Choroby skóry a depresja

Łuszczyca, atopowe zapalnie skóry, łojotokowe zapalenie skóry, trądzik, łupież, pokrzywka, opryszczka, świąd, liszaje, bielactwo, łysienie plackowate i inne – to rozpoznania, które lekarze dermatolodzy stawiają każdego dnia. Czasem skuteczność leczenia powyższych schorzeń pozostawia jednak wiele do życzenia. Może dziać się tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze bywa, że lekarze ( z braku wiedzy, czasu) leczą jedynie objawowo nie uwzględniając całokształtu przyczyn schorzenia. Po drugie zajmują się wyłącznie chorobą a nie do końca człowiekiem jako całością. Gdyby w procesie leczenia uwzględnić przyczyny problemów zdrowotnych natury także pozamedycznej oraz gdyby zastosować do pacjenta podejście holistyczne efektywność leczenia mogłaby się znacznie podnieść. Mówiąc o przyczynach pozamedycznych mam na myśli te natury psychologicznej. Badania i obserwacje wskazują, iż podłożem schorzeń dermatologicznych mogą być czynniki związane z emocjami oraz stresem. Psychologowie chorującą skórę nazywają skórą, która ma depresje. Traktują ją też jako przekaźnik, poprzez który coś z wewnątrz pragnie wydostania się, zauważenia. Według psychologów „ciało zna odpowiedź” co oznacza, iż czasem tylko w taki sposób jesteśmy zdolni zwrócić uwagę na coś, od czego z braku gotowości odwracaliśmy wzrok. Chorującym ciałem trudno się nie zająć w związku z czym ono daje głos w naszej sprawie. Bardzo często właśnie poprzez skórę. Jest się dlatego, ponieważ skóra jest ściśle powiązana z układem nerwowym (powstają z tego samego, pierwszego listka zarodkowego – ekodermy). Komunikacja między nimi następuje błyskawicznie. Skóra jest bardzo unerwiona, w związku  z powyższym, kiedy układ nerwowy nie domaga odbija się to na skórze. Wszelkie nasze traumy, lęki, zaburzenia nastroju, kłopoty z samooceną, niezałatwione sprawy ze sobą i bliskimi, zależności, nałogi, kompulsje widać w postaci zmian na skórze. Z kolei schorzenia skórne negatywnie odbijają się na samopoczuciu psychicznym pacjenta. Dlaczego tak się dzieje?
Stan zapalny skóry powoduje swędzenie, pieczenie, pękanie, ból. Dodatkowo nawet prozaiczne czynności takie jak prysznic czy ubieranie się potrafią podrażniać skórę. To wywołuje silny dyskomfort i rozdrażnienie u chorującego.
Przymus drapania i próby powstrzymywania się powodują, że choroba stale o sobie przypomina. Pacjent nie może złapać od niej nawet chwili wytchnienia.
Ból i swędzenie nie pozwalają zasnąć. Brak snu jest dla organizmu dodatkowym obciążeniem wpływającym na samopoczucie chorego.
Samo leczenie bywa uciążliwe. Częste wizyty u lekarza, wydatki związane z leczeniem, poświęcanie czasu na zabiegi, chemia dostarczana organizmowi w postaci leków, konieczność zmiany diety – z pewnością nie poprawiają samopoczucia chorego.
Schorzenia skóry z reguły widać. Czasem widoczne bywa też leczenie (maści, kremy). Szczególnie gdy dotyka to części ciała, których nie można w żaden sposób zakryć, jak twarz, dłonie. To powoduje, że choroba nie daje o sobie zapomnieć. Dodatkowo takiemu chorującemu towarzyszy permanentny wstyd, stres i napięcie („Widzą? Nie widzą?”). Może to prowadzić do zachowań wręcz quasi paranoicznych zgodnie z zasadą „na złodzieju czapka gore”, a więc przekonanie, że „jeśli się śmieją, to ze mnie”, „jeśli mnie ignorują, to przez mój wygląd”.
Poprzez wstyd z powodu wyglądu chorujący unikają ludzi. To rodzi samotność, poczucie izolacji, braku wsparcia, koncentrację głównie na chorobie. A stąd już krok do poważniejszych schorzeń jak depresja.
Nawet jeśli chory stara się nie izolować bywa wykluczany z grupy. Lęk innych przed zarażeniem (często nieuzasadniony i wynikający z niewiedzy) czy obrzydzenie mogą doprowadzić do stygmatyzacji chorego oraz jego odrzucenia.
Chory musi lub też decyduje się (wstyd) unikać pewnych czynności, często poprawiających nastrój, m.in. sportu, basenu, masaży. A więc ma ograniczone możliwości samopomocy.

Czynniki natury psychologicznej uaktywniają powstawanie chorób skóry. Z kolei natura dolegliwości skórnych oraz przebieg leczenia podnoszą poziom stresu i lęku u pacjentów. To znów wpływa na brak efektywności leczenia i pojawianie się nawrotów. Tym sposobem tworzy się błędne koło, w którego samym środku znajduje się chorujący. Stąd też bardzo ważne, aby lekarze byli świadomi ścisłego związku stanu psychicznego oraz skóry, nie bagatelizowali go  i byli gotowi potraktować pacjenta całościowo. Co to oznacza w praktyce? Po pierwsze zachęcam lekarzy, aby nawiązali z pacjentem więź. Liczne badania wskazują, iż postawa lekarza i kontakt, jaki nawiązuje z chorym ma znaczenie dla przebiegu leczenia. Po drugie aby uwzględnili w przebiegu leczenia także jakość życia pacjenta. Im ona wyższa, tym większa szansa, iż leczenie przyniesie pożądany skutek. Po trzecie aby zaprosili pacjenta do skorzystania także z pomocy psychologa, a czasem również lekarza psychiatry. Lekarz psychiatra może chorego wesprzeć lekami po to, aby ten mógł lepiej znosić chorowanie, a zmniejszone napięcie podczas leczenia może korzystnie wpłynąć na jego efekt. Z kolei gabinet psychologa czy psychoterapeuty będzie miejscem, w którym pacjent będzie mógł dać wyraz trudnym emocjom, otrzyma pomoc przy szukaniu sposobów na poradzenie sobie z sytuacją (zadbanie o wypoczynek, wsparcie), zajmie się możliwymi przyczynami natury psychologicznej powstałego schorzenia, skorzysta z dodatkowych metod psychoterapeutycznych jak arteterapia czy muzykoterapia oraz wypracuje cenne umiejętności sprzyjające skuteczności leczenia np. umiejętność wizualizacji pozytywnych efektów leczenia, nauka prawidłowego i kojącego oddychania także w celu dotlenienia skóry by szybciej się goiła, umiejętność konstruktywnego radzenia sobie ze stresem i emocjami.
Holistyczne i interdyscyplinarne podejście do dolegliwości pacjenta oraz świadomość wzajemnego wpływu emocji i skóry mogą ułatwić, przyspieszyć, a czasem wręcz umożliwić proces jego leczenia. Mogą także zapobiegać nawrotom. Dlatego zachęcam lekarzy do pogłębiania wiedzy dotyczącej zależności między ciałem a umysłem oraz z jej korzystania w celu zwiększenia skuteczności swoich terapeutycznych zaleceń.