata nie wie co to wyrzuty sumienia. Nie potrafi też przewidywać konsekwencji swoich działań. Bez uwzględnienia tych faktów dla człowieka myślącego kategoriami powszechnych przekonań moralnych zachowanie psychopaty jest niezrozumiałe. Pytania: „jak on mógł?”, komentarze: „ty musisz nie mieć serca” są bezcelowe. Psychopata nie myśli i nie czuje po naszemu. To właściwie odrębna kategoria czucia czy raczej nie-czucia i sposobu myślenia czy postępowania.

6.    Wyraźna skłonność do obwiniania innych lub wysuwania pozornie możliwych do uznania racjonalizacji zachowań, które są źródłem konfliktu z otoczeniem
Psychopata nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. Nie widzi w sobie winy. Tę projektuje na innych – na bliskich, współpracowników, otoczenie. To inni są chorzy, nienormalni, słabi. Świetnie też swoje zachowanie tłumaczy. Jednym słowem w jego świecie ma powody, żeby robić to co robi.

Skąd się biorą psychopaci?

Nie wiemy tego do końca i na pewno. Z pewnością jest to kompilacja czynników genetycznych (predyspozycje genetyczne np. rodzic o cechach psychopatycznych), biologicznych (funkcjonowanie mózgu) i środowiskowych (wpływ otoczenia). Istnieje szereg hipotez i koncepcji od neurologicznych po psychologiczne. Mówi się o znaczącej roli dzieciństwa na kształtowanie się osobowości psychopatycznej. Podłożem wykształcenia tego zaburzenia bywa często dzieciństwo pełne przemocy, a okrucieństwo jakie zadaje psychopata jest reakcją na cierpienie. Inną koncepcją jest ta dotycząca wymagań jakie stawiają przed dzieckiem rodzice: wymagań uległości i totalnego podporządkowania. Kolejna z popularniejszych teorii mówi o chłodzie emocjonalnym i braku zainteresowania dzieckiem ze strony rodziców. Tak czy inaczej istnieją pewne zachowania, które wykazuje dziecko już w dzieciństwie, które mogą (choć absolutnie nie muszą) świadczyć o predyspozycjach czy skłonnościach do przejawiania w przyszłości tego zaburzenia. Są to m.in.: agresja, notoryczne kłamstwa, brak reakcji na stosowanie kary, obojętność na cierpienie innych.

Dlaczego wiążemy się z psychopatą?

Początkowo to z pewnością dlatego, że ten potrafi oczarować. Ale dlaczego trwamy u jego boku, mimo sygnałów, że nie jest tak różowo jak nam się wydawało?
Istnieje kilka czynników wpływających na decyzję, że pozostajemy w takim związku:

    Psychopata imponuje. Ma często władzę, pieniądze, odnosi sukcesy zawodowe. Jest dominujący, silny. Mimo osobistych strat niektórym to się podoba. To kusi, nęci. W konsekwencji jednak niszczy.
    Psychopata, jak już powiedzieliśmy, potrafi udawać. I co jakiś czas udaje idealnie odpowiadając na nasze potrzeby. Między okresami zachowań przemocowych i egoistycznych bywa też czuły, pomocny. Szczególnie przy innych ludziach.
    Partnerzy psychopatów często wykazują potrzebę silnych emocji w związku. Mają świadomość, że jest to spalające, toksyczne, ale inaczej jest im nudno, jałowo. Najczęściej ma to związek z klimatem emocjonalnym w rodzinie pochodzenia (np. emocjonalna, chwiejna relacja z rodzicem).
    Mamy spadek formy. Przeżywamy depresję, żałobę, stres, napięcie. Potrzebujemy, żeby ktoś się nami zajął, zaopiekował, zainteresował. A psychopata jak chce to potrafi. Głównie na początku znajomości. No a potem jak odejść od kogoś, kto nam tyle dał?
    Czujemy się samotni. A samotność tak nas boli, że wolimy być prawie z kimkolwiek, niż samemu.
    Mamy potrzebę akceptacji społecznej, uznania. Psychopata to często atrakcyjny, inteligentny, uroczy mężczyzna, nierzadko wysoko postawiony, bogaty (powiedzieliśmy już z czego to wynika). Dla niektórych ma znaczenie, że mogą powiedzieć o swoim partnerze, że jest prezesem, politykiem, prokuratorem, profesorem. Niektórzy gotowi są ponieść duże koszty osobiste, by móc się „pochwalić”i w ten sposób dowartościować (oczywiście pozornie).
    Ponieważ mamy potrzebę akceptacji nie chcemy, żeby inni dowiedzieli się, że związaliśmy się z kimś kto nas krzywdzi. Ukrywamy to. W związku z tym nie mamy znikąd pomocy, o ile inni nie zorientują się w sytuacji. A mogą się nie zorientować, ponieważ psychopata „przy ludziach” potrafi być najlepszą wersją samego siebie. Im dłużej tkwimy w takim związku, tym bardziej się wstydzimy („co powiedzą inni, jeśli dowiedzą się, że tyle lat w tym tkwię?”). Skoro się wstydzimy – nie mówimy – brniemy i tak to się kręci.
    Niektórzy partnerzy będąc w związku z psychopatą zadają sobie pytanie – dlaczego on/ona to robi? Chcą się dowiedzieć, zrozumieć. Sprawiają wrażenie, jakby trwali w tej relacji, żeby dojść do jakiś wniosków. Albo więcej – mają misję uratowania, uzdrowienia go. Tłumaczą zachowania psychopaty trudnym dzieciństwem albo stresem w pracy. Wyjaśnienia zostaw fachowcom, Ty „zawalcz” o siebie.
    Nie chcemy myśleć o sobie, że źle wybraliśmy, że żyjemy w związku przemocowym, a nie potrafimy odejść. Stąd zaczynamy umniejszać, ignorować to co złe, krzywdzące, a uwypuklać to, co dobre. Najpierw robimy to intencjonalnie, potem nasz umysł robi to jakby samoistnie. Wyuczył się na co ma zwracać uwagę.
    Z tego samego powodu (niechęć do myślenia, że dokonaliśmy złego wyboru) zaczynamy wierzyć w to co mówi psychopata. Skoro wybrałam dobrze to znaczy, że on ma rację. To ja jestem czepliwa, niezdarna, niezadbana, głupia. A kto mnie taka zechce poza nim? Nikt, więc..
    Boimy się. Kiedy tylko zaczynamy mówić o rozstaniu psychopata albo staje się aniołem (a my ulegamy i dajemy jeszcze jedną szansę) albo tyranem. Straszy, nęka, manipuluje. Psychopaci nie przebierają w środkach. Są sprytni, uporczywi, często brutalni. Zostajemy ze strachu.

Postępowanie z psychopatą

Czy z psychopatą da się żyć? Z osobą przejawiającą wybrane cechy osobowości psychopatycznej owszem. Zależy oczywiście które to z cech i w jaki sposób się ujawniają. Ale jest to możliwe. Bywa trudne, bywa ekscytujące. W związku z taką osobą dobrze jest mieć świadomość z kim żyjesz i na które z jego cech powinnaś być ostrożna. Warto też  poznać siebie, swoje czułe punkty po to, żeby nikt nie mógł ich przeciwko Tobie wykorzystać. Korzystne jest także ustalenie pewnych zasad, granic, również Twojej wytrzymałości. Ale z osobą o zaburzonej osobowości żyć jest trudno. Ja doradzałabym unikanie. A jeśli już jesteś w takim związku miej oczy szeroko otwarte: na maski i rekwizyty psychopaty. Jeśli myślisz o odejściu – zadbaj o pomoc. Bliskich – poprzez mówienie o tym czego w związku doświadczasz. Fachową – z pomocą której łatwiej Ci będzie wyjść z zaklętego kręgu. Nie musisz być w tym sam/a. A wspólna terapia – zapytasz? Pomoc partnerowi? Niestety, psychoterapia psychopatów rzadko jest skuteczna. Po pierwsze przy zaburzeniu osobowości mówimy o strukturze głęboko zakorzenionej i odpornej na działanie czynników zewnętrznych. Po drugie aby terapia była skuteczna musi być ze strony pacjenta choć minimalna świadomość problemu i gotowość do zmiany. U psychopaty tego brak. Zachęcam do realizmu. Zachęcam do zadbania o siebie.

O zranieniach w związku

Kinga (32) i Bogdan (34) zgłosili się do mnie na skutek kryzysu w ich kilkuletnim małżeństwie. Jego objawem czy też skutkiem była zdrada, której dopuścił się Bogdan. Oboje przedstawili sytuację, każdy ze swojej perspektywy. Byłam zaskoczona i zasmucona tym ile w tych opisach było bólu – bólu zadawanemu drugiej osobie. Małżonkowie wyciągali działa ciężkie, uderzali w najczulsze swoje punkty. Chwilami miałam wrażenie, jakby zadawanie cierpienia partnerowi sprawiało im przyjemność. Ze względu na poziom emocji oraz sposób ich okazywania zdecydowałam się na spotkanie osobne. Tam poznałam skrótowo historię każdego z małżonków. Zobaczyłam jak zranienia z ich życia dziecięcego  uruchamiają się w ich wspólnej relacji. Jakby partner „obrywał” za wszystko co to, co  w życiu drugiego było bolesne.
Lilka  (35) i Olgierd (39) przyszli na spotkanie z powodu kłopotów wychowawczych z 10 letnim synem. Okazało się, że mieli zupełnie odrębne pomysły na kwestie związane z rodzicielstwem. To w gruncie rzeczy żadna tragedia, bardziej utrudnienie. I to dość powszechne. Problem widziałam gdzie indziej. Lilka z każdą wypowiedzią Olgierda czuła się bardziej zraniona. Kiedy ją o to dopytałam potwierdziła, że „Olgierd często sprawia jej ból”. „W jaki sposób” – byłam ciekawa. „Ciągle podważa moje opinie” – Lilka. Olgierd: „Nie podważam, mam po prostu inne zdanie w pewnych kwestiach”. „Ciągle mnie krytykuje” – Lilka. „Jej nic nie można powiedzieć, bo od razu płacze albo się obraża” – Olgierd. „On się w ogóle nie liczy z moimi uczuciami” – Lilka. Ja: „Co Pani ma na myśli?” Lilka: „Kiedy mówię mu, że jest mi przykro, kiedy po kłótni wychodzi pobiegać, on i tak idzie. Mówi, że musi odreagować. Co odreagować? Mnie?”.
Te dwie historie skłoniły mnie do przemyśleń na temat ranienia się. Czy w związku można się nie ranić? Jeśli tak, to jak to zrobić? Czy warto tkwić w związku, kiedy partner nas rani w myśl zasady: „żaden związek nie jest idealny”? Co jest dla nas w związkach raniące?
Ostatnio dość popularny wydaje się „trend”, aby uczyć ludzi jak postępować, co mówić, aby nie ranić drugiej osoby w związku. W programach TV, czasopismach można znaleźć porady dotyczące odpowiedniej komunikacji, aby uniknąć sprawiania bólu. To bardzo dobry trend. Wyposaża nas w wiedzę i umiejętności, bardzo w związkach przydatne. Sama się wielokrotnie do tego trendu przyłączałam i z przyjemnością zrobię to dzisiaj raz jeszcze. Chętnie zwrócę uwagę na to o czym warto pamiętać w relacji, aby nie zadawać sobie niepotrzebnych ran. Ale to za chwilę. Natomiast na początek mam inne przemyślenie, szczególnie po takich spotkaniach jak z Lilką. Pokazują one, że nawet jeśli wszystko wydaje się jak trzeba (sposób zachowania i formułowania komunikatów Olgierda)  zranień w związku trudno uniknąć. Dlaczego? Każdy z nas w relację z drugim człowiekiem wchodzi z pewnym wyposażeniem (w cechy osobowości, doświadczenia, sposób interpretowania świata). To spotyka się z wyposażeniem drugiego. Oba te wyposażenia mogą być zbieżne ,ale bywa, że niekoniecznie. I tu rodzą się kłopoty. Z resztą te zbieżne tez potrafią kłopoty wywołać, może tylko inne. Olgierd dorastał w domu, w którym mówiło się wprost o tym co nie gra. To było naturalne i nikt nie odbierał tego jak osobisty przytyk. Lilki rodzice byli bardzo krytyczni, wciąż z Lilki niezadowoleni. Lilka wyobrażała sobie, że w jej związku małżeńskim na krytykę nie będzie miejsca. Za każdym razem, kiedy Olgierd wyrażał swoją opinię Lilka odbierała to jako atak. Doświadczenia z domu rodzinnego nakładały się na sytuację z mężem. Lilka czuła się raniona, ponieważ uwaga męża przywoływała u niej cały ból związany z oceniającymi rodzicami. Rany były dlatego tak głębokie, ponieważ nie dotyczyły tak naprawdę sytuacji z mężem. A Olgierd nie rozumiał dlaczego zwykłe wyrażanie odmiennej opinii czy zwrócenie uwagi jest odbierane przez Lilkę tak emocjonalnie. Historia Lili i Olgierda pokazuje, że w związku trudno nie odczuwać zranień. Każdy z nas ma jakieś zabliźnione rany, które w bliskiej relacji z partnerem mogą się otworzyć. Każdy z nas ma jakiej oczekiwania wobec związku czy partnera, których ten nie spełnia (bo nikt nie spełni wszystkich, bo niektóre oczekiwania są nierealne lub skierowane tak naprawdę do rodzica, a  nie partnera) , co przeżywamy jako raniące, rozczarowujące.  Każdy z nas ma jakieś niezaspokojone potrzeby, które dziecięco chcielibyśmy zaspokoić w związku. Często nie jest to możliwe i to nas boli. Tak jak Lilkę, która fakt wyjścia Olgierda przeżywa jako odrzucenie i nieliczenie się z nią. Lilka na którymś spotkaniu „przyznała się” też, że wchodząc w związek miała takie wyobrażenie, że jeśli partner kocha to nie rani. Oczywiście, zgadzam się, jeśli chodzi o ranienie celowe, intencjonalne. Ale jeśli stawiamy znak równości pomiędzy bólem a np. czyjąś odrębnością (odrębność opinii, uczuć, spędzania czasu) to nie jest to po prostu możliwe. Wyobrażenie Lili o miłości było także destrukcyjne z powodu oczekiwań jakie LLilka nakładała na siebie. Skoro bliscy się nie ranią Lilka starała się być idealna, akuratna, zawsze przewidująca i zaspokajająca potrzeby męża. Ani Olgierd tego nie oczekiwał, ani nie było to dobre, pomijam już, że także niemożliwe. Lilka czuła się zmęczona tym ciągłym byciem w gotowości, Olgierd czuł się obciążony jej zmęczeniem. Podporządkowywanie się wszystkiemu kosztem siebie w imię miłości nie ma z dojrzałą miłością nic wspólnego. Jakie w takim razie lekarstwo? Moim zdaniem dwa. Po pierwsze poszerzanie świadomości na swój temat, aby wiedzieć co się z nami tak naprawdę dzieje. Po drugie akceptacja tego, że w związku też jest miejsce na rozczarowanie i niezaspokojenie.
Tak jak powszechna jest nadmiarowa interpretacja kwestii naturalnych w związku jako raniących, tak z drugiej strony nierzadko jestem świadkiem tego jak ludzie naprawdę  okrutnie w siebie godzą. Jak np. Kinga i Bogdan. Co mam na myśli mówiąc naprawdę skoro każdy z nas inaczej interpretuje rzeczywistość? Uważam, że przemoc, ocenianie, manipulacja, uderzanie w czułe punkty partnera, wykorzystywanie intymnych informacji od partnera przeciwko niemu, ośmieszanie – są raniące. I kiedy ktoś w związku nie ma tej świadomości i godzi się na takie rany (lub ma świadomość i się godzi) – jest to dla mnie niepokojące.
Czasami ludzie ranią się po prostu z braku umiejętności. Nie mają złych intencji, tak naprawdę nie chcą sprawiać sobie bólu, ale tak bardzo są skoncentrowani na sobie lub po prostu nie wiedzą jak coś przekazać, że się „głupio” ranią. Dla tych osób mam kilka sugestii, które obiecałam na początku.
Co mówisz?
Zwróć uwagę na dobór słów, aby nie były toksyczne, oceniające. Pamiętaj, że słowa mają moc. Potrafią budować i ranić dogłębnie. Raz wypowiedziane zapadają na długo.
Jak mówisz?
Czyli forma jest ważna. Ton głosu (jesteś spokojny czy krzyczysz), postawa (siedzisz blisko czy się odsuwasz), gesty (trzymasz partnera za rękę czy w trzymasz ręce kieszeniach) mają znaczenie nawet w większym stopniu niż treść. Bowiem kiedy jesteś niespójny partner dowierza twemu ciału.

Gdzie mówisz?
Nigdy przy świadkach, zawsze w cztery oczy.
Kiedy mówisz?
Wybierz odpowiedni moment. Nie jest zbyt empatyczne mówić o złości z powodu niewyrzuconych śmieci w dzień wyrzucenia partnera z pracy.
Po co mówisz?
Dla mnie pytanie zasadnicze. Zbadaj swoje intencję, swoją motywację. Ale szczerze. Po co to mówisz? Żeby rozwiązać problem? Żeby było lepiej? Żeby sobie ulżyć? Żeby dopiec? I podejmij potem decyzję czy warto.
Wejdź w buty partnera
Przynajmniej spróbuj. Z reguły tak bardzo jesteśmy skoncentrowani na swoim, że trudno nam zobaczyć stanowisko drugiej strony. A to może być bardzo wartościowe i pomocne.
Mów o sobie
Nie o tym jaki jest partner, ale o tym co Ty czujesz czy myślisz. Zamiast wykrzyczeć: „Jesteś leniwy, ile razy mam cię prosić o sprzątnięcie, denerwujesz mnie!” (tzw. komunikat Ty), powiedz: „ Jestem zła, bo prosiłam cię o sprzątnięcie, a tego nie zrobiłeś, proszę cię, żebyś to zrobił jeszcze dzisiaj”(komunikat Ja). Pamiętaj o powiedzeniu o Uczuciach (zła), Fakcie(nieporządek) i Oczekiwaniach (sprzątnij). A więc dla pamięci  – UFO  czy też FUO w zależności od kolejności. Ta jest mniej istotna, ważne, aby pojawiły się wszystkie trzy elementy.

Zakochać się..

Kalina (29) od jakiegoś czasu wydaje się „być nieprzytomna”. W pracy nieskoncentrowana, roztrzepana – zupełnie jak nie ona. Co chwila zawiesza się i patrzy w okno, delikatnie się przy tym uśmiechając. A jak głowa nie w oknie, to w telefonie. Gdyby nie ten uśmiech możnaby pomyśleć, że ma jakieś kłopoty. Do tego ta rozpierająca energia i ..Kolega z pracy zauważył też jak Kalina wyładniała. Faktycznie..szczuplejsza, jakby błyszcząca..Nic dziwnego – zakochała się.
Czym właściwie jest zakochanie? Dlaczego zakochujemy się w tej, a nie innej osobie? Co to znaczy, że jest między nami chemia? Dlaczego zakochani pięknieją, chudną, potrafią nie odczuwać zmęczenia? Dlaczego wiosną zakochać się łatwiej? I dlaczego, zgodnie z tym co pokazują komedie romantyczne,  nieodwzajemnione uczucia zajada się czekoladą?
W Wikipedii czytamy, iż zakochanie to stan związania emocjonalnego z drugą osobą. Charakteryzuje się obsesyjnymi myślami o tej osobie, pragnieniem przebywania z nią. W przypadku niedostępności obiektu miłości osoba zakochana cierpi. Tyle internet. Zakochania nie należy mylić z miłością, która jest z goła czymś innym, czym – to może na kolejny artykuł. Zakochanie może jednak do miłości doprowadzić. Z resztą to jego podstawowa funkcja. Dużo łatwiej jest stworzyć związek z kimś, w kim jesteśmy lub byliśmy zakochani. Wyobrażacie sobie bez zakochania umówić  się z kimś właściwie obcym na wspólne życie, mieszkanie, bycie ze sobą na dobre i złe, znoszenie partnera humorów i ciężką pracę nad związkiem? Możliwe, ale trudne. W terapii pary, która przechodzi kryzys psychologowie często odwołują się do tego początkowego, dobrego okresu, żeby na tym wspomnieniu i tej energii móc coś budować. Kto był kiedyś zakochany z pewnością dobrze pamięta ten stan. Brak apetytu, bezsenność, przyrost energii, szwankująca koncentracja, uporczywe myśli o naszym obiekcie „miłości”. Wtedy właśnie mówimy, że między mną a nim/nią jest chemia. I istotnie tak jest. Bowiem w naszym organizmie dzieją się rzeczy szalone. Wydzielają się hormony i neurotransmitery, które w naszym mózgu robią to co potrafią sprawić narkotyki. Z resztą substancja zwana fenyloetyloaminą ( tzw PEA) odkryta przez socjologa Gerarda Crombacha, wydzielana właśnie podczas procesu zakochania nazywana jest narkotykiem miłości. PEA pobudza, doenergetyzowuje, jest odpowiedzialna za przyspieszone bicie serca i brak tchu. Uwaga – potrafi uzależniać. Wiedzą to Ci, którzy po tym jak zakochanie mija i robi się miejsce na miłość – czują się znudzeni i szukają kolejnego obiektu uczuć.  Mogą tak w nieskończoność. Tylko, że wtedy nie dają sobie szansy na rozwinięcie prawdziwej bliskości i więzi. Na szczęście bywa tak, że uzależnieni od zakochiwania zaczynają zdawać sobie sprawę, że na dłuższą metę taki sposób funkcjonowania w relacjach jest powierzchowny i męczący. Wyobraź sobie – głód narkotykowy (głód emocji wywoływanych przez zakochanie) – działka (stan zakochania) – i tak cały czas. Nie ma nic pomiędzy. Można paść z wyczerpania. Ciekawą informacja jest, że fenyloetyloamina występuje również w czekoladzie i serach. Mając tę wiedzę zupełnie zrozumiały staje się filmowy obrazek pt. „zakochana bez wzajemności kobieta zajadająca się przed TV czekoladkami”. Pytanie tylko a) dlaczego nie zajada się serem camembert i b) dlaczego ten obrazek nie dotyczy mężczyzn. Przynajmniej na filmach. A więc PEA. Obok niej: adrenalina, dopamina, noradrenalina, testosteron, endorfiny, oksytocyna, wazopresyna. Całkiem pokaźna mieszanka. Dzięki adrenalinie nie chce nam się jeść, ponieważ ona powoduje zbieranie krwi z żołądka do mięśni. Również dopamina ma swój udział w braku apetytu, a właściwie w tolerancji na głód. Do tego odpowiada za tolerancję zimna, poczucie szczęścia, wiary we własne siły i możliwości. Przez dopaminę Twoja trzeźwa ocena sytuacji zostaje zachwiana. Stąd postrzeganie świata przez tzw. „różowe okulary”. Jeśli uświadomimy sobie, że na wzrost dopaminy wpływa kokaina, możemy wyobrazić sobie po co się ją zażywa. Podkreślam – wyobrazić. Noradrenalina to euforia, energia i poczucie jakbyś był/a na rauszu. Testosteron odpowiada za wzmożone pożądanie seksualne. Endorfiny, znane wielu jako hormony szczęścia wytwarzane przez wysiłek  fizyczny  podczas zakochania wydzielane są w obecności partnera. Odpowiadają za poczucie bezpieczeństwa i błogości w kontakcie z bliską osobą. W działaniu podobne są do morfiny. Oksytocyna (u kobiet) i wazopresyna (u mężczyzn) odpowiada za bliskość i przywiązanie. Widzicie już więc skąd u zakochanego uczucie jakby był na haju. Naukowcy porównują stan zakochania nie tylko do stanu narkotykowego odurzenia, ale także do stanu psychotycznego. Zakochanie jest przyjemne. Niektórzy pytają – dlaczego więc nie może trwać wiecznie? Natura jest mądra. Gdyby trwało zbyt długo  – padli byśmy z wyczerpania. Ile można nie spać, nie jeść i być na rauszu? Ile właściwie trwa proces zakochania? Biorąc pod uwagę chemię w mózgu podobno od 6 miesięcy nawet do 6 lat, choć naukowcy raczej skłonni są do mówienia o granicy 2 do 4 lat. I znów zrozumiałym staje się fakt, że uzależnieni od stanu zakochania najczęściej zmieniają partnerów co dwa, trzy, cztery lata. Powiedzieliśmy już, że zakochanie jest przyjemne. Że ma szereg jeszcze innych zalet: piękniejemy, młodniejemy, chudniemy. Do tego u zakochanych zwiększa się odporność organizmu, zmniejsza się ryzyko różnych chorób (udar, zawał, nowotwór) i redukują się dolegliwości (dzięki endrorfinom podobnym w działaniu do morfiny). No dobrze, a skąd ten efekt, że jesteśmy ładniejsi? Po pierwsze, kiedy czujesz się świetnie to od razu widać. Do tego poprzez wzrost estrogenów (tzw. hormon kochanki, wydzielany podczas jajeczkowania) komórki stają się odżywione. Poprawia się ukrwienie skóry, cera staje się gładka, a włosy lśniące. Chudniesz, dzięki temu, że masz mniejsze odczuwanie głodu i mniej jesz, masz też zwiększoną aktywność. Dzięki zwiększeniu aktywności tarczycy masz szybszą przemianę materii i w ogóle uruchamia się cały organizm (wzrasta akcja serca, aktywność gruczołów płciowych) i następuje zwiększenie wykorzystania rezerw energetycznych. Czy zakochanie więc ma jakieś wady? No cóż, wadą może być wspomniana chęć, by ten stał utrzymał się stale, co z kolei nie jest możliwe. Wtedy istnieje ryzyko rozczarowania relacją (często zupełnie niepotrzebnie) i uzależnienie się od chemii zakochanego człowieka. A dlaczego najłatwiej zakochać nam się wiosną i latem? Przede wszystkim poprzez działanie promieni słonecznych na ciało zwiększa się możliwość wydzielania neurohormonów. Poza tym odsłonięte ciała działające na zmysły, więcej bodźców, zapachów (również feromonów) dokładają swoje. Podobno przeciętny człowiek zakochuje się w ciągu życia ok. 4 razy. Dużo, mało? Podobno również na zakochanie potrzeba nam zaledwie 0,5 sek. I pytanie kluczowe – dlaczego się zakochujemy? Dlaczego w tej osobie? Dlaczego w tym momencie, czasem zupełnie niewygodnym? Co na to wpływa? Czy zakochanie jest zależne od naszej woli? Czy można je wzbudzić lub stłamsić? No i znów nie ma zgodności między badaczami. Istnieją różne teorie na ten temat: zakochujemy się w kimś kto jest podobny (również istnieje teoria podobieństwa twarzy), kto odpowie na nasz aktualny deficyt potrzeb (czyli „mój mąż mnie nie rozumie, a ty tak”), kto spłodzi i urodzi nam zdrowe potomstwo (teorie biologiczne), kto odtworzy ze mną mechanizmy i role z mojego domu rodzinnego (pisałam na ten temat artykuł pt. „nieświadoma motywacja”). Znam też koncepcje np. z filozofii wschodniej dotyczące reinkarnacji mającej wpływ na to do kogo Cię przyciąga. Jest jeszcze jedna interesująca teoria, która mówi o tym, że zakochać możemy się w każdym i zupełnie przypadkowo. Dwaj psychologowie Donald Dutton i Arthur Aron  przeprowadzili mianowicie dwuczęściowy eksperyment na mostach łączących brzegi rzeki Capilano w Kolumbii Brytyjskiej. Jeden z tych mostów był kołyszącą się kładką zawieszoną około sześćdziesięciu metrów nad skałami, drugi znajdował się znacznie niżej i miał solidniejszą konstrukcję. Młodych mężczyzn przechodzących przez mosty zatrzymywała kobieta udająca ankietera prowadzącego badania rynku. Prosiła ich o wypełnienie prostego kwestionariusza, a następnie oferowała im swój numer telefonu na wypadek, gdyby chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o jej pracy. Okazało się, że mężczyźni nie tylko znacznie częściej brali numer telefonu na wysokim moście, ale też znacznie większy procent z nich dzwonił później do kobiety. O czym to świadczy? Wiemy już, że kiedy spotykamy kogoś atrakcyjnego nasze serce zaczyna bić szybciej, czujemy się pobudzeni i zmobilizowani do działania.   Badacze  zadali sobie pytanie czy możliwa  jest zależność  odwrotna. A więc  czy osoby, których serce bije szybciej z zupełnie innego powodu np. ze strachu, chętniej uznają napotkaną osobę za atrakcyjną. Eksperyment z mostami miał dowieźć, że istotnie tak jest. Również zdaniem innego naukowca, psychologa z Uniwersytetu w Kalifornii Roberta Epsteina zakochanie może być od nas zależne. Możemy je wzbudzić niemalże w każdym momencie i z każdą napotkaną osobą. Wystarczy przez dłuższy czas robić to, co robią zakochani – szeptać, trzymać się za ręce, patrzeć sobie głęboko w oczy. Ech, gdyby to było takie proste i jednoznaczne.. Dla mnie nie jest. Dla mnie zakochanie, podobnie jak wszystko to co dotyczy relacji i emocji jest pewną tajemnicą. Cieszę się, że te zjawiska są badane i opisywane, ale moja opinia jest taka, że jakiś element niewiedzy będzie zawsze. Może to nawet dobrze? Przez to jest ciekawiej.
A do was mam apel – zakochujcie się, radujcie tym czasem, nie podejmujcie wiążących decyzji w bardzo silnych emocjach, miejcie świadomość tego, że podczas zakochania jesteście  trochę „ogłupiali” , pamiętajcie, że pierwszy szał minie i nie chciejcie go na siłę zatrzymać. A potem zakochanie przeradzajcie w miłość, twórzcie dobre związki, zaakceptujcie zmiany i podsycajcie żar.

O wyrażaniu uczuć

Gdybym miała powiedzieć co jest głównym powodem spotkania moich klientów/pacjentów ze mną powiedziałabym, że tym powodem są emocje. Ich, ich najbliższych, te, których nie czują lub czują „w nadmiarze”, te, które trudno im u siebie rozpoznać czy zaakceptować, te, które trudno im przyjąć od innych, te, których nie potrafią wyrazić lub robią to nieumiejętnie. W każdym razie cała masa „problemów”  i pytań wokół uczuć. Kwestie emocjonalne mają zasadniczy wpływ na nasze życie: codzienność, jakość życia, zdrowie i relacje. I właśnie uczuciami i ich wyrażaniem w relacji miłosnej chciałabym się zająć.
Klienci pytają mnie jak to jest z tymi uczuciami w relacji. Wyrażać czy zachować dla siebie? Mówić o wszystkich czy niektóre przemilczeć? Czy są uczucia dobre i złe? Czy niektórych powinniśmy się wstydzić? Jak je okazywać? A co kiedy on/ona czuje inaczej? Czy o uczuciach się mówi czy je okazuje? Czy są różnice w tej kwestii między kobietami i mężczyznami? Czy wyrażania uczuć można się nauczyć? Jak? Po co wyrażać uczucia? Skąd mam wiedzieć co on/ona czuje? W każdym razie – cała masa pytań. Postaram się odpowiedzieć przynajmniej na część z nich.
Czy wyrażać uczucia? Ja zachęcam.
Po co? Powodów i korzyści jest wiele.
Po pierwsze wyrażanie emocji sprzyja zdrowiu fizycznemu, ponieważ niewyrażone uczucia zalegają w ciele. Zgodnie z  medycyną chińską – konkretna emocja w konkretnym organie.  W związku  z tym możemy przyjąć, że tak naprawdę emocji niewyrażonych nie ma. Jeśli nie wyrazisz ich na zewnątrz, one wyrażą się same do wewnątrz w postaci napięć, bólu, chorób. Warto?
Po drugie wyrażanie emocji wzmacnia i wpływa na nasza samoocenę. Osoby, które z wyrażaniem uczuć mają kłopot z reguły cechuje postawa bierna, wycofująca, uległa. Oczywiście prawdopodobnie z powodu tych skłonności mają właśnie problem z wyrażaniem siebie. Ale poprzez naukę wyrażania można wpłynąć też na poczucie swojej wartości, skuteczności, wpływu.
Po trzecie wyrażanie uczuć zwiększa szansę na to, że dostaniesz to, czego potrzebujesz. Wiele osób nie mówi o emocjach czy potrzebach, zakładając (często błędnie), że i tak nie dostanie. Przychodzi do mnie para. Ona sfrustrowana i zrezygnowana jednocześnie. Oskarża męża, że nie realizuje jej potrzeb. Pytam ją czego potrzebuje. Ona mówi. On jest zaskoczony. „Nie wiedziałem” – twierdzi. Pytam ją czy mówiła mężowi o tym co mówi do mnie? Nie. W takim razie to dość oczywiste, że nie ma. Gdyby powiedziała też mogłaby oczywiście nie dostać. Ale mogłoby być tak, że dostanie. Nie mówisz – nie masz.
Po czwarte tylko wyrażając uczucia jesteś tak naprawdę autentyczny. Emocje są informacją na określony temat. Jeśli w danej sytuacji czujesz złość albo lęk to to coś mówi o Tobie. Dzieląc się nimi dzielisz się informacją o sobie: tak to przeżywam, to teraz czuję, to jestem ja. Wymiana myśli to nie wszystko.
Po piąte bez wyrażania emocji związki „umierają”. Dzielenie się uczuciami to wymiana, energia, paliwo dla związku. Bez tego relacje usychają, partnerzy staja się napięci albo zobojętniali i oddalają się o siebie.
Podsumowując – wyrażanie emocji korzystnie wpływa na nasze zdrowie fizyczne, psychiczne i na nasze relacje.
Jak to robić?
Jak już powiedziałam wcześniej – przede wszystkim robić i cały czas być otwartym na naukę ulepszania tej umiejętności.
Od czego zacząć naukę? Od rozpoznawania emocji u siebie. Może się to wydawać oczywiste, ale proszę mi wierzyć – nie jest. Wielu moich pacjentów ma z tym duży kłopot. „Co czujesz jak o tym mówisz? Nie wiem”. „Gdzie to czujesz w ciele? Nie wiem”. „Po czym poznajesz, że to lęk? Nie wiem.” Mamy też trudność z umiejętnym rozpoznaniem na co się szczególnie silnie emocjonalnie uruchamiamy. A warto to wiedzieć, żeby w relacji potrafić oddzielić która emocja ma związek naprawdę z partnerem, a która jest Twoją osobistą reakcją na coś i jest nadmiarowa. Jak się uczyć? Samodzielnie i z pomocą bliskich. Samodzielnie – zadając sobie pytania „co ja teraz czuję?”. Możesz założyć sobie tzw. dziennik uczuć i je zapisywać (sytuacja – uczucie- umiejscowienie emocji w ciele). Z pomocą bliskich-  rozmawiając z nimi o swoich i ich przeżyciach. Możesz też udać się po pomoc do fachowca.
A potem..
Mów. To jest apel szczególnie do tych, którzy są zdania, że o uczuciach się nie mówi (o ryzyku ich niewyrażania mówiliśmy) lub że się je tylko okazuje. Na temat mówienia o uczuciach mamy różne przekonania np. „słowa nic nie znaczą, czyny mają znaczenie”.  Taka osoba nie powie, że kocha, ale np. umyje samochód, ugotuje obiad. Rzeczywiście, jeśli słownym deklaracjom nie towarzyszy działanie – słowa mogą wydać się puste. Ale w połączeniu z czynami naprawdę mają znaczenie.
Mów kiedy jest dobrze. Zauważyłam, że w wielu relacjach o uczuciach zaczynamy mówić wtedy, gdy nam coś nie odpowiada. Mów tez wtedy, gdy jesteś z czegoś zadowolona. Chwal partnera, komplementuj, mów co robi dobrze, że sprawia Ci radość. Zobaczysz, że to doceni.
Mów na bieżąco.  Nie przetrzymuj afektu do czasu, aż w którejś podobnej sytuacji wybuchniesz. Bo wtedy partner rzeczywiście może być zaskoczony nadmiarową reakcją i też zacząć się  bronić, oporować.
Mów wprost. Nie owijaj w bawełnę, nie sugeruj, nie dawaj do zrozumienia. Szczególnie mężczyźni (którzy sami mówią o sobie, że nie są specjalnie domyślni) narzekają, że ich partnerki wyrażają swoje potrzeby niekonkretnie i na około. Słynne „żeby się domyślił” nie działa.
Mów umiejętnie. Nie krytykuj, nie oskarżaj, nie krzycz. Mów spokojnie, a jeśli to trudne w danej chwili, daj sobie moment na ochłonięcie. Mów o tym co w danej sytuacji czujesz i myślisz (tzw. komunikat Ja), a nie o tym jaki ktoś jest (tzw. komunikat Ty). Zamiast wykrzyczeć: „Jesteś leniwy, ile razy mam cię prosić o sprzątnięcie, denerwujesz mnie!” (komunikat Ty), powiedz: „ Jestem zła, bo prosiłam cię o sprzątnięcie, a tego nie zrobiłeś, proszę cię, żebyś to zrobił jeszcze dzisiaj”(komunikat Ja). Pamiętaj o powiedzeniu o Uczuciach (zła), Fakcie(nieporządek) i Oczekiwaniach (sprzątnij). A więc dla pamięci  – UFO
Zwróć uwagę na mowę niewerbalną. Mimika, postawa, gesty, głos są nawet ważniejsze, niż to co mówisz. Jeśli ktoś wysyła Ci sprzeczne sygnały (mówi, że cię lubi, ale grymas na twarzy nie wydaje się tego potwierdzać) zawierzasz sygnałom z ciała. Dlatego też – zarządzaj nim.

Okazuj. Mówienie ma znaczenie, ale tak jak powiedzieliśmy – mówienie bez okazywania jest czczą deklaracją. Jak okazywać? Poprzez odpowiedzialność w codzienności  i romantyzm od czasu do czasu. A najlepiej tak jak partner/ka lubi.
Ucz się emocji partnera. Pytaj o nie, pytaj o potrzeby. Nie wychodź z założenia, że masz się tego domyślić lub że skoro Ty czegoś potrzebujesz Twój partner z pewnością też. Znajomość emocjonalności i reakcji partnera bardzo ułatwia porozumiewanie. Jeśli wiesz, że Twój partner jest wybuchowy (pokrzyczy i mu przejdzie) lub że potrzebuje czasu na poukładanie sobie (pochodzi osowiały, milczący i „wróci”) czujesz się pewniej i spokojniej.
Przyjmuj. Jeśli chcesz, żeby Twój partner był otwarty na Twoje emocje, naucz się być otwarta/y też na  jego. Nie bój się też emocji odmiennych, niż Twoje. Nie musi to stanowić zagrożenia ani dla Ciebie, ani dla relacji.
Daj sobie czas na naukę. Pamiętaj, że każdy z nas ma indywidualną emocjonalność wynikającą z wyposażenia genetycznego i procesu socjalizacji i pewne rzeczy trudno Ci będzie zmienić. Ale wiele możesz zrobić, wiele nauczyć. Skorzystaj z tego wpływu jak najwięcej i jak najkorzystniej.
I jeszcze jedno. Jedna z pacjentek powiedział mi kiedyś, że nie wyraża uczuć, bo to jest ryzykowne. Wyrażając siebie narażasz się na zranienie. To prawda. Ale zamykając się blokujesz sobie drogę do tego co w życiu najpiękniejsze: do miłości, czułości, bliskości, akceptacji. Bowiem nie można kochać, lubić, być ze sobą naprawdę blisko bez wyrażania tego co czujemy.
Wielu emocji i okazji do ich wyrażania życzę. Niech Wam przynoszą zdrowie i bliskość.

Rola nieświadomości przy wyborze partnera

Co nami kieruje, gdy wybieramy partnera? Dlaczego jesteśmy właśnie z nim/nią? Pytania jakie stawia sobie większość z nas. Czy jest na nie odpowiedź? Jestem zdania, że relacje międzyludzkie, miłość, zakochanie, związek są pewną tajemnicą. Niektórzy naukowcy, psychoterapeuci usiłują rozebrać  ową „tajemnicę” na czynniki pierwsze i dać konkretną odpowiedź. Z jednej strony możemy mieć z tego wiele korzyści: lepiej rozumieć siebie i świat. Z drugiej – tym naukowym rozważaniem odbiera się rzeczywistości pewną dozę właśnie tajemnicy, romantyzmu, czegoś co pozwala myśleć o sobie, że nie jesteśmy jedynie robotem, którym coś steruje. Myślę też, że w jakiejś mierze ta potrzeba odpowiedzi wynika nie tylko ze zwykłej ciekawości światem, ale także z lęku, że czegoś nie wiemy. Musimy wiedzieć, żeby mieć poczucie bezpieczeństwa wynikającym z kontroli. Moje zdanie jest takie, że wiedzieć bardzo warto. Wiedza może nam pomóc podejmować decyzje bardziej świadomie i pozwolić „lepiej” żyć. Ale po pierwsze wiedza nie zawsze wystarcza (mimo, że wiemy robimy po staremu), a po drugie – w życiu jest miejsce także na niewiedzę. I nie musimy się tej niewiedzy bać. Wracając do związków – relacje ludzkie to nie matematyka. Nie można w 100 % przewidzieć losów danego człowieka, danej pary pt. „oni się rozstaną, bo pochodzą z rozbitych rodzin” albo „ona go zdradzi, bo matka zdradzała ojca”. Życie pokazuje, że jest to nieco bardziej skomplikowane. I dobrze. Cała frajda ( i trudność) w życiu wynika z jego nieprzewidywalności. Lub przynajmniej z przewidywalności nie do końca. Ale, ale..To, że związki to nie nauka ścisła, to że w relacjach zawiera się szczypta tajemnicy, to, że życie potrafi nas zaskoczyć nie znaczy, że zupełnie nie znamy „podłoża” naszych wyborów. Że nasze wybory są kompletnie przypadkowe i nie możemy nic na ten temat powiedzieć. Otóż możemy. Znaczna część naszych motywów zawierania związku z konkretną osobą ma charakter nieświadomy i wynika z „potrzeby” (rozumianej bardziej jako pewna konieczność, przymus) załatwienia w relacji miłosnej czegoś z relacji z rodzicami/opiekunami. Spotykam się czasem z opiniami, iż takie rozumienie kwestii relacji jest przekombinowane, przepsychologizowane.  Ja też nie postrzegam tych zależnościach w sposób ortodoksyjny. Daleka jestem od myślenia w kategoriach „zawsze”, „na pewno”, „ja wiem”, „ja ci powiem”. Jednocześnie obserwuję w swojej praktyce zawodowej powtarzalność tych schematów. Tego, że wybór partnera nie jest wyborem przypadkowym. Że pod spodem „zakochałam się, kocham” jest coś jeszcze. Co?
To np. „potrzeba” odtworzenia pewnego klimatu emocjonalnego z domu rodzinnego, który możemy powtarzać z partnerem. Czasem jest to klimat przyjemny, a czasem wręcz przeciwnie. I mimo cierpienia, mimo deklaracji, że mamy dość, że chcemy odejść – trwamy. Jak np. Kinga (35), mężatka od 11 lat, żona Mateusza (38), uzależnionego od hazardu, doświadczająca przemocy emocjonalnej. Od dwóch lat „pracuje” nad odejściem od męża, ale póki co jeszcze nie odważyła się na ten krok. Poznanie historii Kingi pomaga zrozumieć jej dramatyczne wybory. Kinga wychowała się w rodzinie alkoholowej. Cierpiała. Pewnie nie raz obiecywała sobie, że na życiowego partnera wybierze kogoś „porządnego”. Ale jakoś tak się dziwnie podziało, że się nie udało. Kinga doświadczyła w domu rodzinnym poczucia nieprzewidywalności zachowania ojca, chaosu, wstydu, poczucia winy, niepokoju, poczucia braku bezpieczeństwa, konieczności zadbania o siebie samej, nadodpowiedzialności  (za siebie, rodzeństwo, rodziców). „Wymarzyła” sobie związek, w którym nie będzie musiała się bać, w którym będzie miłość, szacunek i spokój. Tylko mężczyźni, z którymi miałaby na to szansę  jej nie interesowali. Wydawali się jej nieciekawi, nudni, grzeczni. Zakochiwała się w „draniach”. Takim „draniem” okazał się także Mateusz. Kinga na poziomie deklaracji naprawdę pragnęła tego o czym mówiła. Ale jej wyborami rządziło nieświadome. Kinga nauczyła się żyć w napięciu, lęku i wstydzie. I choć jej to ciążyło nie umiała odnaleźć się w czymś innym. Chciała, ale nie potrafiła. Lepsze znane błotko, bo znane, niż to, którego nie znamy.
To także „potrzeba” odtwarzania pewnych ról, które przyszło nam odgrywać w rodzinie pochodzenia.  Jak np. Borys (33). Borys aktualnie nie jest w stałym związku. Ma za sobą kilka. Wszystkie one kończyły się z inicjatywy kobiet. Jedna odeszła od Borysa do innego mężczyzny. Opowieść Borysa: „Nie wiem dlaczego. Nic jej przecież nie brakowało. Robiłem dla niej wszystko. Potem okazało się, że ma kogoś. Ale wtedy ode mnie jeszcze nie odeszła. Była ze mną i z nim. Trwało to ponad rok. Prosiłem, żeby go zostawiła, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Pytałem dlaczego w taki razie ze mną jest. Bo mi dobrze – odpowiedziała. Kumpel powiedział mi wtedy, że ona ze mną ma jak pączek w maśle, dlatego nie odchodzi. Ale to tamten ją fascynuje, dlatego jest tez z tamtym”. Inna uciekła oszukując Borysa na duże pieniądze. Borys: „Wiedziałem, że pieniądze są dla niej ważne. Lubiła je. Uznałem, że w tym nie ma nic złego. Starałem się jej zapewnić wszystko co mogłem. Pracowałem więcej, niż zazwyczaj, zarabiałem, chodziliśmy na zakupy. Wydawała się zadowolona, a ja byłem szczęśliwy. Nie ma nic przyjemniejszego, niż sprawianie swojej kobiecie przyjemności. Mylę się? A potem była ta sprawa z kredytem. Wziąłem dla niej, teraz spłacam. A jej od tego czasu nie widziałem”. Borys twierdzi, że ma pecha, że trafia na „złe kobiety”. Kiedy zapytałam Borysa o to czy widzi gdzieś swój udział w tym jak toczą się jego relacje z kobietami był mocno zaskoczony: „Swój udział? Niby jaki? Przecież ja się tak staram!”. No właśnie. Może za bardzo? Ponieważ Borys funkcjonuje w związkach jako dawca (jedynie) nie ma tu już miejsca na branie. Poza tym sądzę, że kobiety Borysa czuły jego desperację, a desperatów nie darzy się szczególnym szacunkiem. Desperatów się też wykorzystuje. Ale skąd i o co owa desperacja? Borys wychowywał się jedynie z matką. Ojca nie znał. Matka Borysa była kobieta nieszczęśliwą i sfrustrowaną, czemu dawała bez oporów wyraz, dodatkowo oskarżając o wszystko Borysa, ewentualnie jego ojca. A więc ojciec Borysa miał być podłym draniem, z resztą jak wszyscy faceci. O tych miała jak najgorsze zdanie. Borys z kolei miał ją doprowadzać do szału lub do grobu. Był winien wszystkiemu. Temu, że matka jest sama („kto zechce kobietę z dzieckiem”), że nie zrobiła kariery („musiałam gnać do domu, żeby gotować ci obiady”), że ją boli głowa („czy ty możesz dać mi spokój?, łeb mi przez ciebie pęka”). Borys nauczył się kilku rzeczy: po pierwsze, że jeśli ktoś jest niezadowolony, to z pewnością jest to wina Borysa; po drugie, że powinien być tym jedynym mężczyzną, który udowodni matce, że można być płci męskiej i jednocześnie być dobrym człowiekiem; po trzecie, że o miłość, uwagę, zadowolenie drugiej osoby trzeba zabiegać i mocno się starać. Borys nigdy nie doczekał się ze strony matki tego o co tak walczył. Podjął jednak nieświadomą decyzję, ze będzie próbował dalej. Dlatego też swoim zachowaniem pokazywał kobietom, że nie wszyscy mężczyźni to dranie. Dlatego też zabiegał o ochłapy uwagi i ciepła. Dlatego też tak bardzo pragnął kobietę uszczęśliwić (może tym razem się uda?). Mimo porażek i dowodów, że może nie tędy droga – trzymał się swojego steru. Steru, który prowadził go na manowce. Ale powoli zmienia kurs.
Takich „potrzeb” jest jeszcze trochę. Tu zajęliśmy się tymi najbardziej powszechnymi (klimat emocjonalny, role). Może w innej odsłonie wrócimy do tych mniej popularnych albo bardziej subtelnych i nieoczywistych. Zachęcam do przyjrzenia się temu jak Ty funkcjonujesz w relacji i co Tobą kieruje. Wiele możesz zdziałać sam, jeśli tylko umówisz się ze sobą na pogłębienie refleksji i szczerość. Czasem samodzielna diagnoza nie jest jednak możliwa lub też niespecjalnie coś zmienia i wtedy możesz udać się po pomoc. Odkopanie nieświadomych mechanizmów działania i wybierania bywa sprawą w miarę oczywistą. Innym razem jednak znacznie bardziej skomplikowaną i czasochłonną. Nierzadko też bolesną. Ale za każdym fascynującą i przynoszącą realne korzyści: pogłębienia zrozumienia, świadomego życia i prawdziwego wybierania. Bo dopóki COŚ nami kieruje trudno mówić o NASZYM realnym wyborze. To nie my podejmujemy decyzję, ale nieświadomy skrypt. Do czasu kiedy go odkryjemy i na nowo przeformuujemy to czego nam potrzeba.

Ryzykowna motywacja

Do napisania artykułu zainspirowała mnie historia dwóch moich będących w trakcie rozwodu pacjentów/klientów.
Jednym z nich jest Liliana (40), która wyszła za mąż 5 lat temu. Dlaczego?: „Czułam, że czas najwyższy ułożyć sobie życie. Dziś wiem, że bycie w związku czasem nie ma nic wspólnego z życiem, które jest ułożone, wręcz przeciwnie. Przyznaję, że byłam zdesperowana. Chciałam mieć też dziecko. Wmówiłam sobie, że lepiej być rozwódką, niż starą panną. Nie myślałam tylko jakie będę miała z tego tytułu kłopoty. Długi męża, których część narobił w trakcie trwania małżeństwa, więc tak naprawdę są i moim zmartwieniem. Wspólne dziecko, które będzie nas łączyć do końca życia, co napawa mnie przerażeniem. Dziś nie wiem po co mi to było. Gdybym mogła odwrócić czas zaoszczędziłabym sobie masę nerwów i problemów. Kocham naszego synka, ale nie wiem czy to co się dzieje jest dla niego dobre – rozbita rodzina, kłótnie między rodzicami i moje emocje, których często nie umiem opanować. Po co ja się w to wpakowałam..?”
Olgierd (43) ożenił się głównie z powodu nacisku rodziny: „Moja matka i jej siostry tak mi suszyły głowę, że jestem sam i zostanę sam jak palec, że..Już nie wiem czy zrobiłem to dla świętego spokoju (ich i swojego) czy nawet zacząłem im trochę przyznawać rację. W każdym razie ożeniłem się i to był błąd. Zraniłem kobietę, która na to nie zasłużyła. Byłem nieuczciwy żeniąc się bez miłości. Wykorzystałem ją, choć wtedy tak o tym nie myślałem. Zmarnowałem jej 6 lat życia. Mam do siebie żal. Moja już niebawem była żona nienawidzi mnie i wcale się nie dziwię. Nie jestem złym człowiekiem, ale zachowałem się nie w porządku. I wobec niej i wobec siebie”.
Historia Liliany i Olgierda to historia nieudanych związków, których powodem owego nieudana była motywacja ich zawarcia. Przy wchodzeniu w związek każdy jakąś motywację ma. Żadna tak naprawdę nie jest gwarancją tego, że związek będzie satysfakcjonujący i długotrwały. Nawet tzw. wielka czy prawdziwa miłość (cokolwiek ona tak naprawdę znaczy), bo jak mówią – sama miłość nie wystarczy. A przynajmniej może nie wystarczyć. Jednak z moich obserwacji wynika, że możemy rozróżnić te motywacje, które są mniej i bardziej sprzyjające jakości oraz trwałości związku. Dziś chciałabym zająć się tymi bardziej ryzykownymi. Oczywiście nie oznacza to, że każdy związek zawarty w wyniku określonej potrzeby na pewno się rozpadnie. Jak pokazuje rzeczywistość- relacje to nie matematyka i możliwość przewidywania ma swoje poważne ograniczenia. Ale podzielę się z Wami tym co przyszło mi widzieć w pracy z pacjentami.
Oto te z motywacji, które w mojej opinii budzą wątpliwość co do przyszłości relacji:
Ucieczka z domu rodzinnego
W dzisiejszych czasach jest to na szczęście motywacja nie tak częsta jak dawniej. Zmieniły się bowiem możliwości. Dziś nie trzeba wyjść za mąż, żeby móc wyjść z domu. Dziś wiele wariantów jest dopuszczalnych – mieszkanie samemu, razem, wyjazd, kilka związków przed zawarciem np. małżeństwa. Nie oznacza to jednak, że i aktualnie motywacja tzw. potrzeby wyjścia z domu nie jest obecna. Szczególnie w domach, w których jest silny nacisk na spełnianie określonych oczekiwań i wypełniania określonych wartości np. chrześcijańskich, choć oczywiście nie tylko. Jeśli w rodzinie nie ma przyzwolenia na szukanie, sprawdzanie siebie w relacjach np. poprzez wchodzenie w więcej, niż jeden związek w ciągu życia lub też poprzez wspólne wyjazdy czy zamieszkanie ze sobą – nie ma innego wyjścia – gdy chcemy odejść z domu musimy wejść w tzw. stały związek. Uciekamy też przed przemocą, pustką emocjonalną, toksycznymi relacjami. Rozumiem tę potrzebę ucieczki, ale nie jest to najlepszy sposób na wchodzenie  w relację. Najpierw warto uporządkować kwestie rodzinne i swoje emocje  z tym związane, a dopiero potem myśleć o stałości w związku.
Presja rodziny, presja społeczna, bo tak się robi
Rodzina naciska a my ulegamy. Dochodzą nas różne opinie społeczne: że z ludźmi, którzy są samotni coś musi być nie tak; że ułożenie życia polega na posiadaniu rodziny; że rodzina jest najważniejsza – a my ulegamy. Żenimy się, wychodzimy za mąż, bo: tak się robi, bo to tak działa, bo tak już  w życiu jest, bo tak robi większość, bo tak wypada, bo..Nie zadajemy sobie pytań czy my tego chcemy, czy dla nas to jest ważne, czy to jest wariant na nasze życie? Nie znam przepisu na szczęście, ale znam na porażkę – kierować się oczekiwaniami innych. Zdaję sobie sprawę, że oparcie się naciskom otoczenia nie jest łatwe. Ale z drugiej strony – ludzie zawsze będą oceniać i wyrażać opinie. Niezależnie od tego co zrobimy – nie uda nam się zaspokoić wszystkich. A próby sprostania temu mogą mieć naprawdę poważne konsekwencje, ponieważ niezaspokojone potrzeby odkładają się w postaci depresji, nerwicy, schorzeniach ciała i relacjach. Warto?
Strach przed samotnością, potrzeba bezpieczeństwa, desperacja w potrzebie miłości
Większość z nas ma potrzebę kochać i być kochaną/ym. Większość z nas chce być w bliskiej, udanej relacji. Większość z nas nie chce być sama, a związek kojarzy nam się z poczuciem bezpieczeństwa. To zupełnie naturalne potrzeby. Jest jednak cienka granica pomiędzy potrzebą a desperacją. Chęcią a wewnętrznym przymusem. Obawą a paniką. Potrzebą, chęcią, obawą można jeszcze jakoś zarządzać – umieć je opanować, pogodzić się z ich czasowym niezaspokojeniem, radzić sobie. Z desperacją, przymusem czy paniką jest trudniej. Mają one taką moc, że to one nami rządzą. Powodują, że działamy automatycznie i bez udziału świadomości. Gdy nas dopadną – jesteśmy gotowi zrobić niemalże wszystko, żeby przestać się bać, np. wejść w przypadkowy, nieprzemyślany  związek. W takim szybko dojdziemy do wniosku, że żadna z powyższych potrzeb nie została zaspokojona. A nawet jeśli wybierzemy całkiem dobrze – jeśli mamy oczekiwanie, że związek zapewni nam poczucie pełnego bezpieczeństwa i towarzystwa – możemy się bardzo pomylić. Tego o czym mówimy należy szukać w sobie. Drugi człowiek może być tylko dopełnieniem naszego życia, a nie wypełniać je w całości.
Tykanie zegara biologicznego
Ta motywacja oczywiście dotyczy głównie kobiet. Jest tak z bardzo prostego powodu – biologia jest dla mężczyzn w tym wypadku dużo bardziej łaskawa. Zdaję sobie sprawę, że potrzeba posiadania dziecka potrafi być naprawdę bardzo silna. Jednak kiedy słucham historii moich pacjentów coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że naprawdę trzeba wiedzieć z kim chce się mieć dzieci. Dzieci bowiem łączą do końca życia rodziców, znacznie dłużej i poważniej niż akt ślubu.
Bo ktoś mnie zechciał, bo nic innego mi się nie trafi
Są takie osoby, które kiedy świat im coś daje – te przyjmują. Niezależnie od tego czy tego chcą. Od pewnego czasu spotykam się w gabinecie z Marysią (35). Marysia jest przeciążona, napięta i w stresie. Pracuje dużo, za dużo. Pytam czy musi, bo może ma taką sytuację, że potrzebne są jej pieniądze. „Właściwie to nie. Poradziłabym sobie pracując połowę tego” – mówi. Drążę więc – po co w takim razie? „Bo ktoś ją prosił, ktoś chciał, bo ludziom się nie odmawia, bo może to ostatnia taka ciekawa oferta, bo może już jej się nic nie trafi, bo trzeba korzystać z okazji..”. Ok. Przyszło mi do głowy pytanie czy w relacjach osobistych Marysia funkcjonuje podobnie. Odpowiedź przyszła na kolejnym spotkaniu. Marysia planowała ślub, ale na jej twarzy radości było jak na lekarstwo. Zupełnie mnie to nie zdziwiło, kiedy przysłuchałam się jej  argumentom: „Nie jestem pewna czy kocham. Ale to dobry chłopak. Kocha mnie, szanuje, jest dla mnie czuły. Mama twierdzi, że jak będę taka wybredna to nigdy nikogo nie znajdę. Może ma rację? Jak dają, trzeba brać. Potem możesz żałować”. Naprawdę nie wspieram szukania ideału. Ale Marysia raczej była z tych co nie dość, że nie przebierają, to biorą cokolwiek. Nie traktuj się jak przeceniony produkt. Znaj swoją wartość i nie mam tu na myśli pychy. Zadaj sobie pytanie o swoje potrzeby. Nad tym m.in. pracujemy z Marysią.
Poleganie „na motylkach w brzuchu”
Pamiętam moją pacjentkę Konstancję i sesję z nią, na której uroczyście poinformowała mnie, że wychodzi za mąż. Z narzeczonym znali się 3 miesiące. Co ja na to? – zapytała. Sto myśli przewaliło mi się przez głowę: Co ja na to? Cieszę się, że jest szczęśliwa. Mam wątpliwość czy na taką decyzję nie jest za wcześnie. Psychologowie mają czasem paskudnie niewdzięczną rolę – a mianowicie kata miłości. Ktoś przychodzi do Ciebie na chemicznym haju, a Ty musisz mu powiedzieć: Spokojnie, to tylko zauroczenie. To jeszcze nie miłość. To jeszcze nie życie. Przyznam, że znam pary, które nie ugięły się pod pręgierzem sztywnych, racjonalnych zasad pt: „odczekaj dwa lata, nie minie Ci chęć na małżeństwo – żeń się” itp. i udało im się. Ale znaczna większość par, jeśli zaufa jedynie „motylkom w brzuchu”, ignorując przy tym praktyczny i codzienny wymiar życia – polega. Chemia, namiętność, spontaniczność, romantyzm – są ważne. Bez nich nie powstałby prawie żaden związek. A i w czasie jego trwania należy wszystko to podtrzymywać. Ale wspólne życie to nie tylko szał ciał czy niezwykłe porozumienie dusz. To także kryzysy, nieporozumienia i prozaiczność.
Pieniądze
Motywacja pt „dla pieniędzy” bywa niebezpieczna. Pomijam już, że jest ona mało uczciwa wobec osoby, z którą się wiążesz. W jej konsekwencjach może być ona również bardzo przykra dla Ciebie. Przyszła do mnie kiedyś na spotkanie pewna kobieta. Nazwijmy ją Katarzyną. Miała około 40 lat. Zgłaszała objawy depresji. Okazało się, że 15 lat żyła z mężczyzną, który bardzo dobrze zarabiał. Ona nie pracowała, bo nie musiała i też nie chciała. Rok temu firma jej męża upadła. Zostali bez środków do życia, bo oszczędnościami musieli opłacić wspólników i pracowników. Mąż Katarzyny oczekiwał, że w tej sytuacji ona przyjmie na siebie część obowiązków zarobkowych. Katarzyna nie brała takiego wariantu pod uwagę. W jej wyobrażeniach o wspólnym życiu taki scenariusz był abstrakcją. Była wściekła na męża, choć tak naprawdę nie był winien on, lecz jej sztywne wyobrażenia o małżeństwie i tak naprawdę przedmiotowe traktowanie tej relacji. Kiedy sytuacja zaczęła się coraz bardziej pogarszać okazało się, że Katarzyny nikt do pracy przyjąć nie chce. Brak doświadczenia, jej finansowe przyzwyczajenia a więc i wymagania nie ułatwiały Kasi stanięcia na nogi. Katarzyna uświadomiła sobie swoją absolutną zależność od męża i to, że jej decyzja sprzed lat „upośledziła” ją w wielu sferach życia. Oczywiście nie mam nic przeciwko pieniądzom, może nawet przeciwnie. Ale aby relacja była dobrą – one mogą być jedynie ułatwiającym i uprzyjemniającym życie dodatkiem, a nie motywacją samą w sobie.

Zdaję sobie sprawę, że gros tzw. motywacji do wejścia związek to motywacje nieświadome. Te, o których mowa w artykule też mogą takie być, choć nie zawsze – czasem zdajesz sobie z nich sprawę w zupełności. Jedną z najbardziej ryzykownych motywacji nieświadomych jest motywacja powtarzania wzorców z domu rodzinnego (mechanizmy, role, klimat emocjonalny).  Ale to już może na zupełnie inny dzień.

Budowanie więzi w związku

Marzy mi się urządzenie do badania „poziomu” więzi w związku. O ileż łatwiej byłoby wtedy pomóc parom. A to dlatego, że więź jest po pierwsze jednym z podstawowych wskaźników „jakości” relacji (bliskości, intymności), a po drugie jednym z tych aspektów, których wspieranie i rozwijanie ową „jakość” relacji podnosi.

Czym jest więź? Więzią nazywamy wszystko to co nas jednoczy i zespala z drugą osobą. To wszelkie nici czy sznurki, jakie łączą Cię z partnerem. Aby więź zbudować, a potem ją utrzymać nie wystarczą deklaracje, że chcemy być blisko. To musi odbywać się w sposób aktywny.

Po czym poznasz, że więź łącząca Cię z partnerem jest silna?

  • czujesz się przy partnerze blisko i bezpiecznie
  • lubisz jego towarzystwo
  • chcesz i lubisz spędzać czas z partnerem
  • macie wspólne pasje
  • gdy go nie ma tęsknisz i brakuje Ci go
  • chcesz się dzielić z nim swoimi przeżyciami i przemyśleniami
  • to jemu pierwszemu chcesz opowiedzieć o tym co Ci się dziś przytrafiło
  • jesteś zaciekawiony życiem swojego partnera, tym co myśli i co czuje
  • zależy Ci, by czuł się dobrze, zależy Ci, żeby go nie ranić
  • masz potrzebę dotyku (tego erotycznego, ale nie jedynie)
  • martwisz się o niego (kiedy choruje lub kiedy późno wraca)
  • znasz jego wady, słabości czy szkodliwe nawyki, a  mimo to chcesz z nim być
  • partner zna Twoje wady, słabości czy szkodliwe nawyki, a mimo to chce być z Tobą
  • masz poczucie, że dobrze go znasz (wiesz co oznacza dana mina czy gest, wiesz co lubi i o czym marzy)
  • macie swój własny kod porozumiewania się (specyficzne słowa, które oznaczają coś tylko dla Was etc)
  • macie za sobą jakiś poważniejszy kryzys, który zażegnaliście  z powodzeniem i jesteście razem
  • na myśl o waszej wspólnej przeszłości robi Ci się dobrze i ciepło
  • jest obecny w Twoich marzeniach i planach na przyszłość
  • chcesz mieć z nim wspólne..dziecko, mieszkanie, psa (wybierz co Ci odpowiada, a może wszystko to i jeszcze wiele więcejJ)
  • myślisz i mówisz o Was „My

W jaki sposób możesz dbać i rozwijać więź między Wami?

1. Uchyl drzwi do swojego wnętrza

Otwieranie się przed drugą osobą rodzi u większości z nas spore obawy. To naturalne. Odsłaniając się ryzykujemy – odrzucenie, zranienie, brak akceptacji. To prawda. Ale tylko tak można stworzyć prawdziwą bliskość. Dlatego rób to powoli, krok po kroku, w miarę narastania Twojego poczucia bezpieczeństwa. Aż do momentu, kiedy będziesz potrafił/ a ukazać się takim/taką jakim/ą jesteś – autentycznym/ą, ludzkim/ą.

  1. Stwórz bezpieczne warunki dla partnera

Tak jak i Tobie pomaga postawa partnera, kiedy odsłaniasz swoje szczere, niewizerunkowe oblicze, tak z pewnością Twojemu partnerowi będzie pomocna Twoja – nieoceniająca i akceptująca. Pamiętaj, aby nie wykorzystywać tego co słyszysz przeciwko rozmówcy. Byłby to strzał w stopę Waszej wspólnej więzi.

  1. Rozmawiaj

O rzeczach ważnych i tych mniej istotnych. Mów o uczuciach, dziel się przemyśleniami. Nie chodzi o wymianę informacji dotyczących spraw technicznych (kto wyrzuci śmieci). Chodzi o podzielenie się kawałkiem swojego wewnętrznego świata.

4. Słuchaj

Słuchaj i usłysz. I bądź ciekawy wewnętrznego świata partnera. Odnawiaj wiedzę o nim. Poznawaj go na nowo, odświeżaj informacje. O czym teraz marzy? Czego chce? Co lubi? Co mu się śni?

  1. Dbaj o wspólny czas

Tak wiele par cierpi na podobne schorzenie – permanentny brak czasu dla siebie. Takie czasy, wiem, ale to marne usprawiedliwienie. Dla bliskości wspólny czas jest priorytetem. Zadbajcie o wspólne hobby, a najlepiej takie, które angażuje Was jako parę (np. granie z przyjaciółmi w debla, bycie w parze przy szachach, etc) i/albo takie, które jest dla Was na wyłączność (zostawiacie dzieci i jedziecie nurkować albo idziecie do koncert). Ale każda pasja, którą podzielacie, o której możecie sobie opowiadać łączy. Wspólne rytuały (piątkowa kolacja, niedzielny spacer), podróże, randki, czy choćby dzielenie się gotowaniem, żeby móc pobyć przy sobie przy krojeniu marchewki.

  1. Kochaj się i dotykaj

Dotyk (nie tylko erotyczny) łączy. Dotykaj więc partnera z czułością. Seks również. Mam na myśli ten udany. Ale, żeby taki był musi do niego w ogóle dochodzić. W natłoku spraw, w stresie i na zmęczeniu coraz częściej zbliżenia w sypialni odkładamy na później i później. Seks ma silną moc więziotwórczą, dlatego też warto poświęcić mu nieco więcej uwagi w związku. A  satysfakcjonujący ma same zalety: redukuje napięcie psychiczne, obniża stres, korzystnie wpływa na zdrowie fizyczne, spala kalorie, dowartościowuje, zaspokaja potrzeby bliskości etc.

  1. Dbaj o wspomnienia i pielęgnuj marzenia

Kiedy przychodzi do mnie para w kryzysie zazwyczaj jest dużo trudnych emocji. Ale kiedy pytam o ich początki, o to jak się poznali i jak im było, kiedy było dobrze ich ciała rozluźniają się, a na twarzach pojawia się uśmiech. Zazwyczaj. Wspólna przeszłość zbliża. Dlatego raz na jakiś czas weźcie do ręki album ze zdjęciami i powspominajcie. Z nikim nie łączy Cię to, co z partnerem. Ten fragment przeszłości jest tylko Wasz. A potem utwórzcie swoją przyszłość. Miejcie wspólne marzenia i plany. Te krótko i długoterminowe. Rozmawiajcie o nich, a  potem je realizujcie.

  1. Łączniki są istotne

Jeśli macie wspólne mieszkanie, zwierzęta, dzieci, to macie między sobą naturalne spajacze relacji. W jakiejś mierze same z siebie mają moc zacieśniania więzi, ale wielokrotnie bywają niewystarczające. Dzieje się tak wtedy, kiedy one jedynie są, a my nie dbamy o to, by oprócz ich istnienia wywoływały w nas emocje, które nas scalają (radość ze wspólnych chwil z NASZYM psem, dzieckiem, w NASZYM mieszkaniu). Dlatego warto je podtrzymywać.

  1. Intymność

Wiesz o partnerze coś, czego być może nie wie nikt inny. Zwierzyłaś się partnerowi z czegoś, co było dla Ciebie bardzo intymne. Macie wspólną tajemnicę. Tylko przy nim jesteś gotowa chodzić w maseczce na twarzy. On przy Tobie pozwala sobie na bycie chorym i bezradnym. Potrafisz użyć jego szczoteczki do zębów. Każda para ma inny stopień intymności, który chce ze sobą dzielić. Są też różne koncepcje dotyczące „zdrowych” granic intymności w relacji. Ale jedno jest pewne – intymność (rozumiana „po Twojemu”) wpływa na budowanie więzi. Pogłębiaj ją.

  1. Wasze kody, śmiech

Pary, u których więź jest silna często mają swój własny sposób porozumiewania się – używają słów czy sformułowań zrozumiałych tylko dla nich, śmieją się w określonych momentach, zwracają się do siebie w określony sposób, nadają nazwy swoim intymnym częściom ciała itp. Możliwe jest rozwijanie tej dziedziny, która sprzyja dalszemu zacieśnianiu relacji. Twórzcie własny język, a przy tym żartujcie i dużo się śmiejcie. Również z samych siebie. A z siebie nawzajem jedynie życzliwie.

  1. Rozwijaj się i pomagaj

Zacieśnianiu więzi sprzyja także wzajemna pomoc oraz rozwijanie relacji. Oprócz rozwoju indywidualnego (bardzo ważnego) szalenie istotny jest rozwój Waszego związku. Co on oznacza? Rozwijasz się, kiedy masz poczucie, że znacie się coraz lepiej; że nabywacie coraz więcej umiejętności w porozumiewaniu się i życiu ze sobą na co dzień; że jest Wam w związku coraz ciekawiej, co nie zawsze oznacza łatwo czy przyjemnie; że przyrasta Wam satysfakcji z faktu bycia ze sobą; że przekroczyliście kilka swoich barier; że czegoś się nauczyłeś, dowiedziałaś itp. Jak się rozwijać? Głównie rozwiązując „problemy”.

  1. Rozwiązuj problemy

Spotykam się z różnymi przekonaniami na temat „problemów” powstałych w relacji. Np. „Problemy świadczą o tym, że ten związek to jednak nie to”. Albo: „Nasze dziecko poszło do szkoły, mamy w związku z tym tyle problemów na głowie!”. W pierwszym przypadku związek (z dużym prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością) nie utrzyma się. W drugim będzie udręką. Nie ma związku, w którym nie byłoby „problemów”, z pełną świadomością pisanymi przeze mnie w cudzysłowiu. Mówiąc „problemy” mam na myśli różnice zdań, różne potrzeby, zadania do wykonania (kupno mieszkania, remont, wychowanie dziecka), niekoniecznie obecność poważniejszych kryzysów (choroba, zdrada), nie mniej jednak powszechnych. Aby związek był trwały, a więź silna – należy stawiać im czoła. Pokonane, rozwiązane – stają się naszą siłą. Z drugiej strony przestrzegam przed nazywaniem każdego naturalnego etapu do przejścia – problemem. Zachęcam, żeby spojrzeć na to właśnie jak na zadanie do rozwiązania. W innym wypadku nasza codzienność zda się nam nie do zniesienia.

„Kobieta do garów, mężczyzna do roboty” czyli o stereotypach w relacjach

„Niewinne” komentarze: do płaczącego chłopca – „jesteś jak baba” albo delikatniej – „nieładnie tak płakać”; do złoszczącej się dziewczynki – „złość piękności szkodzi” lub też „żeby dziewczynka tak się złościła?” czy nawykowe kupowanie zabawek – dziewczynkom zawsze lala, chłopcom zawsze samochód. Czy naprawdę mają taki wpływ na późniejsze życie dzieci, których dotyczą? Czy  mogą zaszkodzić? Mają i bywa, że szkodzą. Wpływ mają np. na kształtowanie się późniejszych przekonań, w tym niestety stereotypów.
Czym jest stereotyp? Jest to pewne przeświadczenie  (z reguły fałszywe i nieuzasadnione) dotyczące różnych zjawisk czy też grup społecznych. Potrafią powstawać na bazie własnych obserwacji i/lub procesów emocjonalnych, najczęściej jednak ich źródłem są wzorce przyjęte przez społeczeństwo oraz wychowanie.
Dlatego też tak ważna jest świadomość jakim językiem operujemy, jakiego języka używamy wobec dzieci, czym nasze dzieci się bawią, jakie mają obowiązki, jakie noszą kolory czy jakie mogą wyrażać emocje. Nie jestem absolutnie zwolenniczką wprowadzania zmian rewolucyjnych i na siłę czy dla tak zwanej zasady, pt. „od dziś nasza córka nosi tylko szary, żadnego różu”, czy też „od dziś nasza córka nie pomaga przy sprzątaniu talerzy ze stołów”. To na co chcę zwrócić uwagę to na obserwację własnego dziecka i podążanie za jego „to chcę, to lubię”. Syn lubi tulić misie – pozwólmy mu na to. Córka nabija siniaki łażąc po drzewach – nie przezywajmy jej od chłopaczary. A jeśli jest „tradycyjnie”, czyli córka czesze lalki i uwielbia piec zabawkowe ciasta – ok., jeśli to jej sprawia frajdę. Syn uznaje jedynie samochody i pomoc ojcu w warsztacie – w porządku. Jeśli tylko nie czuje, że to właśnie powinien robić, bo gdyby chciał piec z siostrą ciasto usłyszałby, że takie zadania są babskie. Ważne są więc komunikaty, jakie kierujemy do dzieci. Równie jednak ważne, a może nawet ważniejsze jest to co robimy, jak żyjemy. Dzieci bowiem uczą się przez przykład. Jeśli więc widzą, że obowiązki matki to gotowanie, sprzątanie i pranie, a ojca to zarabianie pieniędzy – bardzo prawdopodobne, że właśnie taki model uznają za jedynie słuszny. W takim podziale obowiązków oczywiście nie ma nic złego, pod jednym wszak warunkiem – że jest on wyborem obydwu ze stron. Nie chodzi o to, aby teraz na siłę odwracać wszystko do góry nogami. Jeśli taki czy też inny układ naprawdę zadowala zarówno kobietę, jak i mężczyznę – dobrze. Jeśli jednak wypływa z założeń, że taka jest tradycja, tak być powinno, to jest naturalne – na dłuższą metę jest to ze szkodą dla każdego. Stereotyp dotyczący podziału domowych obowiązków jest jednym z najpowszechniechszych. I jak każdy stereotyp – bardzo krzywdzący.

Dlaczego stereotypy są szkodliwe? I co ważne – szkodliwe nie tylko dla ich ofiar, ale także ich „głosicieli”.

    Stereotyp spłaszcza rzeczywistość.
Powoduje, że jest ona jednowymiarowa i jednobarwna. Myśląc stereotypowo pozbawiamy się ujrzenia czegoś więcej, inaczej. To bardzo ograniczające myślenie.
    Stereotyp wspiera uprzedzenia.
Wielokrotnie za stereotypem stoi ocena – często negatywna. A za tym emocja – niechęć, pogarda. To bardzo niszczące emocje.
    Stereotyp przypisuje te same cechy całej grupie społecznej (np. kobietom), ignorując ich cechy indywidualne.
Takie myślenie jest fałszywe i niesprawiedliwe.
    Stereotypy są wygodne.
Oczywiście dla tego, kto w ten sposób myśli. Nie zmuszają do zmiany myślenia i rozwoju.

    Stereotyp bywa sprytnym narzędziem manipulacji.
Pamiętam pacjenta Grzegorza, który uznawał, iż „miejscem kobiet jest kuchnia”. Powoływał się na tradycję: „sprawdzało się to przez lata”(Komu się sprawdzało? – komentarz własny), budowę mózgu (? – komentarz własny): „kobiety są do tego predysponowane”, ale żadnych faktów, konkretów. Taki sposób myślenia „wymuszał”postępowanie zgodnie z nim. Oczywiście żonę.
    Stereotypy wspierają niedojrzałość
Ponieważ nie zmuszają do zmiany, weryfikacji.
    Stereotyp wektor uwagi kieruje na kogoś, nie na siebie.
Jeśli ktoś nie spełnia oczekiwań stojących za stereotypem powinien to zmienić. Lub jest krytycznie oceniany. Taki jest sposób myślenia, autora stereotypu. Takiej osobie nie przyjdzie do głowy, że może to jej przekonanie jest fałszywe, przestarzałe, czy nieadekwatne do rzeczywistości.
    Stereotyp postrzega rzeczywistość wybiórczo.
Z reguły autor stereotypowego przekonania kieruje je tylko w jedną stronę. Czyjąś. Gdyby ktokolwiek inny wypowiedział się na temat jego samego w sposób tak uproszczony, pewnie ten czułby się kiepsko.

Jakie mogą być konsekwencje stereotypów?

    Paleta emocji u ofiary stereotypu.
Kiedy ktoś w naszą stronę kieruje fałszywe sądy, wysuwa niesprawiedliwe oczekiwania – reagujemy: złością, lękiem, smutkiem. Kiedy taki stan się przedłuża może mieć to wpływ na nasze zdrowie psychofizyczne. Stany lękowe, depresyjne, frustracja i szereg objawów somatycznych nie są wcale rzadkością. Żona wspomnianego Grzegorza była na skraju wyczerpania emocjonalnego i fizycznego po tym jak przy silnej grypie samodzielnie przygotowała Wigilię i święta. Tego oczekiwał mąż. Dlaczego jej nie pomógł? „Kuchnia to specjalność żony” – odpowiedział.
    Ogranicza możliwości dobrych zmian u osoby wydającej stereotyp.
Pozornie wydawać się może, że stereotyp niesie ze sobą negatywne skutki dla jego ofiary, ale nie dla jego autora . Nic bardziej mylnego. Stereotyp uderza także w tego, który go głosi. Przypominam sobie historię pacjenta Adama. Adam był 36 letnim mężczyzną, który całe życie pracował zawodowo. Jego żona zajmowała się domem, dziećmi. Taki podział był wynikiem głównie przekonań Adama, że „tak jest dobrze”. W wieku 35 lat Adam poważnie zachorował, co uniemożliwiało mu pracę. Musiał zamienić się z żona rolami. Żona w nowej rzeczywistości odnalazła się świetnie. Adam przez pół roku cierpiał. Ale jak mógł się czuć, jeśli do tej pory zajmowanie się domem uważał za niemęskie. Sam padł ofiarą swojego przekonania.
    Brak szacunku, brak bliskości, brak radości.
W relacjach czy domach, w których wzajemnych potrzeb czy oczekiwań się nie negocjuje, ale je narzuca – brakuje szacunku. Autor stereotypu nie wykazuje szacunku wobec potrzeb drugiej strony. Za ważne uznaje tylko swoje. Ofiara stereotypu nie szanuje jego autora, ponieważ czuje się oceniana, do tego niesprawiedliwie. To z kolei oddala, dlatego w takich związkach nie ma mowy o bliskości. O radości nie wspominając. To pokazuje, że znów szkodliwość działania stereotypu dotyczy wszystkich – i ofiarę i autora.

Czy nad stereotypami można pracować?
Jedną z podstawowych cech charakteryzujących stereotyp jest fakt, że trudno podlegają zmianie. Dlaczego? Po pierwsze bywają przydatne w porządkowaniu rzeczywistości. Przy konieczności dokonywania ocen w otaczającym nas świecie uproszczone spojrzenie potrafi ułatwiać i przyspieszać np. proces decyzyjny. Po drugie dokonując zmiany sposobu myślenia musimy zakwestionować to w jaki sposób myśleliśmy do tej pory. A to tylko dla odważnych. Jest to jednak możliwe. Po to mamy świadomość i wolność wyboru, by móc wybrać zmianę, jeśli przekonamy się jaki wpływ ma myślenie stereotypowe na życie innych i nasze – niesprawiedliwe, krzywdzące i ograniczające.
Kiedy w swojej pracy pracuję nad stereotypowymi przekonaniami staram się przyjrzeć temu jakie emocje czy też interpretacje stoją za określonym przekonaniem np. „ona nie gotuje – nie dba o mnie (złość)”, „on nie może znaleźć pracy – jest niezaradny i nieodpowiedzialny (lęk)”. Bardzo często też stereotyp spełnia określoną funkcję. Ma on uprawomocnić uczucia i potrzeby, o których ktoś albo nie wie lub też nie daje sobie do nich prawa. Pamiętam swoją pacjentkę Natalię, która wymagała od partnera pracy ponad siły, ponieważ to uznawała za męskie. Za tym przekonaniem krył się skrajny lęk o to, że zabraknie Natalii na życie, mimo że  nie było takiego zagrożenia (boje pracowali i dobrze zarabiali). W trakcie spotkań Natalia przypomniała sobie czas ze swojego dzieciństwa. Od matki Natalii odszedł mąż (i ojciec Natalii).Od tego czasu matka cały czas powtarzała, że przez ojca żyją w takich warunkach (biedzie i głodzie), mimo że nic takiego nie miało miejsca. Natalia wychowała się w warunkach więcej, niż przeciętnych. Natalia w ogóle nie połączyła tych faktów, a to połączenie miało decydujące znaczenie.
Stereotypy są ludzkie. Te mniej groźne bywają funkcjonalne (porządkują świat). Ale gros z nich potrafi nieść poważne konsekwencje. Wpływają na nasze relacje i na nasza jakość życia. Oczywiście w sposób negatywny. Dlatego też starajmy się ich nie wzmacniać (u siebie, u dzieci). Podważajmy je. I uczmy się otwartości. A przed nami ukaże się świat pełen kolorów i możliwości.

Testy dopasowania czyli czy pomogą znaleźć tego jedynego?

Czym jest miłość? Dlaczego zakochaliśmy się w tej, a nie innej osobie? Co sprawia, że łączymy się właśnie z nią? Jak szukać tego jedynego? Czy mam szukać kogoś podobnego? Czy przeciwieństwa się przyciągają? Czy istnieje wzór na miłość? Kto z nas nie zadaje sobie podobnych pytań? A jaka jest na nie odpowiedź? Miłość, zakochanie, związek są z pewnością pewną tajemnicą. Na fakt zakochania w konkretnej osobie wpływa zapewne wiele czynników. Podobnie jest gdy myślimy o trwaniu relacji – dlaczego dany związek potrafi przetrwać, a inny nie? Ale naukowcy, jak to mają w naturze chcieli ową tajemnicę rozebrać na czynniki pierwsze. Co wyszło z ich rozważań? Powstało wiele teorii na temat tego jak wybieramy i jak łączymy się w pary. Oto niektóre z nich:
1.    Koncepcja biologiczna czy też ewolucyjna
Mówi ona o tym, że przy wyborze partnera decydują czynniki związane z przetrwaniem gatunku. W tym podejściu świadoma ocena miałaby odgrywać znaczenie najmniejsze. Oczywiście dokonujemy oceny cech fizycznych (np. lśniące włosy świadczą o zdrowiu, szerokie biodra o możliwościach rozrodczych) czy cech charakteru (męska zaradność czy pracowitość), ale nie jest to ocena świadoma. Zasadniczą też rolę miałyby odgrywać zmysły np. zapach. Nosem mielibyśmy wyczuć, który układ immunologiczny potencjalnego partnera jest najbardziej odmienny od naszego, żeby nasze przyszłe dzieci były zdrowe i odporne na jak największą ilość schorzeń. Jak jednak wyjaśnić dobieranie się w pary osób chorych, chudych i bezrobotnych czy nieodpowiedzialnych?
2.    Koncepcja dopasowania urodą
W tym podejściu mielibyśmy dobierać partnera podobnego do siebie pod względem fizycznym. Mówiąc o podobieństwie mam na myśli określony przedział tzw. atrakcyjności fizycznej. Oznaczałoby to, że bardzo atrakcyjny partner wybierze tylko też bardzo atrakcyjnego, a nieatrakcyjny nieatrakcyjnego. W tej koncepcji każdy może kogoś mieć (nawet osoba mniej atrakcyjna), pod warunkiem, że przestanie ona mieć wygórowane oczekiwania odnośnie urody partnera. Zastanawiam się tylko jak wytłumaczyć realne istnienie par, w których atrakcyjność partnerów bywa naprawdę różna? I kolejna rzecz – czym tak naprawdę jest owa atrakcyjność? Przecież dla każdego z nas może i często oznacza coś zupełnie innego.
3. Koncepcja „klimatu emocjonalnego z przeszłości”
Zapewne słyszeliście o potocznych przekonaniach dotyczących wyboru partnera, takich jak: „kobieta wybiera partnera podobnego do jej ojca”. Jak pokazują jednak liczne przykłady z mojego gabinetu – bywa naprawdę różnie. Naukowcy czy praktycy obserwują jednak, że wpływ dzieciństwa i rodziny pochodzenia na wybór partnera ma wielokrotnie znaczenie decydujące. W tym podejściu o wyborze partnera miałaby decydować możliwość odgrywania podobnych ról, uczestniczenia w podobnych mechanizmach czy przeżywania podobnych emocji jak w domu rodzinnym. Ten wybór jest najczęściej nieświadomy i podejmowany bardzo szybko. Czytałam o eksperymencie, w którym nieznające się osoby na sali miały podobierać się w pary. Okazało się, że o ich wyborze decydowały podobne kryteria jak powyżej.
4. Koncepcja doboru na podstawie podobieństw
Mówi ona o tym, że na partnera najczęściej wybieramy osobę podobną do nas. Nie mówimy tutaj o urodzie albo przynajmniej nie tylko. Podobieństwa te miałyby dotyczyć głównie wykształcenia, wieku, statusu społecznego, wartości, potrzeb, poglądów, opinii, postaw, zainteresowań oraz cech osobowości. Powyższą teorię potwierdzają liczne badania psychologów społecznych i są w nich zadziwiająco zgodni. Zaobserwowali oni, że przy pierwszych spotkaniach dwojga osób sondujemy na początku właśnie podobieństwa. Twierdzą, że aby doszło do identyfikacji musi dojść do choćby minimalnego podobieństwa. Dlaczego? To co jest podobne jest atrakcyjne. To co jest podobne jest bezpieczne. A więc co ze słynnym: „przeciwieństwa się przyciągają?” . Badania pokazują, że jest to mit. Szczególnie, gdy różnice dotyczyły systemów wartości, religii, zainteresowań – te pary rozstawały się szybciej. Z drugiej jednak strony nie każdy dobrze czułby się w związku, w którym nic nas nie różni (jeśli jest to w ogóle możliwe) i we wszystkim się zgadzamy. Różnice dodają naszym miłosnym relacjom barw czy też potrzebnej pikanterii. W porządku, byle (jak twierdzą naukowcy) proporcje podobieństw do różnic były na korzyść tych pierwszych. Istnieją też takie cechy, które dobrze działają, gdy są komplementarne np. praktyczność i jej brak. Znam parę, w której on praktyczny chwali sobie koloryt jaki wprowadza w ich życie niepraktyczna małżonka, ona ceni sobie praktyczność męża. Znam jednak i takie, w których podobny układ nie sprawdziłby się w żaden sposób. Stąd tak ważne są indywidualne preferencje.
Jaką możemy mieć korzyść z badań i obserwacji naukowców? Pewnie co najmniej kilka. Ja chciałabym się przyjrzeć jednej z nich, a mianowicie powstałym testom dopasowań. Jak działają i czy są skuteczne?
Testy dopasowań powstają właśnie na bazie wyników badań i obserwacji praktyków, uwzględniając przy tym indywidualne potrzeby i oczekiwania. Zakładają, że pewna grupa podobieństw w parze zwiększa prawdopodobieństwo wzajemnego zainteresowania, a potem trwałości relacji. Podobnie działa test dopasowania serwisu Sympatia Plus.
Składa się z szeregu pytań dotyczących: Twojego sposobu funkcjonowania w różnych obszarach życiu, Twojego temperamentu, zainteresowań, wartości, priorytetów, potrzeb, oczekiwań i wyobrażeń dotyczących związku. W teście znajdziesz pytania zamknięte (jedna  lub kilka odpowiedzi do wyboru) i otwarte (dokonanie opisu). Część pytań dotyczy Ciebie (tego jaka/i jesteś, co możesz wnieść do związku), część potencjalnego partnera (kogo szukasz). Są również pytania dotyczące takich danych jak: wiek, wykształcenie, wiara etc. Co ważne –  nie na wszystkie musisz udzielać odpowiedzi, jeśli uznasz, że jest to pytanie np. zbyt intymne. Po wypełnieniu testu otrzymujesz jego wynik w postaci interpretacji czyli mówiąc skrótowo – opisu Ciebie. Opis ten dotyczy ośmiu kategorii:
Emocjonalność: Dotyczy tego w jaki sposób dokonujesz ekspresji emocji, na ile je kontrolujesz, jak je okazujesz, czy posiadasz umiejętność odczytywania emocji? Ponieważ lepiej czujemy się wśród osób, które charakteryzują się zbliżonym do nas stopniem i sposobem emocjonalności – dopasowanie emocjonalne może być ważnym predykatorem powodzenia  w relacji.
Potrzeba bliskości: Mówi o tym na ile masz potrzebę przywiązania do partnera. Różnimy się między sobą w tym zakresie. Dla jednych związek to prawie jedność, dla innych ważna jest pewna doza odrębności i osobności w związku. Podobna wizja związku w tym obszarze jest bardzo istotna, aby nikt nie miał poczucia odrzucenia czy stłamszenia, tylko dlatego, że jego wyobrażenie o relacji miłosnej jest odmienne.
Orientacja życiowa: Dotyczy tego jak reagujemy na różne sytuacje życiowe. Optymistycznie czy pesymistycznie? W tym obszarze najlepiej sprawdzają się umiarkowane różnice.
Skrupulatność: Czyli jak podchodzisz do zadań, wyzwań. Jesteś bardziej uporządkowana/y czy spontaniczna/y? Jak ważna jest dla Ciebie struktura i porządek? Znaczne różnice w tym zakresie mogą nastręczać parze trudności.
Poszukiwanie nowych doświadczeń: Mówi o tym jak reagujemy na nowe, zaskakujące rzeczy. Masz potrzebę wrażeń czy działań rutynowych? Jeśli dla Ciebie codzienność to ciąg uporządkowanych, powtarzalnych czynności, a każda zmiana wprowadza zamęt i stres – może być Ci trudno stworzyć udany związek z kimś, dla kogo życie to przygoda.
Potrzeba kontaktów interpersonalnych: Dotyczy Twojej potrzeby częstotliwości przebywania z ludźmi i intensywności kontaktów z innymi. Podobieństwo w tym obszarze nie jest konieczne, ale pomocne dla budowania trwałości związku.
Relacje  z ludźmi: Opisuje sposób w jaki wchodzisz w interakcje  z innymi. Jaką przyjmujesz rolę w grupie? Czy lubisz jej przewodzić? Jaki jest Twój poziom ugodowości? Jest to obszar, w którym potrzebny stopień podobieństwa jest sprawą indywidualną. Niektórzy lepiej czują się z osobą równie bezkompromisową jak oni, dla innych różnice w tym zakresie nie maja tak dużego znaczenia.
Styl komunikacji: Odnosi się do preferowanego przez Ciebie sposobu komunikowania. Wolisz mówić czy słuchać? Powodzeniu w relacji sprzyja pewien stopień komplementarności w tym zakresie.
Test dopasowania ma oczywiście służyć temu, aby „wyszukać” dla Ciebie te osoby, które są do Ciebie podobne i które odpowiadają Twoim zadeklarowanym oczekiwaniom. Jednak dla mnie wcale nie mniejszą korzyścią wypełnienia testu jest sam fakt tego, że zostajesz zmobilizowany/a do przemyśleń. Pracując z ludźmi zauważyłam, że jedynie część z nas jest świadoma – jaka jest, czego chce, kogo szuka, czego oczekuje. A bez tego trudno jest spełniać swoje marzenia. Jeśli czujemy się samotni i szukamy dla siebie kogoś, kto mógłby stać się dla nas kimś bliskim dobrze jest wiedzieć o co nam chodzi. Inaczej działamy po omacku. Oczywiście sama świadomość siebie i swoich potrzeb nie sprawi automatycznie, że kogoś znajdziemy, a potem pokochamy. Jest jednak ważna. Wgląd w siebie i w swoje oczekiwania sprzyja budowaniu satysfakcjonujących relacji. Stąd też korzyść wypełnienia testu dopasowania jest podwójna. Czy test dopasowania zagwarantuje Wam miłość? Oczywiście nie. Ale też nic nie jest takim gwarantem. A jeśli może Ci pomóc?..

Wczesne rodzicielstwo

Zgłosiła się do mnie po pomoc Alicja (18) – skrajnie przerażona i zagubiona z powodu sytuacji, w jakiej się znalazła. Jest w 9 tygodniu ciąży, której, jak nietrudno się domyśleć, nie planowała. Starszy o 2 lata chłopak jest równie przestraszony i niepewny. Rodzice jeszcze nie wiedzą. Alicja przewiduje pesymistyczne scenariusze, łącznie z wyrzuceniem jej z domu. Ma różne myśli. Zdradza, że „czasem tak bardzo się boi i nie wie co robić, że jedynym wyjściem, jakie widzi to odebranie sobie życia”. Postanowiłam napisać o wczesnym rodzicielstwie po to, żeby choć odrobinę przyczynić się do pomocy tym przerażonym, potencjalnym młodym rodzicom, żeby móc uchronić ich przed ostatecznymi rozwiązaniami, o jakich myśli Alicja. Mówiąc „wczesne rodzicielstwo” mam na myśli to przed 19 r.ż. Nie jest to oczywiste w dobie rodzicielstwa coraz bardziej dojrzałego (dziś kobiety rodzą coraz później). Przyjmując takie założenie problem wczesnego rodzicielstwa dotyczy ponad 20 tys. osób w Polsce. Większości z nich, o ile nie wszystkim towarzyszy: strach, stres, zagubienie, bezradność, myśli i tendencje samobójcze. To zrozumiałe, bo taka sytuacja jest z reguły zaskoczeniem, a już na pewno ogromnym wyzwaniem, zarówno dla dziewczyny, jak i jej partnera oraz ich rodzin. Dlatego też moje stanowisko jest takie, że lepiej się w takiej sytuacji nie stawiać. Pomoże w tym świadomy wybór momentu rozpoczynania współżycia, partnera, sposobu zabezpieczenia etc. Ale jeśli już ktoś się w takiej sytuacji znalazł – dobrze móc się przygotować na to, co rodzicielstwo (szczególnie to wczesne) ze sobą niesie.

•    Pamiętaj, że z racji wieku i swojej dojrzałości, która z tego wieku wynika – masz mniejsze szanse na stworzenie rodziny trwałej. Mniejsze, co nie znaczy żadne. Narodziny dziecka są wyzwaniem dla każdego związku, również tego dojrzałego, z kilkuletnim stażem. Pamiętaj o tym po to, by jeszcze mocniej nad związkiem pracować. A jeśli mimo wszystko się on rozpadnie – zadbać o możliwie jak najlepsze relacje z drugim rodzicem dziecka, choć wiem, że nie zawsze jest to proste. Mimo to – rób tyle, ile to możliwe, dla dobra i spokoju całej Waszej trójki.
•    Również z powodu niedojrzałości wynikającej z wieku nie jesteście jeszcze do końca ukształtowani (osobowościowo). Bywa, że wpływa to na dziecko w sposób niekorzystny, ponieważ może brakować Ci wiedzy, umiejętności, a intuicja czasem zawodzi. Przy braku wsparcia starszych dorosłych to naprawdę trudna sytuacja. Dla równowagi jednak dopowiem (a może i dla „pocieszenia”), że z punktu widzenia biologii macierzyństwo (bo dotyczy to głównie kobiet) przed 20 r. ż jest korzystniejsze, niż to po 30. Mniejsza różnica wieku między rodzicem, a dzieckiem może mieć też wiele korzyści psychologicznych. Ale to jedynie pod pewnymi warunkami (dojrzałość!).
•    Wczesnemu rodzicielstwu z reguły towarzyszy duży stres. Pomijam już czas, kiedy młodzi rodzice dowiadują się, że będą rodzicami czy okres ciąży, które to momenty  potrafią być w swoich emocjach dramatyczne. Po narodzinach dziecka przychodzi cała masa innych sytuacji trudnych: opieka nad dzieckiem, relacja z partnerem, z rodzicami, „teściami”, szkoła, permanentny brak czasu, utrata znajomych (z powodu innych „problemów”), porównywanie się ze znajomymi („oni mają czas, swobodę”), opinia społeczna (szkoła, sąsiedzi, dalsza rodzina). Dlatego dobrze zadbać o tyle wsparcia, ile jest to możliwe, np. u specjalisty (psycholog, psychoterapeuta).
•    Wiele młodych rodziców obawia się, że zostając rodzicem tak wcześnie – ich młodość i najlepsze lata przeminą. Kiedy ich rówieśnicy będą bawić się, poznawać nowych ludzi, Wy ugrzęźniecie w zupkach, pieluchach i piaskownicy. Rzeczywiście – dziecko wiele zmienia i na pewno Twoje życie z nim nie będzie wyglądało tak, jak bez niego. Trzeba to zaakceptować, jeśli nie chcesz, żeby Twoje dziecko musiało nosić ciężar Twojego niezadowolenia czy co gorsza poczucia wina za zmarnowanie Ci życia. Wiem, że czasem bywa trudno, ale to Ty wraz z partnerem jesteście odpowiedzialni za powołanie dziecka na świat, nawet jeśli tego nie zaplanowaliście. Natomiast znam też takich młodych rodziców, dla których przyjście dziecka na świat było pozytywnym przewartościowaniem ich życia. Pamiętam swoją pacjentkę Kornelię, która została mamą w wieku 17 lat. Na spotkania do mnie przychodziła wiele lat później, ale kiedy rozmawiałyśmy o jej macierzyństwie zawsze mówiła o nim w samych superlatywach: „ Musiałam dojrzeć i to mi bardzo dobrze zrobiło. Wcześniej nie chciałam się uczyć i miałam wszystko gdzieś. Zadawałam się z nieodpowiednimi ludźmi, nie miałam żadnych celów. Kiedy pojawiła się moja córka wszystko mi się ustawiło – co jest ważne, co muszę. A zaprzepaszczona młodość? Nie wiem czy tak wiele straciłam, bo właściwie co? Parę imprez? Z resztą teraz nadrabiam, kiedy Wika ma 13 lat. Ja 30, więc jestem jeszcze całkiem młoda. No i 30 latka z odchowanym dzieckiem jest mniejszym ryzykiem dla pracodawcy, niż ta bez dzieci, bo wiadomo, że pewnie będzie chciała je mieć. Same plusy (śmiech)”.
•    Jak mówiliśmy – dziecko wiele zmienia. Zawsze, w mniejszym lub większym stopniu – wymaga poukładania życia na nowo. Nauka czy praca z małym dzieckiem staje się trudniejsza. Czasem na tyle, że wymaga (przynajmniej czasowego) odroczenia czy zarzucenia. Na pewno tak jest. Mam duży szacunek dla młodych rodziców, którzy mając dziecko kontynuują naukę i sobie radzą. Z drugiej strony dziecko potrafi nas też zmobilizować. Tak jak mówiła moja pacjentka Kornelia – dziecko potrafi wzniecić życiowe cele i poustawiać priorytety. Zmusza do poważnego myślenia o życiu. Będąc odpowiedzialnym rodzicem wiesz, że nauka czy praca jest ważna. Zapytałam kiedyś Kornelię jak udało się jej pogodzić macierzyństwo z nauką: „Kiedy wiesz, że twój czas jest ograniczony, bo masz dużo zajęć lepiej się organizujesz”.
•    Młodzi rodzice noszą na sobie ciężar destabilizacji życia ich rodzin pochodzenia. Przy wczesnym rodzicielstwie rzadko kiedy rodzice młodych mam i ojców nie są zaangażowani. To spory problem. Tym bardziej w sytuacjach, kiedy niepełnoletni rodzice nie mogą być prawnymi opiekunami swoich dzieci, a decyzje co do ich wychowania podejmują dziadkowie. W ogóle dużym ryzykiem młodego rodzicielstwa jest to, że ich dzieci będą wychowywane głównie przez innych. Bo młodzi mają szkołę, pracę, swoje sprawy. Obecność dziadków czy innych osób przy wychowywaniu dzieci młodych rodziców bywa bardzo korzystna, ale potrafi też zaszkodzić. Przyjrzyj się temu jak jest u Ciebie. Jeśli dziadkowie lubią opiekę nad wnukiem, a ten lubi być z dziadkami, to świetnie. Ważne, żeby miał stały i bliski kontakt również z Tobą i wiedział kto jest jego mamą, a kto babcią. Jeśli widzisz jednak, że te granice zacierają się, a Twoje dziecko staje się bardziej dzieckiem Twoich rodziców – może jednak zareaguj?

Rodzicielstwo wczesne czy dojrzałe? A może w sam raz? Tylko co to właściwie znaczy? Niezależnie od wieku – pewnie najlepiej świadome. O tę świadomość trudniej, kiedy przydarza się ono nieplanowane czy właśnie zbyt wcześnie. Ale jak pokazują liczne przykłady z życia – nieplanowane nie musi oznaczać niechciane, a wczesne rodzicielstwo, choć na pewno trudne, nie musi być jedynie udręką. Na pewno jest dużym wstrząsem dla całej rodziny. Najpewniej lepiej nie stawiać siebie i innych w sytuacji takiego wyzwania. Ale jeśli już przed nim stajesz – najlepiej uporać się z nim w jak najmniej bolesny sposób. Bardzo pomaga wsparcie bliskich. Jeśli je masz – jesteś szczęściarzem/szczęściarą. Jeśli nie – pamiętaj, że zawsze możesz zgłosić się do kogoś, kto Cię wysłucha, wesprze i pomoże. Nie musisz być skazana/y na samotność.

Słowa

Renata (35) i Seweryn (36) są małżeństwem od prawie 10 lat. Zgłosili się do mnie z powodu..No właśnie..Przejściowych trudności? Potężnego kryzysu? Przyjrzyjmy się temu jak przedstawiają to sami zainteresowani.

Renata: „Jesteśmy tu, ponieważ mamy poważny problem. Nie umiemy się porozumieć. Seweryn nic nie rozumie z tego co do niego mówię. Jestem tym już wyczerpana. I wściekła!”

Seweryn: „To prawda, mamy pewne trudności w porozumieniu się. Ale jesteśmy tu po to, żeby to naprawić. Zgadzam się, że czasami nie rozumiem o co Reni chodzi. Boję się, że ona naprawdę ma dość. A mi bardzo zależy, żeby to co między nami nie gra naprawić”.

Renata również deklaruje, że jej zależy. Uważa jednak, że mąż bagatelizuje problem. Pytam co przez to rozumie. Renata: „Myślę, że Seweryn nie wie jak poważna jest sytuacja. Mamy pewne trudności w porozumieniu się?? My się w ogóle nie dogadujemy!”. Renata, mówiąc to jest bardzo rozemocjonowana. W trakcie trwania spotkania okazuje się, że, owszem, w pewnych momentach komunikacja między małżonkami utyka, ale znam wiele par, u których „problem” jest dużo bardziej zaawansowany. Pomyślałam, że to dobrze, że Renata i Seweryn reagują tak szybko, tylko że Renata wcale nie uważa, ze działa w pierwszej fazie kryzysu. Ona naprawdę jest przekonana, że jej małżeństwo jest bardzo poważnie zagrożone. Dałam sobie chwilę na zastanowienie się z czego to wynika? Może kłopoty z komunikacją są dla Renaty absolutnym priorytetem w relacji i jeśli na tym tle coś nie styka dla niej jest to wystarczający powód do rozejścia? Z drugiej strony, sama Renata popełnia niemało błędów w komunikacji. A więc czy to możliwe? A może to kwestia przekonań dotyczących związku? Że w związku ma być idealnie, bezproblemowo, a wszelkie kłopoty np. w porozumieniu się są oznaką, że to nie to/to nie ten? Taka interpretacja również wydała mi się mało prawdopodobna, ponieważ kiedy Renata wspomniała coś o małżeństwie swoich rodziców użyła określenia „małżeństwo bardzo udane, mimo licznych kłótni i różnic”. Przysłuchiwałam się temu, co mówi. Wyłapywałam zdania: „Nasza córka ma problemy ze sobą”, „Moja praca mnie dobija”, „Mój mąż musi zrozumieć (…), „Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć”. W Sewerynie wyraźnie zaczęła narastać frustracja wynikająca z bezsilności: „Naprawdę jest aż tak źle? Czy Ty nie przesadzasz?” . Takie komentarze Seweryna działały na Renatę jak przysłowiowa płachta na byka. „Widzi Pani? Wszystko bagatelizuje!”. Seweryn nie robił na mnie jednak wrażenia, że niedostatecznie się przejmuje. On po prostu ich wspólne trudności widział zupełnie inaczej. Nie traktował ich jako „problem”, a coś co trzeba przejść, naprawić, ulepszyć. Owszem, miał pewne obawy, odczuwał już zmęczenie, ale nie „panikę” czy  „wyczerpanie”. Kiedy poznałam Renatę bliżej okazało się, że ona wiele spraw postrzega jako „problemowe, trudne”. Kiedy mówiła o swoich emocjach czy stanach używała słów: „padam z nóg, nie daję rady, jestem przerażona, okropnie zła, itp.” Przykładam dużą wagę do języka (słów, określeń), ponieważ uważam, że oddaje to co przeżywamy i w jaki sposób o czymś myślimy. Ale język ma jeszcze jedną, bardzo dla mnie ważną, funkcję. Nie tylko oddaje naszą wewnętrzną rzeczywistość, ale potrafi na nią aktywnie wpływać. Amerykański trener rozwoju Anthony Robbins, autor popularnej książki „Obudź w sobie olbrzyma” jest wręcz zdania, że język, jakiego używasz kształtuje Twoje przeznaczenie. W jaki sposób? Określone emocje (przynajmniej ich znaczna część) uruchamiane są w wyniku naszych określonych interpretacji. Jeśli nadasz danej sytuacji etykietkę „problemu, katastrofy, załamania, traumy” – jak możesz się poczuć? A jeśli na podobną sytuację zareagujesz językowo inaczej, nazwiesz ją: „przejściową trudnością, wyzwaniem, przeżyciem, sprawą do załatwienia” – Twoje emocje nie będą z pewnością tak silne, a może nawet zmienią swoją „barwę”. Nie będziesz już przerażona/y, zagniewana/y czy „w depresji”, w zamian może poczujesz obawę, rozczarowanie czy smutek, a może nawet mobilizujący stres? Nie zachęcam do tego, żeby w sposób sztuczny zaprzeczać temu jak się czujesz. To, co proponuję, to żebyś przyjrzał/a się temu, jakie słowa dobierasz. Renata dobiera te o potężnym kalibrze. One niosą za sobą określone emocje, które z kolei mają niebagatelny wpływ na jej relację z mężem. Seweryn tym samym sprawom nadaje etykiety o mniejszym natężeniu, przez co inaczej się czuje (jest spokojniejszy niż Renata), a ich wspólne „kłopoty” postrzega jako te do rozwiązania. Wybór języka, jakim posługujesz się w relacji ma naprawdę bardzo duże znaczenie. Kiedy Renata zgłasza, że jest „wykończona, padnięta, wściekła, załamana” Seweryn czuje bezsilność. Byłoby pewnie łatwiej, gdyby w to miejsce mógł usłyszeć, że jego żona jest rozczarowana czy czuje się niepewnie. Przypuszczam, że i Renata poczułaby się lepiej, a relacja zyskałaby nieco lekkości. Nie chodzi o brak frasobliwości. „Problemy” można rozwiązywać w napięciu lub w rozluźnieniu. Ty wybierasz. A język może Ci to ułatwić lub utrudnić. Autor „Olbrzyma” stworzył np. zestaw słów, do których możesz odwołać się, by zmienić intensywność emocjonalną przeżywanych doświadczeń. Np. w miejsce słów „umieram z wyczerpania” albo „ledwo żyję” możesz powiedzieć (czy pomyśleć), że „potrzebujesz odpocząć”; zamiast „boję się” – „czuję się niepewnie”; „nienawidzę” zamienić na „wolę coś innego”, „niepowodzenie” zastąpić „doświadczeniem, lekcją” etc. To co pomyślisz lub powiesz wpływa na Twoją wewnętrzną „atmosferę”, a ta na tę na zewnątrz – w relacji, w rodzinie. Przyglądaj się temu co mówisz. Zmieniaj swój język na taki, który służy Twojemu zdrowiu i Twojemu związkowi.

A na koniec lista słów, które moi pacjenci/klienci odbierają w relacjach jako wyjątkowo toksyczne. Używa ich również Renata.

Musisz.  Rzadko kto lubi być do czegoś  zmuszany. Niewielu lubi, kiedy im się rozkazuje. Zamień „musisz” na „chciałbym/łabym, potrzebuję”.

Powinieneś.  Podobnie jak „musisz” – zazwyczaj wywołuje u odbiorcy niechęć i sprzeciw. Spróbuj inaczej: „zależy mi, to dla mnie ważne”.

A ty.., Bo ty.., dlaczego ty nie..? W taki sposób najczęściej odbijamy piłeczkę, kiedy idzie w naszym kierunku pretensja. „Ale ty też tak robisz”, „Dlaczego ty o tym nie pamiętasz? etc. W takiej sytuacji albo przyjmij uwagę, a  o swoich „żalach” mów na bieżąco, lub też powiedz, że „czujesz, że ta opinia jest niesprawiedliwa, ponieważ..”, zamiast w dziecinny sposób przerzucać się „winą”.

Trzeba było. Odwoływanie do przeszłości jest kuszące, ale prawda jest taka, że niewiele wnosi. A już na pewno nie wtedy, kiedy przybiera formę wypominania. „Trzeba było to załatwić”, „Trzeba było postąpić rozsądnie” itp. Pohamuj dobijanie leżącego.  Będzie Ci łatwiej to uczynić, kiedy będziesz o swoich opiniach mówić na bieżąco. A teraz? Zastanówcie się co jest możliwe, kiedy mleko się wylało.

Mógłbyś raczej. Po pierwsze to komunikat nie wprost, a takie są niebezpieczne. Po drugie jest on często związany z tzw. bierną agresją czyli inaczej – złością nie wyrażoną w bezpośredni sposób. Za tym kryje się przekaz: „Powiem ci jak to powinno wyglądać”, „Ja wiem, Ty nie wiesz”, „Ja jestem lepszy”. Dlatego budzi u rozmówcy taki opór. Powiedz wprost o co Ci chodzi i na czym Ci zależy bez protekcji w sposobie mówienia.

Nic, nigdy, zawsze Czyli tzw. kwantyfikatory ogólne. „Ty nigdy nic nie rozumiesz”, „Ty zawsze stawiasz na swoim”..Jak z tym dyskutować? Jak się bronić? Z doświadczenia wiem, że rzadko zdarza się sytuacja, w której użycie tych słów jest uzasadnione. Odwołuj się do konkretnej sytuacji. A jeśli potrzebujesz podkreślić powtarzalność pewnych zdarzeń powiedz: „często” lub „dla mnie za często”, czy też „dla mnie tak często, ze mam już wrażenie, że cały czas”. Wtedy mówisz o swoim odbiorze.

Słowa, których warto używać:

Proszę, dziękuję. Oczywista oczywistość, jak mawiał klasyk? Z moich obserwacji wynika, że wcale niekoniecznie. Jeszcze wśród obcych się staramy. Ale wśród bliskich odpuszczamy sobie zupełnie. Czasami słyszę: „Mam dziękować za zmycie naczyń czy wyrzucenie śmieci?”, „Mam prosić o rzeczy naturalne?”. A dlaczego nie? To jasne, że w życiu codziennym są rzeczy do zrobienia i nie ma co się nad nimi jakoś specjalnie pochylać, ale czy nie byłoby milej? Pani urzędniczce dziękujemy, że po prostu wykonała swoją pracę, to dlaczego nie robimy tego w związku?

Ponieważ. To słowo działające cuda. Badania i obserwacja praktyków są zgodne: kiedy podamy powód swojego pytania, prośby, zachowania – druga osoba czuje się lepiej (np. potraktowana poważnie, ponieważ należało się jej wyjaśnienie) i jest skłonna nas zrozumieć czy wykonać to o co ją prosimy. Zamiast pytać: „O której będziesz?” uzasadnij powód swojego pytania: „Pytam, ponieważ nie wiem jak planować sobie popołudnie”. W miejsce: „Pomóż mi przy obiedzie” powiedz: „Potrzebuję Twojej pomocy przy obiedzie, ponieważ mam dziś jeszcze kilka ważnych rzeczy do zrobienia”.

Kochanie? Jak zwracasz się do swojego ukochanego/ukochanej? Wiele z nas czule i w taki sposób, który jest dla drugiej strony przyjemny. Ale spotkałam się też z sytuacjami zgoła odmiennymi. W swoim gabinecie słyszałam już: „pączusiu” do kobiety, której kompleksem była tusza po urodzeniu dziecka; „Ewka” do partnerki, dla której odmiana jej imienia w taki sposób była drażniąca; protekcjonalne i infantylne „Bogusiu”, choć Bogdan na Bogusia reagował alergicznie; czy nawet osiedlowe ksywy typu „Siwy” czy „Młoda” i mówienie o sobie po nazwisku. Forma, w jakiej zwracasz się do partnera jest ważna, ponieważ tworzy ogólną atmosferę relacji. To najczęściej powtarzane słowo w kierunku drugiej osoby. Działa jak mantra. Ustalcie która z form jest dla Was najprzyjemniejsza i mówcie do siebie tak jak lubicie. Jeśli z czułością po nazwisku – w porządku. Byle móc się w tym „rozpłynąć”.

FUO. Najczęściej popełniany błąd: „Jesteś bałaganiarzem!”, „Ty nie umiesz normalnie rozmawiać”, „Zawiodłeś mnie”, „Przestań mnie denerwować” czyli tzw. komunikaty typu Ty. Komunikat ten skupia się na zachowaniu drugiej osoby. Jest ocenny i oskarżycielski.  Komunikaty Ty możemy zastąpić komunikatem typu Ja. Jego celem jest mówienie o tym jakie są nasze uczucia. Brzmiałby np. tak: „Czuję się zawiedziona, gdy po raz kolejny widzę porozrzucane rzeczy. Wydaje mi się wtedy, że mnie nie szanujesz, a moja praca nie jest da Ciebie ważna. Proszę, posprzątaj je, żebyśmy mieli miły wieczór” Taki komunikat nie zawiera ocen, mówi o uczuciach i daje szansę na zmianę. Aby łatwiej było zapamiętać jak budować komunikat Ja zapamiętaj metodę FUO – Fakt (opisz sytuację – bałagan), Uczucie (emocje, jakie przeżywasz w związku z sytuacją – rozczarowanie), Oczekiwanie (jakiej zmiany oczekujesz – posprzątanie). Dobrze robi również dodanie uzasadnianie dlaczego tak się czujesz (czuję, jakbym nie była ważna) i korzyść jaka wyniknie ze zmiany (miły wieczór).
A więc do dzieła!

Kiedy się godzić, kiedy rozwodzić?

Mój miniony tydzień w pracy przebiegł pod hasłem: „Czy powinniśmy się rozstać?”. Pytanie ujęte bywało w różny sposób: „Czy to już ten moment, kiedy powinniśmy się rozstać?”, „Czy to wystarczający powód, żeby się rozstać?”, „Kiedy ludzie nie powinni być już ze sobą?”, itp.
Może jeszcze kilka lat temu próbowałabym znaleźć jakąś „właściwą” odpowiedź. Może i bym się pomądrowała. Dzisiaj niczego już nie jestem taka pewna. Pracuję z ludźmi, indywidualnie i z parami. Związki i rozwiązki miłosne leżą w głównym obszarze zainteresowania moich klientów/pacjentów. I ile to razy wydawało mi się, że skoro w danej relacji jest tyle: pustki, rozczarowania, goryczy, cierpienia (niepotrzebne skreślić) – to pewnie para podejmie decyzję o rozstaniu. Zdarzało mi się sromotnie mylić. Zresztą w jedną, jak i w druga stronę. Pamiętam parę, która przyszła do mnie w dużym kryzysie, ale wszystko wskazywało na to, że sobie poradzą, że przetrwają. Niestety. Dlatego też nie napiszę o tym – kiedy POWINNO się rozejść. Napisze o tym co obserwuję z perspektywy gabinetu czyli o tym: kiedy pary się rozstają, jakie są najczęstsze przyczyny rozstań, jakie „podłoże” sprawia, że związki są przeważnie nie do uratowania (z adnotacją – przeważnie, a nie nigdy) oraz o tym, że nic nie jest takie oczywiste..

Nie chcesz
Ta sytuacja wydaje się pozornie prosta. Czujesz, że nie chcesz już z kimś być, nie ma się więc nad czym zastanawiać – odchodzisz. . Rzeczywiście z moich obserwacji wynika, że kiedy klient czuje, że już nie kocha, nie daje rady, nie chce – zazwyczaj trudno o to, by cokolwiek móc odbudować.
Nie jest to jednak w każdej sytuacji takie oczywiste, a już na pewno nie zawsze proste. Miewałam klientów/pacjentów, którzy czuli, że nie chcą tworzyć z kimś związku, a jednak z różnych powodów nie decydowali się na rozstanie (dzieci, pieniądze, choroba partnera, opinia społeczna, poczucie powinności, inne). Ci, którzy z kolei odchodzili – też nierzadko cierpieli. Nawet w tak wydawałoby się nieskomplikowanej decyzyjnie sytuacji (nie chcę, to nie chcę, nad czym tu myśleć?) jest mi zadawane pytanie – „A co z przysięgą, obietnicą, zobowiązaniem, odpowiedzialnością? A co, jeśli mi minie?”. Na te pytania każdy musi znaleźć swoje własne odpowiedzi. Dla mnie istotne są też inne: Co to znaczy, że nie chcę? Czego nie chcę? Czego chcę? Czy to czego chcę nie jest do zrealizowania z tą osobą, w tej relacji?
On/ona nie chce
To sytuacja najczęściej bardzo bolesna – Ty chcesz, ale partner nie. Oczywiście znam historie, kiedy on nie chciał, a potem żałował. Że ona odeszła, a potem wróciła. Dobrze jest zadać sobie jednak pytania: Dlaczego partner nie chce? Czy ja mam w tym swój udział? Czy ja coś mogę zrobić? Każdą z historii należy rozpatrywać indywidualnie. Ale dobrze mieć świadomość, że przecież nie można kogoś zmusić, zachęcić czy skłonić do miłości. Do życiowego tanga trzeba dwojga – wyświechtany truizm, ale taka zazwyczaj jest prawda.
Brak nadziei
Według mnie – najczęstsza przyczyna rozstań. Kiedy pary chciały, próbowały, ale to nie przyniosło efektów – zaczynają tracić nadzieję. Na spotkaniach próbujemy ją odbudować. Kiedy jednak zainteresowani nie znajdują przesłanek, które mogłyby ową nadzieję wzbudzić na nowo – zazwyczaj dochodzi do rozpadu. Dosłownego (rozstania, rozwodu) lub emocjonalnego. Takim parom pomóc jest najtrudniej.
Brak seksu?
Dla wielu oczywisty powód rozstania. Dla innych – wcale niekoniecznie. Pracując z ludźmi, którzy dzielą się ze mną najintymniejszymi szczegółami ze swojego życia obserwuję jak dla wielu par seks odgrywa nawet nie tylko drugo czy trzeciorzędną rolę, ale bywa wręcz marginalny. Znam również związki, w których seks nie istnieje prawie wcale. Pytanie czy są to związki udane? Z pewnością seks jest czułym barometrem uczuć, więzi, atmosfery w relacji. Ale nie możemy zapominać, że po pierwsze różnimy się między sobą poziomem libido czy erotycznym temperamentem,a  po drugie na seks nie wpływa jedynie sama relacja ale takie czynniki jak: dieta, poziom stresu, stosunek do własnego ciała itp. Tak czy inaczej – kiedy seks jest przyczyną rozpadu? Kiedy mamy inaczej i nie możemy się w tej kwestii porozumieć. Nie sam fakt braku seksu (czy zbyt małej częstotliwości, zachowawczości partnera etc) przyczynia się do rozstania, ale kiedy partner ma w tym obszarze zupełnie odmienne potrzeby i żaden kompromis nie jest możliwy do wypracowania. Lub też, kiedy seks jest dla obu stron ważny, a para nie kocha się, bo coś szwankuje poza sypialnią. Wtedy brak seksu jest faktycznie czegoś objawem. Dlatego to co warto – to jak zawsze przyjrzeć się sytuacji.
Zdrada?
Wiele osób myśli w ten sposób – „nigdy nie wybaczyłbym/abym zdrady”. I istotnie, dla niektórych sam fakt bycia zdradzoną/ym jest niewybaczalny. Niezależnie od przyczyn, powodów i okoliczności. Z gabinetowych doświadczeń jednak wiem, że zdrada nie musi oznaczać rozstania. Przyjrzenie się owym okolicznościom potrafi zmienić perspektywę i ostatecznie – decyzję o odejściu. Znam też pary, które fakt zdrady wykorzystały w sposób dla związku rozwijający i wzmacniający. Najistotniejszymi czynnikami, które często przesądzają o tym czy związek przetrwa są: oczywiście zachowanie partnera zdradzającego (czy się stara, czy chce zadośćuczynić, jak wyjaśnia fakt zdrady, czy żałuje etc) oraz co bardzo istotne – zachowanie partnera zdradzonego, a mianowicie czy jest gotowy wybaczyć. Jeśli nie – większość związków rozpada się.
Czynne uzależnienie
Alkohol, narkotyki, hazard, seks, pornografia i wiele innych. Uzależnienie aktywne jest dla partnerów uzależnionych często ponad ich siły. Rozumiem to i przyznaję, że w swojej pracy często wspieram trudne decyzje o odejściu. Podkreślam, że mówię o uzależnieniu w fazie aktywnej. Na sytuację pary, gdzie chory podejmuje leczenie patrzę zupełnie inaczej. Mam pacjentów, którzy mimo bólu, cierpienia, rozczarowania, gniewu i rozpaczy trwają. Znam psychologiczne podstawy ich decyzji, często je rozumiem, zawsze szanuję. Ale przyznaję, że serce boli.
Przemoc
W przypadku przemocy jestem pesymistką. Słabo wierzę w zmianę, choć nie wykluczam, że może być możliwa. Są tacy, dla których jeden incydent przemocowy jest wystarczającym powodem do rozstania, dla innych ponawiające się akty przemocy nie są takim powodem. W takiej sytuacji moje stanowisko podobne jest do tego z uzależnieniem. Rozumiem mechanizmy pozostawania w takim związku, jednocześnie ze wszechmiar wspieram decyzję o uwolnieniu się z tak toksycznej relacji.
Kłótnie
Dla osób mniej dojrzałych czasem nawet ta jedna bywa powodem do rozpaczliwego rozstania. Oczywiście same kłótnie nie muszą być dla związku zagrażające. Co więcej, jest przekonana, że nie da się ich uniknąć. Niejednokrotnie świadczą o tym, że nam zależy, że między nami są emocje, energia. Ale jeśli proporcja kłótni do dni bezkonfliktowych jest na korzyść tej pierwszej, lub też jeśli kłótnie dotyczą cały czas tych samych kwestii (a problem zamiast ulec rozwiązaniu ponawia się i pogłębia), albo jeśli kłócimy się ze sobą w sposób nieumiejętny, raniący, a w końcu jeśli jeden z partnerów nie jest w stanie zobaczyć własnej odpowiedzialności za to w związku kuleje (zawsze ktoś jest winny, nigdy on sam) – wtedy istotnie kłótnie bywają przyczyną rozpadu.
Brak szacunku
Kiedy kłótnie są po coś lub o coś (ustalenie czegoś, niezgoda na coś) – jestem spokojna. Ale kiedy kłócimy się ze sobą jedynie po to, by się ranić, upokorzyć – słabo wierzę w powodzenie danej relacji. Kiedy mówię o powodzeniu mam na myśli bardziej satysfakcję, niż sam fakt przetrwania związku. Doświadczenie mnie uczy, że i związki, w których szacunku jest jak na lekarstwo bywają trwałe i stabilne. Sprawiające radość – prawie nigdy.
Obojętność
Obserwuję, że dla wielu par to nie kłótnie, ale ich brak wynikający z obojętności i niezaangażowania jest zagrażający. Chłód, emocjonalne wycofanie, poczucie, że przestaje nam zależeć, więc odpuszczam jest realnym zagrożeniem dla relacji. Na spotkaniach próbujemy wskrzesić więź, bliskość, przyjaźń. Poprzez wspólny czas, rozmowy. Ale kiedy partnerzy przestają się sobą ciekawić, przestają chcieć poznać siebie na nowo, nie są zainteresowani życiem partnera, jego emocjami, potrzebami – związek, którego kwintesencją jest więź tworzona poprzez kontakt, obumiera.
Poczucie samotności w związku
A kiedy owej bliskości nie ma czujemy się w relacji samotni. A samotność w związku jest często trudniejsza od tej, kiedy żyjemy samodzielnie. Z tą drugą jakoś łatwiej się pogodzić, bowiem kiedy jesteśmy sami poczucie samotności jest stanem  bardziej zrozumiałym. Samotni w związku czujemy się z różnych powodów, czasem niezawinionych przez nieobecnego partnera np. taki rodzaj pracy . Ale bywa, że samotność doskwiera nam nie na skutek fizycznej nieobecności partnera (choć i ta bywa dla związku dużym wyzwaniem, a czasem zagrożeniem), ale z powodu jego nieobecności psychicznej (patrz – punkt obojętność). Tzw. samotność we dwoje jest rzeczywistą przyczyną rozpadu związków.
Niechęć
Kiedy czujemy do siebie niechęć szansa na poprawę jest nieduża. Nie twierdzę, że zupełnie niemożliwa, ponieważ czasem za tzw. niechęcią kryje się złość do partnera, żal, co można „przepracować”. Ale im dłużej ona trwa i obejmuje coraz szersze obszary (niechęć do seksu, dotyku, spędzenia wspólnego czasu, rozmowy) – tym trudniej.
Czujesz się gorzej
Słyszę to w gabinecie: „Niby nie jest źle. Nie kłócimy się, wypełniamy swoje codzienne obowiązki, jeździmy razem na urlopy, ale coś tak jakoś…” To są tego typu sytuacje, kiedy pozornie wszystko jest na swoim miejscu, ale masz obniżony nastrój, mniej energii, nie czerpiesz satysfakcji z bycia z nią/nim, szwankuje Twoja samoocena. To czy taki związek przetrwa zależy od tego co kryje się pod spodem tego ogólnego gorzej. Przestrzegałabym przed wyciąganiem pochopnych, acz popularnych wniosków, że „skoro jest mi w związku źle, to znaczy, że pora się rozstać”. To sytuacja, w której warto zajrzeć głębiej, żeby dowiedzieć się czy aby na pewno nie ma innej możliwości.
Ujemny bilans
Podobno prawdziwa miłość to dawanie i brak oczekiwań. Istotnie. Jeśli mówimy, że kochamy, a nastawieni jesteśmy tylko na to, żeby dostać lub żeby ktoś spełniał nasze oczekiwania – nie ma tu miejsca na miłość. Ale praktyka pokazuje, że jeśli nie ma między nami wymiany, a my pełnimy jedynie rolę dawcy – zazwyczaj kończy się to albo depresją, albo frustracją tego, który tylko daje. Każde rozwiązanie jest dla związku fatalne. Nie chodzi o to, żeby licytować się czy prowadzić księgi przychodów i rozchodów. Chodzi o ogólny bilans. Prowadzi go nieświadomie wielu z nas. Dotyczy on nie tylko dawania – brania, ale także emocji (pozytywnych – negatywnych w związku) czy realizowania potrzeb w stosunku do ponoszonych kosztów. Jeśli bilans jest ujemny – nierzadko decydujemy się na rozstanie.
Inny pomysł na życie
Nie wróży specjalnie nic dobrego dla związku sytuacja, kiedy partnerzy różnią się między sobą w kwestiach zasadniczych. Mam tu na myśli wartości, potrzeby i cele życiowe. Dodatkowym utrudnieniem jest nieakceptacja punktu widzenia partnera. Ale i bez tego związek, gdzie partnerzy opowiadają dwie skrajnie różne historie ich wspólnego życia jest ogromnym wyzwaniem, czasem nie do zrealizowania. Naturalnie, znam pary, w których proporcja podobieństw do różnic między partnerami jest jak 1:10, ale takich związków jest mniej, poza tym z reguły ten jeden punkt styczności zdaje się być punktem w hierarchii ważności najistotniejszym.
Wspomnienia nie robią różnicy
Kiedy w związku brakuje bliskości, czułości, energii, zaciekawienia sobą  – na spotkaniach próbujemy odwołać się do wspomnień. Ożywione stanowią dla pary przypomnienie tego jak się zakochali, w kim, co ich urzekło, uwiodło, jak było wcześniej. Wspomnienia te mają zazwyczaj moc ożywczą i jednoczącą. Wzbudzają też nadzieję. Fakt, że dzieje się w relacji naprawdę źle poznaję po tym, że przywołane wspomnienia nie mają dla pary już większego znaczenia. Niczego nie otwierają (albo jedynie gorycz, że teraz jest inaczej), niczego nie budzą. Jeszcze bardziej pesymistyczną jest sytuacja, w której partnerzy są zdania, że zawsze było źle (np. tylko ciąża była pretekstem do ślubu).

Amerykański profesor psychologii John Gottman, prowadzący Instytut Małżeński i Rodzinny w Seattle po 16 latach serii badań i eksperymentów z parami doszedł ponoć do takiej wprawy w swojej ocenie kondycji związku, że jest w stanie po 25 minutach, z 91% pewnością stwierdzić czy para będzie ze sobą czy też się rozstanie. Do oceny służą badaczowi: obserwacja komunikacji werbalnej i niewerbalnej partnerów oraz wskaźniki fizjologiczne. Mnie do pewności Gottmana daleko. Łudzę się, że to jedynie kwestia braku odpowiedniego wyposażenia gabinetu w specjalistyczny sprzęt do badań. Ale jeśli tylko zbliżę się do niej w takiej skali oczywiście o wnioskach i sugestiach uprzejmie doniosę

Sekret udanego związku?

Dostałam w prezencie książkę – „100 prostych sekretów udanego związku” Davida Nivena. Ciekawe, pomyślałam – jakie to sekrety?. Jestem świeżo po lekturze. Swoje wnioski autor oparł na odkryciach naukowców zajmujących się badaniem związków. Uzupełnił je przykładowymi historiami, poradami, komentarzami. Wiele ze 100 sekretów to kwestie oczywiste, może powiedzielibyście o nich – truizmy. O innych wielokrotnie pisałam. Z resztą nie tylko ja. Stanęłam więc przed dylematem – czy warto podzielić się z Wami tym, co wyczytałam? Mój dylemat rozwiązała jedna z pacjentek. Pani Zosia (51) jest w trakcie rozwodu z mężem. Rozmawiałyśmy kolejny raz o relacjach, o tym co jest ważne, na co zwrócić szczególną uwagę. W pewnym momencie Pani Zosia głęboko westchnęła: „Kiedy tak nas to słucham, to wydaje się, że rozmawiamy o rzeczach, o których teoretycznie się wie. Albo przynajmniej powinno się wiedzieć. Ale albo nie stosujemy się do tych cennych wskazówek, albo w pogoni życia o nich zapominamy. Trzeba sobie stale o nich przypominać.. Żeby nie umknęły. Z resztą moja św. pamięci babka zawsze mi powtarzała – wszystko już zostało na tym świecie powiedziane, ale skoro nikt nie słucha trzeba to powtarzać do skutku.”
Może coś w tym jest – pomyślałam? Może dobrych przypominaczy nigdy dość? Dlatego też zdecydowałam, że podzielę się z Wami tym, co u Nivena. Oczywiście moje wnioski z lektury są moimi. Nie są wiernym odzwierciedleniem tego, co w „Sekretach …”, Łączę je, sporo dodaję od siebie. Nie przytaczam też dokładnych badań, do tych możecie się odwołać zaglądając do książki. Ja zebrałam i opisałam dla Was jedynie to, co uznałam za istotne. A więc:

•    „Ostrożnie z bajkami” czyli nie szukaj ideału. Wielokrotnie o tym wspominałam. Wychowani na przepięknych (ale nierealnych – w końcu takie są baśnie) opowieściach o miłości od pierwszego wejrzenia, księciach na białym koniu i księżniczkach o alabastrowej cerze – podobnych doświadczeń szukamy w życiu. Nasze niedojrzałe oczekiwania wspierają potem komedie romantyczne, w których ten jedyny spotyka tę jedyną, a potem żyją długo i szczęśliwie. W dorosłym, realnym życiu ideały nie istnieją. Nie jesteśmy nimi my (więc nie oczekuj też tego od siebie), nie są nimi nasi partnerzy. Nie oznacza to jednak, że zdrowy, udany związek nie istnieje. Przeciwnie. Chodzi jedynie o zmianę kryteriów – dobry, nie – idealny; satysfakcjonujący, nie – w 100% spełniający moje oczekiwania. Ustal co jest dla Ciebie najistotniejsze i tego szukaj. To, co ma znaczenie drugorzędne – odpuść.
•    Uważaj na porównania i dobre rady czyli stwórz własne standardy. Nasze wyobrażenia o związkach kształtują się w dużej mierze na wzorcach rodzinnych, obserwacjach związków innych osób, opiniach bliskich. Kiedy zastanawiamy się nad swoją relacją przyglądamy się jak żyją nasi rodzice czy przyjaciele, zwracamy się do znajomych z prośbą o radę. To naturalne i często pomocne, o ile mamy świadomość, że doświadczenia i przemyślenia innych są ich. Ty masz własne. Porównując się, po pierwsze kierujesz się jedynie wyobrażeniem czyjegoś związku, po drugie patrzysz zawsze przez pryzmat swoich wartości czy potrzeb. Czyjaś sytuacja może nie być  w żaden sposób porównywalna z Twoją. Kiedy otrzymujesz tzw. dobrą radę – podobnie. Ktoś radzi Ci ze swojego doświadczenia, które może być cenne, ale nie zawsze adekwatne do Twojego. Poobserwuj czy usłysz innych, jeśli to jest Ci potrzebne, by wybrać to, co jest Twoje.
•    Dostrzegaj to, co dobre. Mamy skłonność do narzekań, również (a może głównie) na swoje życie miłosne, na partnerów. Gdyby podsłuchać męskie lub damskie rozmowy przy piwie czy kawie, prawdopodobnie usłyszelibyśmy potok wzajemnych żali i pretensji. To jakiś szkodliwy nawyk. Rozumiem, że czasem może mieć on swoją funkcję –  służy upuszczeniu trudnych emocji, po to, by wrócić do domu rozluźnionym i uśmiechniętym. Z drugiej jednak strony to jak myślimy, co mówimy wpływa na nasz nastrój, samopoczucie, na postrzeganie rzeczywistości. Jeśli kolejny raz zwierzasz się przyjaciółce, że „on nic nie rozumie, jest leniwy i bałagani” lub że „ona jest zaborcza i się zaniedbała” – to zaczyna mieć to szczególne znaczenie. Nie chodzi o to, by zaprzeczać temu co Ci przeszkadza. Chodzi o to, aby więcej uwagi poświęcić temu co jest dobre, co działa. Będziesz się lepiej czuć i lepiej myśleć o swoim życiu. A partner będzie się prawdopodobnie jeszcze bardziej starał. Kiedy słyszymy o sobie dobrze – chcemy sprostać temu obrazowi. Kiedy kieruje się w naszą stronę same zastrzeżenia –tracimy motywację. Czy to nie jest w dwójnasób korzystne?
•    To nie miłość, lecz kłótnie decydują o szczęśliwości pary – oto słowa badacza relacji Dawida Olsena. Nie chodzi oczywiście o fakt czy się kłócicie. Porzućmy mit, że dobre pary się nie kłócą. Kłócić się można, a czasem nawet warto. Kłótnie rozumiane jako wymiana poglądów, dokonywanie ustaleń, wyrażanie emocji są naturalne. Trzeba tylko wiedzieć jak się kłócić. Po pierwsze należy mieć świadomość siebie w kłótni (swojego sposobu konfliktowania się, reagowania, czułych punktów etc) oraz partnera (jw.). „Idealnie” byłoby, gdybyście byli w tym podobni. Ale ważniejsze jest to jak sobie z tymi własnymi i wzajemnymi sposobami (również różnicami) radzicie. W konflikcie ważne jest to czy skupiasz się na przedmiocie sporu czy chodzi Ci o „wygraną”, dopieczenie partnerowi. Jeśli o to pierwsze – kłótnie zazwyczaj zbliżają, ponieważ udaje się dojść do porozumienia. Jeśli o drugie – gorzej, bo wtedy konflikty oddalają (potem zazwyczaj obie strony czują się samotne). To trudne, ale bardzo istotne, aby w konflikcie zwracać uwagę na uczucia partnera, na słowa, które wypowiadasz. Te pamiętamy jeszcze wiele dni po kłótni. To co robisz podczas sporu jest największym sprawdzianem siebie w relacji. I największym wyzwaniem.
•    Bądź sprawiedliwy. Jest takie powiedzenie: „Ktoś nie dostrzega belki we własnym oku, a widzi drzazgę w cudzym”. Jakże często dotyczy to związków! Kiedy pracuję z parami powszechną sytuacją jest ta, w której mamy absolutną łatwość w przytoczeniu zarzutów wobec partnera sobie nie zarzucając nic. Zachęcam do większego obiektywizmu. Zobacz swój własny wpływ na związek, spójrz na siebie oczami partnera, zadaj sobie pytanie – czy ja bym się ze sobą ożenił? Wspaniałomyślnie podziel się zasługami i wielkodusznie przyjmij część „win” na siebie. Zamiast ciągłych pretensji częściej – dziękuj, a kiedy trzeba – przeproś. Wybaczaj niedoskonałości.
•    Sprawdzianem jest codzienność. Naukowcy są zdania, że to nie wydarzenia „wstrząsowe” mają dla związku największe znaczenie. Najbardziej liczą się przeciętne dni, typowe zachowania. Jeśli na co dzień macie kłopot z bliskością czy szacunkiem do siebie – fakt, iż w rocznicę ślubu uda Wam się w spokoju zjeść wspólną kolację w całokształcie niewiele znaczy. Ważne co jest między Wami i co robicie na co dzień. Związek często porównywany jest metaforycznie do ogrodu – miłość to ogród, Wy jako ogrodnicy jesteście od dbania i pielęgnacji. W istocie tak właśnie jest. Jeśli ogrodnik codziennie nie nawodni swoich roślin, nic mu po tym, ze wyleje sto wiader dwa razy do roku. Rośliny uschną. Dlatego dbajcie o dobre, regularne nawyki związku każdego dnia.
•    Co się naprawdę liczy? Naukowcy zbadali – szczególne znaczenie mają (kolejność przypadkowa): równowaga w zaangażowaniu (ważniejsze, by było podobne, niekoniecznie bardzo wysokie), decyzyjności, wypełnianiu obowiązków domowych; zachowanie balansu pomiędzy życiem osobistym a pracą (nadmiar i niedobór pracy nie służy); wspólne zainteresowania, czas (jakość, niekoniecznie ilość); szacunek (również dla odmienności partnera czyli tzw. zgoda na niezgodę) i uprzejmość; zaufanie i lojalność; poczucie wsparcia; poczucie humoru; przyjaźń (pogłębianie więzi i intymności); atrakcyjność partnera (nie jedynie fizyczna, ale intelektualno – osobowościowa – dbaj o te sfery) oraz doza odrębności (indywidualne pasje, hobby
•    Co szkodzi? Znów naukowcy: toksyczne uczucie zazdrości, rywalizacja w związku

Tajemnica dobrej rozmowy

Nie znam recepty na trwały i satysfakcjonujący związek. Ale z tego co obserwuję i słyszę jest kilka elementów, które istotnie na tę trwałość i satysfakcję wpływają. Jednym z nich jest rozmowa. Związki, w których partnerzy ze sobą nie rozmawiają wydają się być puste, martwe. Tak przynajmniej mówią o nich sami uczestnicy takich relacji. Związki te potrafią być trwałe, ale rzadko udane, dające radość. „Rozmowa, rozmowa, co takiego rozmowa?..Wielka rzecz. Każdy ze sobą jakoś tam rozmawia” – powiedziałby ktoś. Ot co. Nie chodzi o to, żeby rozmawiać ze sobą jakoś czy bylejak. Niekonstruktywne rozmowy bywają często tak daleko raniące, że zamiast zbliżać – oddalają. Dobrze, by rozmowa wpływała na pogłębienie więzi i zrozumienia. O czym więc należy pamiętać, żeby tak było istotnie w Waszych miłosnych relacjach?

1.    Podejmuj rozmowę
Pamiętam jak na początku swojej pracy zawodowej rozmawiałam z jednym pacjentem. Nazwijmy go Adamem. Adam zgłosił się do mnie z powodu kryzysu w małżeństwie. Zachęcałam go oczywiście do rozmowy  z żoną. „Czy to jest konieczne?” – zapytał. „A ma pan inny pomysł?” – odpowiedziałam pytaniem. Nie miał. Ale bardzo zaskoczył mnie kolejnym stwierdzeniem; „Nie myślałem, że będę tyle musiał rozmawiać, kiedy się ożenię”. Od siebie dodam, że Adam z żoną nie rozmawiał prawie wcale. Pomijając wymianę informacji dotyczących spraw technicznych – właściwie w ogóle. Dziś już nie jestem zdziwiona faktem, że naprawdę nie każdy wchodzi w związek z założeniem, że rozmowa jest ważna. Wręcz konieczna. Jest podstawą budowania więzi. Dlatego zachęcam Cię, żebyś zaczął myśleć o rozmowie w związku jako o elemencie kluczowym i mającym wiele zalet. Mianowicie: zbliża; pogłębia intymność; pozwala odreagować emocje, rozładować napięcie, wypowiedzieć myśli i ugłośnić potrzeby; pogłębia samoświadomość; umożliwia poznanie stanowiska drugiej strony, uzgodnienie czegoś, porozumienia się. I pamiętaj, że ważne jest jak rozmowę zaczynasz. Słynne „musimy porozmawiać” od razu budzi opór i niechęć. Nikt z nas nie lubi być zmuszany. „Potrzebuję z tobą porozmawiać” brzmi inaczej.

2.    Wyjaśniaj na bieżąco
Nie doprowadzaj do nagromadzania spraw, emocji, pretensji, zarzutów. Chyba, że po najsilniejszych emocjach uznasz, że Ci minęło. Z doświadczenia jednak wiem, że to mija jedynie pozornie, by potem eksplodować ze zdwojoną siłą np. kiedy sytuacja się powtórzy. Nagromadzone treści wywołują reakcję nieadekwatną do konkretnej sytuacji, bo nasza reakcja jest skumulowana z poprzednią czy poprzednimi, które gromadzimy na dnie serca. Najczęściej skutkuje to partnera zaskoczeniem i żalem za niezrozumiałą awanturę. Dlatego też wyrażaj siebie na bieżąco. Mów o wrażeniach, odbiorze, przeżyciach. Nie odkładaj na później, żeby zgęstniały i zgniły. Oczyszczaj siebie i relację stale.

3.    Daj sobie czas
Mówiąc o wyjaśnianiu na bieżąco nie zawsze mam na myśli – natychmiast. Czasem można i warto, ale pod warunkiem, że jednak potrafisz zapanować nad emocjami. Jeśli nie – może lepiej dać sobie chwilę na ochłonięcie. Pod wpływem emocji potrafimy mówić i robić rzeczy, których po czasie się wstydzimy, których żałujemy. Wtedy często przepraszamy. Ale słowa, które padły mogą okazać się nieodwracalne i na stałe bolesne. Lepiej nie robić rzeczy, za które potem musimy przepraszać. Potraktujmy takie sytuacje jako ostateczność i raczej „wypadek przy pracy”. Żeby uniknąć niekontrolowanych wybuchów – dajmy sobie chwilę na ochłonięcie. Może w tym pomóc chwilowy dystans (wyjście z pomieszczenia), ruch redukujący napięcie (spacer, trucht), odwrócenie uwagi (zajęcie się czymś) czy inne wybrane przez Ciebie sposoby. Każdy kto choć trochę siebie zna i obserwuje poczuje, kiedy będzie gotowy, by wrócić do rozmowy. Właśnie – rozmowy, nie awantury.

4.    Zadbaj o jakość
Kiedy razem z moimi pacjentami/klientami rozbieramy prowadzone rozmowy na czynniki pierwsze okazuje się, że z reguły rozmawiamy w tzw. między czasie. Przy szybkim śniadaniu, kiedy wszyscy spieszą się do pracy, przy włączonym telewizorze, kiedy wolelibyśmy skupić się na akcji filmu, niż wysłuchiwaniu skarg i zażaleń itd., itd. Nic dziwnego, że ma mamy poczucie, że jesteśmy niesłuchani, że rozmowy wydają się być szarpane i zbyt emocjonalne. Rzecz banalna, ale jak się okazuje wcale nie tak częsta – bardzo istotne jest zadbanie o przestrzeń i atmosferę do rozmowy. O to, by mieć odpowiednią (niekiedy może nawet nielimitowaną) ilość czasu, żeby nic nas nie rozpraszało (TV, telefon, dzieci), żeby obie strony czuły, że wybrały ten moment, a nie zostały złapane w „pułapkę zmierzenia się z tematem”. Jeśli chcesz porozmawiać – zakomunikuj o tym partnerowi i zapytaj go, kiedy będzie miał czas i gotowość. Rozmowa jest ważna, dlatego potraktuj ją z szacunkiem.

5.    Rozmawiaj, gdy jest dobrze
Są pary, dla których rozmawianie ze sobą jest podstawą, na której opiera się ich związek. Rozmawiają ze sobą o rzeczach ważnych i zupełnie nieistotnych. Tym osobom rozmowa nie kojarzy się z czymś, czego należy się obawiać. Znacząca jednak część par „poważnie” rozmawia ze sobą tylko wtedy, gdy mają „problem”. Partner kolejny raz coś zaniedbał, czujemy się skrzywdzeni, zranieni, niekochani, niewspierani, nie układa się nam w sypialni – podejmujemy rozmowę. Rozmawianie zaczyna kojarzyć się nam czymś kłopotliwym, nieprzyjemnym, jednym słowem – „znów trzeba będzie się z czymś zmierzyć”. Nie jest to konieczne. Zachęcam Was, żebyście podejmowali rozmowę nie tylko wtedy, kiedy coś Was gniecie, ale także wtedy, gdy jest dobrze. Rozmawiajcie o tym, co jest między Wami fajnego, z czego jesteście zadowoleni. Stwórzcie nowe ścieżki skojarzeń dla tego czym jest rozmowa.

6.    Rozmowne rytuały
Oglądałam dawno temu film. Żadne arcydzieło, ale na leniwy wieczór z partnerem w sam raz – „Tylko miłość”. Pamiętam z tego filmu bardzo uroczy rytuał, jakiemu co wieczór poddawali się bohaterowie – małżeństwo z 15 letnim stażem (w tych rolach Michelle Pfeiffer i Bruce Willis). Siadali do wspólnej kolacji (albo nie) i streszczali wrażenia z minionego dnia. Zagajali temat w stały sposób: „Plusy – minusy?”. I każdy z nich mógł powiedzieć o tym, co dobrego i mniej przydarzyło im się w ciągu dnia. Pomyślałam wtedy, że taki rytuał to świetny pomysł. Pozwala uporządkować i podsumować dzień, umożliwia podzielenie się z najbliższą osobą tym co najważniejsze, sprawia, że siebie poznajemy i zbliżamy się do siebie każdego dnia. A gdyby jeszcze przyjąć zasadę, że jeden minus przypada na 3 plusy – poprawa nastroju murowana. Polecam, żeby każda para stworzyła sobie swój własny rytuał rozmawiania. Najlepiej codziennie, na pewno co najmniej raz w tygodniu – np. coniedzielny obiad plus rozmowa podsumowująca tydzień. Zasmucił mnie ostatnio jeden z moich klientów, gdy zapytałam go o czym marzy jego żona. „Nie wiem” – odpowiedział. „O czym śni, dlaczego tak bardzo lubi morze?” – drążyłam. Również nie widział. A gdyby mieli wspólny nawyk rozmawiania pewnie znałby odpowiedzi na wszystkie te pytania..

7.    Podzielcie się czasem
Zadzwoniła do mnie ostatnio dawno niewidziana znajoma. Mówiła o zmianach, jakie u niej zaszły (nowy partner, zmiana mieszkania etc). Zapytałam co było powodem rozstania z poprzednim, bo kiedyś dobrze się znaliśmy i bardzo go lubiłam. „Za dużo mówiłam” – powiedziała. „Jak to?” – zdziwiłam się. Co miała na myśli? Okazało się, że gdy pomiędzy Karoliną, a Krzysztofem było już bardzo źle udali się na spotkanie do terapeuty. „Wiesz czego się o sobie dowiedziałam? Że moja rozmowa z Krzysztofem to właściwie mój monolog” – powiedział. Rzeczywiście. Przypomniałam sobie jak w przeszłości wyglądały moje rozmowy ze znajomą. Karolina mówiła, po czym kwitowała jednym stwierdzeniem: „To ustalone” lub „To jesteśmy umówione”. Za każdym razem była zawiedziona, gdy z mojej strony do realizacji ustaleń nie dochodziło. „To Ty się umówiłaś, nie ja. Nawet nie zapytałaś mnie o zdanie. Uzgodnienie to uzgodnienie, nie narzucanie własnej woli” – broniłam się. „Dziś już to widzę i zwracam na to uwagę” – wyciągnęła wnioski znajoma. Co prawda na uratowanie związku z Krzyśkiem było już za późno, ale z obecnym partnerem układa się Karolinie bardzo dobrze. Gdy zapytałam jak sobie radzą z tą Karoliny skłonnością – odpowiedziała, że dzielą się czasem po 10 minut każdy. Co za prosty i skuteczny sposób! – 10 minut ja, 10 minut rozmówca. Czasem najprostsze metody są najlepsze.

8.    Mów o sobie
W swoim gabinecie pracuję ze świeżo upieczonym małżeństwem. Nadajmy im imiona Agnieszki i Pawła. Oboje zgodnie przyznają, że rozmów nie zaniedbują. Ale coś jednak w tych rozmowach nie idzie. Twierdzą, że z reguły kończą się kłótnią, wybuchem silnych emocji i spaniem w oddzielnych pokojach. „Chcemy naprawdę dobrze, ale wychodzi jak zwykle” – kwituje Paweł. Bardzo szybko ujawnia się przyczyna, z powodu której rozmowy Agnieszki i Pawła zamiast zbliżać – oddalają ich od siebie. Pozornie wydaje się być wszystko ok – znajdują regularnie czas, siadają, mówią. Ale właśnie – co i jak mówią? Ranią się, choć wcale tego nie chcą. Ich wypowiedzi mają wydźwięk wzajemnych pretensji, oskarżeń i roszczeń: „Wszędzie rozrzucasz swoje papiery, kubka nie ma gdzie położyć”, „ciągle tylko gderasz i gderasz, głowa mi już pęka”, „masz to natychmiast uporządkować” itp. W to wplatają jeszcze zawsze lubiane kwantyfikatory ogólne (zawsze, nigdy) i nieporozumienie gotowe. Kiedy rozmawiasz  z partnerem mów jedynie o sobie – o tym co czujesz, co sądzisz, czego potrzebujesz, a nie o tym jaki partner jest. Mów o swojej perspektywie, a nie o prawdzie ogólnej. Powiedz o oczekiwaniach, ale nie żądaj. Wtedy partner nie poczuje się atakowany, krytykowany i nie będzie miał powodu, by się bronić czy stawiać opór. Ty też nie.

9.    Wejdź w buty partnera, (odwróć role, otwórz się, zrozum)
Gdybym zadała Wam pytanie: Jeśli ze sobą rozmawiacie to po co? Co jest Waszym celem? Co byście odpowiedzieli? Wyobrażam sobie, że w deklaracjach pojawiłyby się różne „szlachetne” odpowiedzi, jednak z mojej obserwacji w gabinecie wynika, że z reguły rozmawiamy po to, żeby powiedzieć. Rzadziej, żeby usłyszeć, zrozumieć. Kto z nas nie miewa takich sytuacji kiedy rozmawiając tylko czeka na swoją kolej, żeby móc użyć swoich jedynie słusznych argumentów. A kiedy parter mówi – słyszymy, ale nie słuchamy, bo i tak wiemy swoje. Następnym razem, kiedy będziesz rozmawiał/a zrób inaczej. Nie koncentruj się jedynie na sobie. Odwróć role, postaw się w sytuacji partnera, „włóż jego buty”.Sprawdź czy rzeczywiście zupełnie nie ma racji? A może jednak. Może Ty poczułabyś podobnie będąc na jego/jej miejscu? A jeśli nawet nie – cóż, reagujemy różnie i to też jest w porządku. Jednym słowem – spróbuj zrozumieć perspektywę rozmówcy. Bo swoją rozumiesz zawsze doskonale. Nie zawsze Ci się to uda, ale przynajmniej wykonaj ten ruch. Nie tylko do siebie, ale i w stronę partnera.

10.    Zadawaj pytania
Kilka miesięcy temu konsultowałam jedną parę małżeńską. Kornelia zgłaszała pretensje do męża o to, że nie czuje z jego strony zainteresowania jej sprawami i uczuciami. Miłosz znał te zarzuty, ale zupełnie ich nie rozumiał. Deklarował, że jest zupełnie inaczej, bardzo ciekawi go życie wewnętrzne i zewnętrzne żony. Próbowaliśmy sprawdzić skąd taka rozbieżność. Okazało się, że Miłosz naprawdę potrafi słuchać, co Kornelia wielokrotnie potwierdzała. „Za każdym razem, kiedy potrzebuję się wygadać Miłosz mnie słucha”. „To o co chodzi” – pytam. „O to, że robi to jakby od niechcenia. Gadam, to słucha. Nigdy np. o nic nie pyta”. Bingo. A więc chodziło o ciekawość mierzoną w ilości zadawanych pytań:) Absolutnie tego nie prześmiewam, wręcz przeciwnie. Zgadzam się, że pytania mają moc. Jeśli nimi nie zalewasz, nie służą do kontrolowania otoczenia – z reguły odbierane są przez rozmówcę właśnie jako wyraz zainteresowania. Dzięki pytaniom możesz dowiedzieć się, doprecyzować, pogłębić, nakierować – tyle korzyści. Oczywiście ich zadawanie, formułowanie, wyczucie momentu – to wymaga umiejętności. A te kształtują się poprzez praktykę. A więc do dzieła.

11.    Słuchaj i okaż, że słuchasz (aktywne słuchanie, nie wyobrażenia)
Kornelia nie „dowierzała” Miłoszowi, że ten słucha jej z zainteresowaniem, ponieważ     tego zainteresowania dostatecznie nie okazywał. Był zaciekawiony, ale nie dawał     sygnałów w postaci zadawanych pytań. Wiele osób ma podobne odczucia – kiedy     rozmówca czegoś nie pokazuje (ciekawości, troski itp), ten który mówi nie ma     pewności czy faktycznie ktoś jest zaciekawiony czy zatroskany. Najczęstszym     zarzutem jest ten, który dotyczy w ogóle faktu słuchania: „Czy Ty mnie słuchasz?”,     „On mnie nie słucha”, „Ona nie potrafi słuchać” etc. Powyższe pretensje nie zawsze są      zbieżne ze stanem faktycznym. Bardziej powinniśmy powiedzieć: „Nie widzę, nie     czuję, że mnie słuchasz”. Dlatego tak ważne jest, żeby pokazać, że naprawdę to robisz.     Że jesteś skoncentrowany/a, że nadążasz za tokiem myślowym rozmówcy. Pytania są      jednym z elementów, którymi możesz okazać to, że jesteś w rozmowie naprawdę     obecny. Inne to krótkie potakiwania (werbalne i niewerbalne), pozycja zwrócona w     stronę rozmówcy, powstrzymanie się od dawania rad, cierpliwość, krótkie powtarzanie     czyjejś wypowiedzi. Wszystko to nosi nazwę tzw. słuchania aktywnego. I jeszcze     jedno, bardzo ważne – słuchaj, żeby naprawdę usłyszeć. Otwórz się na to co słyszysz.     Nie po to, by potwierdzić swoje wyobrażenia, co rozmówca ma Ci do powiedzenia.     Słuchaj (jakkolwiek patetycznie to zabrzmi) nie uchem, a sercem.

12.    Dobieraj słowa
Ewa (40) zgłosiła się do mnie z powodu faktu częstego popadania w konflikty i nieporozumienia z otoczeniem. Głównie w pracy (Ewa prowadzi prawie 100 osobową firmę), ale w rodzinie (mąż, dwoje nastoletnich dzieci) ostatnio też atmosfera jest mocno napięta. Ewa mówi dużo, bardzo trudno jej przerwać, by coś skomentować. A kiedy mi się to udaje – Ewa od razu kwituje moją wypowiedź jednym stwierdzeniem: „Może źle się wyraziłam”, „Nie to miałam na myśli” albo „Widocznie użyłam nieodpowiedniego słowa, ale chodziło mi właśnie o to o czym Pani mówi”. Ponieważ nie chciałam popadać w nadinterpretacje – kilka razy zostawiłam to bez komentarza. Ale kiedy sytuacja zaczęła powtarzać się kilkakrotnie w czasie każdej sesji –  przyczepiłam się. Czy to oznacza, że Ewa nie dobiera słów świadomie?  Czy używane przez nią słowa nie mają znaczenia, dla tego co chce przekazać? Przyznaję się, że potrafię się słów uczepić. Dla mnie bowiem odzwierciedlają rzeczywistość myślową i uczuciową, mają też niesłychaną moc kreowania tych rzeczywistości. Dlatego zachęcam, żeby mówić świadomie. Ewa usłyszała o sobie, że jest krytyczna, oceniająca i nieprzyjemna. Czuje, że to niesprawiedliwa ocena, ale rzeczywiście jej język taki jest – ocenny i oschły. Nie jestem zdziwiona niechęcią ludzi wobec Ewy. „Czy naprawdę język jest aż taki ważny? Gadam różne rzeczy, nie zawsze dobrze pomyślę, a ludzie od razu się obrażają” – komentuje Ewa. Tak – odpowiadam. Język jest bardzo ważny. A ludzie nie wiedzą co masz na myśli. Ludzie słyszą co im mówisz. Słowa potrafią zranić do żywego, potrafią tez rozpuścić lód z serca. Dlatego myśl co mówisz, zarządzaj swoim językiem. I twórz słowem nową jakość Twoich myśli, emocji i relacji.

13.    Zwróć uwagę na ciało
Mam koleżankę. Lubię ją, mniej jej narzeczonego. Z resztą jest niewiele osób, które darzą go sympatią. „Gbur, dziwak, oschły, zdystansowany, nieprzyjemny, nieprzytulny..” – to tylko część z opinii jakie krążą na jego temat wśród towarzystwa znajomej. Gdybym miała powiedzieć co wzbudza moja niechęć do niego to jego mało zachęcająca mowa ciała. Na spotkaniach jego ciało sprawia wrażenie jakby już chciało się ewakuować. Nawet jego serdeczny przyjaciel (jeden z nielicznych) powiedział ostatnio śmiejąc się przy tym życzliwie: „to ciekawe, że korpus Adama z reguły zwrócony jest w stronę wyjścia”. Głowa spuszczona nad talerzem, nos w telefonie, uporczywe ziewanie – trudno przyjąć, że dobrze się czuje i bawi na spotkaniach. Co ciekawe – gdyby zapytać Adama czy wszystko ok., zawsze odpowie, że świetnie. Gdy znajoma pyta czy chce iść do domu – słyszy od Adama, że jest znakomicie. Czy ktoś mu wierzy? Nikt. Dlaczego? Bo czytają co mówi jego ciało. Na przekaz jaki wysyłasz drugiej osobie składa się to co mówisz (40% przekazu) i to jak mówisz (60 przekazu). O tym CO już wspominałam. Co to jest to JAK?: Ton głosu, mimika, gesty, postawa ciała. Kiedy przekaz w całokształcie jest niespójny (jak u Adama, czyli co innego mówi, co innego pokazuje) wierzymy z reguły ciału. Używaj go świadomie.

14.    Odmienne zdanie jest ok
Długo „namawiałam” moją pacjentkę Honoratę (35) na rozmowę z mężem. Z ciekawością wyczekiwałam na najbliższe spotkanie, wiedząc, że ma takową zainicjować. Przyszła na sesję jednak mocno rozczarowana. „Nic mi z tej rozmowy nie przyszło. Nic ona nie dała”.
Porozmawiałyśmy chwilę na ten temat. Co się okazało – Honorata poznała zdanie męża na kluczowy dla niej temat, a jego zdanie było zgoła odmienne od jej. Dodam, że wcześniej Honorata nie miała pojęcia co mąż mógłby sądzić na temat, który ją interesował. „No to coś jednak Pani wie” – upierałam się. „No wiem, ale co mi z tego? Nigdy się w tej kwestii nie zgodzimy, nigdy!” – żaliła się. „Być może” – potwierdziłam. Być może się nie zgodzą. Być może nigdy (choć nigdy niewiadomo) nie podzielą wspólnego stanowiska w tej sprawie. I co z tego? Rozmowa nie musi prowadzić (i nie zawsze prowadzi) do porozumienia rozumianego jako wspólnego stanowiska. Miło, jeśli tak się dzieje, ale nie to jest jej celem. Celem jest poznanie opinii rozmówcy, możliwość wypowiedzenia własnej, może podjęcie jakiś decyzji (również w związku z odmiennością poglądów), a przede wszystkim – bliskość.

15.    Zakończ
Wisienką na torcie dobrej rozmowy jest jej uwieńczenie. Czasem może być to zadowalający nas kompromis, czasem wynalezienie nieoczekiwanego rozwiązania, czasem dobrze podjęta decyzja, zawarta umowa – jednym słowem jakaś puenta. Choćby taka, że skoro nic nie zostało ustalone, wracamy do rozmowy za tydzień. Najprzyjemniej jest, jeśli puenta jest przyjemna. Nie zawsze tak bywa, jednak pamiętaj, że nawet przy braku porozumienia rozmowę można zakończyć lepiej lub gorzej. I masz swoje 50% odpowiedzialności za decyzję które z rozwiązań wybierzesz. Jeśli tylko to możliwe zadbaj o dobry koniec. Powiedz na koniec rozmówcy coś dobrego . Wyciągnij z rozmowy jakąś korzyść i podziel się tym na głos. Dotknijcie się, pocałujcie lub chociaż podajcie sobie dłonie. Uśmiechnijcie się. Podziękujcie sobie, choćby za to, że rozmawialiście. Czasem nawet bardzo trudna i emocjonująca rozmowa z dobrym zakończeniem może być wartościowa. Spraw, by taka była. Ta, kolejna i następne

Przyjaźń między kobietą a mężczyzną – istnieje?

Odwieczne pytanie: czy miłość damsko – męska jest możliwa? Absolutnie, wręcz jest pożądana, jeśli myślimy o przyjaźni w związku. Ta, obok miłości, jest – jeśli nie konieczna to bardzo ważna. I warto ją najpierw zbudować, a potem pielęgnować. Tu zgodzi się większość z nas. Również gdybyśmy rozmawiali o przyjaźni heteroseksualnej kobiety i homoseksualnego mężczyzny (lub odwrotnie) – bylibyśmy pewnie zgodni, że taka przyjaźń się zdarza, może jest nawet powszechna. Ale co jeśli mówimy o przyjaźni między nią a nim, kiedy oboje są heteroseksualni? Tu zaczynają się między nami znaczące różnice.
Są tacy, którzy uważają taką relację za niemożliwą.
Np. Kamil (37 lat; uczestnik warsztatów rozwojowych): „Nie wierzę w przyjaźń między kobietą a mężczyzną. Ja przynajmniej takiej nie doświadczyłem. Człowiek jest określonej płci, nie można się od niej oderwać. Człowiek jest też istotą seksualną, a między kobietą a facetem zawsze jest obecny ten rodzaj energii, dla mnie to właśnie energia seksualna. Nie wierzę, że na facecie nie zrobiłoby wrażenia, gdyby jego tzw. przyjaciółka miała chodzić przy nim w bieliźnie. Gdyby chodził jego kumpel – sprawa bez emocji. Dlatego uważam, że ta opowieść z przyjaźnią to bzdura!”
Wanda (43, uczestniczka tych samych warsztatów) ma podobne zdanie: „ Dla mnie przyjaźń to poświęcanie sobie czasu, uwagi, wzajemna troska i wsparcie. Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał taką przyjaciółkę, z którą umawia się na pogaduchy, pomaga jej w budowie domu czy zakupach, jedzie do niej, kiedy ona ma kłopoty z partnerem.. Z resztą nie dopuszczam też, że ja mogłabym mieć kogoś takiego. Przyznam, że dziwnie bym się czuła, gdyby mój mąż akceptował to, że ja jestem z innym mężczyzna tak blisko. Ta przyjaźń damsko-męska to  jakaś śliska sprawa.”
Do grona „niewierzących” dołącza Marek (33): „ Nie wierzę w to, że to może być czysta relacja. Pod tym musi kryć się coś więcej. Albo któraś ze stron się w kimś podkochuje, albo oni z jakichś względów nie mogą być razem, bo np. mają partnerów albo co inne.. Takie przyjaźnie zazwyczaj kończą się na trzy sposoby: albo przyjaciele idą ze sobą do łóżka, albo jedna ze stron wyznaje drugiej miłość, albo pojawiają się partnerzy, jest słuszna zazdrość, pretensje i po sprawie. To czy to jest czysta przyjaźń?”
Zabawmy się teraz w adwokata diabła i spróbujmy z powyższymi argumentami podyskutować.
Po pierwsze: To, że czegoś nie doświadczyliśmy nie jest jednoznaczne z tym, że określone zjawisko nie istnieje (zwracam się do Kamila). To częsty błąd, który popełniamy – generalizujemy brak określonych doświadczenia na doświadczenia w ogóle i wysuwamy często błędny wniosek, że coś się nie zdarza i że nie może być prawdą. To, że ktoś nie ma dzieci nie znaczy, że zjawisko rodzicielstwa nie istnieje. To, że ktoś nie pracuje, nie znaczy, że coś takiego jak praca jest wymysłem. Być może Kamil nie miał tego szczęścia, aby przyjaźnić się z kobietą, co nie musi jednoznacznie oznaczać, że nikt tego nigdy nie mógł doświadczyć.
Po drugie: Niektórzy twierdzą, że energia seksualna nie uruchamia się wobec każdego. Właśnie dlatego, że się w czyjąś stronę uruchamia nie mówimy wtedy o zjawisku przyjaźni, ale o pożądaniu, pragnieniu kogoś czy miłości. Ale jeśli czujemy się przy kimś dobrze, bezpiecznie, fajnie nam się gada i spędza razem czas, a nie ma między nami tzw. „chemii” – może wtedy można mówić o przyjaźni? Czyli miłości bez seksu?
Po trzecie: Po wypowiedzi Kamila czy Wandy pojawia się pytanie o definicję przyjaźni. Wanda mówi o wspólnym czasie, uwadze, trosce – ok. Rozumiem, że dla Wandy tym jest właśnie przyjaźń. Ale przecież dla każdego przyjaźń znaczy coś innego. Moja znajoma ma przyjaciółkę w innym kraju. Twierdzi, że jest jej najserdeczniejszą przyjaciółką, mimo, że widują się raz do roku, rozmawiają raz na kwartał. Słowa Hani (jak zawsze dosłowna): „Nie potrzebują paplać z przyjaciółką o byle czym 10 razy dziennie. To coś zupełnie innego. Mimo, że nie mamy częstego kontaktu wiem, że jedna za drugą wskoczyłaby w ogień. Możemy bezwzględnie na siebie liczyć. Ale nie zawracamy sobie głowy pierdołami. Nie postrzegam przyjaźni jako zwierzania się z każdej dupereli i wypłakiwania się w mankiet z powodu pryszcza na nosie.” Więc przyjaźń kobiety z mężczyzną też może mieć różne oblicza. Nie musi wiązać się z codziennym kontaktem i „kradzeniem” czasu rodzinnego na rzecz przyjaźni. A co do słów Kamila – może przyjaźń z kobietą jest inna niż z mężczyzną (nie wiąże się z chodzeniem przy sobie w bieliźnie, bo jesteśmy świadomi swojej płciowości), nie musi to jednak oznaczać, że nie jest możliwa. Może po prostu wygląda inaczej?
Po czwarte: Marek wysnuł pewien wniosek („przyjaźń kończy się na trzy sposoby”). Być może na podstawie swoich doświadczeń czy obserwacji, ale znów – to, że czegoś nie doświadczyliśmy czy nie zaobserwowaliśmy nie oznacza, że zjawisko nie ma miejsca. Pewnie znaleźliby się tacy, którzy powyższy argument odparliby w jeden niedyskutowalny sposób: „ja doświadczyłem”.
Swoich argumentów na rzecz przyjaźni damsko-męskiej użyli inni uczestnicy warsztatu.
Kinga (32): „Dla mnie przyjaźń między kobietą, a mężczyzną jest porównywalna do relacji brat-siostra. Czy tu jest jakaś erotyczna fascynacja? Nie, chyba, że mówimy o patologiach.”
Igor (40): „Nie uważam, żeby pojawiająca energia seksualna w przyjaźni musiała koniecznie tę przyjaźń niszczyć lub świadczyć o tym, że przyjaźń taka jest nierealna. Pytanie – co z tą energią zrobisz? Jesteś dorosły, odpowiadasz za swoje decyzje.”
Agnieszka (39): „Dusza nie ma płci. Przyjaźnisz się z kimś, bo ci do kogoś blisko, nie ma znaczenia czy to mężczyzna czy kobieta.”
No to przyjrzyjmy się temu z innej strony..
Po pierwsze: Relacja między bratem a siostrą jest mimo wszystko inną relacją, niż z kimś niezwiązanym z nami genetycznie. Więc nie zawsze ma ona takie przełożenie o jakim mówi Kinga.
Po drugie: Niektórzy fachowcy są zdania, że przytrzymywanie energii seksualnej w relacji z kimś wpływa na jej „czystość” i „przejrzystość” i nie jest do końca uczciwe (Igor).
Po trzecie: Są eksperci, którzy uważają, że nie możemy oddzielić się od płci. Próba czynienia tego jest zakłamywaniem czy też zniekształcaniem rzeczywistości (Agnieszka).
Co więc wynika z naszych rozważań? Czy rozstrzygniemy tu odwieczny spór? M.in. dlatego, że jest odwieczny – nie czuję się na siłach. Uchylę się od odpowiedzi czy przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje i powiem tak: Jeśli istnieje – bywa ryzykowna (na skutek ewentualnie pojawiającej się energii seksualnej) i niełatwa (zazdrość partnerów). Bywa także bardzo wzbogacająca (uczenie się spojrzenia z innej perspektywy etc). Na pewno wymaga: szczególnie starannego zdefiniowania czym jest przyjaźń i zdefiniowania zachodzącej relacji; absolutnie jasności intencji (tu potrzeba z kolei dużej świadomości, odpowiedzialności i uczciwości wobec siebie i przyjaciela); obecności wspólnych wartości, priorytetów i granic (podział czasu i uwagi dla przyjaciela i rodziny, etc). No i pozostaje jeszcze kwestia tego jak postrzega całą sytuacje osoba, z którą jesteśmy w związku. Ale to już zupełnie inny temat..

* W celu zachowania poczucia bezpieczeństwa i komfortu  moich klientów/pacjentów – każdego z nich pytam o zgodę zanim umieszczę ich historię w artykule. Dane bohaterów artykułu zostają też zawsze zmienione, tak aby mogli czuć się oni pewnie i anonimowo.

Zanim powiesz tak

czyli co powinieneś/powinnaś wiedzieć przed ślubem

Joanna (26) za miesiąc wychodzi za mąż. Z przyszłym mężem znają się krótko. Kiedy pytam co Joanna wie o narzeczonym – twierdzi, że niewiele, ale nie ma to dla niej znaczenia. „Kochamy się, to najważniejsze” – mówi. Pytanie czy rzeczywiście sama miłość wystarczy?
Kostek ( 25) też niebawem się żeni. Kiedy o tym rozmawiamy okazuje się, że z narzeczoną w kluczowych kwestiach się nie zgadza. Kostek jednak ma nadzieję, że po ślubie małżonkowie się dotrą albo różnice przestaną mieć znaczenie. Czy faktycznie?

Decyzja o ślubie jest decyzją poważną. Dobrze, aby była podjęta jak najbardziej świadomie. Nie oznacza to, że istnieją czynniki gwarantujące, że Twoje małżeństwo będzie „zgodne, szczęśliwe  i trwałe”. Takich czynników nie ma, ponieważ życie to proces, a więc ciągła zmiana. Nie daje się ono uchwycić w żadne ramy, ani przewidzieć, ani w pełni zaplanować. Wraz z upływającym czasem zmieniasz się Ty, Twoja ukochana osoba, Wasze potrzeby, wartości, cele, zmienia się rzeczywistość. Dlatego ślub jest w pewnym stopniu ryzykiem – nie wiesz czy Ci się uda. Ale oczywiście masz swój niebagatelny wpływ na to czy tak będzie. Również jeszcze przed ślubem. O co powinnaś zapytać swojego ukochanego? Co powinieneś o niej wiedzieć? Co powinno stać się dla Ciebie „czerwonym światłem”?..

•    „ Przyjrzyj się jej matce, będziesz wiedział czego spodziewać się w przyszłości”, „Spójrz na jego ojca, będziesz wiedziała co Cię czeka” – kto z nas nie słyszał podobnych sugestii? Na ile są prawdziwe? Jak zwykle – na pewno nie w 100%. Znam rodziny, w których dzieci skutecznie wybrały inny model życia czy postępowania niż rodzice i opinia, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni” może być krzywdząca lub na wyrost. Jednak rodzina pochodzenia naszego narzeczonego czy narzeczonej może być dla nas pewną wskazówką. W końcu nasz ukochany ma pewne wyposażenie genetyczne, podlegał procesowi wychowania w określonej rodzinie. Wnioski z badań i doświadczeń z pracy w gabinetach psychologicznych są zbieżne – rodzina pochodzenia ma nas wpływ istotny, może nawet najistotniejszy spośród wszystkich innych. Stąd nie ignoruj przesłanek wynikających z uważnej obserwacji rodziny partnera. Ale pamiętaj też, że mimo, iż partner z jakiejś rodziny pochodzi nie jest swoją matką czy ojcem. Potraktuj obserwację rodziny jako wskazówkę, nie wyznacznik tego jak będzie.
•    Zwróć uwagę na relacje partnera z innymi. To może Ci wiele powiedzieć o nim samym. Zaniepokoiłby mnie fakt, gdyby mój ukochany nie miałby kontaktu  z rodziną, do tego żadnego przyjaciela, jedynie dalecy znajomi. Oczywiście, jak zawsze – odradzam pochopne i powierzchowne interpretacje. Może się okazać, że przy bliższym poznaniu dowiesz się czegoś, co wyjaśni Ci zaistniałą sytuację (przemoc w rodzinie, przyjaciele mieszkają daleko etc). Jednak to jak funkcjonujemy z ludźmi, jak ich traktujemy ma znaczenie. Jak mój narzeczony traktuje matkę? Jak odnosi się do chorych i wiekowych dziadków? Czy moja narzeczona ma przyjaciółki? Czy jest lubiana? Odpowiedzi na te pytania są istotne, bowiem w początkowej fazie znajomości wiele można wypracować jedynie na jej potrzeby.
•    Omów z partnerem kluczowe kwestie jeszcze przed ślubem. Myślenie, że „jakoś to będzie”, „potem o tym pomyślimy” może być zwodnicze. Może się bowiem okazać, że macie zupełnie inne pomysły na Wasze wspólne życie. Jeśli porozmawiacie o tym wcześniej, będziecie mogli jakoś się do tego odnieść (ustalić; zaakceptować odmienności; uznać, że to zbyt poważne różnice..). Potem zazwyczaj jest trudniej. Naturalnie nie wszystko da się uzgodnić przed. Może być też tak, że Wam się zmieni. Ale rozmawianie na temat tego: gdzie chcemy mieszkać po ślubie, czy chcemy mieć dzieci, jak częsty kontakt chcemy mieć z teściami, jak mają wyglądać kwestie finansowe itp. uważam za konieczne. Zachęcam do rozmowy nie tylko dotyczące kwestii  „technicznych”. W ogóle ze sobą gadajcie. O swoich marzeniach, potrzebach, oczekiwaniach, o Was. Wtedy jest bliżej i prościej.
•    Na co jeszcze zwrócić uwagę? Oprócz relacji partnera – na fakt czy partner jest gotowy, żeby rozmawiać; czy jest otwarty na uzgodnienia i kompromisy czy jedynie upiera się przy własnym zdaniu; jak się komunikuje; jak Cię traktuje; jak rozwiązuje problemy i trudności; jak zachowuje się w sytuacjach emocjonujących; w jaki sposób wspiera i okazuje bliskość; jak spędza czas. Pamiętaj, że nie ma złotych recept, które są gwarantem udanego i trwałego małżeństwa. Możesz się więc rozluźnić, jeśli szukasz pewności, że „to ten (czy ta) na zawsze”. Ale są przesłanki, które warto przeanalizować.
•    Co Cię powinno zaniepokoić? Wszelkie zachowania przemocowe (używanie siły fizycznej, zmuszanie do współżycia seksualnego, ograniczanie pieniędzy, wyzywanie, zastraszanie, szantażowanie, ograniczanie, patologiczna zazdrość etc) oraz nałogi w fazie czynnej (nadużywanie alkoholu, hazard itp). Nie licz, że się ułoży. Przemoc i uzależnienia mają tę cechę, że bez leczenia jedynie ulegają pogłębieniu.
•    Jakie dobrze jest zadać sobie pytania? Np. o swoją własną motywację. Co mnie skłania do decyzji o ślubie? Co powoduje, że chcę pobrać się z tą konkretną osobą? Z moich obserwacji i doświadczeń w pracy z gabinetu wynika, iż ryzykowną motywacją jest: lęk przed samotnością, presja czasu czy otoczenia, chęć „ucieczki” z domu rodzinnego, chęć bycia w roli żony, nieplanowana ciąża (bez wsparcia miłości, bliskości czy dojrzałości), pieniądze. Warto też zapytać siebie o to jak się czujesz w relacji z partnerem? Jak Ci z partnerem w życiu codziennym? Pamiętaj, że życie w małżeństwie składa się właśnie z codzienności. Porywy emocji, ekscytacja, wspólne przygody – owszem, ale to jedynie skromny wycinek życia. Ważny, ale zdawkowy w porównaniu z tym co na co dzień. I co ważne – nie licz, że po ślubie „on czy ona” się zmieni. Oczywiście tak może się stać, ale przyjmij wariant, że bierzesz ślub i będzie tak jak jest. I wtedy podejmij decyzję czy takiego życia pragniesz. Czy takie Ci odpowiada? Zastanów się też jak się czujesz w jego rodzinie? Są tacy, którzy twierdzą, że bierzesz ślub z nim/nią, nie z rodziną. Owszem, ale będziesz jej częścią czy tego chcesz czy nie. Być może przyjdzie Ci spędzać w tej rodzinie święta, to będą dziadkowie Twoich dzieci i będą mieć na nie wpływ. Mając tego świadomość – co Ty na to? I bardzo ważna kwestia: Czy ja chciałbym/abym się ze sobą ożenić/wyjść za mąż? Zazwyczaj myślimy jedynie w kategoriach: czy on/ona spełnia moje oczekiwania? Co on mógłby robić lepiej? Jak ona mogłaby się zmienić? A co ze mną? Co ja mogę od siebie dać? Jak ja mogę wpłynąć na to, żeby moje małżeństwo było udane?

Małżeństwo jest wyzwaniem. Bywa, że przyjemnym i uskrzydlającym, bywa, że trudnym. Masz wpływ na to, aby proporcje przyjemności do wysiłku były odpowiednie. Pierwszym ważnym momentem tego wpływu jest decyzja o ślubie. Życzę Wam, aby była świadomą i udaną.

Związek na odległość

Inga ma dobre doświadczenia ze związkiem na odległość. Jej chłopak po wspólnych dwóch latach wyjechał na pół roku do pracy za granicę. Na początku oboje bardzo się tej rozłąki obawiali. Ale okazało się, że to właśnie odległość pokazała im jak bardzo się kochają. „Tu na miejscu wkradła się w nasz związek pewna rutyna. Coraz częściej się kłóciliśmy” – mówi Inga. „Kiedy Witek wyjechał zaczęłam strasznie tęsknić i doceniać to jak dobrze jest, kiedy jesteśmy razem”. Witek myśli podobnie: „To tam, na krańcu świata dowiedziałem się jak bardzo Inga jest ważna. To właśnie jej chciałem o wszystkim opowiedzieć, to o niej ciągle myślałem. Od kiedy wróciłem jest miedzy nami jak nigdy dotąd.”
Dominik z kolei żałuje, że pozwolił sobie na wyjazd, bo to doprowadziło do rozstania z jego ukochaną. „Wyjechałem na studia. Kierunku, który sobie wymyśliłem nie było w moim mieście, więc wyjechałem do innego, 400 km od domu. Byłem naiwny myśląc, że z Aśką przetrwamy. Coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Oddzielne grono znajomych, problemy na miejscu, które rozwiązywało się z ludźmi stąd, ciągłe wzajemne pretensje o brak czasu..Przerosło nas to..Nikomu nie polecam..”
W dobie konieczności coraz większej mobilności i elastyczności terytorialnej (szkoła, praca) związków na odległość jest i może będzie coraz więcej. Także zjawisko „poszukiwań” miłości przez Internet dokłada swoje – ktoś kto nas interesuje może mieszkać całkiem daleko od nas. W związku z powyższym – czy związek na odległość może przetrwać? Jak zdążyłam się zorientować – istnieje powszechne przekonanie (fora internetowe, naukowcy), że taki związek w większości przypadków jest skazany na porażkę. Ale, ale..Na szczęście nie wszyscy są takiego zdania. Np. Amerykański psycholog Gregory Guldner (autor książki: „Związek na odległość – szczegółowy przewodnik”) uważa, iż częstotliwość rozstań u par bez odległości i na odległość jest porównywalna.
Myślę, że większość z nas zgodzi się co do tego, że związek na odległość jest wyzwaniem. Czy przetrwa zależy od wielu czynników: od wieku partnerów, dojrzałości emocjonalnej, stażu związku, celu wyjazdu czy powodu rozłąki, jej formy, czasu rozstania , naszego nastawienia, pracy nad związkiem, zaangażowania i pewnie jeszcze kilku innych. Przyjrzyjmy się więc temu, co możemy zrobić, aby jeśli jesteśmy (lub będziemy) w związku na odległość zwiększyć sobie szansę dobrego przetrwania.
•    Jeśli tylko to możliwe – umówcie się na coś. Bądźcie świadomi celu rozstania. Jeśli jest Waszym wspólnym (np. zarobienie pieniędzy na mieszkanie) – tym lepiej. Rozmawiajcie o tym ile rozstanie ma trwać i jak ma ono wyglądać. Ustalcie częstotliwość spotkań, możliwość kontaktów telefonicznych, skype itp. Uchwyćcie rozstanie w jakieś ramy.
•    Weź pod uwagę, że odległość wiele wyolbrzymia. Zazdrość, brak zaufania, niepohamowana wyobraźnia, wzajemne pretensje – mogą Ci one dokuczać bardziej, niż kiedy byliście obok siebie. To będzie wymagało od Ciebie większej pracy nad sobą, swoją cierpliwością, zaufaniem.
•    To bardzo ważne, abyście podtrzymywali wzajemną więź i zaangażowanie. Tak często jak to tylko możliwe. Spotykajcie się regularnie, rozmawiajcie przez telefon, piszcie do siebie. Omawiajcie bieżące sprawy, pamiętajcie o swoich ważnych spotkaniach, zdarzeniach. Planujcie, miejcie marzenia, ustalajcie wspólne cele. Dbajcie o wspólne rytuały. Np. wykonywane wspólnie, choć oddzielnie czynności w tym samym czasie (śniadanie, oglądanie filmu, spacer) również bardzo podtrzymują więź. Potem możecie o tym porozmawiać (jak wam smakowało, co sądzicie o filmie).
•    Dbajcie o sferę erotyczną na odległość. Podsycajcie pragnienie siebie. Umawiajcie się na randki na skype (ubierasz się pięknie, może jecie wspólna kolację, pijecie wino), piszcie do siebie pikantne smsy.
•    Róbcie sobie niespodzianki, zaskakujcie się. Wyślijcie do ukochanego list, paczkę, kwiaty, może przyjedźcie z niezapowiedzianą wizytą. Odległość może być twórcza i romantyczna.
•    Oprócz pełnego zaangażowania w związek nie koncentruj się tylko na nim. Zajmij się sobą i swoim życiem na miejscu. Nie siedź w domu czekając całe dnie na rozmowę z ukochanym. Zrób coś konstruktywnego, wykorzystaj dobrze czas rozłąki. Masz go teraz więcej dla siebie, to może wypełnij go odpowiednią jakością (dodatkowy kurs?). Twój jedyny wyjechał, ale Twoja rodzina, przyjaciele, bliscy zostali.
•    Dbajcie o jakość czasu, kiedy jesteście ze sobą. Ponieważ jest tak ograniczony nie traćcie go na niepotrzebne żale, sprzeczki. Ale uwaga! Choć ważne jest, aby wspólny czas był wyjątkowym odpuście sobie starania, żeby miło było za wszelką cenę. Ma być prawdziwie. Nie nakładajcie na siebie także zbytniej presji w kwestii nadrabiania straconego czasu. Jest to trudne, czasem wręcz niemożliwe, więc nie próbujcie, bo będziecie bardziej spięci i zmęczeni, niż szczęśliwi. Róbcie tyle, ile jest możliwe.
•    Zadbaj, aby partner, kiedy wraca czuł się, że w jakimś stopniu jest u siebie (udostępnij mu szufladę, niech w lodówce będzie coś co lubi).
•    Przewartościuj czas rozłąki.  Skoro już taka Wasza droga..Czasowy (trwający jakiś czas, by potem być już blisko siebie) związek na odległość może mieć swoje dobre strony.

Mianowicie:
– Czasowa odległość może ożywić związek i spowodować, że decydujemy się bardziej o niego dbać. Jednym słowem – zrób z tęsknoty wartość.
– Życie na odległość pozwala docenić bliskość. A ten czas, który jest Wam dany razem ma inną, podwójną wartość. Pocałunek smakuje potrójnie, spacer ma więcej kolorów. Będąc ze sobą rzadziej jesteśmy mniej rozproszeni, nic (obowiązki domowe i inne) nas nie rozprasza. Jesteśmy tylko dla siebie.
– Znam pary, które widują się częściej, kiedy mieszkają dalej siebie. Wynika to z mobilizacji. Kiedy jesteśmy blisko siebie, ponieważ mamy możliwość spotkania się zawsze – bywa, że ulegamy lenistwu i zaniedbujemy częstotliwość czy właśnie jakość spotkań.
– Przetrwane trudności i rozłąka mogą umacniać związek.
– Możesz nauczyć się być sam/a ze sobą. To bardzo ważna umiejętność. Możesz pogłębić kontakt ze sobą. I polubić swoje towarzystwo.
– Możesz nauczyć się podróżować (sztuka zaradności) i polubić to. W trakcie podróży możesz nadrabiać zaległości lekturowe, muzyczne i inne.
– Możesz nauczyć pracować ze swoimi emocjami (trudna sztuka tęsknienia), z zaufaniem, zazdrością. Pomyśl, że choć rozłąka może sprzyjać zdradzie (próba wypełnienia pustki, obecność pokus, nierozładowane napięcie seksualne), to z drugiej strony brak znudzenia czy rutyny między Wami (z racji odległości i tęsknoty) może skutecznie przed zdradą uchronić.
* Oczywiście związek na odległość ma też swoje wady. Dobrze być ich świadomym:  Związek na odległość może być bardziej narażony – na brak zaufania, zazdrość, pokusy, nerwowość. Po czasie rozłąki bliskość może być trudna, ponieważ randki są prostsze, milsze, nie wymagają trudnej sztuki kompromisów, ma miejsce idealizacja partnera. Ale trzeba dać sobie czas.
Z reguły nie chcemy żyć ze sobą na odległość. Właściwie to dobrze. Ja też jestem zdania, że to co ważne dzieje się w codzienności. Dlatego, jeśli można uniknąć długiej rozłąki – może lepiej uniknąć? Choć zawsze powtarzam – związki są różne, ludzie są różni, potrzeby są różne. I to jest piękne. No i właśnie. Są  tacy, którzy w związku na odległość czują się wręcz dobrze. Psychologom znane jest zjawisko LAT ( z ang. living apart together – być razem, ale osobno). Eksperci są zdania, że dotyczy to głównie osób, którzy są niezależni i bezkompromisowi, z pasją, nie znoszący rutyny, a także to osoby po tzw. przejściach, z lękiem przed bliskością. Ale to już na zupełnie nowy artykuł. Bo obecny dedykowany jest wszystkim tym, którym przyszło być w związku na odległość bardziej z konieczności, niż wyboru. Trzymam kciuki, aby się udało!

Subtelne znamiona przemocy w związku – część druga

Tak jak w poprzedniej odsłonie – i dziś nie przeczytacie o oczywistych objawach przemocy, tj. biciu, poniżaniu, wykorzystywaniu seksualnym, krzyku, krytykowaniu etc. Chcę się skoncentrować na takich objawach przemocy, które są mniej oczywiste. W części pierwszej pisałam o obrażaniu się, nadopiekuńczości i zazdrości. Tym razem..
Zaniedbywanie, chłód emocjonalny
Dorota (27) jest mężatką od 7 lat. Wyszła za mąż za Czarka (35), ponieważ „chciała uciec z domu, od rodziny”. Cezary wydawał się jej „duży, silny i dający poczucie bezpieczeństwa”. Ale Dorota szybko zorientowała się, że od męża nie dostanie tego co potrzebuje. Cezary jest z pewnością skryty. Nie mówi o sobie, nie rozmawia o relacji. Również jednak nie słucha. Kiedy Dorota zwierza się ze swoich spraw – Cezary wychodzi z pokoju i zamyka drzwi albo patrzy w telewizor. Dorota próbowała z mężem rozmawiać na temat tego co czuje, gdy ten zachowuje się w ten sposób. „Taki już jestem” – odpowiedział. Cezary nie tylko nie potrafi o uczuciach rozmawiać, on również uczuć nie okazuje. „On mi nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Nigdy też nie zrobił nic, żebym mogła to poczuć” – mówi Dorota. Cezary zupełnie nie ma wglądu w całą sytuację. Kiedy Dorota przyznała się do krótkiego romansu („szukałam bliskości, czułości”) obwinił ją za wszystko, zupełnie nie widząc swojego udziału w tej dramatycznej decyzji. Od tego czasu jeszcze bardziej się izoluje.
W takiej skrajności chłód emocjonalny jest formą przemocy, ponieważ nie daje szansy na zbudowanie kontaktu i bliskości. Dodatkowo, jeśli towarzyszy temu brak chęci do wyjścia ze skorupy i zupełny brak gotowości do poniesienia konsekwencji za swój udział w relacji – trudno mówić o możliwości porozumienia. Wielokrotnie pisałam o tym, że partner nie jest od tego, by zaspakajać nasze neurotyczne potrzeby z dzieciństwa, ale chyba zgodzimy się, że zupełny brak kontaktu, uczuć, wsparcia jest „patologiczny”. No bo na czym opierać taki związek?
Karanie brakiem bliskości, w tym erotycznej
Kamil (23) żyje w wolnym związku. Zgłasza się do mnie z powodu licznych objawów psychosomatycznych (objawów z ciała mające swoje podłoże emocjonalne). Rozmawiamy o jego relacji z partnerką (Małgorzata, 22).
– Niby jest dobrze. Jak jest dobrze, bo jak nie… – zaczyna Kamil.
– To co? – pytam.
– Wie Pani, narazić się mojej Małgosi..
– Co jak się Pan jej naraża?
– Jest koniec. Z rozmawianiem, seksem. Kiedy jest ze mnie niezadowolona ucina wszelkie dyskusje, odwołuje wspólne spotkania, a o seksie mogę zapomnieć dopóki jej nie przejdzie.
– A kiedy jej przechodzi ?– pytam
– Kiedy ja przeproszę.
– A czym się jej Pan może narazić?
– Jest cała lista rzeczy..A czasem nawet nie wiem czym. A jak już ja przeproszę, ona to kwituje: No, teraz możesz mnie dotknąć..
Pytam Kamila jak się z tym czuje.
– Podle. Jak jej podnóżek. Potem nawet mam trudności, żeby się jakoś w tym seksie rozluźnić i postarać.
No, zupełnie się nie dziwię – myślę, a może nawet mówię na głos.

Karanie brakiem bliskości jest przemocą, manipulacją. Podobnie jak z obrażaniem – i tu kryje się komunikat „albo zrobisz, co ja chcę, albo cię ukarzę zerwaniem więzi”. Wykorzystywanie seksu do „załatwiania” swoich spraw w związku odbija się nie tylko na tej sferze, ale i na innych (poczucie własnej wartości etc). Inną sytuacją jest ta, kiedy z powodu nieporozumienia nie mamy na seks ochoty. Ale wtedy nie mówimy o prowadzeniu gry w celu uzyskania profitów, ale o postępowaniu zgodnie z aktualnymi potrzebami.

Monologowanie
Aleksandra (19) i Kostek (20) są parą od dwóch lat. Pojawili się u mnie z powodu pewnych trudności w porozumieniu. Rozmawiamy o ich sposobach komunikacji ze sobą. Okazuje się, że Aleksandra prezentuje jeden podstawowy sposób komunikowania się z Kostkiem – monologuje. Konstanty opowiada o swojej perspektywie: „Olka, gdy ma o coś do mnie żal czy pretensje zaczyna mówić. Mówi długo, potrafi wiele godzin, a wraca do tego wiele dni. Nie można jej wejść w słowo, a ona tylko się nakręca. Powtarza po sto razy to samo. Nie krzyczy, ale mówi. To jest strasznie męczące, a nasz wspólny przyjaciel sam powiedział, że to już zaczyna przybierać znamiona dręczenia.”

Monologowanie w takiej postaci, w jakiej robi to Ola może przybierać znamiona przemocy. Wyładowywanie emocji poprzez wielogodzinne mówienie, redukowanie napięcia poprzez wielokrotne powtarzanie, niedopuszczanie kogoś do głosu – jest przekraczaniem granic czyjejś wytrzymałości.

„Dla twojego dobra”
Michalina (22) opowiada mi o swoim związku z Markiem (25). Zaczyna w ten sposób: „On jest przede wszystkim bardzo troskliwy i opiekuńczy. Martwi się o mnie. Zwraca uwagę, żebym nie marnowała czasu na głupoty. Pilnuje, żebym się uczyła i rozwijała. Dba też o moje relacje.” Prawdę mówiąc, zaniepokoiły mnie słowa „pilnuje” i „zawraca uwagę”. Ciekawi mnie też co oznacza, że „dba o moje relacje”. Ale odwołuję się do czegoś innego: „Skoro jest w porządku, a wręcz bardzo dobrze dlaczego jest pani taka smutna?”. Bo istotnie, Michalina wydaje się być przygnębiona, jakby przygnieciona. Okazuje się, że pod hasłem „zwraca uwagę, żebym nie marnowała czasu na głupoty” kryje się ograniczanie Michalinie jej ulubionych zajęć (spotkania z koleżankami, zajęcia z ceramiki). Pod stwierdzeniem „dba o moje relacje” chowa się dobieranie Michalinie odpowiednich znajomych. „Marek selekcjonuje moich znajomych i odsiewa tych, którzy wydaja się puści. Sprawdza też czy się uczę, zaliczam egzaminy, raz nawet był na uczelni, żeby dowiedzieć się o wynik. W tygodni nie zgadza się, żebym wychodziła wieczorem, bo tydzień jest na obowiązki, a w weekendy nie mogę chodzić sama późno, bo on się niepokoi.” Okazuje się, że Marek ma na wszystkie swoje zalecenia jeden podstawowy argument: „Jestem starszy, wiem lepiej, zaufaj mi.” oraz „to przecież dla twojego dobra”.

Słowa „to dla twojego dobra”, „wiem co dla ciebie dobre” bardzo często są przykrywką dla zachowań ograniczających swobodę drugiego człowieka. Podobnie jak nadopiekuńczość. A skłonności do ograniczania czy kontrolowania są przemocowe.

O przemocy mówi się i pisze coraz częściej. Coraz więcej z nas zaczyna sobie zdawać sprawę, że krzyk, krytyka, poniżanie, grożenie, ograniczanie pieniędzy (gdy nie ma takiej konieczności), zmuszanie do współżycia lub takich zachowań seksualnych, na które nie mamy zgody, nie wspominając już o biciu, kopaniu, szturchaniu, szarpaniu – są to wszystko zachowania przemocowe. Ale jest też przemoc bardziej nieoczywista, na którą chciałam Was uczulić. Umiejętność jej rozpoznania jest pierwszym krokiem do jej zatrzymania.

Subtelne znamiona przemocy w związku – część 1

O przemocy mówi się na szczęście coraz częściej. Z radia, telewizji, gazet, magazynów  można dowiedzieć się czym jest, jak się objawia oraz gdzie można szukać pomocy. Ofiary przemocy zaczynają coraz odważniej przemawiać. W mediach pojawiają się osoby znane z przekazem pt. „Mnie też to spotkało”. Uważam ten trend za pomocny, bowiem może on dodawać odwagi tym, którzy nadal tkwią w zamkniętym kole bólu, cierpienia, lęku i wstydu. Ja też chcę dziś dorzucić swoje trzy grosze do tematu, ale potraktować go nieco inaczej. Nie będę pisać dziś o biciu, poniżaniu, wykorzystywaniu seksualnym, krzyku, krytykowaniu etc. O tym pewnie niejednokrotnie czytaliście. Chcę dziś napisać o objawach przemocy, ale tych mniej oczywistych – subtelnych. Takich, po których czujesz się „marnie, jakoś nie tak, byle jak, kiepsko” ( wszystkie określenia są moich pacjentek/klientek, ofiar przemocy domowej), ale nie bardzo możesz coś drugiej stronie zarzucić. A już na pewno nie podejrzewasz partnera/ki o to, że np. rozpieszczając Cię, okazując zazdrość, martwiąc się są wobec Ciebie przemocowi. A jednak.
Obrażanie się.
Ania (20) za każdym razem kiedy Karol (21) mówi coś nie po jej myśli obraża się. Wychodzi, trzaska drzwiami i nie odbiera telefonów przez co najmniej kilka dni. W tym czasie Karol nie wie co ma robić. Dobijać się, próbować, starać się, przepraszać? Czy odpuścić? Ponieważ Karol nie lubi się kłócić zazwyczaj Ani ulega i unika tematów spornych. To powoduje, że Ania jest zadowolona, uśmiechnięta i pozornie wszystko jest w porządku. Pozornie, bo Karol zaczyna czuć, że nie może mówić tego co myśli, żeby nie groziło to zerwaniem przez Anię kontaktu. Tak zaczyna się proces prowadzący do odebrania sobie prawa do autentycznego wyrażania siebie.
Beata (18) co jakiś czas funduje Michałowi (20) tzw. ciche dni. Kiedy Michał pyta co się stało słyszy uporczywe: „nic”. Albo „Jeśli nie wiesz, tym bardziej jest mi przykro”. Beata ostatecznie powie o co chodzi, ale musi to trochę potrwać. Trzyma Michała w napięciu i niepewności, by ten doszedł do wytrenowania w byciu czujnym jak radar czego też Beata chce, oczekuje, potrzebuje. Musi być czujny, bo Beata mu nie powie. A jeśli ten się nie domyśli – po kontakcie.
Obrażanie się  jest formą przemocy, ponieważ prowadzi do zerwania kontaktu, co uniemożliwia porozumienie. Jest manipulacją, pod którą kryje się komunikat: Albo zrobisz co ja chcę albo Cię ukarzę zerwaniem więzi. Mów o co Ci chodzi wprost i od razu. Daj drugiej stronie prawo do innego zdania. Nikt nie jest po to, by spełniać Twoje żądania.

Nadopiekuńczość
Basia (22) poznała Bogdana (22) rok temu. Jak mówią znajomi pary – uwiodła go w sposób klasyczny czyli przez żołądek do serca. Codzienne kolacje w dwóch daniach, obiady noszone do pracy – można ulec urokowi.  Do dziś z resztą Basia gotuje. Jedynie ona, bo Bogdan nie bardzo potrafi. Z resztą Basia jak ugotuje czuje się spokojniejsza, że Bogdan zjadł coś porządnego. Koledzy Bogdana zazdroszczą („Ty to masz dobrze!”). Bogdan przyznaje, że owszem ma, chociaż zaczyna przeszkadzać mu skutek uboczny Basi opiekuńczości – dodatkowych 8 kg na wadze, a Bogdan nigdy nie należał do szczuplaków. Basia dba o Bogdana nie tylko w kuchni. „Ubrałeś się ciepło?”, „przygotowałeś się na jutro do pracy?, „kiedy w końcu pójdziesz do lekarza?”, „załatwiłam Ci wizytę u fryzjera” – to tylko niektóre przykłady wskazujące na Basi troskę. Bogdanowi jest z Basią dobrze – wygodnie, cieplusio, ale..Tak mu jakoś i energia i libido poleciało..
Romek (24) jest niezwykle troskliwym partnerem Joasi (19). Jest tak pomocny, że wyręcza ją właściwie we wszystkim (załatwianie spraw w urzędach, na uczelni, wszędzie zawiezie, przywiezie..). Kiedy Joasia chce wyjść z koleżankami Romek jest niepocieszony. Nie zabrania, ależ skąd. On po prostu martwi się, że Joasi stanie się coś złego. „Nie idź” – prosi. „A jak Cię ktoś napadnie? Nie wybaczyłbym sobie. Będę spokojniejszy jak zostaniesz w domu”. No i zamyka tym Joasi usta. Joasia jest trochę zła, bo chciałaby potańczyć, pośmiać się – normalne. Ale Romek by się martwił..”W gruncie rzeczy to słodkie” – kwituje Joanna.

Nadopiekuńczość jest przemocą, ponieważ upośledza drugą osobę. Notoryczne wyręczanie kogoś z czynności, którą mógłby wykonać sam (nie mówimy o okazjonalnej pomocy) jest ograniczające czyjś potencjał i zasoby. Nie pozwala rozwinąć skrzydeł i poczuć własnej mocy (np. Bogdanowi jest wygodnie, ale przestał czuć dostęp do swojej męskiej, aktywnej energii). A usprawiedliwianie zachowań ograniczających swoją troską („martwię się”) jest w gruncie rzeczy myśleniem o sobie i swoim komforcie. A więc tak naprawdę egoizmem, nie miłością. Miłość rozwija, a nie ogranicza. Kochaj i wspieraj rozwój.

Zazdrość
Iwo (23) jest partnerem Kingi (20) – dziewczyny naprawdę atrakcyjnej. No i jest zazdrosny. Z jednej strony, powiedziałby ktoś – nie ma się co dziwić. Ok, gdyby jeszcze uczucie zazdrości zdołał zachować dla siebie, ale Iwo w związku z zazdrością robi różne rzeczy. Np. nie godzi się, żeby Kinga wychodziła do znajomych/pubu/dyskoteki samodzielnie. Jeśli Iwo nie może Kinga też spędza wieczór w domu. Pójdą innym razem, trudno. Kiedy Kinga próbuje się sprzeciwić zarzuca jej, że „widocznie istotnie chce się z kimś spotkać bez niego, bo gdyby nie chciała nie widziałaby problemu w tym, że pójdą innego dnia – razem”. Więc Kinga nie mając nic do ukrycia – dla świętego spokoju odpuszcza. W ciągu dnia Iwo dzwoni  po kilka razy. Zaczyna od pytania – „gdzie jesteś?”. Kiedy Kinga się buntuje i zarzuca ukochanemu kontrolę – ten odwraca kotem ogonem mówiąc, że „skoro Kinga nie może powiedzieć wprost widać coś jest jednak nie w porządku, a jego zazdrość jest uzasadniona”. Zachowanie Iwo doprowadziło do tego, że Kinga spotyka się tylko z koleżankami. Od kolegów się wręcz opędza, żeby Iwo nie miał powodu do podejrzeń. „Chociaż ten zawsze się do czegoś przyczepi” – mówi.
Mika (22) jest w związku z Aleksem (23). Mika Aleksowi nie ufa, choć właściwie ten nie daje jej do tego powodu. Mika jest zdania, że „facet jest tylko facetem, trzeba chuchać na zimne”. Tym chuchaniem jest ze strony Miki sprawdzanie – konta mailowego, telefonu. Oczywiście w tajemnicy. Mika wyznaczyła też dni w jakie Aleks może wychodzić na piłkę z kolegami, a robi to, jak twierdzi – w celu utrzymania ich związku i wspólnego czasu w jako takim porządku. Mika nie wyraziła również zgody na to, żeby Aleks jechał na zagraniczne szkolenie na cały miesiąc bez niej. „Nie ma dyskusji” – powtarza Aleks. „Raz na jakiś czas wychodzę z kumplami na piwo. Nie mogę powiedzieć, że Mika mi zabrania. Ale obrzydza  mi te wyjścia tak, że chyba i tak z nich zrezygnuję. Nie mogę znieść tego suszenia głowy – po co idziesz, po co pijesz, o czym gadacie, mówiliście o mnie?, nie życzę sobie, żebyś mówił o mnie, twoi kumple to kretyni..”..

Jeśli zazdrość prowadzi do kontrolowania i ograniczania czyjejś swobody zachowań – jest przemocą. U podłoża skrajnej zazdrości i zaborczości leży przeświadczenie, że druga osoba jest Twoją własnością, należy do Ciebie, a Ty możesz pozwalać lub nie na to co robi. Nikt nie jest Twoją własnością. Ty też nie jesteś. Pozwól, by ktoś był z Tobą, bo tego chce, a nie dlatego, że się boi. Nie ma nic piękniejszego. Być z Tobą z miłości.. – wyobraź sobie..

Pokonać nieśmiałość

Alina (36) od kiedy pamięta była osobą nieśmiałą. Występy publiczne ją paraliżują, zabranie głosu w większej grupie jest wyzwaniem – od zawsze. Ale z tym sobie radzi, głównie poprzez unikanie sytuacji, które ją stresują. Pracuje jako księgowa, więc kontakty z ludźmi nie są w tym zawodzie priorytetem. Problemem są jednak relacje damsko-męskie. Alina jest rozwódką. Swojego pierwszego męża poznała jeszcze w szkole średniej. Taka klasowa para. Rozstali się po 5 latach małżeństwa, nie mają dzieci. Alina chciałaby kogoś poznać, ale na myśl o spotkaniu, randce, rozmowie robi się z niej strzępek nerwów. „Kiedyś koleżanka umówiła mnie ze swoim znajomym. Szykowałam się pół wieczoru, a potem stchórzyłam, odwołałam spotkanie, kłamiąc, że jestem chora. Oczywiście znajomy nie uwierzył i nie ponowił propozycji spotkania, a koleżanka się na mnie obraziła. Z resztą się nie dziwię. Wyszłam na wariatkę.” – mówi. Alina powoli traci nadzieję, że kogoś pozna. A nawet jeśli – że się przełamie i wykorzysta szansę.
Kamil (37)- to samo. Zamknięty w sobie, w kontaktach z innymi spięty, niespokojny, z reguły przebywa sam ze sobą lub w gronie najbliższych. Sytuacji ekspozycji skutecznie unika, wszystko co może załatwia w taki sposób, aby nie musieć kontaktować się z ludźmi (głównie przez Internet). Pracuje z resztą jako informatyk. Mieszka sam. Ma psa, 1 przyjaciela, 1 dobrego kumpla, nie ma partnerki. Długo, jak deklarował, nie potrzebował, nie chciał. Od pewnego czasu samotność mu jednak doskwiera: „Dziewczyny nieśmiałe mają łatwiej. Ich rolą jest po prostu odpowiedź na sygnał faceta. Ale to facet ma go wysłać, przynajmniej tego się od niego oczekuje. A ja ich nie wysyłam, nie umiem, jestem stremowany, gdy mam cokolwiek zrobić. Dla kogoś kto nie ma problemu z nieśmiałością problemy ludzi takich jak ja mogą wydawać się głupie. Ale taka jest prawda. Uśmiech, zagadanie o pogodę, poproszenie o numer telefonu – to dla nas Mount Everest. I nie wiem jak sobie  z tym poradzić”.
Problem nieśmiałości jest wbrew temu co myślą nieśmiali problemem dość powszechnym. Osobom nieśmiałym wydaje się, że ich „problemy” dotyczą tylko i wyłącznie ich lub bardzo niewielkiej grupy osób. Nieprawda. Dyskomfort w kontaktach z innymi, napięcie w sytuacjach interpersonalnych, obawy przed spotkaniem z płcią przeciwną w mniejszym lub większym stopniu dotyczą prawie każdego z nas (badania prof. Zimbardo i współpracowników). Radzimy sobie z tym też różnie i w różny sposób. Dziś kilka podpowiedzi dla tych, którzy postrzegają siebie jako tych radzących sobie nieco słabiej. Skoncentrujemy się oczywiście na trudnościach w relacjach z płcią przeciwną (lub tą samą w zależności od preferencji).
•    Z  moich obserwacji wynika, że osoby sparaliżowane lękiem są zupełnie nieświadome tego co dokładnie się z nimi dzieje. Kiedy pytam co wtedy myślą – słyszę: „nic nie myślę” albo „mam tysiąc myśli na minutę”. Kiedy pytam co czują – mówią: „strach”. A dokładniej? Gdzie go czujesz?: „Wszędzie”. Kiedy pytam co wtedy robisz, jak się zachowujesz? – odpowiadają: „Nie wiem. Robię z siebie kretyna”. To bardzo ważne, żeby zamiast „zamarzać” pogłębić świadomość siebie w takich sytuacjach. Jest to punkt wyjścia do tego, żeby cos z tym zrobić.
•    Przyjrzyj się swoim myślom. Zazwyczaj to one potęgują i nakręcają Twój niepokój. „Muszę dobrze wypaść”, „Muszę się spodobać”, „Jak mi nie wyjdzie to się zabiję”, „A co jeśli ona się ze mną więcej nie umówi”, „A co jeśli nie będziemy mieli o czym gadać”….Jak tu być spokojnym mając w głowie taki monolog?  Naucz się aktywnie wpływać na swoje myśli. Mówić do siebie odpowiednie komunikaty. Jest to możliwe. Jak to zrobić – o tym poniżej. Ale najpierw musisz rozpoznać te wyjściowe.
•    Kiedy przyjrzysz się swoim przekonaniom z pewnością zauważysz, że są w nich obecne: myślenie katastroficzne: „Jak ona się ze mną nie umówi  to będzie koniec!”; czarnowidztwo: „Na pewno się mu nie spodobam”, myślenie czarno-białe: „Jak z nią mi nie wyjdzie to już do końca życia będę sam”; czytanie w myślach i nadinterpretacje: „Spojrzała się na mnie w taki sposób, że na pewno pomyślała, że to co powiedziałem było głupie”; założenia: „Jak nie będzie mogła w najbliższy weekend to znaczy, że nie jest zainteresowana” i inne. Dobrze je mądrze zweryfikować, poddać w wątpliwość. Zacząć traktować je jedynie  jako przypuszczenia, hipotezy. W gruncie rzeczy co to znaczy, że będzie koniec jak ona się ze mną nie umówi? Czy naprawdę to oznacza koniec mojego życia? Skąd wiem, że mu się nie spodobam? Nie mogę tego wiedzieć. Dlaczego po jednej „porażce” mam się skazać na samotność? Czy mam pewność, że to spojrzenie oznaczało to co sobie wyobrażam? Itd. Podyskutuj ze sobą. Racjonalnie. Pamiętaj, że to nie sytuacja wywołuje w Tobie lęk. To jej interpretacja. A ta należy do Ciebie.
•    Osoby nieśmiałe mają pewne wspólne cechy czy skłonności. Po pierwsze są z reguły wobec siebie bardzo surowe. Pamiętaj, że nikt nie jest doskonały, Ty też nie musisz.
Po drugie stale porównują się z innymi. W tych porównaniach w swojej cenie wypadają fatalnie. Zaniechaj porównywania się. Jesteśmy różni i pięknie się różnimy.
Po trzecie wyolbrzymiają („on mnie nie znosi”), generalizują („nikomu się nie podobam”), sygnały neutralne odbierają jako negatywne (np. brak wymiany spojrzeń odbierają jako brak zainteresowania, ciszę w rozmowie jako odczuwanie nudy itp.), ich uwaga i pamięć  jest selektywna (bezbłędnie wychwytują zagrożenia, ignorują sygnały pozytywne np. widzą, że ktoś się „krzywo” spojrzał, nie widzą, że przez większość czasu przyglądał się z zainteresowaniem). Bądź świadomy tych tendencji oraz faktu, że w ten sposób widzisz świat w skrzywionym zwierciadle. Zmieniaj je, podważaj.
•    Kiedy zrobiłeś już ogląd swoich myśli i przekonań (po to, by zacząć na nie aktywnie wpływać) przyjrzyj się swojemu ciału. Co czujesz? Jak to czujesz? W którym miejscu w swoim ciele? Rozluźnij się, pooddychaj. Przyjmij wszystkie te doznania, nie walcz. Walcząc jeszcze bardziej się napinasz. Z pewnością wydaje Ci się, że każdy widzi Twoje spocone dłonie, czerwone plamy na szyi, słyszy Twój łamiący głos czy bijące serce. Uspokoję Cię – to w dużej mierze jedynie Twoje wyobrażenia. Badania psychologiczne wskazują, że to, co inni odbierają to zaledwie ułamek tego, co nam się wydaje, że widzą. Z resztą, na randce druga strona z pewnością  jest skupiona głównie na swoim lęku, żeby dobrze wypaść. Nie na Twoim.
•    Po przeanalizowaniu myśli i uczuć zwróć uwagę na twoje zachowanie. Co robisz, gdy jesteś zdenerwowany? Jak reagujesz? Spuszczasz wzrok? Nerwowo się uśmiechasz? Milczysz? Masz słowotok? Po co Ci to wiedzieć? Po to, aby świadomie swoim zachowaniem zarządzać. Jeśli działasz jak automat masz niewielki wpływ na celową reakcję. A jeśli wiesz do czego masz skłonność – możesz się zatrzymać. Zacząć mówić lub mówić wolniej, utrzymywać kontakt wzrokowy itp. Być może z dotychczasowych spotkań niewiele wychodziło, bo popełniałeś/łaś błędy, których przy następnych możesz z powodzeniem uniknąć.
•    Przełamywanie nieśmiałości wymaga pracy. Niestety. Nie wystarczy, że przeczytasz artykuł lub może być to niewystarczające. Na pewno u osób skrajnie nieśmiałych praca nad sobą będzie wymagała czasu, wytrwałości, dyscypliny, cierpliwości i życzliwości do samego siebie. No i ćwiczeń. To tak jak z ćwiczeniami fizycznymi. Nie wystarczy, że wiesz, że od biegania poprawia się kondycja. Żeby ją wzmocnić musisz biegać. Z przełamywaniem nieśmiałości jest podobnie. A więc:
Wyznacz sobie cel. Czego chcesz? Pamiętaj, że musi być odpowiednio skonstruowany: ambitny, ale jednocześnie realny , określony w czasie, mierzalny np. „ Za rok będę potrafił na tyle przełamywać lęk, że poproszę o spotkanie każdą wolną dziewczynę, która mi się spodoba”. Najlepiej wyznaczyć sobie jeden cel długoterminowy, a także kilka średnio i krótkoterminowych. Pamiętaj o celu, wyobrażaj go sobie, niech Cię motywuje.
Podziel cele na małe kroki. Zapoznaj się z metodą Kaizen. Doceniaj się za każdy poczyniony krok na drodze do.
Sporządź listę korzyści. Co da Ci osiągnięcie celu? Większą swobodę, radość, nowe możliwości, poprawę w relacjach? Skoncentruj się na nich.
Bądź świadomy kosztów i strat. Przy zamianach zawsze są obecne. Kiedy sobie ich nie uświadomisz może pojawić się u Ciebie nieświadoma tendencja do sabotowania swoich wysiłków i działań (tak się jakoś będzie „dziwnie” dziać, że nie będziesz się posuwać naprzód). Jakie to mogą być koszty? Wysiłek, czas, energia, może koszty finansowe terapii a czasem leczenia farmakologicznego?
Będąc świadomym korzyści i kosztów podejmij decyzję – czy decydujesz się na dokonanie zmian?
Przygotuj się na to, że na początku możesz czuć się gorzej. Do tej pory prawdopodobnie unikałeś sytuacji trudnych. Może nie było Ci szczególnie z Twoją nieśmiałością dobrze, ale stres był umiarkowany. Praca nad nieśmiałością to stawianie czoła sytuacjom, które wywołują w Tobie lęk. Dlatego na początku możesz mieć poczucie, że stres w Twoim życiu wzrósł w sposób znaczący. Ale nie ma innej drogi ku temu, abyś za jakiś czas mógł czuć się swobodniej i pewniej.
Nie oczekuj cudów, a od siebie rzeczy niemożliwych. Może uda Ci się popracować nad nieśmiałością bardzo skutecznie, a może nigdy nie będziesz typem randkowej duszy towarzystwa. I w porządku, nie musisz być. Chodzi o to, żebyś zrobił postęp, żebyś czuł się lepiej, a nie był kimś kim nie jesteś.
Sporządź ranking sytuacji, w których czujesz się niekomfortowo i oceń w których z nich czujesz się bardziej i mniej swobodnie. Każdej z nich nadaj liczbę np. na skali 1- 100, gdzie 1 odpowiada całkowitemu braku komfortu, a 100 całkowitemu komfortowi. Zacznij ćwiczyć w sytuacjach, w których jest Ci najłatwiej. Kiedy będziesz widział efekty (coraz większa swoboda) przejdź do trudniejszych. Rejestruj najdrobniejsze sukcesy i zmiany.
Ćwicz wszędzie tam gdzie nadarza się okazja. A jeśli się nie nadarza – stwórz ją. Mimo, że chodzi Ci docelowo o sytuacje damsko-męskie przełamywanie nieśmiałości ćwicz w różnych innych. Np. zagadnij ekspedientkę w sklepie, wymień poglądy z taksówkarzem, uśmiechnij się do kogoś na ulicy etc. Ćwicz, ćwicz, ćwicz. Zwiększaj częstotliwość ćwiczeń i stopień trudności. Poszerzaj swoje doświadczenie o sytuacje, gdzie ktoś odpowiedział Ci uśmiechem, miło odpowiedział. Dawaj sobie szansę na drobne sukcesy.
Nadaj sobie odpowiednie tempo ćwiczeń i zmian. Chodzi o to, aby było ono nie za wolne, żebyś się nie znudził i w konsekwencji nie zniechęcił. I aby nie było za szybkie, żebyś się nie spiął i nie sfrustrował. Konsekwencje jak wyżej – zniechęcenie.
Pofantazjuj: co by się zmieniło w Twoim życiu, gdybyś „uporał się” ze swoją nieśmiałością. Co byś robił inaczej? Chodził częściej na koncerty? Więcej zagadywał dziewczyny na imprezach? Ubierałabyś się bardziej kolorowo? A więc rób to. Zacznij już teraz. Nie czekaj na zmiany. Zacznij tu gdzie jesteś. Zabaw się w „jak gdyby”. Zachowuj się tak, jak gdybyś był bardziej śmiały. Jeśli uda Ci się to raz, uda Ci się i drugi. A skoro udało Ci się dwa razy znaczy, że się nie udało, ale że Ty to potrafisz, robisz.
Szukaj rozwiązań, sposobów, nie wymówek, powodów, ograniczeń. W miejsce pytań dlaczego Ci się nie powiodło albo co z Tobą jest nie tak – pytaj: Co może mi pomóc?
Cały czas identyfikuj niesprzyjające i skrzywione myśli i zamieniaj je na odpowiednie. Pracuj nad przekonaniami. Niektóre z nich są łatwe do uchwycenia, inne mogą być trudniejsze, bo ulokowane głęboko w nieświadomości. Mimo to próbuj. Tu pomocna może okazać się psychoterapia.
Daj sobie prawo do błędów i przygotuj się, że się pojawią. Tylko ten, co nie próbuje ich nie popełnia. A i to poddałabym w wątpliwość. Czy ten kto nie próbuje nie popełnia błędu zaniechania?
Nie przywiązuj takiej wagi do konsekwencji swoich ewentualnych porażek. Albo do wagi pierwszego wrażenia. Oczywiście, jest ono ważne, ale konsekwencje zrobienia kiepskiego pierwszego wrażenia nie są zazwyczaj tak katastrofalne jak Ci się wydaje.
Pamiętaj, ze nie wszystko ma związek z Tobą. Nie traktuj więc wszystkiego przez pryzmat siebie. Np. fakt, ze ona nie odwzajemniła Twojego uśmiechu nie musi świadczyć  o tym, że się jej nie podobasz. Może ma zmartwienie, zły dzień, źle się czuje. To, że on nie zadzwonił wtedy kiedy obiecał nie musi oznaczać, że zapomniał lub że nie chciał. Może nie mógł, coś mu wypadło, rozładował się telefon. Nie wszystko ma związek bezpośrednio z nami.
Rozluźnij się w temacie cudzych oczekiwań, opinii, ocen. Po pierwsze inni mogą mieć wobec nas różne oczekiwania (potrzeby, pragnienia), tak jak my wobec innych. Ale ani my nie jesteśmy po to, żeby je spełniać ( a z pewnością nie wszystkie), ani inni nie są zobowiązani aby odpowiadać na nasze. To co do oczekiwań. A co do ocen? W gruncie rzeczy mamy ograniczony wpływ na to co myślą o nas inni. Zaskakujące? Sądzę, że tak jest. Kiedy zachowujemy się w określony sposób zawsze znajdą się tacy, którym się to spodoba i którym nie. Dzieje się tak na skutek tego, że każdy „widzi” przez pryzmat swoich doświadczeń, poglądów, wartości. My postępujemy zgodnie ze swoimi. Opinia innych na nasz temat jest tak naprawdę informacją nie o nas, ale o twórcy tej opinii, a dokładniej o jego zdaniu. Jeśli ktoś mówi do nas: „Ależ ty jesteś małomówny, ciężko się z tobą gada!” ja to czytam tak: Ktoś mnie tak odbiera (co nie oznacza, że taki jestem), on miał trudność w rozmowie ze mną. Tyle. Taka opinia naprawdę nie musi nas powalić. To kwestia naszego odbioru i znów – naszej interpretacji. A co z tymi, którzy nas nie lubią, nie są nami zainteresowani? Prawda jest taka, że nie muszą. Dajmy innym prawo do tego, by nas nie lubili. My w końcu je sobie dajemy. Poza tym nie ma osoby, która lubią wszyscy. Dlaczego stawiamy przed sobą takie niedorzeczne wymagania?
•    A na koniec mam dla Was co najmniej trzy dobre widomości dotyczące nieśmiałości. Mimo, że wielu z Was doświadcza jej jako mocno dokuczliwą niektórzy jej „odbiorcy” postrzegają ją jako zaletę. Wielokrotnie słyszałam, że dla niektórych nieśmiałość jest symbolem skromności, inni mówili o niej, że jest urocza, słodka, tajemnicza, a nawet sexy, wzbudza chęć opieki etc.  Po drugie nieśmiałość czasem potrafi ochronić nas przed czymś czego moglibyśmy żałować (np. niepochamowany komentarz do przełożonego). I po trzecie – nieśmiałość to nie Twoja wina. Kiedy pracuję z osobami nieśmiałymi najtrudniejszą blokadą w jej przełamaniu jest poczucie winy za to, że jestem taki (czytaj – to źle, że jestem taki i jest to moja wina). Niekoniecznie. Geny, fizjologia, wychowanie, socjalizacja, doświadczenia z domu rodzinnego. Przestań brać na siebie nie swoją odpowiedzialność. Weź w dłonie swoją – za ewentualną zmianę.

Różnica wieku w związku

Odwiedziła mnie ostatnio moja pacjentka Nina (41 lat). Nasze spotkania zakończyłyśmy ok roku temu, kiedy to Nina mocno zrezygnowana i sfrustrowana brakiem efektów w poszukiwaniu miłości zdecydowała się na zagraniczny wyjazd. Wróciła tydzień temu, za kolejne 2 wyjeżdża z powrotem.„Chciałam się jednak przedtem z Panią zobaczyć.” – powiedziała. „Chcę się podzielić tym co mnie spotkało i przegadać to trochę. Mam tyle pytań bez odpowiedzi!” – wzdychała. Nina powiedziała, że się zakochała. Jej partner też jest Polakiem pracującym za granicą. Ma 28 lat. „Jest między nami świetnie! Ale czy to na dłuższą metę ma sens?”
Na spotkania przychodzi do mnie także Wiktoria (29), która jest w związku z Grzegorzem (52). Są ze sobą od 2 lat. Wiktoria do tej pory nie zadawała sobie żadnych pytań o sensowność tej relacji. Widziała w niej same plusy. A teraz..ma wątpliwości. „Czy związek z tak dużą różnicą wieku może się udać mimo przeciwności?” – pyta.
Takie mamy dziś czasy – mniej sztywnych reguł i zasad, więcej swobody i elastyczności. Efektem tego są związki mniej typowe (ze znaczną różnicą wieku, na odległość, jednopłciowe), dla niektórych kontrowersyjne. W przypadku różnicy wieku większą tolerancją objęte są związki, kiedy starszy (nawet znacznie) jest mężczyzna. Kiedy jednak to kobieta wiąże się z młodszym partnerem o wyrozumiałość trudniej. Doświadcza tego z resztą Nina: „Poza kilkoma najbliższymi koleżankami ludzie patrzą na mnie sceptycznie – łagodnie mówiąc.” Ale z postawą mocno oceniającą spotyka się również Wiktoria: „Koleżanki dziwią się co ja widzę w związku z kimś w wieku mojego ojca. Rodzice w ogóle nie akceptują tej sytuacji.”
Zgodnie z potrzebą Niny – omawiamy sytuację. Pytam ją jakie widzi korzyści ze związku z młodszym mężczyzną. Wymienia udany seks i poczucie odmłodzenia: „Nigdy nie było mi z kimś tak dobrze w łóżku. Dawidowi się chce, ma w sobie ogień. Dzięki niemu mam w sobie tyle energii! On ma w sobie życiową pasję, którą ja od niego czerpię”. To o czym mówi Nina zupełnie mnie nie dziwi. Badania seksuologów donoszą, iż apogeum kobiecej seksualności przypada na ok 43 rok życia, u mężczyzn na 18, by potem opaść. Z tego wynika, że z punktu widzenia dopasowania seksualnego związek młodszego mężczyzny ze starszą kobietą ma sens. A co do energii niespełna 30 latka – ta rzeczywiście może być dla starszej partnerki ekscytująca i zarażająca.
Pytam o Ninę wątpliwości. Dotyczą one przemijania: „Z każdym dniem jestem starsza. Teraz czuję się świetnie, ale bądźmy realistami. Moje ciało z każdym rokiem będzie wyglądało gorzej. Boję się, że za jakiś czas Dawid zobaczy we mnie stara kobietę”.
Nina pyta czy powinna w ogóle zaprzątać sobie tym głowę. „Może nie warto?” – pyta. „Może za dużo myślimy, analizujemy, a powinniśmy dać głos sercu i emocjom? W końcu czy ktoś z nas jest w stanie przewidzieć co będzie za miesiąc, rok, 5 lat?” – pytania zawisają w powietrzu. Rzeczywiście, prawda jest taka, że nie przewidzimy swojej przyszłości. Nie wiemy czy decyzje podjęte przez nas dzisiaj ocenimy jako dobre za jakiś czas. Więc nie łudźmy się, że znajdziemy odpowiedź, która da nam na coś gwarancję. Ale pytać siebie, moim zdaniem, warto. Pytam Ninę czego w życiu i związku szuka. Czego pragnie? Jak chce się w związku realizować? Co chce dać, co pragnie dostać? Co jest dla niej najważniejsze? I czy obecna sytuacja ją w związku z tym  satysfakcjonuje? Czy jest gotowa na ryzyko? Czy jest go świadoma? Nina udziela sobie odpowiedzi i kończy spotkanie z decyzją, że chce relację kontynuować. Umawia się też ze sobą na to, że jeśli jej relacja z Dawidem będzie trwać – wróci do pytań za rok. I tak będzie powtarzać co roku. Nina uznała bowiem, że to uchroni ją przed codzienną, męcząca analizą, jednocześnie pozwoli nie stracić z oczu cennych podpowiedzi płynących z serca.
Na temat jej relacji rozmawiam również z Wiktorią. Wiktoria widzi kilka korzyści wynikających ze związku ze starszym partnerem: „Po pierwsze dużo się od Grzegorza uczę. Grzegorz ma wiedzę, doświadczenie i życiową mądrość. Nauczyłam się przy nim dojrzalszych reakcji i oddzielania tego co ważne, od tego co mniej” – mówi. „Seks również jest cudowny, bo Grzegorz poświęca mi masę czasu. Nie myśli tylko o sobie jak moi poprzedni partnerzy- rówieśnicy. Dla nich liczyła się głównie ich przyjemność. Grzegorz wie czego kobieta potrzebuje. Ma sporo doświadczeń na swoim koncie, ale nie jestem zazdrosna o jego przeszłość. Może nawet się cieszę? Moja znajoma mówi, że przynajmniej ja mam pewność, że Grześ się wyhulał i mogę być spokojna” – dodaje żartobliwie. Dla Wiktorii duże znaczenie ma też to, że ich związek przetrwał 2 lata. „Może to niedługo, ale naprawdę stawało nam na drodze sporo przeciwności. To, że nie zrezygnowaliśmy z siebie świadczy o tym jak bardzo nam zależy”.
Pytam o koszty. „Jest ich trochę” – mówi. „Po pierwsze kompletny brak zrozumienia bliskich. Z rodzicami prawie nie rozmawiam, powiedzieli mi, że nigdy tego nie zaakceptują. Poza tym czasem oboje czujemy te dzielące nas 23 lata. Mamy kompletnie różne zainteresowania. Grzegorz najchętniej siedziałby ze mną u siebie w leśniczówce, ja bym się częściej pobawiła w mieście. Inna muzyka, książki, filmy. Dwa różne grona znajomych. No i najważniejsze – Grzegorz ma dzieci z poprzedniego małżeństwa i nie chce mieć więcej. Ja tak. Nie wiem czy to będzie do przeskoczenia. Często też rozmawiamy o tym co będzie jak np. Grzegorz zachoruje albo umrze. W końcu ma kłopoty z sercem. Nie wiem, naprawdę nie wiem. ” Zadaję Wiktorii podobne pytania co Ninie. Ale do Wiktorii odpowiedź nie przychodzi tak łatwo do Niny.
Wiktorię niepokoi jeszcze jedna kwestia: „Moja przyjaciółka powiedział mi kiedyś, że taki związek nie jest do końca normalny. Twierdzi, że to przez fakt, że ja nie miałam ojca, a Grzegorz przeżywa kryzys wieku średniego. Tłumaczę jej, że zakochałam się w Grzegorzu przypadkiem i że zakochałam się w nim jako osobie, wiek nie miał znaczenia. I że jest on głównie przeszkodą, a nie zaletą.” Rzeczywiście istnieją koncepcje psychologiczne, które wybór partnera (jak twierdzą psychoterapeuci – jednak rzadko przypadkowy) znacznie starszego lub młodszego tłumaczą doświadczeniami i deficytami w relacjach bazowych, tj. z rodzicami. Kobieta z poczuciem braku ojca (lub mężczyzna silnie związany z matką) szukają instynktownie doświadczeń z osobą starszą, dojrzalszą, by poczuć się zaopiekowaną/ym. Z kolei kobieta lub mężczyzna nie radzący sobie z własną dojrzałością czy starzeniem się może szukać partnera młodszego, by poczuć się odmłodzoną/ym. Jak to mówią psychologowie – małżeństwo bywa najtańszą forma psychoterapii:) Oczywiście nie polecam traktować relacji w ten sposób. Istnieją również koncepcje kładące silniejszy nacisk na biologię. Te mówią o kobietach jako tych szukających partnera dojrzałego, zaradnego, by dał im i ich potomstwu poczucie stabilności i bezpieczeństwa. I mężczyznach jako tych szukających partnerki młodej, zdrowej, która będzie w stanie urodzić zdrowe dzieci.
Czy związek ze znaczącą różnicą wieku ma więc szansę się udać? Mimo czy też niezależnie od przyczyn, dla których jest zawierany?. Zapytałam o to kolegów po fachu. Większość jest zdania, że taki związek jest ryzykiem. Można byłoby odpowiedzieć – jak każdy. To prawda, ale zdaniem wielu taka relacja wystawiona jest na więcej prób i trudności, stąd ryzyko jest jednak większe. Potwierdza to także znacząca część badań (zbliżony wiek ułatwia). Są też jednak i tacy, którzy twierdzą, że ważniejszy od różnicy wieku jest stopień zaspokojenia potrzeb w związku (a ten może być od wieku niezależny) oraz gotowość i umiejętność radzenia sobie z trudnościami. A jedna z koleżanek psycholożek stwierdziła: „W Polsce robimy straszny problem z tej różnicy wieku!A w innych kulturach to jest zupełnie naturalne. I często działa!”. No tak – 1,5 roku spędzonych w Indiach robi swoje.
A więc – uda się czy się nie może udać? Oczywiście, że może. Ale czy tak będzie na pewno – nie wiadomo. Jak się okazuje – różnica wieku między partnerami może a) utrudniać, b) wzbogacać, c) nie mieć większego znaczenia. Wiele zależy od Was. To co na pewno warto zrobić wiążąc się z kimś znacznie młodszym lub starszym to „obejrzeć” sytuację. Przeżywamy, doświadczamy – to jedno. Oglądamy – to drugie. Co należy obejrzeć? Uczciwie i dojrzale przyjrzeć się własnym motywom, potrzebom, zaletom i wadom takiego wyboru. Zobaczyć co jest tu i teraz i  ruszyć wyobraźnią do przodu, ze świadomością, że to tylko fantazja, a Twoje możliwości przewidywania są ograniczone. Zadać sobie parę pytań, np. te, które zadałam bohaterkom. A potem? Żyć i kochać. Niezależnie od wieku.

Rola samooceny w związku

Ostatnio byłam na szkoleniu. Prowadzący zapytał co myślimy na temat przyczyn trudności jakie mają nasi klienci/pacjenci w związkach. Jakie jest ich podłoże? Padały różne propozycje: kwestia niedojrzałości, braku umiejętności komunikacyjnych i kilka innych. Ja wspomniałam o samoocenie. Myślę, że gdyby z naszą wiarą w siebie było dobrze – relacje, w których jesteśmy byłyby zdecydowanie bardziej udane i satysfakcjonujące. Podam kilka przykładów:
Marianna (30) jest w związku od kilku lat. Jej partner nadużywa alkoholu i prawdopodobnie jest uzależniony od pornografii. Marianna cierpi, czuje się w związku niekochana i niewspierana, ale dzielnie trwa na posterunku. Kiedy pytam o powody takiej decyzji mówi: „Boję się odejść. Czego konkretnie? Że nie wiem jak będzie. Boję się, że sobie nie poradzę. Poza tym może coś się zmieni? Przecież ludzie się leczą.. Sama już nie wiem, może ja przesadzam, może on nie jest taki zły, bo kiedy jest trzeźwy jest naprawdę dobrze. Sama już nie wiem co czuję i co myślę. Może to ze mną jest coś nie tak?” . To wszystko o czym mówi Marianna jest przejawem niskiej samooceny: lęk przed zmianą; brak poczucia własnej sprawczości; brak zaufania do siebie; zniekształcony wizerunek własnej osoby; niedostrzeganie czy zaprzeczanie rzeczywistości. A wpływ obniżonego poczucia własnej wartości u Marianny na jej związek jest taki, że tkwi w nim, mimo, że nie jest szczęśliwa. Nic też nie zapowiada, żeby cokolwiek w jej związku miało się zmienić na lepsze. Podczas spotkań pracujemy z Marianną nad szacunkiem do siebie; przyznaniem sobie prawa do szczęścia, miłości i dobrego związku; umiejętnym radzeniem sobie ze zmianami; zaufaniem do siebie (emocji, myśli, decyzji); umiejętnym dokonywaniem wyborów; konsekwencją w decyzjach; wytrwałością w działaniu; niezależnością i wiarą, że da sobie radę niezależnie od wszystkiego. A kiedy Marianna się wzmocni – mam nadzieję, że uwierzy, że zasługuje na więcej. Na mężczyznę godnego jej miłości, na związek zdrowy i radosny.
Arkadiusz (34) ma za sobą kilka związków. Kiedy o nich rozmawiamy Arkadiusz z trudem przyznaje, że to kobiety odchodziły od niego. Wyraźnie nie lubi przyznawać się do porażek, a rozstania z inicjatywy kobiet tak właśnie traktuje. Twierdzi, że nie wie co było ich przyczyną. Z czasem, w trakcie trwania spotkań wspólnie dochodzimy do wniosku, że zachowanie Arka miało na decyzje partnerek wpływa zasadniczy. Arka potrzeba kontroli (ciągłe telefony); skrajna zazdrość (oskarżanie o zdrady); rywalizacja i wywyższanie się (niechętnie przyglądał się rozwojowi zawodowemu partnerek); egoizm (głównie myślał o swoim komforcie); krytykanctwo i osądzanie; brak tolerancji dla ich decyzji czy inności; poczucie bycia omnipotentnym, z monopolem na wiedzę i mądrość – te przejawy niedowartościowania zniszczyły potencjalne udane relacje Arka. To na czym skupiamy się w naszej wspólnej pracy to: zwiększenie tolerancji i akceptacji dla inności; umiejętność przyznawania się do błędów; postawa ufności i otwartości; umiejętność i radość ze współpracy; świadomość siebie i swojego postępowania. A kiedy Arkadiusz przyjmie, że nie musi podnosić własnej wartości kosztem czyjejś – będzie miał szansę na związek pełen ciepła, spokoju i współdziałania.
Edyta (35) jest mężatką od 8 lat. W ogólnej ocenie jest z relacji z mężem zadowolona, ale w szczegółach jest już gorzej. Zarzuca mężowi, że bywa nieczuły („Czasem kiedy chcę się do niego przytulić on mówi tak niegrzecznie, że nie teraz”), małomówny, bez inicjatywy („czasem bym chciała, żeby mnie gdzieś zabrał, a on jakiś taki niedomyślny..”). Ma żal, że za rzadko okazuje jej miłość („On tak rzadko mówi mi, że mnie kocha..tzn jak zapytam to mówi, ale sam z siebie prawie nigdy”). Tych zarzutów jest z resztą więcej. Proponuję, żeby mąż przyszedł  na jedno wspólne spotkanie. Edycie pomysł od razu  przypada do gustu i co mnie pozytywnie zaskakuje – mężowi Edyty również. Okazuje się, że Jacek jest całkiem ciepłym mężczyzną z ciekawym poczuciem humoru. Do Edyty odnosi się z szacunkiem i przyjemną dla oka czułością. Mimo to Edyta kontynuuje opowieść o pretensjach wobec męża. Jacek odnosi się do nich: „Prawdę mówiąc jestem już tym zmęczony. Cały czas to słyszę. A ja się naprawdę staram. Może nie jestem typem, który dzwoni do żony 10 razy dziennie i ćwierka w słuchawkę, ale kocham ją, mówię jej to, kiedy tylko potrzebuje i robię dla niej co tylko mogę. Kiedyś powiedziałem żonie, że mężczyźni więcej robią, niż mówią, żeby okazać miłość. Jej to nie wystarcza. Kilka razy dziennie domaga się zapewnień o uczuciu. A kiedy ja zapewniam ona nie jest zadowolona, bo mówi, że to nie wyszło to z mojej inicjatywy. Ciągle się obraża, a ja nie wiem o co. Kiedy nie powiem jej rano, że ładnie wygląda jest nadąsana cały dzień i wmawia mi, że już mi się nie podoba. A to nieprawda. Tylko nie wiem jak mam ją przekonać..” Poznając historię życia Edyty oraz stanowisko jej męża dochodzimy do tego o co Edycie chodzi i czego się domaga. Edyta wychowywana była przez bardzo surowego ojca. Dużo od niej wymagał ograniczając przy tym do minimum pozytywne wzmocnienia czy pochwały. Edyta wyszła z domu rodzinnego niedokochana, bez poczucia własnej wartości. Od męża oczekuje tego, by przez swoja bezwarunkową miłość dowartościował ją. Jest to jednak oczekiwanie nie na miarę naszego małżonka. Bezwarunkowo kochać nas mogą jedynie rodzice. Nasz partner, nawet najlepszy na świecie nie da nam tego, co jest skierowane tak naprawdę do rodzica. Jest on od tego, by z nami żyć, kochać, wspierać nas (a czasem sprawiać trudności), ale nie od tego, by spełniać wszystkie nasze oczekiwania i zaspakajać neurotyczne potrzeby z głębokiego dzieciństwa. A Edyta takie właśnie roszczenia kierowała w stronę Jacka. Nic dziwnego, że nie mogli się na tej płaszczyźnie porozumieć. Edyta chciała tego, czego Jacek dać jej nie mógł. Edyta czuła się skrzywdzona, Jacek sfrustrowany, ponieważ chciał, starał się i dostawał po głowie. Z Edyta pracujemy nad tym, aby pogodziła się z tym czego nie dostała od rodziców, zaprzestała kierować nierealne oczekiwania wobec bliskich i zaczęła proces dawania sobie tego czego potrzebuje – sama. Myślę, ze jest na dobrej drodze.

A jak jest z Waszą samooceną? Przyjrzyjcie się poniższym pytaniom. Niektóre mogą wydać się Wam na pierwszy rzut oka mało z samooceną powiązane. Ale są, ponieważ ta przejawia się na różne, subtelne sposoby. Im więcej twierdzących odpowiedzi – tym lepiej: dla Waszej samooceny, dla Was i dla Waszych związków

1.    Czy jesteś na co dzień uważny?
2.    Czy dokonujesz samoobserwacji, która nie ma na celu oceny a jedynie właśnie obserwację?
3.    Czy przyglądasz się swoim myślom, uczuciom, doznaniom, działaniom, by wyprzeć działania automatyczne i pozbawione refleksji (spontaniczność działań jest czymś innym).
4.    Czy akceptujesz to kim jesteś? Pamiętaj, że akceptacja to nie sympatia, ale uznanie, że jest to co jest. To niezaprzeczanie rzeczywistości.
5.    Czy potrafisz wymienić swoje zasoby, możliwości, zalety?
6.    Czy masz świadomość swoich słabości, wad, ograniczeń?
7.    Czy korzystasz ze swoich mocnych stron, radujesz się nimi, doceniasz je i rozwijasz?
8.    Czy przełamujesz słabości, jeśli jest Ci to potrzebne i jest to możliwe?
9.    Czy potrafisz pogodzić się z tym, że nie jesteś doskonały i przełożyć ciężar uwagi z zamartwiania się słabościami na rozwijanie zasobów?
10.    Czy masz życzliwy i wyrozumiały stosunek do siebie w miejsce bycia dla siebie surowym i krytycznym sędzią?
11.    Czy akceptujesz swoje uczucia, myśli i potrzeby?
12.    Czy dajesz sobie prawo do błędów?
13.    Czy możesz powiedzieć, że jesteś swoim przyjacielem?
14.    Czy jesteś za siebie odpowiedzialny – za swoje czyny, decyzje, za swoje szczęście?
15.    Czy masz świadomość swoich praw jako człowieka?
16.    Czy masz do nich szacunek?
17.    Czy potrafisz egzekwować swoje prawa stanowczo, bez lęku, ale też bez naruszania praw innych?
18.    Czy masz świadomość swoich własnych granic?
19.    Czy potrafisz je ustanawiać?
20.    Czy potrafisz stanąć w swojej obronie?
21.    Czy wyrażasz siebie?
22.    Czy jesteś autentyczny?
23.    Czy potrafisz stawić czoło wyzwaniom?
24.    Czy potrafisz wytyczać sobie cele, by potem umiejętnie je realizować?
25.    Czy dążysz do urzeczywistniania swoich marzeń?
26.    Czy cieszysz się z osiąganych celów w miejsce bycia zawsze z siebie niezadowolonym i chorobliwie ambitnym?
27.    Czy twoje wymagania wobec siebie są adekwatne?
28.    Czy masz zdrową dyscyplinę?
29.    Czy potrafisz sobie czasem odpuścić?
30.    Czy potrafisz stawiać czoła trudnościom?
31.    Czy potrafisz w miarę szybko podnieść się po porażce, by dalej realizować swoje plany?
32.    Czy potrafisz radzić sobie ze zmianami?
33.    Czy jesteś elastyczny?
34.    Czy postępujesz zgodnie ze swoimi potrzebami, wartościami, przekonaniami?
35.    Czy twoje działania zmierzają w kierunku szczęścia i zadowolenia?
36.    Czy unikasz działań autodestrukcyjnych i niekorzystnych dla Twojego zdrowia i szczęścia?
37.    Czy czujesz swoją wartość tak po prostu i wiesz, że nie musisz jej nikomu w żaden sposób udowadniać?
38.    Czy chętnie pomagasz innym bez poczucia jednak konieczności bycia niezbędnym (czasem pomaganie innym zaspakaja naszą potrzebę bycia potrzebnym i niezastąpionym)?
39.    Czy chętnie przebywasz wśród ludzi?
40.    Czy potrafisz być sam ze sobą?
41.    Czy lubisz swoje towarzystwo?
42.    Czy masz do siebie dystans i potrafisz traktować siebie nie zawsze śmiertelnie serio?
43.    Czy jesteś ufny i otwarty, ale nie naiwny?
44.    Czy potrafisz obejść się bez konieczności osądzania innych?
45.    Czy potrafisz zachować złoty środek pomiędzy uczuciem dumy, a wstydu?

* W celu zachowania poczucia bezpieczeństwa i komfortu  moich klientów/pacjentów – każdego z nich pytam o zgodę zanim umieszczę ich historię w artykule. Dane bohaterów artykułu zostają też zawsze zmienione, tak aby mogli czuć się oni pewnie i anonimowo.

Zaangażowanie w związku

W gabinecie psychologicznym często rozmawiam o zaangażowaniu. Wzajemne zarzuty partnerów : „Ty po prostu nie jesteś zaangażowany!”, „Wymagasz ode mnie bezwzględnego zaangażowania, oddechu nie ma jak złapać!”, pytania: „ Czy to znaczy, że on nie jest zaangażowany?”, stwierdzenia: „Nie umiem się zaangażować” są na porządku dziennym.
Np. Joanna (44 l, mężatka, dwoje dzieci) jest zdania, że jej małżeńskie kłopoty spowodowane są jej nadmiernym zaangażowaniem w związek i niedostatecznym ( w jej opinii) zaangażowaniem męża. „ Ja dla rodziny byłabym gotowa zrobić wszystko. Mój mąż, jeśli miałby zrobić coś swoim kosztem nie zrobi nic. Nie wiem jak sobie z tym poradzić”.
Mateusz ( 33) jest z Lucyną (32) od dwóch lat i martwi go, że Lucyna nie ma ochoty na zacieśnienie relacji (wspólne mieszkanie, może ślub). Kiedy Mateusz zarzucił jej, że się nie angażuje Lucyna obruszyła się: „Każdy okazuje zaangażowanie inaczej. Czy naprawdę jedyną oznaką zaangażowania ma być ślub?”.
Basia (46) rozpoznaje u siebie skrajny lęk przed zaangażowaniem: „Obawiam się bólu, zranienia, odrzucenia. Nie chcę cierpieć, bycie samej jest bezpieczniejsze”.
Podobnie Leszek (43) do tej pory nie miał stałego związku, który trwałby dłużej niż 2 lata: „W związku boję się, że się rozpłynę, zatracę, że zniknę. Że będzie związek, moja partnerka, a ja? Gdzie ja będę?”.
Przyjrzyjmy się więc pojęciu, które wywołuje w nas tak skrajne emocje: pragnienie, chęć, potrzebę, tęsknotę, obawę, skrajny lęk i inne. Uporządkujmy informacje.
Czym jest zaangażowanie?
Według amerykańskiego psychologa Roberta Sternberga (twórcy tzw. trójczynnikowej koncepcji miłości) zaangażowanie to „decyzje, myśli, uczucia, działania ukierunkowane na przekształcenie miłosnej relacji w trwały związek oraz utrzymywanie związku pomimo różnych przeszkód”.
Uczucia – czyli przejście z „chyba chcę” na „tak, chcę”. Czujesz, że kochasz, tęsknisz. Czujesz, że to ten/ta. Nie wiesz tego (bo nie możesz wiedzieć), ale tak czujesz.
Decyzje – czyli zadecydowanie, że to z nim/nią decydujesz się na coś trwałego. I wzięcie odpowiedzialności za tę decyzję. Co to oznacza? To bycie ze sobą bez względu na wszystko? Bez względu na poczucie zadowolenia ze związku? Bez względu na zachowanie partnera? Nic z tych rzeczy. Odpowiedzialność za decyzję o zaangażowaniu w związek to decyzja, że chcę o ten związek dbać, pielęgnować go. To decyzja, że nie ucieknę przy pierwszych przejściowych kłopotach i trudnościach. To decyzja, iż wezmę odpowiedzialność za swój wkład w relację. To decyzja, że będę aktywnie wpływał na związek, żeby działo się w nim jak najlepiej. To jak w przysiędze małżeńskiej – to decyzja, iż „uczynię wszystko (co dla mnie możliwe – przyp. autorka), aby moje małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”. W tak sformułowanej przysiędze nie ma mowy o związku bez względu na wszystko. Poza tym pamiętaj, że aby Twój związek był zgodny i szczęśliwy i Ty musisz być usatysfakcjonowany/a.
Myśli – czyli Twój związek jest obecny również w twojej „głowie”. Myślisz o partnerze, ale nie jedynie w kategoriach przyjemnych wyobrażeń czy marzeń, (choć to też istotne). Myślisz o tym co możesz zrobić dla niej/niego, dla związku. Uwzględniasz go w swoich planach. Zastanawiasz się – czego on/ona pragnie, na co ma ochotę. Co możesz zrobić, żeby polepszyć relację?
Działania – czyli wprowadzenie uczuć, myśli i decyzji w życie. Jednym słowem obok mówienia (że chcesz, że kochasz) – robisz. Jesteś, kiedy potrzeba, a nie jedynie mówisz, że chciałbyś być. Pokazujesz, że Ci zależy, a nie jedynie deklarujesz. Dla mnie to chyba najważniejszy składnik zaangażowania. Najbardziej przejrzysty, żeby okazać i najbardziej jasny, żebyś mógł/mogła poczuć, że on/ona jest zaangażowany/a.
Ja zawsze definiuję zaangażowanie  jako codziennie podejmowaną decyzję, że jestem, czasem pomimo trudności. To świadome działanie na rzecz związku.
Zdefiniuj i poznaj definicję partnera
Dowiedzieliście się jak zaangażowanie definiuje psycholog naukowiec (Sternberg) i psycholog praktyk (ja). Zawsze jednak podkreślam, żeby w każdej relacji podyskutować na temat tego jak rozumiemy dane pojęcie, co ono dla nas znaczy. Każdy z nas może mieć nieco inne koncepcje i wyobrażenia, a znacząca część kłopotów i konfliktów w relacjach wynika moim zdaniem z tego, że ze sobą nie rozmawiamy. Wchodzimy w związek z pewnymi założeniami, teoriami niesłusznie zakładając, że druga strona ma tak samo jak my. Czy tak jest w istocie – należy sprawdzić. Może to co my rozumiemy jako zaangażowanie nasz ukochany/a rozumie inaczej. Może inaczej je okazuje? Poznanie siebie samego i siebie nawzajem naprawdę dużo ułatwia. Zanim więc postawisz diagnozę i zarzut – zapytaj, porozmawiaj, sprawdź. To doradziłabym też Mateuszowi. Zasugerowałabym, żeby zapytał Lucynę czym dla niej jest owo zaangażowanie – jeśli nie wspólne mieszkanie, ślub – to co? Może dowie się, że to co Lucyna robi (bierze na siebie organizację wspólnych wyjazdów, opiekuje się jego psem, kiedy on wyjeżdża, mimo, że nie lubi zwierząt ) jest właśnie tym jak Lucyna  pokazuje, że jej zależy. Może potrzebuje więcej czasu, może jeszcze nie jest gotowa na dalsze kroki. Nie znaczy to jednak, że nie będzie i że jedynym słusznym rozwiązaniem jest zerwanie relacji (takie przychodzi Mateuszowi do głowy).
Kilka uwag o zaangażowaniu
* Jak wynika z badań zaangażowanie jest składnikiem mającym w związku znaczenie największe (pozostałe składniki miłości to namiętność i intymność). Badane pary były w stanie wyobrazić sobie, że są zadowolone ze związku mimo chwilowych trudności np. w sferze erotyki, ale nie potrafili myśleć o związku jako udanym bez zaangażowania. To właśnie zaangażowanie najsilniej podtrzymuje uczucia.
* Zaangażowanie rośnie w trakcie trwania związku i jest (porównując je z dwoma pozostałymi składnikami miłości) względnie stabilne.
* Zaangażowanie  poddaje się świadomej kontroli. To kwestia decyzji i działania na rzecz związku.
* Zaangażowanie nie powinno być mylone z opieraniem wszystkiego na związku. Jeśli budujesz obraz siebie, swoją tożsamość czy samoocenę na podstawie związku (czy jest, jaki jest) – nie mówimy już o zaangażowaniu. To rodzaj uzależnienia, nad którym możesz popracować w gabinecie z fachowcem. Przykładem osoby, której zachowanie wykracza poza to czym jest zaangażowanie jest Joanna. Joanna mówi, że jest gotowa zrobić dla rodziny wszystko, a ja wiem, że dla niej oznacza to całkowitą rezygnację z siebie i swoich potrzeb. To nie jest postawa, z której może wyniknąć cokolwiek dobrego.
* Żeby związek był udany poziom zaangażowania obydwu stron powinien być w miarę porównywalny. Znaczące dysproporcje w zaangażowaniu prowadzą najczęściej do frustracji osoby bardziej zaangażowanej i utraty przez nią wiary, że jej zaangażowanie jest sensowne.
* Nie musisz mieć pewności, żeby się zaangażować. Często słyszę w gabinecie: „Nie angażuję się, bo skąd mogę mieć pewność, że on/ona jest właściwą osobą?” . Nie możesz mieć pewności i nigdy jej mieć nie będziesz. Nic w życiu nie jest pewne. Możesz mieć przesłanki, możesz przypuszczać, wierzyć, ale pewność? Nie liczyłabym, że się jej doczekasz. Wejście w związek zawsze jest ryzykiem. A bez zaangażowania nie zbudujesz dobrej, bliskiej i trwałej relacji.
Czy jesteś zaangażowany?
Odpowiedz na poniższe pytania:
Czy mam z partnerem wspólne cele, plany, marzenia?
Czy widzę nas razem w przyszłości?
Czy jestem w stanie wyobrazić sobie nas za kilka/kilkanaście lat?
Czy z przyjemnością myślę o wspólnej przyszłości?
Czy chętnie przechodzę do kolejnych etapów  w związku (wspólne mieszkanie, poznanie rodziny, może ślub, założenie rodziny, budowa domu, wspólny kredyt etc)?
Czy moim celem jest również (obok innych) trwałość i stabilność związku?
Czy w związku z powyższym celem jestem gotowy/a na pokonywanie trudności?
Czy jestem gotowy/a na naukę trudnej sztuki kompromisów, odpuszczania, rezygnacji czy zrobienia czegoś dla dobra sprawy/związku?
Czy robię coś z myślą o nim/niej (to mogą być drobiazgi – kupno ulubionych ciastek czy wymarzonego biletu na koncert)?
Czy zależy mi na tym, żeby sprawiać mu/jej przyjemność?
Czy ważne jest dla mnie, żeby spędzać z nim/nią czas, czy dążę do tego?
Czy w ciągu dnia/tygodnia przypominam się jej/jemu i daję wyraz swojemu zaangażowaniu (telefony, smsy)?
Czy jestem jej/jego ciekawy/a, chcę go poznać i poznawać cały czas?
Czy ważne są dla mnie jego/jej potrzeby?
Czy chcę mieć swój udział w ich zaspakajaniu?
Czy chętnie się przy nim otwieram, odsłaniam, mówię o sobie?
Czy oprócz deklaracji rzeczywiście działam, nie tylko mówię, ale i pokazuję?

Im więcej odpowiedzi twierdzących tym większy poziom Twojego zaangażowania (lub też umiejętności w jego okazywaniu – warto zwrócić na to uwagę).
Możesz oczywiście pytania odwrócić w stronę partnera. Czy widzisz oznaki jego/jej zaangażowania?

Lęk przed zaangażowaniem
Przykładem osób przeżywających lęk przed zaangażowaniem są Basia i Leszek. Basia obawia się cierpienia związanego z odtrąceniem. Podejrzewam, że pojęcie odrzucenia Basia rozumie znacznie szerzej niż rozstanie. Istnieje prawdopodobieństwo, że każdy konflikt Basia przeżywałaby bardzo osobiście jako dowód braku akceptacji i właśnie odtrącenia. Leszek obawia się w relacji „zniknięcia”. Jemu bliskość i zaangażowanie kojarzy się jednoznacznie z utratą własnego „ja”. Częstą odpowiedzią jakiej udzielają pacjenci na moje pytanie o to czego się boją jest również lęk przed porażką i popełnieniem błędu. Wtedy można popracować nad zmianą przekonań (skąd pomysł, że mnie nie wolno popełnić błędu?) czy redefinicją porażki (czy na pewno rozstanie trzeba traktować w kategoriach porażki?). Czasem jednak przyczyna problemu ma głębsze podłoże (dzieciństwo, relacje bazowe tj. z matką i ojcem, nieprzepracowane doświadczenia z byłymi partnerami) tak jak to ma miejsce w przypadku naszych bohaterów. Praca nad lękiem przed zaangażowaniem może i powinna przebiegać pod okiem wspierającego Cię psychologa czy terapeuty.
Po czym poznasz, że problem lęku przed zaangażowaniem dotyczy właśnie Ciebie? Oprócz oczywistych oznak jak to, że po prostu jesteś swoich obaw świadomy (to już coś), mogą to być sygnały znacznie bardziej subtelne a nawet mocno zawoalowane np.
*Twoje relacje są powierzchowne, puste, czegoś im brak
* Wycofujesz się z relacji, gdy ta zaczyna być rozwojową i zacieśnia się
* Tęsknisz za relacją pełną bliskości i obopólnego zaangażowania, ale „jakoś tak wychodzi”, że takiej nie masz i nigdy nie miałaś/łeś
* Często zmieniasz partnerów
* Jesteś wobec partnerów skrajnie wymagająca/y, nikt Ci do końca nie pasuje, nie masz akceptacji dla wad i słabości drugiej strony
* Wybierasz (choć masz poczucie, że tacy Ci się trafiają) partnerów niedostępnych, z którymi związek z założenia nie jest możliwy (żonaci, na drugim końcu Europy czy świata, bardzo zajętych, uzależnionych etc)
* Nie otwierasz się przed partnerem, nie mówisz o sobie, „sprzedajesz” jedynie swój określony wizerunek
* Od zawsze lub dłuższego czasu jesteś sam/sama (może być oczywiście tak, że tak chcesz i tak wybierasz, ale zastanów się czy aby po prostu nie umiesz inaczej)

Jeśli „zdiagnozowałeś/łaś” u siebie problem, o którym mówimy może dobrze byłoby skonsultować się z „ekspertem”. W gabinecie psychologicznym będziesz mógł/mogła przyjrzeć się ewentualnym przyczynom swoich obaw, popracować nad szkodliwymi przekonaniami po to, żeby nie odbierać sobie szansy na bliskość jaka jest efektem właśnie zaangażowania w związek. Przekonanie, że nie angażując się unikasz cierpienia jest pozorne. Po pierwsze i tak prawdopodobnie cierpisz. Tak przynajmniej mówią pacjenci, choć nie zawsze od razu chcą to przyznać. Tęsknisz, czujesz się samotna/y, zazdrościsz innym, może chorujesz (masz migreny, nie masz energii, ciągle jesteś zmęczona/y) albo cierpisz na uzależnienie (palisz stosy papierosów, samotnie pijesz do lustra, objadasz się czekoladą). Więc to iluzja, że brak zaangażowania Cię chroni. A po drugie nie angażując się odbierasz sobie możliwość na to, co w życiu chyba najpiękniejsze – bliską, satysfakcjonującą relację.

Mity na temat miłości

Każdy z nas ma określone przekonania na temat miłości. Dla każdego znaczy coś innego. Niektóre z tych przekonań są bliższe lub dalsze tego, co na ten temat mówi powszechne doświadczenie, obserwacja czy nawet badania psychologiczne. Jedne z przekonań służą nam i naszym związkom bardziej, inne mniej. Są i takie, które wręcz nam szkodzą, a nasze relacje skazują na porażkę. Przyjrzyjmy się nim.

Jola (44): „Mam kilka związków za sobą, ale wciąż czekam na tego jednego jedynego. Początkowo oczywiście każdy wydawał się tym właściwym, ale wizja, że stanowimy dwie połówki jabłka szybko pryskała. Miłość jest jednak ślepa. Nagle okazywało się, że kompletnie do siebie nie pasujemy. Mijała chemia i zostawała pustka. Dla mnie w miłości idealne porozumienie erotyczne i namiętność są najważniejsze. Jeśli kocham zawsze mam ochotę na bycie z partnerem. No cóż.. Moje związki nie przetrwały próby czasu i pierwszych trudności, co oznacza, że to nie były prawdziwe miłości. Zresztą uważam, że prawdziwa miłość może być tylko jedna. I najczęściej to ta pierwsza. W końcu stara miłość nie rdzewieje, prawda?”.

No właśnie nie do końca prawda. Tak nam się może wydawać, bo pierwsze „miłości” są zazwyczaj niedopełnione, niedończone, często beztroskie lub kojarzone z czasem młodości, który jest czasem szczególnym. To daje nam złudzenie, że gdybyśmy byli z tamtym chłopakiem, tamtą dziewczyną – byłoby inaczej. Prawdopodobnie byłoby, ale nie znaczy to, że lepiej. Mała szansa, że przeżylibyśmy życie bez trudności w relacji, bez konfliktów, bez kryzysów, a o swoim partnerze moglibyśmy powiedzieć, że jest idealny. Ideały nie istnieją. Ani my nimi nie jesteśmy (uff), ani nasz partner, ani nasz związek. Zacznijmy myśleć o naszych związkach jako dobrych dla nas, a nie idealnych. Wtedy większa szansa, że będziemy je w ogóle mieć.
I ten mit o dwóch połówkach jabłka.. Możesz przeznaczyć całe życie na znalezienie drugiej, ale czy nie lepiej myśleć o sobie jako o jabłku całym, pełnym, wartościowym, który szuka drugiego równie pełnego i wartościowego?
Polemizowałabym również z tym czy prawdziwa miłość jest jedna. Według mnie takie podejście jest ograniczające. O ileż lepiej moglibyśmy się czuć mając w doświadczeniu za sobą kilka udanych związków (które z jakiś powodów nie przetrwały), a nie porażki nieudanych. Każda miłość jest inna i porównywanie, wartościowanie jest w moim przekonaniu niepotrzebne.
Czy miłość jest ślepa? Miłość – nie. Zakochanie – i owszem. I na szczęście. To bowiem stwarza szansę na to, że jesteśmy skłonni zaryzykować, zaufać, wejść w relację. A potem przychodzi czas na urealnianie. To czas niekiedy trudny, ale zawsze rozwojowy, a dla mnie mimo trudu radosny. Czy to nie wspaniałe, kiedy Twój partner już wie, że nie jesteś ideałem, a mimo to jest, kocha, wspiera? To dla mnie dowód prawdziwego uczucia. To dowód miłości, nie zakochania.
No i ostatnia kwestia – Jola wiąże miłość głównie z namiętnością. Ja powiedziałabym inaczej – miłość to miłość; namiętność to namiętność. Namiętność nie jest miłością, jest jej składnikiem (obok intymności i zaangażowania). Jest bardzo ważna, ale jak twierdzi prof. Bogdan Wojciszke, (autor książki „Psychologia miłości”) mniej ważna niż np. intymność. Jak pokazują badania: można czerpać satysfakcję z długotrwałej relacji przy wygasającej namiętności, jeśli jest obecna intymność; odwrotna sytuacja jest trudniejsza (jest namiętność, brak intymności). Nie chcę powiedzieć, że namiętność jest nieistotna (zdecydowanie jest), ale mitem jest przekonanie, że jest ona trwała, niezmienna, a jej zmienność w kierunku wygasania świadczy o braku miłości i rozpadzie związku.

Weronika (35): „Miłość to przede wszystkim akceptacja. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym mojemu narzeczonemu powiedzieć, że MA coś zrobić, że sobie czegoś życzę, że stawiam mu jakieś warunki, że ma się zmienić. Bruno jest artystą, jak mogłabym mu przerywać pracę i prosić, żeby wyrzucił śmieci? Miłość to dawanie i staranie się. Ja się bardzo staram – być lepsza, mądrzejsza, bardziej zadbana. Dla niego się rozwijam. Chcę spełniać jego potrzeby i oczekiwania, to mój cel. To powinien być cel miłości. Miłość to czynienie dobra. W moim związku nie ma miejsca na ranienie się, kłótnie. Zawsze staramy się iść na kompromis. Miłość to też wybaczanie. Ja wybaczyłam dwukrotną zdradę. W końcu miłość ci wszystko wybaczy, dobrze myślę?”

Wybaczanie jest ważne i szlachetne, ale nie jest obowiązkiem w miłości. Są osoby, które są w stanie wybaczyć coś, co ktoś inny nie byłby w stanie. I nie można mówić, że ten drugi nie kocha. Przestrzegam przed myśleniem o miłości w ten sposób, ponieważ uważam, że lepiej nie dawać powodów do wybaczania. Niech sformułowanie o miłości, która ci wszystko wybaczy nie będzie furtką dla braku odpowiedzialności czy braku samokontroli.
Miłość to akceptacja. Zgadzam się, ale nie można mylić jej z brakiem jakichkolwiek wymagań czy granic. Miłość to akceptacja osoby, ale już niekoniecznie czyiś zachowań. Nie musisz akceptować tego, że partner nie ma czasu na opiekę nad dziećmi, nadużywa alkoholu etc. Akceptować to nie znaczy zgadzać na wszystko.
Miłość to dawanie. Owszem, miłość to przede wszystkim dawanie. Dając nie chodzi o uzyskanie bezpośredniej korzyści, o to, że ktoś odpowie tym samym. W miłości nie chodzi o bilans, ale moja obserwacja mówi, że jeśli ten bilans jest wyjątkowo nierówny – partner „niedopieszczony” zaczyna być sfrustrowany, a związek zaczyna się chwiać. Dlatego ja wolę myśleć o związku jako o wymianie. Dajesz nie oczekując, ale to nie znaczy, że zupełnie zapominasz o sobie. Dawaj i przyjmuj.
Miłość to staranie się. Tak, warto się starać, bo ono świadczy o naszym zaangażowaniu. Ale to staranie swobodne, bez presji bycia doskonałym. Staranie się to dbanie o partnera, atmosferę. To również dbanie o siebie, ale nie, by zdołać spełnić wszystkie oczekiwania partnera. To nie jest realne. Starać się warto. Ale od siebie dodam – w miłości piękne jest także to, że są momenty, kiedy możemy pozwolić sobie na to, by wreszcie przestać się starać. I to też jest ok.
Miłość to czynienie dobra. Absolutnie. Jednak zupełnie nie zgodzę się z tym, że spory czy konflikty są znakiem tego, że tego dobra nie czynimy. Wymiana zdań, negocjacje, czasem bardzo emocjonalne są nieuniknioną częścią życia związku. Spieramy się, bo jesteśmy różni, bo nam zależy. W tych starciach czasem dochodzi do ranienia się. Dobrze jest zwracać uwagę na słowa, czułe punkty partnera, żeby celowo się nie krzywdzić. Ale nie wiem czy w długotrwałym związku jest możliwe, żeby całkowicie uniknąć wzajemnych zranień. W bliskości zdarzają się obtarcia. Należy ich unikać będąc świadomym, że zupełnie uniknąć się ich nie da.

Iwo (36): „Jeszcze chyba nie dorosłem do miłości. Nie jestem gotowy na to co niesie ze sobą związek. Na te ograniczenia i sceny zazdrości. Ponad wszystko cenię sobie wolność, a związek ją wyklucza. Z Martą było nawet nieźle, ale była zaborcza. Jak jej tłumaczyłem, że nie ma powodu do zazdrości obrażała się twierdząc, że przecież zazdrość jest normalna. Jak to mówiła – to przyprawa miłości. Albo inaczej – że nie ma miłości bez zazdrości. Nie wiem czy chce mi się to znosić. A poza tym za dużo nas różniło. Marta co prawda była zdania, że to świetnie, bo to przeciwieństwa się przyciągają, ale nie jestem pewien. Dla mnie chyba lepiej dobrać się na podstawie podobieństw, ma rację?”

To bardzo trudne pytanie. Z badań rzeczywiście wynika, że pewne podobieństwa mają dla związku znaczenie. Chodzi o wykształcenie i status społeczny. Natomiast cała reszta pozostaje w miłości tajemnicą. Są badania, które potwierdzają, że lubimy ludzi podobnych do nas, a więc łatwiej nam się zaprzyjaźnić będąc podobnymi. Ale czy powstanie między nami coś jeszcze? Chemia, namiętność, pożądanie, miłosna energia? Na to nie ma recepty. Bywa, że zakochujemy się w kimś kto wydaje się być od nas skrajnie różny. Istnieją teorie psychologiczne mówiące, że prawdopodobnie te różnice są pozorne, że na bardzo głębokim nieświadomym poziomie jesteśmy podobni. Mamy podobne doświadczenie, skrypty. Inne teorie wysuwają wniosek, że te różnice umożliwiają nam komplementarność. Ktoś lepiej funkcjonuje przez dawanie, ktoś przez branie, więc związek „działa”. No i pojawia się znów pytanie o nasze potrzeby i przekonania . Dla jednych miłość kojarzy się głównie z siłą i zmiennością uczuć, dla innych ze spokojem i poczuciem bezpieczeństwa. Ta mnogość teorii i hipotez świadczy, że miłość to cały czas pewnego rodzaju wiedza tajemna i niech to czyni jej zaletę, nie wadę.
Czy zazdrość jest wpisana w miłość? Dla mnie niekoniecznie, ale nawet jeśli, to tylko w pewnym stopniu. Zazdrość, która skłania nas do ograniczania drugiej osoby jest w moim poczuciu przemocą. Moim zdaniem świadczy ona raczej o zaniżonym poczuciu własnej wartości i niepewności, niż o sile uczucia. Może szczypta zazdrości przyprawia związek, ale jej nadmiar wypala i niszczy.
Dylemat Iwa: związek czy wolność? Jeśli tak zestawić sprawę, to faktycznie bardzo trudny wybór. Tylko pytanie – czy konieczny? Dla mnie związek nie jest ograniczeniem wolności, ani mojej, ani partnera. Oczywiście nie oznacza to, że życie wygląda identycznie, kiedy jest się w związku czy samemu. Należy uwzględniać drugą osobę w swoich decyzjach, bierzemy za coś odpowiedzialność, ale czy to musi oznaczać stratę? A co z zyskami jakie daje związek? Byłeś i jesteś wolnym człowiekiem, nieistotne w związku czy sam. Nikt nie jest w stanie odebrać Ci wolności, tak jak i Ty nie masz na szczęście mocy odebrania jej innym. Jeśli wolność nie myli Ci się ze swawolą (zupełny brak odpowiedzialności) to związek jej nie zagraża.

Marysia(39): „Mam za sobą dwa poważne związki. W żadnym nie byłam szczęśliwa. Dla mnie kobietę, która jest kochana można poznać po tym, że promienieje. Ja gasłam. Moje wyobrażenia o tym czym jest miłość nie miało racji bytu ani w jednym ani w drugim związku. Dla mnie facet, który kocha wie czego jego kobiecie potrzeba. Moi nie wiedzieli. Nie byli nawet zainteresowani, żeby spełnić moje oczekiwania. Sprawiali wrażenie, jakby nie mieli pojęcia o co mi ZNOWU chodzi. Ksawery powiedział mi kiedyś, że ja sama nie wiem czego chcę. A Kuba, że ja sama ze sobą nie mogę dojść do ładu. Może to i prawda, ale czy nie jest tak, że kobieta staje się sobą dopiero przy mężczyźnie? I że to właśnie po tej jej odmianie i pewności można poznać, że to miłość, że to ten? Moja matka zawsze mi powtarzała, że to jak kobieta czuje się przy mężczyźnie jest jego zasługą. Jeśli dobrze, to właściwy wybór, jeśli źle – niewłaściwy. I że kochający mężczyzna chce się dla kobiety zmieniać. Moi nie mieli na to najmniejszej ochoty.”

Czy kobieta staje się sobą dopiero przy mężczyźnie? Czy mężczyzna staje się sobą dopiero przy kobiecie? Dla mnie takie pomysły są szkodliwe. Przekonanie, że jak go poznam to będę o sobie lepiej myśleć albo jak on mnie zaakceptuje, to i ja zaakceptuję siebie sprawiają, że szukamy kogoś kto nie istnieje. Lub czegoś w kimś, czego nigdy nie możemy dostać. Jeśli nie lubimy siebie żaden związek, żaden partner nas nie uszczęśliwi. Nie ma takiej mocy. To są oczekiwania nie na miarę drugiego człowieka. Ty również nie masz mocy uzdrawiającej. Oczywiście miłość, partner, związek może być cudownym motorem do zmian, ale te możesz wprowadzić tylko Ty sam/a.
Kolejne szkodliwe przekonanie dotyczy mierzenia głębokości miłości stopniem domyślności partnera. Jak kocha – wie czego mi potrzeba. Nieprawda. Często okazujemy miłość drugiemu w taki sposób w jaki sami chcielibyśmy, by nam ją okazywano. A to może nie mieć nic wspólnego z tym czego chce druga osoba. Zakładanie wtedy złych intencji (nie kocha) jest błędem. Żeby móc dostać to czego potrzebujesz musisz o tym powiedzieć. Partner to nie urządzenie rentgenowskie. Ty też nie zawsze potrafisz odczytać czego partnerowi właśnie teraz potrzeba. I ok. – zawsze możesz zapytać.
Czy mężczyzna chce się dla kobiety zmieniać? Z tego co mówią mężczyźni – tak. Ale tylko wtedy kiedy nie muszą. Mężczyźni lubią być mobilizowani, ale nie lubią stawiania im roszczeń i wyrażania ciągłych pretensji i niezadowolenia. Jeśli kobieta jest akceptująca i doceniająca, kiedy prosi czy nawet wymaga – mężczyzna chce się starać. Ale kiedy zmiana mężczyzny jest przyjętym założeniem, a jej brak łączy się z rozczarowaniem mężczyzną – ten odpuszcza. I trudno się dziwić. Postawiłabym hipotezę, że z kobietami może być podobnie. W ogóle byłabym ostrożna wobec osób, które mają pomysł na nas i chcą nas do tego pomysłu dopasować za wszelką cenę. Dla mnie to oznacza, że ktoś nie kocha MNIE, ale wyobrażenie na mój temat albo wizję związku, a nie mnie realną. Naturalnie, mamy jakieś potrzeby, jakieś oczekiwania, ale musimy zdać sobie sprawę, że wiążemy się zawsze z konkretną i realną osobą, która może tym potrzebom sprostać, a może i nie. Pamiętajmy też, że i on/ona ma SWOJE potrzeby i oczekiwania. Przytoczę wam pewien wierszyk:

Ja robię swoje i ty robisz swoje.
Ja nie jestem na świecie po to, by spełniać Twoje oczekiwania.
A Ty nie masz obowiązku spełniania moich oczekiwań
Ty jesteś Ty a ja jestem Ja
Jeśli się spotkamy – to wspaniale.
Jeśli nie – to trudno.
F. Perls

Wspaniałych miłosnych spotkań Wam życzę.

Lojalność w związku

Edyta (39) „żali się” na swojego męża: „Zachował się wobec mnie nielojalnie. Skrytykował mnie przy mojej przyjaciółce. Wie, że tego nie znoszę! Rozumiem, że się ze mną nie zgadzał, ale żeby od razu taki atak? I to przy niej? Nie mógł mi tego powiedzieć w cztery oczy?”
Karol (44) uważa, że nielojalnością ze strony jego żony jest fakt rozmawiania o nim i ich sprawach intymnych z przyjaciółkami. Ma też żal do żony o to, że wiele kwestii z ich życia konsultuje z rodzicami.
Inga (36) od 4 lat jest z Piotrem. Niedawno dowiedziała się o poważnej chorobie narzeczonego. Inga uważa to za brak lojalności. „Bardzo pragnę mieć dzieci, ale choroba Piotrka poważnie wpływa na tę decyzję. Tyle razy rozmawialiśmy o dzieciach, a on nigdy nie wspomniał, że choruje i że to może mieć wpływ na zdrowie dzieci. Nie wiem co robić. Piotr mówi, że to była jego sprawa i że miał prawo do tajemnicy. Nie wiem kto ma rację?”.
Czy krytyka jest oznaką braku lojalności? Czy rozmowy z przyjaciółkami o życiu, w tym o pożyciu małżeńskim są fair? Czy mamy prawo do tajemnic czy sekrety w małżeństwie to nielojalność?

Przyjrzyjmy się czym jest – tak ważna i oczekiwana – lojalność w związku.
Przeglądając definicje lojalności można sprowadzić je do jednej – lojalność to postawa uczciwości wobec drugiego człowieka. No tak..Ale czym jest uczciwość zapytacie?

Zacznę od tego od czego według mnie każdy zanim wejdzie w związek powinien zacząć. Od swojej własnej definicji. Kiedy wiążemy się z drugim człowiekiem mamy (czy zdajemy sobie  z tego sprawę czy też nie) projekty własne. N temat uczciwości, wolności, szczerości, zazdrości etc. Dotyczy to również lojalności. Odpowiedz sobie na pytania: czym DLA MNIE  jest lojalność? Czego JA oczekuję od partnera? Jak chcę, żeby wyglądało to w moim związku? Gdzie są dla mnie granice lojalności? Kiedy już to dookreślisz – zapytaj o to samo partnera. A potem drogą twórczej dyskusji i negocjacji wypracujcie WASZĄ definicję i jej przestrzegajcie.

A ja podzielę się z Wami tym jak ja rozumiem lojalność. Moją definicję lojalności wypracowałam (i wypracowuję cały czas) nie tylko na podstawie moich doświadczeń osobistych, ale także obserwacji z pracy z pacjentami/klientami.
•    Lojalność to uznanie, że uczucia partnera są dla mnie ważne. W związku z tym myślę o emocjach partnera, pytam o nie i je uwzględniam kiedy coś mówię, robię, planuję. Ponieważ uczucia partnera są dla mnie istotne – nie krzywdzę, nie ranię, nie ośmieszam.
•    Lojalność to także uznanie, że kiedy się z kimś wiążę jestem z tą osobą w pewnej współzależności. Oznacza ona np. to, że uwzględniam mojego partnera w swoim życiu (np. w swoich planach). Nie oznacza to, że uzależniam swoje wybory od partnera, że nie mogę wybierać po swojemu. Oznacza to, że podejmując decyzje – biorę partnera pod uwagę.
•    Lojalność to odpowiedzialność za decyzje. Jeśli decyduję się na związek to coś to oznacza. Choćby właśnie uwzględnianie partnera w podejmowaniu decyzji. Choćby to, że żyjąc z kimś czasem będziesz musiał/a z czegoś zrezygnować, zrobić coś na co nie masz ochoty. Czy to, że nie zawsze będzie jak w bajce, że będą momenty trudniejsze. Odpowiedzialność za związek to nie trwanie w nim niezależnie od jego jakości i Twojego poczucia zadowolenia. Odpowiedzialność za związek to decyzja, że nie wycofam się tylko dlatego, że bywa trudno.
•    Lojalność to działanie na rzecz związku, a nie przeciwko niemu. W relacji z drugą osobą są trzy istotne elementy: ja, mój partner i to co tworzymy ze sobą, czyli właśnie nasza relacja. Jak często myślimy w związku jedynie o sobie albo głównie o partnerze, a jak sporadycznie nasza uwaga kieruje się na to co tworzymy wspólnie – na związek i jego dobro. Zamiast koncentrować się na tym co ja będę z tego miał/a lub co z tego będzie miał on/ona – pomyśl co z tego będziecie mieć Wy. Czy Wasz związek na tym skorzysta? Jeśli myślisz w ten sposób – jesteś lojalny wobec Waszej relacji.
•    Lojalność to dotrzymywanie obietnic, słów, umów. Obiecujesz coś, umawiasz się na coś – wywiązuj się. Kiedy nie możesz – weź za to odpowiedzialność, przeproś.
•    Lojalność to traktowanie partnera jak osobę dorosłą. To oznacza, ze nie chronimy partnera przed tym, z czym ma on obowiązek sobie poradzić. Żeby była jasność: Uczucia partnera są ważne. Nie wystawiamy ich niepotrzebnie na próbę. Nie mamy intencji ranienia. Jednak nie chronimy partnera przed przeżywaniem. Nie chronimy partnera przed trudnościami, które są nie do uniknięcia. Znam związki, w których jeden z partnerów o niczym nie mówi, żeby męża/żony nie zmartwić, nie kłopotać. Taka postawa świadczy w gruncie rzeczy o tym, że nie traktujemy partnera poważnie. Mamy o nim zdanie, że jest słaby, że sobie nie poradzi.
•    Lojalność to mówienie wprost i na bieżąco. O tym co czujemy, co myślimy, czego chcemy, potrzebujemy i o co mamy pretensje. Zatajanie prowadzi do nagromadzenia niepotrzebnych żali, frustracji, rozgoryczenia, a to działa przeciwko relacji, nie na jej rzecz. Dlatego uważam to za element braku lojalności.
•    Lojalność to załatwianie „naszych spraw” między nami. A więc po pierwsze – w ogóle ich załatwianie. Nie zamiatanie pod dywan, ukrywanie, udawanie. To mierzenie się z tym co jest. Po drugie – między sobą, a nie w gronie przyjaciół, rodziny, a tym bardziej za tzw plecami. Wyprowadzanie spraw dotyczących związku poza związek powinno być dokładnie przemyślane. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że potrzebujesz się poradzić, zwierzyć, ale – bądź tu naprawdę bardzo ostrożna/y. Zastanów się – czy ja dobrze bym się czuł/a, gdyby on/ona rozmawiałby o tym z matką, przyjacielem. Nie twierdzę, że rozmawianie o związku z przyjaciółmi jest zbrodnią nie do wybaczenia. Twierdzę, że po pierwsze – warto przemyśleć czy to jest konieczne. Po drugie – jeśli już – mów o sobie, o swoich przeżyciach, a nie „nagaduj” na partnera. Po trzecie – rób to zawsze  myślą o Was. I co bardzo ważne – może warto się powstrzymać, jeśli wiesz, że partner miałby coś przeciwko. Są też na pewno takie kwestie, które są Waszą tajemnicą, sekretem, czymś bardzo intymnym. Te zostają tylko między Wami.
•    Lojalność to decyzja, że nasza relacja w pewnym momencie życia staje się ważniejszą, niż np. rodzina pochodzenia. Omawianie wszystkiego z matką, podejmowanie decyzji dotyczących mnie i partnera z rodzicami świadczą o braku dokonania się koniecznej separacji, uniezależnienia. I poniekąd braku lojalności.
•    Lojalność to ustalenie wspólnych granic, a potem ich przestrzeganie. Ma to pewien związek z uzgodnieniem definicji lojalności w NASZYM związku. Ustanowienie granic dotyczy tego co jest naszą tajemnicą czy sekretem, co jest zdradą, brakiem wierności, gdzie mieszczą się dla nas granice zaufania, na co nie mamy zgody itp.
•    Lojalność to niezatajanie rzeczy ważnych. Utrzymywanie w tajemnicy choroby, posiadania dzieci z poprzednich związków, niechęci do legalizacji związku czy posiadania dzieci – to dla mnie przykłady kwestii istotnych, które powinny być ujawnione.
•    Lojalność bezwzględnie wyklucza manipulowanie.

A więc wracając do naszych bohaterów. W moim przekonaniu Edyta ma słuszne oczekiwania, aby jej mąż zwracał jej uwagę w cztery oczy. Pomijając celowe ranienie – między sobą mamy prawo powiedzieć sobie wszystko. W towarzystwie tzw. stanie za sobą murem jest dla wielu bardzo cenne. Również „pretensje” Karola mają swoje głębokie uzasadnienie. Mamy prawo oczekiwać zachowania „naszych spraw” między sobą i nie „wyprowadzania” ich poza relację. Rozumiem też żal Ingi wobec Piotra. Sekrety mające tak znaczący wpływ na życie partnera i związku powinny być ujawnione.
Życzę Wam lojalnych partnerów i budowania poczucia lojalności w Was

Komunikacja w związku

Sytuacja 1 – Honorata i Jeremi:

Honorata wraca z uczelni do domu. Wokół porozrzucane rzeczy Jeremiego. Mieszkają ze sobą od kilku miesięcy. Na podłodze fragmenty garderoby, w kuchni niepozmywane naczynia ze śniadania. Na stole niezniesione szklanki i notatki do egzaminu. Honorata zaczyna być wściekła. Przyszła wcześniej, żeby móc się pouczyć, a tu będzie musiała poświęcić co najmniej godzinę na doprowadzenie mieszkania do ładu. Honorata sprząta. Ruchy ma zamaszyste. Zbita szklanka. W głowie Honoraty natłok myśli – co ona mu zrobi jak wróci? Jak on mógł? Przecież wie jak ona bardzo nie lubi bałaganu? Jak on ją traktuje? Jeremi wraca. Bierze oddech, żeby się przywitać i może jakoś wytłumaczyć, ale..
H: Natychmiast mi wyjaśnij skąd ten meksyk w chałupie! (Jeremi kolejny raz usiłuje coś powiedzieć)
H: Czy Ty myślisz, że jestem twoją sprzątaczką i praczką? Co Ty sobie wyobrażasz? Wiedziałam, że jesteś burdelarzem, ale nie wiedziałam, że aż tak! Do tego kompletnie nieliczącym się z moimi uczuciami! Przecież wiesz, że jutro mam zaliczenie! Jesteś niereformowalny! Jeszcze nikt nie doprowadzał mnie do takiej furii! Ile razy przychodzę do domu to jest sajgon! Dlaczego ja z tobą jestem?! Ile ty masz lat, że nie umiesz sprzątnąć po sobie? Nie jestem twoją mamusią, która zawsze wszystko za ciebie robiła! Jak ci nie pasuje to wynocha!

Sytuacja 2 – Nastka i Seweryn:

Gwarna kawiarnia. Nastka nie ma nastroju powodu kłótni z rodzicami.
S: Co ci jest? Co jesteś taka markotna?
N: Nie jestem markotna. Po prostu mi smutno.
S: No przecież mówię.
N: Pokłóciłam się z ojcem. On mnie w ogóle nie rozumie.
S: No to sobie odpuść. Przecież to nie pierwszy raz.
N: Jak mam sobie odpuścić? Nie potrafię.
S: No normalnie. Ja też mam ojca jakiego mam i po prostu to olewam. Jak sobie nie odpuścisz to każde nasze spotkanie po twojej kłótni będzie takie jak dzisiaj.
N: Czyli jakie?
S: No, takie.
N: Co masz na myśli?
S: O Jezu, Nastka! Czy ty myślisz, że ja mam komfortową sytuację? A się nie zadręczam tak jak ty! Do końca życia zamierzasz robić wszystko jak on sobie życzy? Rozkaz – wykonać! Weź miej trochę honoru! Nie możesz być taka uzależniona od jego humorów! Ty jeszcze nie masz tak źle, weź spójrz na ojca Ulki, to jest dopiero popapraniec.
N: Sewek, ja chciałam, żebyś mnie tylko wysłuchał..
S: No przecież słucham! Ale z drugiej strony – ile można? Nie mam dziś nastroju na twoje grymaszenie. Poza tym ci ludzie tu łażą, w kółko ktoś się kręci. Na pewno słyszą o czym gadamy.
N: Dlaczego tak trudno ci po prostu posłuchać co mam ci do powiedzenia?
S: Nie jest mi trudno! A dlaczego tobie jest trudno zaakceptować moje wyjścia z kumplami?

Sytuacja 3 – Basia i Adam:

Basia i Adam siedzą w salonie. Cisza. Adam przegląda czasopisma. Basia pije herbatę.
B: O czym myślisz?
A: O niczym. Czytam.
Basia nie jest zadowolona.
B: Aha..
A: O co ci chodzi?
B: O nic.
A: No przecież widzę.
B: Ja widzę, że masz mnie gdzieś.
A: Nie mam cię gdzieś. Po prostu czytam.
B: Nudzi ci się ze mną, co?
A: Nie nudzi mi się!
B: Widzę, że tak.
A: Baśka! O co ci chodzi?
B: No bo pogadałbyś ze mną!
A: No to mów.
B: Monolog to nie rozmowa!
A: No ale to ty chciałaś rozmawiać, ja chcę czytać.
B: Jesteś okropny! Denerwujesz mnie!
A: Tak, tak, Ty jesteś idealna!
B: Nie jestem! Chciałam cię tylko zapytać co w pracy. Przecież wiem, że miałeś dziś rozmowę z szefem.
A: No miałem.
B: No to powiedz jak poszło?
A: Dobrze poszło.
B: A co mówił?
A: Nic konkretnego
B: To znaczy co?
A: Basia! Dajże mi spokój, męczysz!
B: Skoro tak cię męczę to może znajdź sobie taką, co cię męczyć nie będzie!

Coś Wam to przypomina? Sądzę, że każdy z nas mógłby się w pewnych fragmentach powyższych sytuacji odnaleźć.
Z moich zawodowych i osobistych obserwacji wynika, że nieporozumienia, konflikty, kryzysy w relacjach pojawiają się często w wyniku wadliwej komunikacji. A to wielka szkoda, bo akurat prawidłowej komunikacji można się nauczyć. Dziś lekcja pierwsza. Przyjrzyjmy się naszym przykładowym sytuacjom i zastanówmy się jakie nasi bohaterowie popełnili błędy i co możnaby zrobić w zamian.

Sytuacja 1 – Honorata i Jeremi:

Błąd nr 1: Honorata nakręciła emocje i nie pozwoliła im ochłonąć. W wyniku tego „napadła” na Jeremiego od wejścia.
Prawidłowa reakcja: W sytuacji burzy emocjonalnej daj sobie chwilę czasu na ochłonięcie. Nakręcając je powiesz za dużo, a  potem będziesz przepraszać. W emocjach trudno nam o rzetelną ocenę sytuacji, emocje zalewają nasze procesy poznawcze (pamięć, myślenie logiczne, spostrzeganie). Zanim podejmiesz rozmowę odczekaj, idź na spacer, weź kilka wdechów. I dopiero zacznij.
Błąd nr 2: Honorata nie pozwoliła dojść do głosu Jeremiemu. Nie pozwoliła wyjaśnić, wytłumaczyć. Może dowiedziałaby się czegoś, co zmieniłoby jej perspektywę? Może nie, ale odebrała sobie na to szansę.
Prawidłowa reakcja: Pamiętaj, że rozmowa to wymiana informacji przez obie strony, nie monolog. Pozbawianie drugiej osoby możliwości wypowiedzi jest zachowaniem agresywnym, przemocowym. Zrób drugiej stronie przestrzeń, pozwól jej mówić, a może dowiesz się o czymś przełomowym w waszym konflikcie.
Błąd nr 3: Honorata dała Jeremiemu sprzeczny komunikat. Z jednej strony zażyczyła sobie wyjaśnienia („skąd ten meksyk? Co ty sobie wyobrażasz?”), z drugiej nie pozwoliła na odpowiedź.
Prawidłowa reakcja: Dobrze byłoby być świadomym tego czego tak naprawdę chcemy. Od rozmówcy, w tej sytuacji. W emocjach trudno jest o taką świadomą ocenę, stąd kolejny dobry powód, żeby pozwolić najgorętszym emocjom ciut osłabnąć.
Błąd nr 4: Honorata rozkazała Jeremiemu („natychmiast mi wyjaśnij”), przezwała go
(„burdelarz, niereformowalny”) i ośmieszyła („ile ty masz lat”).
Prawidłowa reakcja: Rozkazywanie, przezywanie i ośmieszanie są jednymi z kilku podstawowych barier komunikacyjnych, po której tracimy ochotę na podejmowanie rozmowy. O innych powiemy w kolejnych przykładach. Stanowczo poproś, ale nie żądaj, nie wydawaj poleceń. Nie przezywaj, nie ośmieszaj. Pamiętaj, że słowa bolą i zostają w pamięci. Ty ochłoniesz, minie Ci, ale partner zapamięta.
Błąd nr 5: Honorata poczyniła pewne założenie. Uznała, że Jeremi wiedział, że ma zaliczenie i że to powinno być dla niego powodem do tego, żeby zostawić porządek. Tak zrobiłaby Honorata.
Prawidłowa reakcja: Jeśli dla Honoraty było ważne, żeby Jeremi zostawił w mieszkaniu ład dobrze byłoby mu to powiedzieć, a nie dokonywać założeń, że on się domyśli albo że będzie miał podobnie jak ona. Może dla niego porządek z nauką niewiele ma wspólnego. Może nie wiedział, że ma to tak duże znaczenie dla Honoraty? Mów wprost. I mów na bieżąco. Znam ten przykład z życia i wiem, że Honorata do tego czasu głównie po Jeremim sprzątała. Nie lubiła tego, ale robiła to bez słowa. Nic dziwnego, że gdy wybuchła Jeremi był zaskoczony.
Błąd nr 6: Honorata dokonała interpretacji („nieliczący się z moimi uczuciami”).
Prawidłowa reakcja: Nie interpretuj. Prawda jest taka, że nie wiesz czy jest tak jak Ty to widzisz. Tak to postrzegasz, tak to przeżywasz – o tym możesz powiedzieć. Ale nie o tym, że wiesz co oznacza dane zachowanie partnera. Nie wiesz.
Błąd nr 7: Honorata dokonała generalizacji („ile razy przychodzę” czyt. zawsze).
Prawidłowa reakcja: W silnych emocjach naprawdę widzisz to w takich proporcjach – zawsze, nigdy, nikt, ale sama wiesz, że gdy ochłoniesz proporcje te ulegają zmianie w kierunku bardziej realnej oceny. Nie generalizuj, w wypowiedzi odwołuj się do sytuacji mającej miejsce teraz.
Błąd nr 8: Honorata strzela sobie w kolano („wynocha!”).
Prawidłowa reakcja: Pamiętaj o konsekwencjach tego co mówisz. Nie zapędzaj się. Dobrze wiem, że Honorata nie chciała, żeby Jeremi dosłownie się wyniósł. A zrobił to. Pamiętaj, że to co powiesz może zostać użyte przeciwko Tobie.

Sytuacja 2 – Nastka i Seweryn:

Błąd 1: Seweryn nazywa stan czy emocje Nastki w sposób pejoratywny („markotna”)
Prawidłowa reakcja: W komunikacji oprócz komunikatu jawnego występuje często komunikat ukryty. Sposób w jaki Seweryn mówi do Nastki zdradza (wiemy to przyglądając się dalszej rozmowie), że to co Seweryn „nadaje” w komunikacie ukrytym to swoje niezadowolenie czy dyskomfort, a może bezradność. Jest to w pewnym sensie forma agresji, tyle że biernej, agresji nie wprost. Kiedy mówisz zwróć uwagę czy pod komunikatem jawnym „nie ukrywa” się inny – atakujący czy oceniający. A jeśli zauważysz, że istotnie – powiedz wprost co czujesz używając tzw. komunikatu typu ja. Komunikat ten zawiera w sobie odpowiedzialność za własne emocje bez obwiniania za nie kogoś. Zwraca też uwagę na fakty, które wywołują daną emocję oraz na twoje potrzeby czy oczekiwania. Jest to komunikat uczciwy i nieraniący. Składa się z 4 elementów tj.: czuję; kiedy ty; ponieważ; chcę. Zamiast oskarżania, oceniania, krytykowania, ośmieszania, biernej agresji etc – zastosuj komunikat typu Ja. Seweryn mógłby powiedzieć: „ Czuję się zły, kiedy widzę, że kolejny raz jest ci źle z powodu twojego ojca, ponieważ to ma wpływa na atmosferę naszych spotkań. Chciałbym, żebyś postawiła ojcu jakieś granice, bo obawiam się, że jeśli tego nie zrobisz każde nasze spotkanie będzie smutne jak dzisiaj” Albo: „Czuję się bezradny, kiedy kolejny raz opowiadasz o ojcu, ponieważ nie mogę nic zrobić. Chciałbym, żebyś porozmawiała z ojcem, bo ja poza wysłuchaniem cię nie mogę ci pomóc.”
Błąd nr 2: Seweryn dyktuje rozwiązania i poucza („odpuść sobie”), moralizuje („do końca życia zamierzasz?”), pociesza („spójrz na ojca Ulki”), ośmiesza i jest sarkastyczny („rozkaz wykonać!”), diagnozuje (uzależniona od humorów ojca) oraz obarcza poczuciem winy („każde nasze spotkanie będzie takie jak dzisiaj” czyt. przez ciebie).
Prawidłowa reakcja: Seweryn użył kolejnych po rozkazywaniu i przezywaniu (omówionych przy sytuacji 1) barier komunikacyjnych utrudniających dalszą wymianę. Unikaj ich. W zamian zastosuj komunikat typu Ja.
Błąd nr 3: Seweryn ma kłopot z decentralizacją czyli przyjęciem perspektywy rozmówcy.
Prawidłowa reakcja: Seweryn kilkakrotnie przytoczył swoją osobistą sytuację („ja też mam ojca jakiego mam i go olewam”, „nie zadręczam się tak jak ty” etc). Taki sposób rozmowy zamyka przestrzeń rozmówcy na jego osobistą perspektywę danej sytuacji i jego emocje. W komunikacie ukrytym od Seweryna możemy przeczytać: ja robię dobrze, ty robisz źle lub zrób tak jak ja lub ja potrafię ty nie. Znów osądzanie, próba wywołania poczucia winy, wywyższanie. Jedną z ważniejszych umiejętności komunikacyjnych jest zdolność do empatii czyli umiejętność odczuwania stanów psychicznych innych osób, umiejętność przyjęcia ich sposobu myślenia, spojrzenia z ich perspektywy na rzeczywistość. Można się jej uczyć m.in. poprzez pracę z wyobraźnią (wyobraź sobie czyjąś sytuację bez odwoływanie się do swojej), czy poszerzanie horyzontów (zobacz, że ludzie żyją różnie, różnie myślą, obserwuj to niedoceniając).
Błąd nr 4: Seweryn broni się poprzez zaprzeczanie i kontratak („Nie jest mi trudno. A dlaczego tobie jest trudno zaakceptować moje wyjścia z kuplami?”)
Prawidłowa reakcja: Zawsze mów o sobie i od siebie. Jeśli się z czymś nie zgadzasz (mówimy o emocjach, nie faktach) – lepiej powiedz, że Ty widzisz coś inaczej. Z tym trudno jest dyskutować. W końcu każdy z nas ma prawo do różnego oglądu rzeczywistości (szczególnie właśnie emocjonalnej). Nie odpowiadaj na atak atakiem. Zastanów się czy może nie odbierasz neutralnych argumentów za atakujące. Pracuj nad świadomością siebie i swoich emocjonalnych reakcji.
Błąd nr 5: Seweryn słyszy, ale nie słucha.
Prawidłowa reakcja: Kolejną ważną umiejętnością komunikacyjną jest umiejętność słuchania. Nie wystarczy słyszeć. Słuchaniem należy zrobić komuś przestrzeń na to, żeby mówił i miał poczucie, że może się otworzyć. Bez narażania się na oceny, przerywanie i inne bariery komunikacyjne, o których mówiliśmy. Jak słuchać? Aktywnie, czyli dając wyraz temu, że słuchasz. Tu użyj w szczególności komunikacji niewerbalnej (mimika, gesty, dystans w przestrzeni etc). Potakuj, wtrącaj słowa świadczące o tym, że uczestniczysz w rozmowie słuchając (acha, rozumiem, naprawdę?, faktycznie itp), może powtórz co usłyszałeś swoimi słowami.. Niech sformułowanie – zamieniam się w słuch – się zmaterializuje.
Błąd nr 6: Zbyt dużo dystraktorów czyli przeszkadzaczy
Prawidłowa reakcja: Pamiętaj, że na jakość komunikacji mają wpływ również okoliczności czy też kontekst. Trudniej się porozumieć, kiedy jesteśmy zmęczeni, zestresowani, mamy zły humor. Trudniej dojść do porozumienia, gdy ktoś nam przeszkadza, nie mamy komfortu intymności, słyszymy hałas. Dlatego Sewerynowi i Nastce było dodatkowo trudno. Kawiarnia, gwar, ścisk, brak odpowiedniego nastroju Seweryna.. Kiedy zależy Ci na rozmowie zadbaj o warunki. Mam na myśli nie tylko miejsce, moment, ale i samopoczucie. Ułatwiaj Wam, zwiększaj szansę na porozumienie.

Sytuacja 3 – Basia i Adam:

Błąd nr 1: Basi i Adamowi brakuje znajomości siebie, swoich potrzeb i odmienności w stylach komunikacji wynikających w dużej mierze z płci.
Prawidłowa reakcja: Oprócz wielu podobieństw między nami, w pewnych kwestiach się różnimy. My czyli ludzie, my czyli kobiety i mężczyźni. Istnieje wiele przesłanek mówiących o tym, że kobiety i mężczyźni używają nieco innego stylu komunikacji. Obie płcie mają nieco inne cele porozumiewania się (kobiety – wyrażenie emocji; mężczyźni – rozwiązanie problemu), używają nieco innego języka (kobiety – język emocji; mężczyźni – język konkretnych rozwiązań) oraz mają różne oczekiwania od rozmówcy (kobiety – uzyskanie wsparcia, mężczyźni – uzyskanie konkretnej pomocy w rozwiązaniu). I tak Adam był konkretny, a Basia skoncentrowała się na emocjonalnym klimacie dyskusji. Aby nie być posądzona o stereotypową perspektywę różnic między płciami – spieszę z wyjaśnieniem. Nie mówimy o tym jak jest zawsze. Mówimy o przeciętnej kobiecie i przeciętnym mężczyźnie i o tym co podpowiada obserwacja i doświadczenie. Oczywiście istnieją kobiety bardziej konkretne od mężczyzn i mężczyźni znacznie bardziej emocjonalni od kobiet. Niech informacja o wspomnianych różnicach będzie jedynie podpowiedzią, a jak to jest z Twoim partnerem czy partnerką sprawdzaj poznając osobisty styl komunikacji wybranka/ki.
Błąd nr 2: Basia nie mówi wprost. Basia daje do zrozumienia i każe się domyślać („acha”’ „o nic”).
Prawidłowa reakcja: Mów wprost i otwarcie (zawsze dobry komunikat Ja). Wtedy mniejsze ryzyko nieporozumienia. Twój rozmówca nie musi wiedzieć co masz na myśli.
Błąd nr 3: Basia czyta w myślach („widzę, że masz mnie dość”).
Prawidłowa reakcja: Basia widzi tylko tyle, że Adam czyta gazetę, kiedy ona potrzebuje jego uwagi. To nie musi oznaczać tego, o co posądza go Basia. W miejsce nadinterpretacji użyj komunikatu Ja np. „Czuję się ignorowana i nieważna, kiedy tak siedzisz, czytasz i na mnie nie patrzysz, ponieważ zastanawiam się czy nie masz na to ochoty czy jest jakiś inny powód. Potrzebuję, żebyś na kilka minut odłożył gazetę,spojrzał na mnie mnie i uważnie mnie posłuchał.”
Błąd nr 4: Adam błędnie pojmuje to czym jest rozmowa („to mów”)
Prawidłowa reakcja: Wspomniałam o tym wcześniej – rozmowa to wymiana, dialog. Nie nazywaj rozmowy, kiedy mówisz tylko Ty lub kiedy Ty nie chcesz rozmawiać, ale pozwalasz mówić drugiej osobie. To jednostronny monolog. Aby się porozumieć trzeba porozmawiać.
Błąd nr 5: U Adama brak jest spójności pomiędzy komunikacją werbalną a niewerbalną.
Prawidłowa reakcja: Adam z jednej strony deklaruje, że może posłuchać, ale jego mowa ciała wysyła inny komunikat. Przekaz niewerbalny nie tylko jest istotny w procesie komunikacji, ile nawet ważniejszy od werbalnego. Jeśli ktoś twierdzi, że jest zaciekawiony rozmową z Tobą, ale ziewa, patrzy w monitor i co chwila odbiera telefon – uwierzysz mu? Pewnie zawierzyłbyś/łabyś temu co widzisz a nie słyszysz. Aby przekaz był jasny i czytelny- to co mówisz musi być spójne z tym co pokazuje Twoje ciało. Jeśli nie jest – z reguły odbieramy to co przekazujesz ciałem. Bądź świadomy swojej mowy ciała. Niech wspiera to co przekazujesz słowami.
Błąd nr 6: Basia stosuje komunikat Ty („denerwujesz mnie”)
Prawidłowa reakcja: Używając komunikatu Ty Basia obarcza odpowiedzialnością za jej złe samopoczucie Adama. Takie zarzuty z reguły wywołują u adresata bunt, opór, złość i niechęć, ponieważ nikt nie lubi aby przypisywano mu odpowiedzialność za to, za co odpowiedzialny nie jest. Bo istotnie nie jest. To Basia jest „właścicielem” swoich emocji i przeżyć. Czuje je na skutek czegoś (zachowanie Adama) i dokładnie to może powiedzieć w komunikacie Ja.
Błąd nr 7: Adam kontratakuje („ty jesteś idealna”)
Prawidłowa reakcja: Chyba nie odkrywamy Ameryki wysuwając wniosek, że kontratak nie pomaga. Jeśli zależy Ci na porozumieniu – spróbuj zatrzymać tę eskalację wzajemnych wyrzutów i oskarżeń. Ktoś to musi zrobić a ja zawsze zachęcam – zacznij od siebie, weź odpowiedzialność za swoje zachowanie i reakcje. Co inni, to inni. Co Ty, to Ty.
Błąd nr 8: Basia pyta i pyta i pyta
Prawidłowa reakcja: Zalewanie pytaniami, indagowanie również zalicza się do tzw. barier w komunikacji. Jeśli ktoś nie ma ochoty na rozmowę zadawanie mu pytań może odebrać jako napastowanie i przekraczanie jego granic. Oczywiście, Adam po prostu mógłby powiedzieć: „Nie wypytuj mnie proszę, nie mam w tej chwili ochoty na rozmowę na temat pracy. Porozmawiajmy o tym innym razem, proszę.” Ale również Basia mogłaby zamiast dopytywać o pracę powiedzieć: „Jestem ogromnie ciekawa jak poszła ci rozmowa z szefem. Ale z tego co widzę ty nie masz chyba na to ochoty. Mam rację? Masz ochotę rozmawiać czy chcesz to odłożyć na później?”. I ważna rzecz w komunikacie Basi – tu Basia nie bierze za pewnik tego, czego może się domyśla (Adam nie ma ochoty na rozmowę). Tu Basia pyta – „mam rację?” . Weryfikuj swoje spostrzeżenia, domysły i interpretacje. Jak mówi chińskie powiedzenie – „nie wierz we wszystko co myślisz”. Sprawdzaj.
Błąd nr 9: Basia strzela sobie w kolano
Prawidłowa reakcja: I znowu. Basia mówi za dużo. Basia mówi nie to, co w istocie myśli. Basia nie chce, żeby Adam zrobił to do czego go zachęca („znajdź sobie taką, co cię męczyć nie będzie”). Mówi to w emocjach. W tym miejscu pora powtórzyć apel: słowa mają moc, słowa zostają w pamięci, nie da odwołać się tego co zostało powiedziane (mimo przeprosin), uważaj na słowa.

Umiejętność komunikacji uważam za jedną z najważniejszych umiejętności w ogóle. Kiedy umiesz się porozumiewać – świat osobisty i zawodowy stoi przed Tobą otworem.
Gdybym miała stworzyć mini kompedium na temat komunikacji w związku to wyglądałoby ono tak:

1. Rozmawiaj.
2. Słuchaj.
3. Ucz się stylu komunikacji swojego partnera (partnerki).
4. Mów partnerowi dobre rzeczy.
5. Unikaj barier komunikacyjnych.
6.    Używaj komunikatu Ja.
7.    Pamiętaj, że wszystko jest komunikatem, zwracaj uwagę na swoją mowę ciała.
8.    Bądź asertywny. Wyrażaj swoje zdanie, emocje, opinie w sposób nienaruszający praw i psychicznego terytorium własnych oraz innych osób.

9.    Pogłębiaj świadomość siebie
10.    Stale poszerzaj swoje umiejętności komunikacyjne.

Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością

Grupa wsparcia dla kobiet. Zaczyna Melania (41 lat, 2 krotna rozwódka, 2 dzieci, niedawno poznała sympatycznego mężczyznę po przejściach): „Strasznie się boję znowu zaangażować. Mam tyle przykrych doświadczeń za sobą. Generalnie, nie mam najlepszego zdania o mężczyznach. Boję się być znowu oszukaną, zranioną. Wiem, że Julian kiedyś nie był święty, czy możliwe jest, żeby ktoś tak bardzo się zmienił? A może to ja nie nadaję się do związku? W końcu do tej pory tak fatalnie wybierałam. Przeraża mnie myśl, że znów mogłoby mi się nie udać. Chyba bym tego nie zniosła”.

Po niej mówi Blanka (37 lat, singielka, od 3 miesięcy w związku z Sewerynem – świeżym rozwodnikiem, z dwójką małych dzieci): „O swojej sytuacji powiedział mi od razu. Nie byłam zachwycona, ale strasznie mi się podobał, więc postanowiłam w to wejść. Coraz trudniej znoszę to, że kontaktuje się z żoną, jeździ do dzieci. Widzę, że mimo rozwodu ma dobre relacje z byłą, a dzieci go uwielbiają. Nie mam pretensji o dzieci, choć nie jest mi łatwo. Zastanawiam się tylko czy on musi tak często widywać się z ich matką? W końcu nie są już razem. Przyznam, że jestem o nią zazdrosna. Jest atrakcyjną kobietą, a przy tym taką zaradną. Czuję się przy niej jak kocmołuch. No i pytanie – czy skoro ma dzieci chciałby mieć jeszcze, ze mną?”.

I Alicja (53 lata, wdowa od dwóch lat, matka dorosłego syna, niedawno poznała Tadeusza): „Tęsknię za miłością, ale nie wiem czy jestem na nią gotowa. Chciałabym kogoś pokochać, ale nie wiem czy potrafię. W tym wieku? Czy to w ogóle możliwe? Lubię Tadeusza, ale nie wiem czy to miłość. Myślę o nim, czekam na spotkania, ale nie jestem pewna czy to coś więcej niż sympatia. Pamiętam jak zakochałam się w moim mężu, było inaczej, śnił mi się po nocach. Przy Tadku jestem spokojna. Ale i szczęśliwa..Sama nie wiem. No i nie wiem czy umiałabym ułożyć sobie życie z kimś innym, niż mój mąż. Tadeusz jest kochany, ale tak różny od mojego męża. Ma tyle śmiesznych nawyków. No i jeszcze będę musiała uporać się z tym ludzkim gadaniem. Koleżanki z pracy, sąsiadki – nie wiem, może w pewnym wieku już naprawdę nie wypada ulegać porywom serca?”.
„A gdy się zejdą, raz i drugi,
kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością
bardzo się męczą, męczą przez czas długi,
co zrobić, co zrobić z tą miłością.”
Agnieszka Osiecka
Otóż to – co zrobić z tą miłością? Angażować się, ryzykować, czy warto? Na co uważać, czego nie robić? Oto dylematy moich bohaterek, ale i pewnie wielu z Was (zarówno mężczyzn jak i kobiet).
Moje zdanie jest takie, że warto podjąć próbę. Trzeba dać sobie szansę, kupić los, wziąć szczęście w swoje ręce. A potem oprócz miłości zaangażować nieco rozsądku.

Melania bardzo się boi, co przy jej niełatwych doświadczeniach jest absolutnie zrozumiałe. Jednak może podjąć decyzję: czy chce koncentrować się na tym co było przykre, trudne i tym samym zablokować sobie dostęp do lepszych doświadczeń w przyszłości czy też wyciągnąć z przeszłości wnioski? Dobrze byłoby przeanalizować to co było i odpowiedzieć sobie na pytania: Jakie były przyczyny moich wyborów? Co tym razem mam zrobić inaczej? Co powinno wzbudzić moją czujność? Na co zwrócić szczególną uwagę? Na przeszłe doświadczenia można patrzeć jak na szansę na zmianę i naukę. Można poczynić z nich zasób, a nie jedynie kulę u nogi. Dla Melanii związek to ryzyko. Zgodzę się. Angażując się w związek z drugą osobą ryzykujemy, bo nie wiemy co będzie. Ale nie da się inaczej. Kiedy otwieramy serce – ryzykujemy. Ktoś może nas zranić, skrzywdzić, ale w ten sposób dajemy sobie szansę na bliskość. Melania „nie ma najlepszego zdania o mężczyznach”. Znam jej historię i nie dziwię się. Przed Melanią więc praca, aby potraktowała związek z Julianem jako zupełnie oddzielną historię. To niełatwe, ale dopóki Melania będzie bezrefleksyjnie przenosić negatywne doświadczenia na obecnego partnera – będzie jej trudno. Musi nauczyć się unikać generalizacji na wszystkich mężczyzn i dać obecnemu szansę. Zachęciłam Melanię, aby wykorzystała świadomie swoje doświadczenia, jednocześnie była uważna na swoje automatyczne oceny i reakcje. Pracuję też z Melanią nad presją jaką na siebie wywiera. To nie służy budowaniu więzi. Zaangażowanie a presja to dwie różne kwestie. Do pierwszego zachęcam, drugie odradzam. Oczekiwania wobec siebie, że musimy dobrze wybrać, są okrutne. Daj sobie prawo do pomyłki czy zmiany zdania. Melania ma również obawy co do przeszłości partnera – w końcu „nie był święty”. To, co partner robił w przeszłości ma zdecydowanie znaczenie. Wiedzę na ten temat potraktujmy jako sygnał. Jeśli wiesz, że partner notorycznie zdradzał żonę łudzenie się, że z Tobą będzie inaczej może być naiwnością. Bądź ostrożny/a, ale nie odbieraj komuś szansy na zmianę. Wierzę, że bywa ona możliwa. W innym wypadku pewnie nie wykonywałabym tego zawodu. Znam przykłady „kobiecych i męskich drani”, którzy potrafili realnie zmienić swoje życie. Miej serce, zmysły i głowę otwartą.

Blanka. Jej sytuacja może nie jest komfortowa, ale cóż – wiedziała jak jest i świadomie podjęła decyzję. Związek z mężczyzną, który jest ojcem małych dzieci nie jest łatwy, bo trzeba zmierzyć się z tym, z czym mierzy się Blanka, ale jeśli już dokonamy takiego wyboru należy pamiętać o kilku kwestiach. Po pierwsze: fakt, że ma dzieci uszanować musimy. Jeśli podejmujemy decyzję na wspólne życie  z mężczyzną z dziećmi, to dzieci są częścią jego życia i w jakimś stopniu będą też Twojego. W końcu gros czasu, który mógłby być tylko dla was on naturalnie będzie przeznaczał na dzieci. Nie można mieć o to pretensji. Ma on też pewne zobowiązania finansowe, to oczywiste. Przyjdzie też pewnie moment, kiedy będzie konieczne, żebyś Ty ułożyła sobie relacje z pasierbami (patrz – artykuły mojego autorstwa na Sympatia Plus). Odpowiedz sobie na pytania czy jesteś na to wszystko gotowa (lub gotowy, w końcu również mężczyźni wiążą się z kobietami z dziećmi). Kolejna rzecz: Przy małych dzieciach prawdopodobnie będzie miał kontakt również z ich matką. To także naturalne. Będzie Ci łatwiej, jeśli to zaakceptujesz oraz  jeśli wyzbędziesz się zazdrości o jego przeszłość i porównań z byłą żoną. Ale uwaga – bywają partnerzy, którzy zachowują się tak, jakby poza rozwodem nic się w ich życiu nie zmieniło. Nadal jadają obiady u byłej, są przy niej, gdy złapie gumę lub gdy robi ciężkie zakupy w sobotę. Znam mężczyznę, który był w nowym związku, ale nadal jeździł z poprzednią rodziną na wakacje (mimo, że dzieci były mocno nastoletnie). To są sytuacje, w których masz prawo porozmawiać o granicach tego na co się godzisz. Nie powiem Ci, w którym miejscu przebiega linia demarkacyjna Twojej wytrzymałości. Ponieważ to Twoja granica – tylko Ty ją znasz. Są kobiety, które są w stanie zaakceptować to, co dla innych byłoby nie do pomyślenia. Jak jest u Ciebie?

Alicja jest tuż po żałobie. A może jej żałoba jeszcze trwa? Alicja sama do końca tego nie wie. Momentami ma poczucie, że ze śmiercią męża jeszcze się nie uporała. Tęskni, wspomina. Jeśli jesteś kobietą/mężczyzną w sytuacji żałoby – koniecznie daj sobie czas. Ile? Na początku tyle ile Ci potrzeba. Psychologowie co prawda mówią o umownym czasie trwania procesu żałoby (po śmierci małżonka do ok. 2 lat), ale prawda jest taka, że nie ma na to reguły. Każda żałoba przebiega też nieco inaczej. Jedno jest pewne – jeśli Twoje emocje po śmierci partnera nie wybrzmią do końca (wypłacz, wykrzycz) trudno Ci będzie zamknąć rozdział przeszłości i otworzyć nowy. A kiedy już otworzysz – przyjmij, że to zupełnie nowa historia w Twoim życiu. Nie porównuj partnerów, związków, bo każdy jest niepowtarzalny. Nie szukaj kopii męża/żony. Tworzysz zupełnie nową jakość. Nie zestawiaj też ze sobą emocji jakie towarzyszyły Ci kiedyś i teraz. Każda miłość jest inna i może się manifestować w różny sposób. Może kiedyś poznawałaś ją po trzepocie motyli w brzuchu, a teraz po spokoju w żołądku? Dlaczego nie myśleć o tym w ten sposób? No i bardzo ważne – zostaw wypada/nie wypada. Zostaw opinie innych, bo te niewiele wiedzą o stanie Twojego serca. Posłuchaj życzliwych Ci ludzi, przefiltruj przez siebie i – zdecyduj. Możesz wziąć je pod uwagę (czasem bywają cenne), ale się nimi nie kieruj. Zajrzyj w siebie. Tam masz wszystkie odpowiedzi.

Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością..Czy taki związek jest możliwy? Znam takie. Czy może być udany? W dużej mierze zależy to od Ciebie. A od siebie dodam – uważam, że może mieć on wiele zalet. Dojrzały człowiek ma w sobie często więcej dystansu i akceptacji (do siebie, partnera, świata). Taka osoba wie, że są rzeczy ważne i nieistotne, trochę wie o życiu i już się tak nie napina. Dojrzały człowiek z reguły więcej wie też o sobie: jakie ma potrzeby, czego oczekuje. No i moim zdaniem najważniejsze – po tylu przejściach może podjąć świadomie decyzję, że jest z kimś, bo tego CHCE a nie POTRZEBUJE. To znacząca różnica.

Relacja wyzwanie czyli relacja z teściową

Nina (24) za kilka miesięcy wychodzi za mąż za Jędrzeja (26). Przyszłej teściowej jeszcze nie poznała, gdyż ta mieszka za granicą. Właśnie jadą z narzeczonym na tydzień ją odwiedzić. „Obawiam się tego wyjazdu” – mówi Nina. „ Znamy się z Jędrkiem od roku, a z jego mamą słyszałam się tylko kilka razy przez telefon. Teraz mamy się poznać. Jędrek by chciał, żebyśmy się zaprzyjaźniły. A ja nie znam jego matki i nie wiem czego ona oczekuje od przyszłej synowej. Jędrzej mówi, żebym była sobą, ale łatwo powiedzieć. Nie wiem jak mam się zachowywać, żeby było dobrze.”
Marianna (26) jest prawie dwa lata po ślubie. Razem z mężem powoli myślą o dziecku. Marianna ma jednak pewne obawy: „Jeśli mam być szczera, to chodzi o teściową, Już teraz nie jest mi łatwo. Mama Filipa we wszystko się wtrąca. Z każdym miesiącem pozwala sobie na więcej. Mówi mi co mam gotować, jak, doradza nam w sprawie remontu mieszkania…Na początku nie miałam nic przeciwko. Nie było to aż tak męczące, a poza tym nie chciałam jej i mężowi robić przykrości. Teraz jednak czuję, że mam dość. Raz coś wspomniałam mężowi, to powiedział, że mama chce przecież dobrze. Boję się, że jak będziemy mieli dziecko będzie je wychowywać za nas”.
Relacja z teściową nie jest relacją łatwą, choć może być bardzo udaną. Potrafi być przyczyną niejednego konfliktu w małżeństwie „dzieci”. Jak postępować, co robić, żeby relacja ta była jak najbardziej poprawną? A może nawet więcej – bliską? Dziś kilka wskazówek dla synowych. Ale uwaga – i zięciów zapraszam do czytania. Wiele z podanych sugestii możecie wykorzystać i Wy. Czy to w relacji z teściową czy (czasem równie burzliwej) w relacji z teściem.
•    Zanim poznajesz teściową osobiście z pewnością trochę o niej wiesz. Znasz podstawowe fakty z jej życia (co robi, gdzie pracuje), wiesz jakie ma relacje z synem, a Twoim przyszłym (lub) obecnym mężem. Wykorzystaj tę wiedzę w jak najlepszy dla was sposób. Może się okazać, że macie wspólny temat do rozmowy, wspólne zainteresowania. Np. Nina wie od Jędrzeja, że mama uwielbia sadzić kwiaty, a Nina jest po kursie florystycznym. Może ją więc o miłość do roślin zagadnąć.
•    Jeśli wiesz o teściowej coś, co jest według Ciebie jej minusem – nie nastawiaj się negatywnie. Spróbuj przed poznaniem się na to pierwsze spotkanie otworzyć. Zobaczysz co będzie. A może coś co twój partner odbiera jako wadę swojej matki albo dużą przeszkodę w ich relacji dla Ciebie nie będzie dokuczliwe? A może Ty zobaczysz to w ogóle inaczej? Zanim wypracujesz sobie opinię na jej temat – spróbuj ją poznać. Zaciekaw się nią, jej światem, jej sprawami.
•    Każdemu zależy, żeby wywrzeć dobre wrażenie na teściach. Spinamy się w tej kwestii mniej lub bardziej (polecam mniej), ale rzadko komu jest to zupełnie obojętne. Do pewnego stopnia staranie się jest naturalne. I ja też do tego, by rękę do dobrego wrażenia dołożyć, zachęcam. Do tego, żeby potrafić zachować się przy stole, mieć na uwadze kulturę osobistą, zainteresować się pomocą przy zmywaniu naczyń, brać czynny udział w rozmowie przy kolacji itp. Tyle możesz i warto zrobić. Ale jeśli z dobrym wrażeniem utożsamia się przytakiwanie w każdej sprawie, robienie czegoś w niezgodzie ze sobą, oszukiwanie dla „dobra sprawy” (np. mówisz, że marzysz o 3 dzieci, bo twoja teściowa chciałaby mieć dużo wnuków, choć Ty głównie myślisz o zajęciu się karierą) – to ja protestuję. Zachęcam, żeby od początku mówić co się myśli. Należy to robić w odpowiedniej formie, ale jednak szczerze. Wtedy obie unikniecie późniejszych rozczarowań. Skoro od początku mówiłaś, że dzieci, to owszem, ale za czas jakiś – teściowa nie ma argumentu, żeby zacząć podpytywać kiedy będzie miała wnuki. Pomijam, że takie pytania dla mnie są już przekroczeniem granicy intymności w związku, ale mówię o sobie. Każdy ma granice w innym miejscu.
•    No właśnie – granice. Najpierw dobrze jest wiedzieć w którym miejscu się je ma. A potem – zacząć je stawiać. Zachęcam, żeby zacząć od rozmowy z mężem. Zapytaj go o to jak Ty widzisz Wasz związek w kontekście relacji z teściami. Zapytaj męża jak widzi to on. Jeśli jesteście w tym zgodni lub chociaż podobni – połowę kłopotów macie z głowy. Jeśli nie – pora na wynegocjowanie jakiegoś wspólnego stanowiska czy kompromisu. A kiedy to Wam się uda – dobrze otwarcie o tym porozmawiać z teściami. Nie zawsze musi się to odbywać bardzo oficjalnie. Nauka wzajemnych granic i ich poszanowania odbywa się w pewnym procesie. Czasem nie są konieczne „ciężkie” rozmowy, a czasem i jedna nie wystarczy. Czasem przechodzi to łagodnie, innym razem bardziej burzliwie. Ale warto to robić od początku i na bieżąco.
•    W relację z teściową wejdź jako osoba dorosła, nie dziecko. To prawda, że jesteś sporo młodsza, to prawda, że jesteś kobietą jej syna, ale jednak dorosłego. I Ty też jesteś dorosła. Daj temu wyraz. Jak? Np. w sposobie komunikacji. Np. w budowaniu własnej i męża odrębności. Nie mówię, aby wyłączyć teściową z Waszego życia (tam gdzie chcesz i możesz – włączaj teściową, angażuj, a także sama rób to samo). Mówię o tym, aby robić to z umiarem, nie sklejać swojego domu i życia z jej. Nie pozwól na tak popularne wtrącanie się, ale i Ty się nie wtrącaj. Nie zwierzaj się z problemów małżeńskich, nie żal się na męża, chyba, że mówimy o kwestiach uzależnienia czy przemocy. Sprawy między Tobą a mężem niech zostaną między Wami. Pamiętaj, że to Wy podejmujecie decyzje, które Was dotyczą, nie teściowa. Ale również nie Wy decydujecie o życiu teściowej.
•    Interesuj się teściową, pamiętaj o niej. Zadzwoń z życzeniami w urodziny, pomóż przy przygotowaniach do świąt, zapytaj jak poszła jej ważna rozmowa w pracy. Tam gdzie to szczera prawda – doceń, pochwal, podziękuj.
•    Skoncentruj się na dobrych stronach teściowej. Na pewno je ma.
•    Nie ścigaj się z teściową. Ona to ona, Ty to ty. Jesteście różne, każda na swój sposób wspaniała. Ona świetnie gotuje, Ty nie? No trudno. Ty masz inne umiejętności. Nie masz wpływu na to czy ktoś się ściga z Tobą (tu teściowa), ale Ty możesz podjąć szablę w tej walce lub nie.
•    Pomyśl chwilę o sytuacji teściowej. Nie po to, żeby usprawiedliwiać jej zachowania, które odbierasz jako np. przekraczające granice. Ale po to, żeby było Ci łatwiej. Kiedy pozna się i zrozumie sytuację drugiej strony zazwyczaj stajemy się mniej napięci, bardziej wyrozumiali (co nie znaczy ulegli). Pomyśl o „syndromie opuszczonego gniazda” , który to część kobiet, których dzieci opuszczają dom rodzinny silnie przeżywa. Poczucie samotności, tęsknota, pustka – matki dorosłych dzieci muszą sobie z tym poradzić. To nie jest najłatwiejsze. Kiedy wyobrazisz sobie jakie emocje może przeżywać teściowa – może będzie Ci bliższa, bardziej ludzka.

Relacja z teściową nie jest relacją łatwą. Obie kochają tego samego mężczyznę, każda chce jego dobra i szczęścia. Każda może jednak rozumieć to i okazywać inaczej. I dobrze. Ważne, żeby nie przekonywać siebie nawzajem, że mój sposób jest lepszy. W relacji z teściową ogromną rolę odgrywa Twój partner, a jej syn. Jeśli jest on dojrzały, ma względnie uporządkowane relacje ze swoją matką – i Ty jako synowa nie powinnaś mieć wielu problemów w tej relacji. Zadaniem Twojego partnera jest zmiana charakteru relacji z mamą. Nie zerwanie więzi, ale jej zmiana. Od kiedy mężczyzna wiąże się na stałe z kobietą, zakłada rodzinę  – tym samym postanawia, że od teraz relacja z partnerką jest relacją podstawową. Jeśli Twój mężczyzna będąc z Tobą nadal „nie wyszedł z domu rodzinnego” Twoje relacje z nim i teściami mogą być niezwykle trudne. Objawy, które powinny Cię zaniepokoić to:

– mieszkanie z rodzicami, napieranie na wspólne mieszkanie
– spędzanie wolnych popołudni i weekendów zawsze lub bardzo często w domu rodzinnym (obiady tylko u „mamusi” itp.)
– częste kontaktowanie się z mamą (telefony)
– konsultowanie każdej lub większości decyzji z rodzicami/mamą
– uleganie rodzicom, mimo własnej odmiennej opinii
– brak własnego zdania
– nieumiejętność stawiania granic matce (pozwalanie, żeby mama wpadała do was bez zapowiedzi, ustawiała wam meble pod wasza nieobecność, dawała cukierki waszym dzieciom, mimo, że Wy sobie tego nie życzycie itp.)
– stawanie przeważnie lub zawsze po stronie matki
– brak przyzwolenia na wyrażanie przez Ciebie Twojej opinii na temat teściowej, jej zachowania itp. (czyli złego słowa o matce powiedzieć nie można)
– brak zajmowania stanowiska w sytuacji Twoich sporów z teściową lub kiedy teściowa jest wobec Ciebie bardzo krytyczna, nieprzyjemna, niesprawiedliwa

Kiedy mężczyzna jest dojrzały i ma dojrzałą relację z rodzicem – Twoja relacja z teściową będzie z dużym prawdopodobieństwem relacją przynajmniej poprawną. A przy odrobinie własnej inicjatywy i zaangażowania może mieć szansę na bardzo ciepłą, przyjazną czy nawet przyjacielską. Czego Wam drogie synowe i drodzy zięciowie życzę.

Kilka refleksji o seksie

Od dawna chciałam o tym napisać. O tym, czyli o seksie. Ale nie chciałam wchodzić w kompetencje seksuologom, którym nie jestem. Z drugiej jednak strony temat seksu przewija się w gabinecie psychologicznym nieustannie. W końcu jest jednym z istotniejszych aspektów naszego życia.
Aniela (49) nigdy nie miała orgazmu. Zastanawia się czy coś jest z nią nie w porządku. „Czy ja wybierałam kiepskich kochanków? Czy to ja nie umiem zrobić tak, żeby mi było dobrze?” – pyta. Chciałaby nauczyć dawać sobie przyjemność.
Remigiusz (42) martwi się, że jego żonie „się już nie chce” albo że „chce się rzadziej”. Zastanawia się czy mógłby zrobić coś, żeby ożywić nieco sferę erotyki między nimi.
Irma (39) czuje się w seksie nieudolna. „Nie radzę sobie w tej kwestii. Po pierwsze nie przepadam za swoim ciałem i to na pewno widać. Po drugie mam w sobie dużo wstydu. Krępują mnie najdrobniejsze sprawy. Do tej pory maiłam dwóch mężczyzn. Z pewnością nie byłam dla nich najlepszą kochanką. Czy można jakoś przełamać wstyd?” – pyta.
Anna (44) nie lubi kochać się ze swoim mężem. „Nie wiem dlaczego. Kiedyś lubiłam, ale teraz – zaniedbał się, zrobił się taki nudny, zwyczajny, marudny. Do tego ciągle narzeka i wiecznie mnie krytykuje. Nic mu się nie podoba, ja też nie. Więc jak go najdzie ochota – ja jej nie mam” – mówi.
Daniel (36) ma partnerkę od roku. Układa im się dobrze, ale Daniel w kwestii seksu czuje pewien niedosyt. „Wiem, że Ula chce dobrze. Tyle, że zachowuje się w łóżku jakby mnie nie znała. Jakby nie wiedziała jakie pieszczoty lubię. Bo ja lubię zupełnie inne niż te, które ona mi daje. Wiem, że mogę jej o tym powiedzieć, ale jak? Boję się, że ją urażę” – zastanawia się.
Grażyna (45) jest od 5 lat po rozwodzie. Od tej pory nie była z żadnym mężczyzną. „Boję się. Mój mąż mnie bardzo skrzywdził. Bardzo go kochałam, można powiedzieć, że oddałam mu siebie. Robiłam czego sobie życzył, również w łóżku. A potem zostawił mnie jak zużytą zabawkę. Mój pierwszy narzeczony też szybko się mną znudził. Jak teraz zaufać? Jak się otworzyć. Seks jest taki intymny..”.
Dziś więc o tym o czym rozmawiam z pacjentami, jeśli chodzi o seks. Chciałabym podzielić się z Wami moimi przemyśleniami i obserwacjami w kontekście seksu czy szerzej – erotyki. Może zainspirują Cię one w kierunku dobrych zmian w tej dziedzinie. Może zaprowadzą Cię one ku radości i przyjemności. Bo czy nie o to w seksie chodzi?

•    Jesteś istotą seksualną. Zawsze (zwracam się do dorosłych), nawet jeśli okresowo nie współżyjesz, nie masz partnera, nie odczuwasz popędu.
•    Seks zaczyna się w głowie. Jeśli nie czujesz się ze sobą oraz w związku bezpiecznie, dobrze, blisko – mała szansa, że będziesz miał/a ochotę na bliskość w nocy.
•    Weź odpowiedzialność za swój los. W tym za swój seks. Nie oddawaj jej partnerowi. Po pierwsze prawdopodobnie jej nie sprosta (drugi człowiek nie ma mocy sprawiania innemu przyjemności, jeśli ten nie robi nic w tym kierunku lub nie wie co sprawia mu przyjemność). Po drugie po co? Jeśli Ty weźmiesz swój seks w swoje ręce (metafora) unikniesz rozczarowań. Zapomnij o rycerzu na białym koniu, który wybudza królewnę ze stuletniego snu. Tylko Ty masz wpływ na swoje przebudzenie.
•    Pożądanie jest emocją, stanem. Podobnie jak i inne – smutek, radość, złość. Jeśli nie masz dostępu do swoich uczuć (lub niektórych z nich) trudno będzie Ci czuć pożądanie. Nie możesz umówić się ze sobą (choć wielu to próbuje, oczywiście nieświadomie), żeby czuć tylko przyjemne emocje, a innych nie. Wtedy prawdopodobnie nie czujesz nic. A bardziej precyzyjnie – nie masz z uczuciami kontaktu. Żeby czuć chuć należy czuć w ogóle.
•    Z moich obserwacji wynika, że w seksie największe problemy mają osoby z brakiem dostępu do radości i złości. Raduj się więc i złość. Poluźnij się nieco. Odpuść. Bez „puszczenia” nie ma przyjemności. Pozwól sobie na bycie trochę mniej grzeczną/ym i poukładaną/ym. Zaproś do swojego życia więcej ducha wolności i swobody.
•    Oddychaj. Wiem, że robisz to nieustannie, ale ja mam na myśli oddech świadomy i pogłębiony (do brzucha, przeponowy). Wszelkie formy pracy z oddechem mają niesłychany wpływ na energię seksualną.
•    Pogłębiaj kontakt ze swoim ciałem w najróżniejszej postaci. Poczuj gdzie umiejscawiają się Twoje emocje w ciele. Zbieraj zmysłowe wrażenia (patrz, słuchaj, wąchaj). Doświadczaj. Uprawiaj sport, spaceruj, tańcz.
•    Pogłębiaj kontakt ze światem. Poznawaj go na nowo wszystkimi zmysłami. Otwórz się na niego w całości, w tym na pożądanie..
•    Pogłębiaj kreatywność na różnych polach. Trenuj wyobraźnię, również erotyczną. Kierunkuj swoją uwagę świadomie na energię seksualną i fantazje. Ale uwaga – na nich nie poprzestawaj. Wyobraźnia erotyczna ma służyć rzeczywistości. Fantazje są po to, żeby Cię pobudzić i jeśli jesteś gotowa/y – żeby korzystać z nich z realnym partnerem. No i pewien umiar jest wskazany. Właśnie po to, żeby nie stać się marzycielem bez realizacji tychże.
•    Seksowi sprzyja bliskość. Pielęgnuj ją. Tę fizyczną – przytulaj się, całuj, dotykaj, wąchaj, nie obawiaj się fizjologii swojej i partnera. Poznawaj ciało partnera. Zaciekaw się nim. Nie tylko pod kątem stref erogennych. Poznawajcie swoje zapachy, zwracajcie uwagę na szczegóły. Tę psychiczną – rozmawiaj, wymieniaj poglądy, śmiej się. O tak – seks bardzo lubi wspólną zabawę i śmiech. Nie tylko w łóżku.
•    Seks sprzyja bliskości, ale ta nadmierna jest dla seksu zabójcza. Seks lubi też pewną oddzielność, indywidualność. To partnera zaciekawia, kusi. Dlatego dbaj o swój kawałek odrębności (swoje sprawy, zainteresowania, oddzielni znajomi). Chodzi o to, żeby było blisko – nie za blisko.
•    Odrytunizuj nieco swoje życie. Rutyna, proza życia, przewidywalność, poczucie obowiązku  – napinają i rozleniwiają, a to wyklucza pożądanie. Seks potrzebuje czasu, przestrzeni, uwagi. Dbajcie o nie. Dbajcie o wspólną intymność (czyli świat, który należy tylko do Was). Szalenie ważna jest komunikacja – życzliwa, nieoskarżająca, wspierająca.
•    Zmienność pożądania jest naturalna i jest w porządku. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Przeświadczenie, że mężczyźnie chce się zawsze jest mitem. Wahania libido w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca czy roku są absolutnie ok. (zależą od poziomu hormonów, dnia cyklu, diety, zmęczenia, poziomu stresu, okresowych zdarzeń jak np. urodzenie dziecka etc). Dlatego zachęcam, żeby partnerzy osób chwilowo „niechętnych” nie panikowali. Polecam zasłyszaną kiedyś radę od edukatorski seksualnej – chwilę potrwaj życzliwie. A kiedy ten stan się przedłuża – zanalizuj sytuację. Ponieważ zmiana w namiętności jest naturalna, jednak z drugiej strony nie warto pozwolić, aby ogień pożądania samoistnie całkiem wygasł – należy znaleźć balans pomiędzy zmianą tego stanu (wzbudzanie pożądania) a jego akceptacją.
•    Pracuj nad adekwatną samooceną (niezwiązaną jedynie z erotyką i niezależną od mężczyzny), lubieniem siebie, akceptacją. Na różnych polach. Zrób porządek z wewnętrznym krytykiem i cenzorem. W zamian instaluj w sobie wewnętrznego, życzliwego przyjaciela. Spróbuj spojrzeć na siebie mniej krytycznie. Znajdź swoje zasoby. Masz ich na pewno mnóstwo. Pracuj nad pozytywnym stosunkiem do swojego ciała. Gdy mamy dobrą relację ze sobą seks zazwyczaj mamy udany. Seks jest swego rodzaju barometrem życia w zgodzie ze sobą.
•    Jeśli rozpoznajesz u siebie niesłużące przekonania („ciało jest grzeszne, brzydkie”, „przyjemność jest zła, podejrzana”) – popracuj nad nimi. Być może z pomocą fachowca.
•    Dbaj o siebie. Wewnętrznie (rozwijanie się) i zewnętrznie (wygląd). Nie nadmiarowo, ale nie odpuszczaj zupełnie.
•    Dawaj przyjemność ciału (masaże, kąpiele, to co lubisz).
•    Jeśli trudno rozmawiać Ci o seksie wprost możesz wykorzystać do tego sytuacje nieseksualne. Oglądasz film z urzekającą Cię sceną erotyczną – powiedz o tym partnerowi. Język erotyki to w dużej mierze język niewerbalny. Nie musisz mówić bardzo rzeczowo, jeśli to Cię krępuje. Pokaż, pokieruj rękę lub sama nadaj rytm czy klimat (chcesz się kochać delikatnie – delikatnie całuj; bardziej namiętnie – miej bardziej namiętne ruchy).
•    Nie wstydź się, że się wstydzisz. Wstyd jest naturalny, o ile nie jest paraliżujący. Przekraczanie granic wstydu z odpowiednią osobą (nie ryzykuj emocjonalnie z byle kim) jest niezwykłym doświadczeniem.
•     Mniej liczy się to co robisz (technika, Twoja „sprawność”), ale jak. Mam tu na myśli podkład emocjonalny, stan ducha, intencję z jakimi coś robimy. Zarówno dla siebie, jak i dla kogoś. Poświęć więcej uwagi na klimat uczuciowy, niż opanowanie określonych technik.
•    Trenuj uważność, również na seks. Obserwuj siebie i eksperymentuj (w bezpiecznych granicach). Nie po to, żeby się oceniać czy naprawiać. To ma służyć pogłębianiu samoświadomości, wiedzy o sobie. Co lubisz, jak? Sprawdzaj swoją reaktywność na różnorodne bodźce. Jakie są moje potrzeby? Jakie są moje granice? Które chcę przekraczać, a co jest na pewno nie moje? Jak mogę pogłębić doznania? Polecam film „Imagine” Andrzeja Jakimowskiego. Zobaczysz jak można trenować jeden ze zmysłów (tu akurat słuch). To samo możesz robić w sferze erotyki.
•    Oglądaj filmy, czytaj książki, słuchaj muzyki, które mogłyby Cię natchnąć, ożywić, pobudzić, zachęcić. Możesz skorzystać z różnych form warsztatów (dla kobiet, dla mężczyzn), zajęć z tantry (sztuki świadomego kochania). Naprawdę jest sporo możliwości.

Udany seks jest dla wielu wyzwaniem. Zachęcam, żeby je podjąć. Po to jesteśmy istotami seksualnymi, żeby dobrze i mądrze z tego korzystać. Wyzwolona energia seksualna ma moc porażającą. Świadomie zarządzana i dobrze ukierunkowana jest siłą napędzającą świat. Żeby działała na naszą korzyść, a nie przeciwko nam, żeby budowała, a nie niszczyła musi zostać poznana i zrozumiana. Najgorszą siłą jest ta, której nie jesteśmy świadomi. Dlatego też zapraszam Was do pogłębiania wiedzy o sobie. I do robienia z niej jak najlepszego użytku. Ku miłości, dojrzałości  i radości.

Rozwód i co dalej

* Artykuł adresowany jest zarówno do rozwodzących się kobiet, jak i do mężczyzn. Jedynie ze względu na bohaterkę i w celu uniknięcia chaosu pisany jest w taki sposób, jak gdyby adresatką była jedynie kobieta.

Kalina była z Tobiaszem 12 lat, z czego 10 w małżeństwie. Miesiąc temu wyprowadził się, odszedł do innej kobiety. Kalina cierpi. Cały czas płacze i ma o to do siebie żal, bo świadkami jej nieszczęścia są jej dzieci (córka 8 lat i syn 4). Chciałaby móc coś zrobić, żeby Tobiasz wrócił. On jednak twierdzi, że to definitywny koniec. Kalina zawsze pragnęła rodziny. Mąż, dom, dzieci – to były jej marzenia, nic innego nie chciała. Też nic innego się nie liczyło. Kalina zrezygnowała z pracy, zajęła się wychowywaniem dzieci. Odpowiadało jej to, była szczęśliwa. Nie wie jak będzie wyglądało jej życie teraz. Ma wrażenie, że życie po rozwodzie nie istnieje. Ona przynajmniej nie umie sobie tego wyobrazić. Zamknęła się w sobie. Nie odpowiada na telefony rodziny i przyjaciół. Nie chce odpowiadać na niewygodne pytania i kolejny raz odmówić wyjścia na kawę. Siostra Kaliny już zorganizowała jej pocieszająca randkę, ale jej nie w głowie inni mężczyźni. Ostatnio myśli tylko o jednym – kim jest ta kobieta? Jak wygląda, czym się zajmuje? W czym jest lepsza ode mnie? Jak Kalina zapytała męża dlaczego, odpowiedział, że się z nią nudził, że przy dzieciach się zaniedbała, przestała go fascynować. Mąż chce widywać się z dziećmi i brać udział w ich wychowaniu. Ale Kalina nie umie sobie tego wyobrazić. Będzie je zabierał do niej? Czy one ją poznają? Kalina jest wściekła, chciałaby się odegrać. Ale jak? Przecież nie dziećmi. Kalina nie może się powstrzymać, żeby nie myśleć o Tobiaszu. Wyzywa go od najgorszych. Głównie w myślach, ale czasem zdarza jej się coś chlapnąć przy dzieciach. No właśnie – dzieci…Kalina jest zagubiona. Nie wie czego im teraz potrzeba? Ich życie diametralnie się zmieni. Rozmawiać z dziećmi o tym co się stało? Jak? Kalina rozgląda się po mieszkaniu. Zdaje sobie sprawę, że mąż nie zabrał jeszcze większości swoich rzeczy. Chciał to zrobić kilkukrotnie, ale Kalina znajdowała szereg wymówek, żeby mu to utrudnić. Może łudzi się, że się rozmyśli? Może rzeczy Tobiasza naokoło pozwalają na ułudę tego, że to co się stało nie stało się? „Co robić, co robić, od czego zacząć?” – dopytuje Kalina.

Od urealnienia. Kalina rzeczywiście to zaprzecza rozstaniu, to ma nadzieję, że sytuacja się odwróci. Zaprzeczanie czy ignorowanie rzeczywistości nam szkodzi. Przedłuża proces żalu po stracie, odsuwa moment otwarcia nowego rozdziału w życiu. Urealnieniu sprzyjają: wymaganie od męża, żeby się wyprowadził, jeśli tego nie zrobił; zachęcenie go do jak najszybszego zabrania swoich rzeczy; powiedzenie o decyzji męża najbliższym; rytuały. Kilka uwag: jeśli masz dzieci, szczególnie małe, lepiej, żeby wyprowadzka ich ojca i zabieranie rzeczy odbywało się bez ich udziału. Trzeba je uprzedzić, przygotować na to, że np. jak wrócą do domu to będzie on wyglądał trochę inaczej. Ale dobrze zaoszczędzić im bycia świadkiem. Z relacji dorosłych pacjentów rodziców rozwiedzionych wiem, że przyglądanie się zabieraniu rzeczy przez rodzica odchodzącego było bardzo silnym przeżyciem. Powiedzenie o decyzji najbliższym nie ma na celu szkalowanie męża, ale mówienie o czymś głośno osadza nas w zaistniałej sytuacji. Rytuały – każdy może mieć inne. Znam osoby, którym pomagało spakowanie pamiątek po partnerze na strych, wysprzątanie mieszkania z intencją porządków w swoim życiu, zmiana koloru włosów, ale to od Ciebie zależy co uznasz za urealniający Cię rytuał.
Kalina pyta- co robić? Na początku możesz nie robić. Na początku masz przeżyć czyli pozwolić sobie na przeżycie emocjonalne. Dzieją się z pewnością z Tobą różne rzeczy. Tak jak i z Kaliną. Chaos, złość, żal, smutek, lęk – wszystkie emocje i stany są naturalne, zrób im przestrzeń. Daj im szansę wybrzmieć. Niepokojące jest, gdyby skrajny lęk czy dojmujący smutek przedłużały się na miesiące czy lata, ale w pierwszej fazie – wszystko co się z Tobą dzieje w emocjach jest „dozwolone”. Pamiętaj jednak – co innego emocje, co innego zachowanie. W emocjach może dziać się wszystko, ale to co z nimi robisz jest już Twoim wyborem i dobrze z tego wyboru skorzystaj. Nie zawsze działanie w silnych emocjach jest korzystne. Zanim coś zrobisz – chwilę ochłoń.
Jesteś smutna, masz żal. To normalne. Okres po rozwodzie można porównać do procesu żałoby po śmierci kogoś bliskiego. Może były partner nie umiera, ale odchodzi. A wraz z nim Twoje marzenia (o rodzinie, domu), plany (te najbliższe, jak i te najdalsze), a nawet życiowe cele i priorytety. Zajmie Ci trochę czasu ustalenie nowych. Opłacz czas jaki zainwestowałaś w związek, wszystkie rezygnacje, poświęcenia. Opłacz przeszłość.
Jesteś zła. W porządku. Złość się. Wygadaj się z tej złości przyjaciółce. Wybiegaj ją, wysportuj. Wykrzycz (w lesie, nad torami, nigdy na dzieci). Niech wybrzmi. I minie.
Boisz się. Że nie dasz rady, że sobie nie poradzisz. Że nie ogarniesz tego wszystkiego sama, że nigdy nikogo nie znajdziesz, że będzie Ci tak źle do końca świata. Nie będzie. Nie wiem ile to potrwa, jak szybko staniesz na nogi, ale wiem, ze wszystko się zmienia, mija. Z czasem.
Właśnie. Daj sobie czas. Nie nakładaj na siebie presji, że musisz, że natychmiast, że czegoś Ci nie wolno czuć, że chciałabyś szybciej. Zaufaj czasowi, niech robi swoje.
Kalina chciałaby móc zrobić coś, żeby Tobiasz wrócił. Czuje się bezsilna, bo nie może. No tak. Nie na wszystko mamy wpływ. To niełatwa do przyjęcia kontatacja, ale bez niej będziesz się miotać, szarpać. Niepotrzebnie. Mogłaś zrobić wszystko tak jak trzeba, ale to nie chroni Cię przed wpływem innych czynników, niż Ty sama.
Ale czy zrobiłaś wszystko jak trzeba? Kiedy emocje już nieco opadną możesz zacząć dokonywać analizy. Jakie było Twoje małżeństwo? Jaka była postawa męża? Jaka była Twoja? Co według Ciebie robiłaś dobrze i chcesz to uskuteczniać dalej? Co mogłaś zrobić lepiej i zrobisz to lepiej następnym razem? Wyciągnij wnioski. Nie po to, żeby koncentrować się na swoich błędach , a potem się nad sobą użalać lub żeby wyciągnąć błędy męża, oskarżać go za wszystko co złe i w taki sposób radzić sobie z własnym poczucie winy. Zanalizuj swój związek po to, żeby lepiej żyć. Mądrzej, dojrzalej, świadomiej i szczęśliwiej. A kiedy zanalizujesz własny oraz męża udział w sprawie – przyjrzyj się trochę swoim emocjom. Zasada jest taka – najpierw je przeżywasz, potem je „oglądasz”. Po czym płaczesz, do czego tęsknisz? Pracując z osobami po rozwodzie zauważam, że te często dochodzą do wniosku, że część emocji nie dotyczy osoby żony/męża, ale własnych wizji, marzeń, fantazji (o pełnej rodzinie, domu, dzieciach etc). A te zawsze możesz poukładać na nowo.
W ogóle czas po rozwodzie to czas układania. Siebie z życiem, nową sytuacją. To układanie na nowo swoich celów, planów, wartości, swojej roli, niekiedy więc tożsamości. Kalina była bardzo przywiązana do swojej roli żony i matki. Silnie się z nimi identyfikowała, prawdopodobnie z żadną inną nie była tak związana. Kiedy funkcjonujemy w różnych rolach i (co ważniejsze) – są one dla nas mniej więcej równoważne (matki, żony, pracownika, przyjaciółki) – zachwianie w jednej z nich nie jest dla nas krytyczne. Jeśli utożsamiamy się jedynie z jedną z nich (np. żony) – utrata jej wydaje się być osobistą tragedią. W czasie porozwodowym konieczne jest, by zbudować tożsamość poza małżeństwem. To prawda – nie jesteś teraz żoną, jesteś rozwódką, ale to nie musi mieć w żaden sposób wpływu na Twoje poczucie wartości, na to kim jesteś. Tylko od Ciebie zależy co na ten temat myślisz, jak to zinterpretujesz i w konsekwencji – jak się będziesz czuć. Nasze uczucia w znaczący sposób zależą od tego co myślimy. Jeśli traktujesz rozwód jako osobista porażkę, a rozwódki jak kobiety niepełne, niewartościowe – tak będziesz się tak czuć.
Może więc warto popracować nad ograniczającymi przekonaniami.  Ważne jest, żebyś zaczęła dostrzegać, że jest życie po rozwodzie. Jest życie również poza związkiem, który właśnie Ci się rozpadł. Potraktuj rozwód jako etap, a nie koniec życia.
A może jesteś gotowa pójść jeszcze o krok dalej? Może rozwód nie musi mieć dla Ciebie jedynie ciemnych stron? Kiedy jesteś w apogeum emocji trudno myśleć o rozstaniu w ten sposób, ale kiedy minie już trochę czasu wiele rozwodników potrafi mówić także o korzyściach z rozwodu. Jakich? Często mówią o przewartościowaniu pewnych kwestii w życiu, porzuceniu iluzji i mitów na temat miłości i związków, nowych pomysłach, planach, marzeniach, nowych rolach, jakie wypełniają. Mówią o odkryciach, pasjach, zmianach w spędzaniu czasu, w myśleniu o sobie, życiu.
Do tego Cię z resztą zachęcam. Kiedy będziesz już gotowa – zacznij coś robić, zacznij szukać, eksperymentować, zmieniać. Wyjdź do świata, ludzi, korzystaj z ich wsparcia, wróć do dawnych zainteresowań (na które nie miałaś czasu, bo rodzina, dzieci), odkryj inne (może zawsze o czymś marzyłaś, ale nie było jak i kiedy). Stwórz siebie trochę na nowo. Nie chodzi o odcinanie się od przeszłości, ta zawsze będzie Twoim doświadczeniem i częścią Ciebie. Chodzi o otwarcie nowego rozdziału książki pt. życie. Rozdziału ciekawego i wartościowego.
To przed czym jedynie przestrzegam, to przed szybkim zaangażowaniem w nowy związek. Są co prawda tacy, którzy doradzają „klin klinem” , ale ja do nich nie należę. Ja uważam, że dobrze dać sobie czas, dobrze odpłakać swoje. Na bólu, żalu, rozpaczy trudno jest budować. To nieuczciwe ani wobec nas samych, ani wobec drugiej osoby. Warto być z kimś, bo tego chcesz, a nie poraniona potrzebujesz czy musisz. Niedomknięty proces żałoby po stracie odbija się czkawką. Uważam, że dopiero gdy przeżyjemy wszystkie zalegające w nas emocje, zamkniemy to co należy – robimy w naszym sercu i emocjach przestrzeń. Musimy uporać się z tym co było, żeby móc wejść w pełni w nowe. Znam historie szczęśliwych miłości tuż po stracie poprzedniej, ale to przykłady raczej szans od losu, a nie desperackich prób wchodzenia w cokolwiek, byle zapełnić pustkę, stępić ból.

Skoro mówimy o potencjalnym nowym partnerze należałoby zastanowić się co z poprzednim. Pacjenci często zadają mi pytania o to jak powinny wyglądać relacje między partnerami po rozstaniu. Czy warto utrzymywać kontakt po rozwodzie? Czy przyjaźń między byłymi małżonkami jest możliwa? Czy mam prawo poprosić byłego męża o naprawienie kranu czy zrobienie ciężkich zakupów? Czy lepiej zerwać relacje i ostatecznie zamknąć to co było? Oczywiście trudno tu o gotowe i jedynie słuszne rozwiązania. Z pewnością sytuacja wydaje się prostsza, jeśli nie macie wspólnych dzieci. Wtedy bowiem możesz kierować się jedynie własnymi potrzebami w tym zakresie. Ewentualnie z uwzględnieniem partnera, ale to też zależy o czym mówimy. Znam różne modele relacji po rozstaniu. I takie, gdzie partnerzy całkowicie zerwali kontakt, i takie, gdzie pozostali w relacjach serdecznych i koleżeńskich. Nie chcę oceniać tych wariantów, myślę że możliwe są różne. Jednocześnie moje zawodowe doświadczenie pokazuje, że sytuacja naturalnego ograniczenia kontaktu jest bardziej czytelna i przejrzysta. Niejednokrotnie też prostsza. Pewne jest jedno – decyzję o dalszym kontakcie między tobą a eks małżonkiem warto podjąć świadomie i uczciwie ze sobą. Czasem decydujemy się na utrzymywanie kontaktu łudząc się, że możliwy jest powrót tego co było. Czasem udajemy sami przed sobą (silnych, z tzw. klasą, nieprzyjętych sytuacją), moim zdaniem niepotrzebnie. Swobodnym utrzymywaniem relacji z partnerem chcemy pokazać sobie i światu, że nie mamy z rozstaniem problemu, choć w głębi serca jest inaczej. Zachęcam, żeby nie udawać. Zachęcam do tego, by pozwolić sobie na reakcję autentyczną. Pamiętaj, że wyboru w sprawie relacji z byłym nie musisz podejmować raz na zawsze. Być może to, co nie jest dla Ciebie możliwe w pierwszych miesiącach możliwe jest po latach. Na przykład wybaczenie. To bardzo ważne, byś była w stanie wybaczyć. Wbrew pozorom wybaczenie jest potrzebne bardziej Tobie, niż byłemu partnerowi. To jego brak trzyma Cię w miejscu i nie pozwala pójść dalej. Zastanów się nad tym.
Sytuacja kontaktów z byłym mężem wygląda inaczej, jeśli macie dzieci. Tu nie tylko Twoje potrzeby mają znaczenie, ale też, a właściwie głównie ich. Pamiętajcie, że rozstaliście się ze sobą, ale nie z dziećmi. Wątpliwości i pytania w tym obszarze dotyczą tego: Jak mają wyglądać teraz relacje ojca z dziećmi? Jak mają wyglądać Twoje? Czy musisz kontaktować się z byłym mężem, jeśli tego nie chcesz? Czy musisz pozwolić na kontakt dzieci z partnerką byłego męża? Czy powinnaś z dziećmi rozmawiać na temat rozwodu? Co im powiedzieć? Jak ma wyglądać teraz Wasze życie? Czy masz udawać, że nic się zmieniło czy wszystko dzieciom opowiedzieć? Czy ukrywać, gdy płaczesz? Jak mówić o ich ojcu, kiedy czujesz, że go nienawidzisz? Co najpierw?
Zacznij od przyjęcia, że choćby nie wiem co, to co najważniejsze to dobro Waszych dzieci. Ideałem jest sytuacja, w której oboje jesteście w tej kwestii zgodni (autentycznie, nie jedynie w deklaracjach) i pod hasłem dobro dzieci rozumiecie podobne rzeczy. Co ja pod nim rozumiem? Dla mnie świadomość dobra dzieci to po pierwsze uznanie, że Wasze dzieci czują i że Wy ich emocje traktujecie serio. Po drugie to odłożenie Waszego konfliktu na bok, kiedy w grę wchodzą emocje dzieci. To nie wykorzystywanie dzieci do manipulacji, uzależniania partnera czy odgrywania się na nim. Wasze dzieci to nie karta przetargowa, sojusznik, szpieg, rozjemca czy posłaniec. To wrażliwe istoty, dla których fakt Waszego rozstania jest stresem, bywa, że skrajnym. Wasze dzieci z samego faktu rozwodu są zagubione, bezradne i zalęknione. Do Was należy zadanie, by im proces adaptacji do nowej sytuacji ułatwić. Jak to robić?
Dzieci powinny uzyskać informację co się dzieje. Nie jest dobrym pomysłem utrzymywanie rozstania w tajemnicy, okłamywanie dzieci (że tata wyjechał etc) czy zaprzeczanie. Dzieci widzą i czują znacznie więcej, niż się dorosłym wydaje. Jeśli rozstanie jest pewne i nieuniknione – dzieci powinny wiedzieć co się dzieje. Pomińcie szczegóły rozstania. Dzieci, szczególnie małe nie muszą wiedzieć, że „tatuś zdradzał mamusię”. Można powiedzieć, że rodzicom trudno się porozumieć i że czasem tak u dorosłych bywa. Dzieciom starszym można powiedzieć więcej, ale dokładne wprowadzanie ich w Wasze sprawy jest moim zdaniem niepotrzebne. Chodzi o znalezienie balansu pomiędzy doinformowaniem dzieci, aby nie czuły się pominięte a brakiem wikłania ich w kwestie dorosłych. Koniecznie upewniajcie dzieci, że fakt Waszego rozstania nie ma wpływu na miłość do nich.
Dzieci powinny otrzymać informacje o tym co fakt Waszego rozstania zmieni w ich życiu. Jak będą wyglądały teraz ich relacje z tatą? Czy będą mieszkać tam gdzie do tej pory itd.? Im dzieci starsze, tym więcej możecie negocjować wspólnie. Również małe dzieci możesz zapytać o zdanie, ale pamiętaj, że mogą być na tyle zagubione, by nie wiedzieć czego chcą. Wtedy do Was należy decyzja jak poukładać Wasze życia na nowo z korzyścią dla dzieci. Im mniej zmian w życiu dzieci tym lepiej. Sam rozwód jest tą, która ich zaskakuje i napełnia obawami.
Nie musisz ukrywać przed dziećmi, że płaczesz. To naturalne, że mamy emocje. Zaprzeczanie im uczy dzieci, że uczucia i ich okazywanie nie jest w porządku. Nie wypłakuj się dzieciom na ramieniu, ale zastana na uronieniu łzy nie musisz się niezręcznie tłumaczyć. Aby dzieci nie miały poczucia powinności w związku z Twoimi łzami (że to przez nich, że powinny cos zrobić) poinformuj dzieci, że sobie poradzisz. W końcu jesteś dorosła.
Zwróć uwagę jak mówisz o ojcu Twoich dzieci, jak mówisz o rozwodzie. Pamiętaj, że dzieci kochają obydwoje rodziców i w sytuacjach, kiedy słyszą, że ich ojciec jest draniem – bardzo im trudno. Oszczędź dzieciom konfliktu lojalności. Mów o ich ojcu dobrze lub wcale, jedynie informacyjnie. Wyżal się i wykrzycz przyjaciółce, dzieci nie powinny być adresatem Twojej frustracji.
Jeśli ojciec dzieci nie jest chętny utrzymywaniu z nimi kontaktów – spróbuj zadbać o obecność innych mężczyzn wokół dzieci (wujkowie, dziadkowie). Jeśli to dla Ciebie możliwe – podtrzymuj relacje z rodziną męża (teściowie). Ty możesz nie mieć na to ochoty, ale to rodzina Twoich dzieci (ich dziadkowie, ciocie, kuzyni).
Jeśli trudno Ci porozumieć się z byłym mężem w sprawie dzieci zachęcam do skorzystania z pomocy fachowców np. mediatorów.
A jeśli czujesz, że trudno Ci poradzić sobie z tym o czym czytałaś powyżej – może warto spotkać się z kimś, kto pomoże – psycholog, psychoterapeuta?
Z amerykańskich badań prof. Judith S. Wallerstein wynika, że połowa kobiet i co trzeci mężczyzna po rozwodzie odnajdują szczęście. Od Ciebie zależy czy i Ty przejdziesz na jasną stronę mocy

Trudna rola – macocha, ojczym

Z danych Ośrodka Informacji ONZ wynika, że rodzin tzw. zrekonstruowanych jest w Polsce ok. 1,1 mln. Pod tymi liczbami kryją się tysiące kobiet i mężczyzn mierzących się z problemem nowej roli w swoim życiu – bycia macochą, czy też ojczymem. Z moich terapeutycznych obserwacji wynika, iż przyszłe macochy czy przyszli ojczymowie z reguły bardzo chcieliby dobrych relacji z dziećmi partnera. Szukają podpowiedzi jak sobie z nową sytuacją poradzić. Zabiegać o kontakt czy poczekać na inicjatywę dziecka? Stworzyć relację przyjacielską, a może bardziej rodzicielską? Czy stawianie wymagań, granic w takiej relacji jest uzasadnione, czy może ze względu na trudna sytuację rodzinną dziecka pozwolić na pełna swobodę zachowań? Rozmawiać z dzieckiem o drugim rodzicu (np. o matce, jeśli jesteś z ojcem dziecka) czy unikać tematu? Spędzać czas wspólnie z partnerem i jego dzieckiem, czy może się usunąć? Jak dziecko ma się do Ciebie zwracać? Oczywiście nie ma jednego odpowiedniego modelu na bycie idealną macochą czy perfekcyjnym ojczymem. Tak jak z resztą nie ma recepty na bycie idealnym rodzicem. I też tego od siebie nie wymagaj. Koncepcja wystarczająco dobrej macochy (czy wystarczająco dobrego ojczyma) jest w zupełności zadowalająca. Na pewno rola macochy czy ojczyma nie jest rolą łatwą. Zazwyczaj wiąże się ona z silnymi emocjami zarówno po Twojej stronie, jak i po stronie innych (partnera, jego byłego partnera oraz oczywiście dziecka). Szczególnie trudna sytuacja jest wtedy, gdy Twój związek z partnerem rozpoczął się jeszcze w czasie trwania poprzedniego związku lub gdy stoisz przed faktem np. zamieszkania z pasierbami. Wejścia w rolę macochy/ojczyma nie ułatwiają liczne niesprawiedliwe z nią skojarzenia (przybrany rodzic jako metafora negatywnego aspektu rodzica, symbolizująca siłę niszczycielską, rywalizującą), zapożyczone jeszcze z baśni o Kopciuszku czy Śpiącej Królewnie. Niemniej jednak jest to rola, w której w dobie rodzin patchworkowych coraz częściej trzeba się będzie odnaleźć. Optymistyczną informacją jest to, iż coraz więcej takich rodzin daje sobie radę, wiele z nich naprawdę z powodzeniem. Może kilka poniższych wskazówek pozwoli Ci Droga Macocho i Drogi Ojczymie sprostać wyzwaniu i cieszyć się z nowych możliwości jakie daje bycie częścią rodziny (jak mawiają niektórzy) nowoczesnej.
1.    Przede wszystkim zastanów się czy jesteś zdecydowana/y i gotowa/y, by związać się z mężczyzną/kobietą „z przeszłością”. Znam opinie o związywaniu się jedynie z partnerem („w końcu nie żenisz się z jej rodziną, tylko z nią”, „rodzina nie może być przeszkodą w twoim szczęściu”), jednak chcąc nie chcąc przeszłość czy rodzina partnera (dzieci) są jego częścią. Będą więc i Waszą. Nie możesz ignorować faktu, że on/ona ma dzieci lub naiwnie wierzyć, że „jakoś się ułoży”. Twoja decyzja o związku z mężczyzną/kobietą z dziećmi musi być decyzją świadomą i przemyślaną. Jeśli wiesz o tym, że twój wybranek/wybranka ma dzieci nieuczciwe jest mieć o to potem do niego pretensje. Oczywiście emocje pojawiać się będą na pewno, ale w takiej sytuacji musisz być przygotowana zarówno na nie jak i na inne konsekwencje (zobowiązania partnera wobec dzieci etc) czy trudności.
2.    Wzajemne poznawanie się i budowanie relacji jest procesem. Daj Wam więc czas. Niech pogłębianie znajomości odbywa się stopniowo. Zacznijcie od rozmowy rodzica z dzieckiem, który wprowadzi malucha w nową sytuację. Kiedy ten się z nią oswoi zjedzcie razem kolację, wybierzcie się na spacer. Jeśli nie będzie gotowe na coś więcej, nie nalegaj. Daj mu przestrzeń, by poczuło się swobodniejsze. Zanim razem zamieszkacie wyjedźcie na weekend, potem na wakacje. Lepiej wolniej, niż zbyt szybko.
3.    Czas potrzebny będzie także na wprowadzanie do świata dziecka zmian. Pamiętajcie, że samo rozstanie rodziców dziecka i nowy związek któregoś z nich jest dla niego zmianą, z którą wiąże się niewyobrażalny stres. Na ile to możliwe zaoszczędźcie mu dodatkowych. Dlatego początkowo poza zmianami, które są konieczne (wyprowadzka rodzica itp.) ograniczcie inne. Nie próbuj zmieniać przyzwyczajeń dzieci, ale w pierwszym okresie się do nich dostosuj. Przyjdzie czas na negocjowanie Waszych wspólnych potrzeb czy wymagań.
4.    Spróbuj poznać dzieci partnera. Myślę nie o poznaniu ich imion, ale o pogłębionym przyjrzeniu się im. Z pewnością wielokrotnie rozmawiałaś/łeś o nich z partnerem. Może masz pewne wyobrażenia na ich temat. Zachęcam Cię jednak do wyjścia poza nie i stworzenie zupełnie nowego obrazu, własnego. Poznaj co lubią, czym się interesują. Skoncentruj się na tym, co w nich fajnego, co Cię do nich zbliża. Poszukaj punktów wspólnych. Może macie podobne hobby albo marzenia? To buduje kontakt i porozumienie.
5.    Wypracuj sobie własny model relacji z dziećmi. Znam macochy/ojczymów mających z pasierbami kontakt niezwykle bliski, inni jedynie poprawny, ale taki ich w zupełności zadowala. Przede wszystkim nie próbuj być dla dziecka rodzicem, szczególnie, jeśli biologiczna matka/ojciec Twego pasierba żyje. Inaczej jest w sytuacji, gdy rodzic dziecka od dawna nie żyje, ale to kim będziesz w życiu dziecka Twojego partnera powinno zawsze wypłynąć od niego. Jeśli dziecko „mianuje” Cię drugą mamą/tatą, to w porządku. Ty jednak nie wymagaj, nie wymuszaj i tego nie oczekuj. Nie zabiegaj o dziecko, nie podlizuj się. Ale też nie musisz wymuszać na sobie uczuć, których jeszcze (lub wcale) wobec pasierba nie żywisz (np. miłość czy nawet sympatia). Może przyjdą one z czasem, może nie, ale zmuszanie się do czegokolwiek  w tej sprawie jest przemocą wobec siebie, a nieuczciwe wobec dziecka.
6.    W rodzinach zrekonstruowanych może pojawić się element rywalizacji i porównywania się do drugiego rodzica dziecka. Twoją odpowiedzialnością jako dorosłego jest sobie z tym poradzić. Szczęśliwi Ci, którzy są od takich emocji wolni, ale większość z nas mniej lub bardziej się z tym mierzy. Mierz się, ale nigdy w obecności czy kosztem dziecka. Nigdy nie umniejszaj wartości drugiego rodzica. Wiem, że czasem bywa to trudne (szczególnie, jeśli rodzic manipuluje dzieckiem etc), ale nie Twoją rolą jest osądzanie czy ferowanie wyroków. Idealna sytuacja jest, gdy można o drugim rodzicu dziecka powiedzieć wiele dobrego i dobrze, żeby dziecko mogło to od Ciebie usłyszeć. Jeśli nie (bo tak nie myślisz, bo relacje są wyjątkowo skomplikowane) nie mów wcale. A już z pewnością nie w sytuacji, kiedy nie jesteś o swoją opinię pytana/y. Zdarza się, że pasierbowie zwierzają się przybranym rodzicom i m.in. mówią o rodzicach biologicznych. Jeśli obdarzyły Cię takim zaufaniem, możesz być szczęśliwa/y. Ale mimo to doradzałabym ostrożność w komentowaniu. Pamiętaj, że tak jak i Ty o swoich rodzicach możesz powiedzieć wszystko, tak jeśli mówi o nich ktoś inny budzi się w Tobie potrzeba lojalności i obrony. Podobnie może być z pasierbem czy pasierbicą. Lepiej powiedzieć mniej, niż za dużo. Jeśli rodzic pasierba nie żyje uczestnicz w odwiedzinach na cmentarzu, pamiętaj o rocznicach i świętach zmarłego. Jeśli dziecko wykazuje chęć – rozmawiaj z nim o nieżyjącym rodzicu, wspominaj. A przynajmniej pozwól, by dziecko mogło to robić w Twojej obecności.
7.    Kwestia zwracania się pasierba do Ciebie jest oczywiście sprawą indywidualną. Ja preferują mówienie do siebie po imieniu, ale Ty możesz uznać inaczej. Nie ma nic złego w tym, że początkowo dziecko Twojego partnera jedyne na co jest gotowe to na zwracanie się do Ciebie per Pani/Pan. Co jakiś czas możesz delikatnie przypomnieć, że zachęcasz do innej formy (bez tego przypomnienia dziecko może czuć się zbyt nieśmiałe czy spięte, żeby nagle zacząć mówić Ci po imieniu), ale nie naciskaj. Na dłuższą metę Pan/Pani jest dla mnie zbyt formalne i oschłe, ciocia/wujek  z kolei niezgodne z faktycznym stanem rzeczy, ale to moja opinia. Wybierzcie tak, żeby odpowiadała Waszym preferencjom.
8.    Gdy minie trochę czasu i wszyscy pogodzą się z zaistniałą sytuacją możecie zacząć zastanawiać się nad Waszym indywidualnym modelem rodziny patchworkowej. Idealnie byłoby, gdyby wszyscy mieli podobne priorytety, tak jednak często nie jest. Najważniejsze, żeby mieć sojusznika po stronie partnera/partnerki. Rozmawiajcie ze sobą o tym jak widzicie Wasze wspólne życie, uwzględniając naturalnie dzieci partnera. Kwestie podejmowania decyzji w sprawie dotyczących dzieci (ich nauki, przyszłości etc) zostaw ich biologicznym rodzicom (jeśli żyją, nieco inaczej wygląda sytuacja, kiedy Twój partner jest wdowcem). Waszymi wspólnymi decyzjami są kwestie dotyczące Waszego domu (i zwyczajów w nim panujących), czasu i tego jak go spędzacie. Moim zdaniem najlepszym modelem jest ten, który uwzględnia zarówno czas spędzany wspólnie (Ty, parter i jego dzieci), jak i oddzielnie (sam partner z dziećmi i Ty sama/sam z pasierbami). W wasze ustalenia spróbujcie włączyć dzieci. Niech będą miały szansę powiedzieć o swoich potrzebach i odnieść się do waszych propozycji (kwestie wspólnych wakacji, zasad panujących w domu itp.). Proces wypracowywania Waszej wspólnej rzeczywistości nie jest procesem łatwym (mogą być różne potrzeby, silne emocje) i na pewno nie jednorazowym. Przygotujcie się więc na szereg rozmów, negocjacji i kompromisów.
9.    Bądź przygotowana/y na różne emocje i zachowania dzieci. Możesz sobie wyobrazić co dziecko pozbawione poczucia bezpieczeństwa, stabilności i marzeń o kochającej się rodzinie aktualnie przeżywa. Cała gama: smutek, żal, złość, lęk, poczucie lojalności wobec rodzica, z którym mieszka czy który jest sam. Emocje te mogą manifestować się wszelako. Dziecko może być Ci nieprzychylne, wręcz wrogie czy agresywne. Tak często słyszany przez macochy (ojczymów) zarzut: „nie jesteś moja matką!” może być oznaką silnych i często ambiwalentnych uczuć. W tym miejscu pojawiają się pytania o odpowiednią reakcję. Tolerować każde zachowanie dziecka? W którym miejscu postawić granice? Trudno tu o łatwe odpowiedzi. Te zależą od wielu czynników: od tego jaka jest sytuacja (uważam, że jest różnica pomiędzy sytuacją, kiedy związałaś się z ojcem dziecka w trakcie trwania jego małżeństwa, inna gdy ojciec związuje się z Tobą 10 lat po śmierci żony), wieku dziecka (czego innego możesz wymagać od 17 latki, co innego od 3 latka), Twoich osobistych granic (co dla Ciebie jest nie do przyjęcia). Na początku można znieść więcej, z czasem można zacząć wyznaczać granice bardziej stanowczo. Z pewnością należy reagować w sytuacjach jawnej agresji, obrażania Cię. To co możliwe załatwiaj z pasierbem samodzielnie, jeśli czujesz się bezradna/y proś o pomoc partnera. Są sytuacje, w których jego pośrednictwo może być konieczne.
10.    Rozmawiajcie ze sobą i pozwólcie sobie na swobodę zachowywania się zgodnie z potrzebami. Nie ukrywajcie przed sobą, że sytuacja nie zawsze jest komfortowa. Wszyscy macie prawo do różnych emocje, Ty też. Nie silcie się na relacje bliższe, niż tego chcecie. Nie brońcie się przed zażyłością. Jeśli macie ochotę – bądźcie ze sobą. Jeśli nie – dajcie sobie oddech. Dbajcie o sympatię i życzliwość dla siebie, ale jeśli to nie jest możliwe, to o szacunek. Zrób to co możesz, aby Wasze relacje były zadowalające, ale jeśli  póki co to trudne –  nie obwiniaj się. W końcu na relacje w systemie wpływ ma każdy z jego członków. Rób swoje i to co dla Ciebie możliwe.
A jeśli okaże się, ze Wasz patchwork działa może pomyślisz o nim jak o prezencie. Jak o podarunku nowych, bliskich ludzi w Twoim życiu, z całą paletą nieznanych Ci doświadczeń i wrażeń. Tego życzę wszystkim obecnym i przyszłym patchworkowcom.

Kochać dojrzale

Ostatnio miałam okazję być na spotkaniu towarzyskim. W pewnym momencie na forum pojawił się temat związków i rozwiązków miłosnych, jak to przeważnie na podobnych spotkaniach bywa.

Nela narzekała na nieobecnego tego wieczoru narzeczonego: „Kłótnie z nim to walenie głową w mur! On nigdy nie widzi własnego udziału. Potrafi mnie tylko obwiniać. Nawet ewidentne argumenty go nie przekonują. Zachowuje się jakby nie widział rzeczy oczywistych. A jak pojawia się jakiś problem między nami – ucieka. Unika rozmowy, wymiguje się. A jak już go przycisnę – udaje, że nie wie o co mi chodzi”.

Podobnie Krzysiek: „Moja dziewczyna myśli, że jest pępkiem świata. Wszystko ma się kręcić wokół niej. Ciągle ma jakieś wymagania, żądania, a jak ich nie spełnię – obraża się, tygodniami się do mnie nie odzywa. Zarzuca mi, że jej nie kocham, że gdybym kochał – zrozumiałbym, zrobił to dla niej itd. No i wszystko mam zrobić natychmiast. Nic nie mogę zrobić bez niej – wyjść z kolegami, wyjechać na ryby. Wkurza się, płacze albo nagle twierdzi, że fatalnie się czuje i mam zostać. Jej zazdrość jest nie do zniesienia. Mam dość”.

No i Kalina: „ Nie da się z nim nic zaplanować. Pomijam, że wspólnego życia, ale nawet wakacji czy weekendu. On nigdy nie wie co będzie wtedy robił, bo nie wie na co będzie miał właśnie ochotę. Zdanie potrafi zmieniać co chwilę. Umawiam się z nim na wieczór, a on na 5 min przed odwołuje, bo właśnie spotkał kolegę i idzie na piwo. Nie rozumie, że ja czekam – ma ochotę, robi. A jak czegoś chce a musi na to poczekać? – dramat. Raz byliśmy razem w Egipcie, nastawił się na nurkowanie, ale zachorowałam i musieliśmy to odłożyć na za kilka dni. Najpierw wszystko go wkurzało, w końcu pojechał sam tego samego dnia. Jak pytam o nas – odpowiada mi w zależności od nastroju. Czasami czuję się jakbym była nie z dorosłym facetem, ale małym, rozwydrzonym chłopcem”.

No właśnie. Mały chłopiec, Piotruś Pan, wieczna dziewczynka, księżniczka tatusia – określeń na niedojrzałych partnerów jest kilka. A powyższe wypowiedzi to właściwie opis tego co ich cechuje i jak wygląda życie przy ich boku. Narzeczony Neli z pewnością może mieć problemy w relacji, ponieważ trudno zbudować związek (a już na pewno nie dojrzały), kiedy idealizuje się własną osobę, nie dostrzega się własnego udziału w relacji (atmosferze, problemach), zniekształca się rzeczywistość na własną korzyść (w sposób skrajny), za wszystko obwinia się drugą stronę, nie przyjmuje krytycznych informacji zwrotnych, a przy pojawiających się trudnościach (są obecne w każdym związku) – zaprzecza, unika, ucieka.

Podobnie dziewczyna Krzyśka: skoncentrowana (chyba jedynie) na sobie, pełna żądań, wymagań i roszczeń, traktująca partnera instrumentalnie, przekonana, że partner jest od spełniania jej wszystkich oczekiwań i potrzeb, manipulująca, szantażująca, ograniczająca, patologicznie zazdrosna.

No i wreszcie partner Kaliny: chwiejny emocjonalnie, zmienny, nieodpowiedzialny, nietrwały w uczuciach, decyzjach, mający kłopoty z tolerancją jakiejkolwiek frustracji (chce – robi, niezależnie od konsekwencji), nie liczący się z uczuciami bliskich, nie potrafiący odroczyć spontanicznych impulsów i zachcianek.

Partnerzy Neli, Krzyśka i Kaliny to partnerzy, których cechuje niedojrzałość. Niedojrzały partner nie jest w stanie zbudować dojrzałego związku. Dobrze też powiedzieć, że niedojrzałość nie musi być związana z wiekiem i też często nie jest. Znam dojrzalszych 20 latków od 40 latków, a i wielokrotnie spotykałam niedojrzałych panów oraz panie w wieku mocno już dojrzałym. Obok wybranych charakterystyk naszych bohaterów dodałabym do listy cech osobowości niedojrzałych: skłonność do skrajnych reakcji emocjonalnych, silną i teatralną ekspresję emocjonalną, małe zróżnicowanie emocji (głównie albo złość, albo smutek w postaci użalania się nad sobą itp.), ubogi słownik emocjonalny, nieadekwatność emocjonalności do sytuacji, idealizację związku (jako romantycznego rodem z bajek o królewnach lub komedii romantycznych), lęk przed odrębnością partnera i przed różnicami między partnerami. Mimo, iż skupiamy się na opisie cech i zachowań niedojrzałych OSÓB – zachowania te i cechy z łatwością można przełożyć na opis niedojrzałej RELACJI. Związek oparty na manipulacjach, skrajnie silnych emocjach, zmienny, niestabilny etc – to związek niedojrzały.

A związek dojrzały? Odpowiedz sobie na poniższe pytania:

Czy jesteś świadomy/a, że na związek oraz to co w nim mają wpływ zawsze dwie osoby?

Czy jesteś gotowy/a zobaczyć swój własny udział w tym, co aktualnie dzieje się pomiędzy Tobą a partnerem?

Czy jesteś gotowy/a wziąć odpowiedzialność za własne decyzje i wybory w związku?

Czy jesteś gotowy wziąć odpowiedzialność za drugą osobę czyli uznać, że jest obecna w Twoim życiu a to wymaga uwzględnienia jej w pewnych Twoich wyborach i decyzjach?

Czy potrafisz, kiedy trzeba panować nad impulsami, zachciankami i uznać, że jest w Twoim życiu coś trwalszego i ważniejszego?

Czy potrafisz uznać, że związek jest związkiem dwóch indywidualnych osób (ze swoimi indywidualnymi potrzebami, przekonaniami, wartościami, emocjami), że macie prawo się różnić i pewne rzeczy widzieć inaczej? Czy potrafisz te różnice uszanować i zaakceptować i nie domagać się, żeby on/ona myślał/a i czuł/a dokładnie tak jak Ty?

Czy jesteś świadomy/a, że kryzysy są naturalnym elementem pojawiającym się w związku, a Ty jesteś gotowy/a, żeby się z nimi zmierzyć? Czy potrafisz rozwiązywać problemy i być w tym wytrwały/a  i cierpliwy/a?

Czy potrafisz wziąć odpowiedzialność za słowa i emocjonalne reakcje?

Czy potrafisz przyjąć krytyczną informację zwrotną?

Czy potrafisz uznać, że druga osoba nie jest od tego, żeby zaspakajać wszelkie Twoje potrzeby i oczekiwania, a nawet jeśli w naturalny sposób to robi – prawdopodobnie nie zaspokoi ich wszystkich?

Czy potrafisz zaakceptować, że i Ty nie jesteś w stanie zaspokoić wszystkich oczekiwań drugiej strony? Czy potrafisz nie wywierać na siebie presji, dostosowywać się w każdej sytuacji i wymagać od siebie niemożliwego?

Czy jesteś świadom swoich granic i czy potrafisz ich bronić?

Czy potrafisz, kiedy trzeba ustąpić lub zrobić coś tylko dla niej/jego?

Czy jesteś w stanie adekwatnie (w miarę) ocenić rzeczywistość (swoje mocne i słabe strony, zalety i słabości partnera, to ile dajesz, ile dostajesz itp.)?

Czy można Ci zaufać?

Czy Ty potrafisz zaufać?

Czy potrafisz wspierać partnera w jego sprawach, w jego rozwoju? Czy potrafisz nie być zazdrosny, zawistny, rywalizujący?

Czy potrafisz dać bliskość i wolność w odpowiednich proporcjach?

Czy potrafisz nie być drobiazgowy?

Czy potrafisz wybaczać?

Czy potrafisz uznać, że nie jesteś centrum wszechświata i są w związku kwestie, które nie maja związku z Tobą (łzy partnerki nie zawsze maja związek z Tobą, wyjście z kolegami nie jest czynem przeciwko Tobie)?

Czy potrafisz mówić wprost, a nie unosić się niepotrzebnym honorem, obrażać się i użalać nad sobą?

Czy potrafisz zachować sprawiedliwe standardy zarówno wobec siebie jak i partnera/ki (skoro Ty sobie na coś pozwalasz akceptujesz to również u partnera)?

Czy okazujesz miłość działaniem, a nie jedynie mówieniem o niej?

Te przekrojowe pytania i Twoje odpowiedzi na nie mogą pomóc Ci zorientować się w stopniu dojrzałości zarówno Twojej jak i Twojej relacji. Im więcej odpowiedzi twierdzących – tym dojrzalej. Naturalnie pytania są dość ogólne i pewne pojęcia należałoby zdefiniować i doprecyzować. Są one również sformułowane w sposób zamknięty (wymuszają odpowiedzi tak-nie), a wiadomo, że opisane cechy czy zachowania należałoby opisać jako kontinuum. Myślę jednak, że mogą być one dobrą  inspiracją w zanalizowaniu, a potem w rozwijaniu swojej dojrzałej relacji. Życzę powodzenia!

 

Kryzys w związku

Coś się dzieje z Wami niedobrego – zwierzasz się przyjaciółce. Już nie jesteście tak blisko jak kiedyś. Masz poczucie, że coś się wypaliło. Nie macie dla siebie czasu na co dzień, w sypialni też spotykacie się coraz rzadziej. Mało między Wami czułości. Albo inaczej – cały czas się kłócicie, działacie sobie na nerwy. Coraz więcej rzeczy w Was w sobie drażni. Zaczynasz oglądać się za innymi mężczyznami. Myślicie o rozstaniu. Przechodzi Wam jednak przez myśl, że może jednak poczekać. Może jest jeszcze coś do uratowania? W końcu tyle czasu jesteście ze sobą? Macie wspólną cudowną przeszłość za sobą, może i przyszłość jest do uratowania? Tylko jak to zrobić? Jak przełamać to, co Was dopadło? To czyli KRYZYS.

Czym jest?

Słowo kryzys pochodzi z greki (krisis) i oznacza punkt zwrotny, okres przełomu. W pojęciu tym zawiera się także wybór, decydowanie, zmaganie. Kryzysowi towarzyszą takie emocje i stany jak: lęk, cierpienie, poczucie chaosu.

Po czym poznasz, że w Twoim związku jest kryzys?

Kłócicie się, wszystko Was irytuje. Partner Cię drażni. Właściwie każdy temat potrafi być pretekstem do emocjonalnej wymiany zdań. Macie poczucie, że w niczym nie jesteście w stanie się porozumieć. Macie siebie dość.
Albo inaczej: Oddalacie się od siebie. Coraz mniej czasu chcecie spędzać ze sobą. Coraz mniej rozmawiacie, coraz mniej Was łączy. W Wasze życie wkradła się rutyna i obojętność. Głównie załatwiacie wspólne sprawy (zakupy, porządki), ale zaniedbaliście ważne rytuały (wspólne posiłki, wyjścia, przyjemności). Nie sypiacie ze sobą. Coraz mniej interesuje Was partner (jego przeżycia, przemyślenia). Przestaje Wam zależeć. Masz poczucie, że emocje między Wami wygasły.
Jeszcze z innej strony: Jest coś czego zaczynasz mieć dość np. konkretnego zachowania partnera (ciągłe wyjścia z kolegami, mimo, że np. macie małe dziecko), konkretnej sytuacji (nadmiarowe zaangażowanie teściów i uległa postawa męża wobec nich). Przestaje Ci coś odpowiadać. Nie jesteś w stanie tego zaakceptować.
Również objawy depresyjne (brak energii, kłopoty ze snem lub nadmierna senność, brak apetytu lub nadmierny apetyt, obniżony nastrój), nerwicowe (niepokój, objawy somatyczne jak bóle brzucha, kołatanie serca, bóle migrenowe i inne, ataki lęku panicznego), popadanie w nałogi, zdrada – wszystko to może świadczyć o tym, że towarzyszy Wam kryzys.

Czy kryzysu można uniknąć?

Moim zdaniem nie, ale prawda jest taka, że nie wiem. Być może gdzieś na świecie są takie pary, które żyją ze sobą jak w bajce: „długo i szczęśliwie”. Bo w mojej opinii, jeśli żyjemy ze sobą długo, to kryzysy się po prostu zdarzają. Po pierwsze dlatego, że związek się zmienia i my zmieniamy się wraz z nim. Poznajemy się na jakimś etapie w życiu i to się początkowo sprawdza. Ale potem przychodzą inne np. zamieszkujemy razem. Tu zdobywamy nową wiedzę o partnerze, zupełnie inną niż z etapu randek. Ta wiedza może być dla nas optymistyczna, ale nie musi. Więc co chcemy z tą wiedzą dalej? Potem np. rodzi się dziecko. Na tym etapie należy uskutecznić zupełnie inne swoje zasoby i umiejętności, niż to było wcześniej. Sytuacja wymaga dostosowania się do niej. Nie każdy jest w stanie temu sprostać. Potem przychodzą kolejne zmiany – dziecko dorasta, dojrzewa, może rodzą się kolejne, w końcu dzieci odchodzą a my zostajemy sami. I znowu – musimy się jakoś w tej nowej rzeczywistości odnaleźć. Niektórym przychodzi to łatwo, być może mają łatwość adaptowania się do zmian. Innym trudniej. Wtedy mogą pojawiać się naturalne kryzysy. Oprócz zmian w związku i różnych jego etapów pojawiają się inne możliwe przyczyny kryzysu jak np. utrudniające czynniki zewnętrzne (ingerencja rodziców, teściów, przyjaciół) czy nieprzewidziane zdarzenia losowe (choroba, utrata pracy). No i przede wszystkim zmiany zachodzące w nas samych. Na różnych etapach w życiu mamy różne potrzeby czy wartości. Nie zawsze umiemy się w nich spotkać z partnerem, nie zawsze jest to też możliwe. Czasem różnice czy rozminięcie w potrzebach jest tak duże, że niełatwo się z nimi uporać, a wtedy ich konsekwencją jest często kryzys. Natomiast gros przyczyn kryzysu z pewnością można uniknąć i to jest ten obszar, na który mamy wpływ i o który warto zadbać, bo pewne kryzysy są absolutnie do uniknięcia.

Oto podpowiedzi jak to robić:

  • Pracuj nad samoakceptacją. Zaniżona samoocena, kompleksy są powodem wielu konfliktów możliwych do uniknięcia.
  • Pracuj nad akceptacją partnera. Pamiętaj, że nikt nie jest idealny, żyjesz z żywym człowiekiem, a nie księciem z bajki. Zaakceptuj jego słabostki czy różnice między Wami. One nie muszą być dla Was zagrożeniem.
  • Rozmawiaj. O sobie, swoich emocjach, o tym jak widzisz określone sytuacje. Rozmawiajcie o Was, o tym co między Wami. Nie twórz scenariuszy w wyobraźni i nie każ się domyślać. Mów wprost.
  • Problemy rozwiązuj na bieżąco. Nie dopuszczaj do ich gromadzenia i narastania.
  • Pielęgnuj bliskość. Dbaj o wspólny czas, rytuały (wspólne śniadania w niedzielę, sobotnie wyjścia na spacer itp.).
  • Dbaj o siebie, o swoją atrakcyjność (fizyczną, intelektualną), o rozwój i spełnienie.
  • Dbaj o partnera, o jego potrzeby (niekoniecznie wszystkie, ale te najważniejsze czy te, o które jesteś w stanie). Wspieraj go, troszcz się.
  • Pracujcie nad sobą, pracujcie nad związkiem. Uczcie się siebie. Poprawiajcie komunikację.
  • Bądźcie uważni i odpowiedzialni.

Jak się z nim uporać?

A co robić, gdy nas dopadł?

  • Nie ignoruj go. Nie zaprzeczaj, nie wypieraj, nie zamiataj pod dywan. Zmierz się z nim. Ty i partner.
  • Nie upatruj kryzysu w kategoriach czyjejś winy. Myśl raczej o udziale, okolicznościach, ale nie winie.
  • Pamiętaj, że kryzysy się zdarzają.
  • Zdaj sobie sprawę, że nie ma idealnych związków i idealnych partnerów.
  • Znajdź powody, dla których chcesz być w tym związku. Pomyśl o wszystkich zaletach i korzyściach. Pomyśl o tym co Was łączy.
  • Przyjmij, że CHCESZ przetrwać kryzys, a nie MUSISZ.
  • Potraktuj kryzys jako sygnał, informację. O czym on Wam mówi? Co się nie sprawdziło? Co trzeba zmienić?
  • Pomyśl o kryzysie jako o szansy. Szansy na zmianę, na lepsze, na naukę, na rozwój.
  • Jeśli nie jesteście w stanie poradzić sobie sami – nie wahajcie się poprosić o pomoc fachowca (terapeuta par)

Czy ma dobre strony?

Owszem, choć będąc w jego trakcie może Ci się to wydać nie do uwierzenia.
Kryzys to znak, że coś jest nie tak. To moment, w którym możecie się z partnerem zatrzymać, przyjrzeć się sobie samym i sobie nawzajem. To czas, w którym możecie obejrzeć własne emocje, pragnienia, tęsknoty. To szansa na to, by odeszło „stare”, a przyszło „nowe”. To w końcu okazja, by zacieśnić bliskość. Pracuję z parami i wiem, że nie tylko jest to możliwe, ale wcale nierzadkie. Nowa jakość związku po kryzysie? Tego Wam życzę.

Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością

Grupa wsparcia dla kobiet. Zaczyna Melania (41 lat, 2 krotna rozwódka, 2 dzieci, niedawno poznała sympatycznego mężczyznę po przejściach): „Strasznie się boję znowu zaangażować. Mam tyle przykrych doświadczeń za sobą. Generalnie, nie mam najlepszego zdania o mężczyznach. Boję się być znowu oszukaną, zranioną. Wiem, że Julian kiedyś nie był święty, czy możliwe jest, żeby ktoś tak bardzo się zmienił? A może to ja nie nadaję się do związku? W końcu do tej pory tak fatalnie wybierałam. Przeraża mnie myśl, że znów mogłoby mi się nie udać. Chyba bym tego nie zniosła”. Po niej mówi Blanka (37 lat, singielka, od 3 miesięcy w związku z Sewerynem – świeżym rozwodnikiem, z dwójką małych dzieci): „O swojej sytuacji powiedział mi od razu. Nie byłam zachwycona, ale strasznie mi się podobał, więc postanowiłam w to wejść. Coraz trudniej znoszę to, że kontaktuje się z żoną, jeździ do dzieci. Widzę, że mimo rozwodu ma dobre relacje z byłą, a dzieci go uwielbiają. Nie mam pretensji o dzieci, choć nie jest mi łatwo. Zastanawiam się tylko czy on musi tak często widywać się z ich matką? W końcu nie są już razem. Przyznam, że jestem o nią zazdrosna. Jest atrakcyjną kobietą, a przy tym taką zaradną. Czuję się przy niej jak kocmołuch. No i pytanie – czy skoro ma dzieci chciałby mieć jeszcze, ze mną?”.  I Alicja (53 lata, wdowa od dwóch lat, matka dorosłego syna, niedawno poznała Tadeusza): „Tęsknię za miłością, ale nie wiem czy jestem na nią gotowa. Chciałabym kogoś pokochać, ale nie wiem czy potrafię. W tym wieku? Czy to w ogóle możliwe? Lubię Tadeusza, ale nie wiem czy to miłość. Myślę o nim, czekam na spotkania, ale nie jestem pewna czy to coś więcej niż sympatia. Pamiętam jak zakochałam się w moim mężu, było inaczej, śnił mi się po nocach. Przy Tadku jestem spokojna. Ale i szczęśliwa..Sama nie wiem. No i nie wiem czy umiałabym ułożyć sobie życie z kimś innym, niż mój mąż. Tadeusz jest kochany, ale tak różny od mojego męża. Ma tyle śmiesznych nawyków. No i jeszcze będę musiała uporać się z tym ludzkim gadaniem. Koleżanki z pracy, sąsiadki – nie wiem, może w pewnym wieku już naprawdę nie wypada ulegać porywom serca?”.

„A gdy się zejdą, raz i drugi,
kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością
bardzo się męczą, męczą przez czas długi,
co zrobić, co zrobić z tą miłością.”
Agnieszka Osiecka

Otóż to – co zrobić z tą miłością? Angażować się, ryzykować, czy warto? Na co uważać, czego nie robić? Oto dylematy moich bohaterek, ale i pewnie wielu z Was (zarówno mężczyzn jak i kobiet).

Moje zdanie jest takie, że warto podjąć próbę. Trzeba dać sobie szansę, kupić los, wziąć szczęście w swoje ręce. A potem oprócz miłości zaangażować nieco rozsądku.

Melania bardzo się boi, co przy jej niełatwych doświadczeniach jest absolutnie zrozumiałe. Jednak może podjąć decyzję: czy chce koncentrować się na tym co było przykre, trudne i tym samym zablokować sobie dostęp do lepszych doświadczeń w przyszłości czy też wyciągnąć z przeszłości wnioski? Dobrze byłoby przeanalizować to co było i odpowiedzieć sobie na pytania: Jakie były przyczyny moich wyborów? Co tym razem mam zrobić inaczej? Co powinno wzbudzić moją czujność? Na co zwrócić szczególną uwagę? Na przeszłe doświadczenia można patrzeć jak na szansę na zmianę i naukę. Można poczynić z nich zasób, a nie jedynie kulę u nogi. Dla Melanii związek to ryzyko. Zgodzę się. Angażując się w związek z drugą osobą ryzykujemy, bo nie wiemy co będzie. Ale nie da się inaczej. Kiedy otwieramy serce – ryzykujemy. Ktoś może nas zranić, skrzywdzić, ale w ten sposób dajemy sobie szansę na bliskość. Melania „nie ma najlepszego zdania o mężczyznach”. Znam jej historię i nie dziwię się. Przed Melanią więc praca, aby potraktowała związek z Julianem jako zupełnie oddzielną historię. To niełatwe, ale dopóki Melania będzie bezrefleksyjnie przenosić negatywne doświadczenia na obecnego partnera – będzie jej trudno. Musi nauczyć się unikać generalizacji na wszystkich mężczyzn i dać obecnemu szansę. Zachęciłam Melanię, aby wykorzystała świadomie swoje doświadczenia, jednocześnie była uważna na swoje automatyczne oceny i reakcje. Pracuję też z Melanią nad presją jaką na siebie wywiera. To nie służy budowaniu więzi. Zaangażowanie a presja to dwie różne kwestie. Do pierwszego zachęcam, drugie odradzam. Oczekiwania wobec siebie, że musimy dobrze wybrać, są okrutne. Daj sobie prawo do pomyłki czy zmiany zdania. Melania ma również obawy co do przeszłości partnera – w końcu „nie był święty”. To, co partner robił w przeszłości ma zdecydowanie znaczenie. Wiedzę na ten temat potraktujmy jako sygnał. Jeśli wiesz, że partner notorycznie zdradzał żonę łudzenie się, że z Tobą będzie inaczej może być naiwnością. Bądź ostrożny/a, ale nie odbieraj komuś szansy na zmianę. Wierzę, że bywa ona możliwa. W innym wypadku pewnie nie wykonywałabym tego zawodu. Znam przykłady „kobiecych i męskich drani”, którzy potrafili realnie zmienić swoje życie. Miej serce, zmysły i głowę otwartą.

Blanka. Jej sytuacja może nie jest komfortowa, ale cóż – wiedziała jak jest i świadomie podjęła decyzję. Związek z mężczyzną, który jest ojcem małych dzieci nie jest łatwy, bo trzeba zmierzyć się z tym, z czym mierzy się Blanka, ale jeśli już dokonamy takiego wyboru należy pamiętać o kilku kwestiach. Po pierwsze: fakt, że ma dzieci uszanować musimy. Jeśli podejmujemy decyzję na wspólne życie  z mężczyzną z dziećmi, to dzieci są częścią jego życia i w jakimś stopniu będą też Twojego. W końcu gros czasu, który mógłby być tylko dla was on naturalnie będzie przeznaczał na dzieci. Nie można mieć o to pretensji. Ma on też pewne zobowiązania finansowe, to oczywiste. Przyjdzie też pewnie moment, kiedy będzie konieczne, żebyś Ty ułożyła sobie relacje z pasierbami (patrz – artykuły mojego autorstwa na Sympatia Plus). Odpowiedz sobie na pytania czy jesteś na to wszystko gotowa (lub gotowy, w końcu również mężczyźni wiążą się z kobietami z dziećmi). Kolejna rzecz: Przy małych dzieciach prawdopodobnie będzie miał kontakt również z ich matką. To także naturalne. Będzie Ci łatwiej, jeśli to zaakceptujesz oraz  jeśli wyzbędziesz się zazdrości o jego przeszłość i porównań z byłą żoną. Ale uwaga – bywają partnerzy, którzy zachowują się tak, jakby poza rozwodem nic się w ich życiu nie zmieniło. Nadal jadają obiady u byłej, są przy niej, gdy złapie gumę lub gdy robi ciężkie zakupy w sobotę. Znam mężczyznę, który był w nowym związku, ale nadal jeździł z poprzednią rodziną na wakacje (mimo, że dzieci były mocno nastoletnie). To są sytuacje, w których masz prawo porozmawiać o granicach tego na co się godzisz. Nie powiem Ci, w którym miejscu przebiega linia demarkacyjna Twojej wytrzymałości. Ponieważ to Twoja granica – tylko Ty ją znasz. Są kobiety, które są w stanie zaakceptować to, co dla innych byłoby nie do pomyślenia. Jak jest u Ciebie?

Melania jest tuż po żałobie. A może jej żałoba jeszcze trwa? Melania sama do końca tego nie wie. Momentami ma poczucie, że ze śmiercią męża jeszcze się nie uporała. Tęskni, wspomina. Jeśli jesteś kobietą/mężczyzną w sytuacji żałoby – koniecznie daj sobie czas. Ile? Na początku tyle ile Ci potrzeba. Psychologowie co prawda mówią o umownym czasie trwania procesu żałoby (po śmierci małżonka do ok. 2 lat), ale prawda jest taka, że nie ma na to reguły. Każda żałoba przebiega też nieco inaczej. Jedno jest pewne – jeśli Twoje emocje po śmierci partnera nie wybrzmią do końca (wypłacz, wykrzycz) trudno Ci będzie zamknąć rozdział przeszłości i otworzyć nowy. A kiedy już otworzysz – przyjmij, że to zupełnie nowa historia w Twoim życiu. Nie porównuj partnerów, związków, bo każdy jest niepowtarzalny. Nie szukaj kopii męża/żony. Tworzysz zupełnie nową jakość. Nie zestawiaj też ze sobą emocji jakie towarzyszyły Ci kiedyś i teraz. Każda miłość jest inna i może się manifestować w różny sposób. Może kiedyś poznawałaś ją po trzepocie motyli w brzuchu, a teraz po spokoju w żołądku? Dlaczego nie myśleć o tym w ten sposób? No i bardzo ważne – zostaw wypada/niewypada. Zostaw opinie innych, bo te niewiele wiedzą o stanie Twojego serca. Posłuchaj życzliwych Ci ludzi, przefiltruj przez siebie i – zdecyduj. Możesz wziąć je pod uwagę (czasem bywają cenne), ale się nimi nie kieruj. Zajrzyj w siebie. Tam masz wszystkie odpowiedzi.

Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością..Czy taki związek jest możliwy? Znam takie. Czy może być udany? W dużej mierze zależy to od Ciebie. A od siebie dodam – uważam, że może mieć on wiele zalet. Dojrzały człowiek ma w sobie często więcej dystansu i akceptacji (do siebie, partnera, świata). Taka osoba wie, że są rzeczy ważne i nieistotne, trochę wie o życiu i już się tak nie napina. Dojrzały człowiek z reguły więcej wie też o sobie: jakie ma potrzeby, czego oczekuje. No i moim zdaniem najważniejsze – po tylu przejściach może podjąć świadomie decyzję, że jest z kimś, bo tego CHCE a nie POTRZEBUJE. To znacząca różnica.