ODPOWIADAM NA LISTY DO REDAKCJI SERWISU SYMPATIA – O TYM KOGO I CZEGO SIĘ WYSTRZEGAĆ I O ZDRADZANIU SAMYCH SIEBIE

Witam. Poznałam na portalu wspaniałego mężczyznę. Pół roku cudownego czasu. Nic nie zapowiadało, że coś mu przeszkadza, różnica wieku między nami to 10 lat. Ja jestem starsza. Po tygodniu milczenia zadzwonił i powiedział, że kończymy tą relacje, bez żadnych wyjaśnień. Doznałam zderzenia z betonem. Bez napięcia powiedziałam „szanuję twoja decyzje” i cierpiałam miesiąc. Zadzwonił pijany i zaczął wyznawać miłość, że tęskni, że mnie potrzebuje, że nie może mnie stracić. Przez tydzień były rozmowy nie o nas tylko luźne w stylu co się wydarzyło u nas, gdy nie mieliśmy z sobą kontaktu. Zaproponował spotkanie, które odwołał a później znowu kontakt się urwał.  Jestem emocjonalnie wykończona. Nie wiem, o co mu chodzi. Nie odbiera telefonu. Spotykaliśmy się przecież prawie codziennie. Weekendy były wyjazdy, rowery, bieganie. Ostatni miesiąc mieszkaliśmy już razem. Po nowym roku czekała mnie zmiana pracy i przeprowadzka do niego. Rozstanie było tak naprawdę przez telefon. W chwili obecnej nie utrzymuje kontaktu z nim, za bardzo mnie to szarpie. Nie wiem, o co chodzi, a gdy pytam o wyjaśnienia, to słyszę, że robię dramat. W porządku było by gdybyśmy porozmawiali, ale odnoszę wrażenie, że on boi się.

Szanowna Pani Aniu,

Przede wszystkim jest mi niezwykle przykro z powodu tego co Pani przechodzi. Niestety, przy całym szacunku dla Pani indywidualnej historii i przeżyć, jest Pani jedną z wielu osób, która doświadcza skonfundowania i cierpienia z powodu niestabilności potencjalnego partnera. Jak to kiedyś powiedziała psychoterapeutka Ewa Woydyłło do wokalistki Katarzyny Nosowskiej, która zwierzyła się jej z problemów w związku (tu akurat w grę wchodził alkohol): „ma Pani wiele braci i sióstr, ja jestem Pani siostrą”. Niestety. Oczywiście, nie mam pojęcia jaka jest przyczyna takiego zachowania Pani znajomego ale wróży to, trzeba sobie to jasno powiedzieć, jak najgorzej. Przepadanie, brak sygnału, rozstania przez telefon bez wyjaśnienia, wyznania pod wpływem alkoholu, niechęć do rozmowy czy unikanie tematu, brak uznania Pani emocji i brak szacunku do nich, robienie z Pani histeryczki („słyszę, że robię dramat”) – to wystarczające powody, żeby poważnie zastanowić się z kim jesteśmy w relacji. Kiedyś napisałam artykuł o tym co powinno nas zaniepokoić, gdy randkujemy w sieci (ale właściwie gdy po prostu randkujemy). Przerwy w kontakcie, znikanie i pojawianie się bez słowa wyjaśnienia były jednymi z tych rzeczy. W innym swoim tekście poczyniłam próbę opisu osoby, która wydaje się odpowiednia na życie. Przytoczę parę wskazówek: potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje słowa i emocjonalne reakcje; uznaje, że uczucia partnera są dla niego ważne; myśli o emocjach partnera, pyta o nie i uwzględnia je kiedy coś mówi, robi, planuje; ponieważ uczucia partnera są dla niego istotne – nie krzywdzi, nie rani, nie ośmiesza, działa na rzecz związku, a nie przeciwko niemu; dotrzymuje obietnic, słów, umów; mówi wprost i na bieżąco o tym co czuje, co myśli, czego chce, potrzebuje i o co ma pretensje; nie wycofuje się, gdy jest trudno; naprawia krzywdę – bierze za nią odpowiedzialność, nie wykręca się, nie zatuszowuje, potrafi okazać skruchę, przeprosić, zadośćuczynić; konfrontuje się z rzeczywistością – stawia problemom czoła, nie ucieka, nie unika, ale wyjaśnia; dotrzymuje zobowiązań, słowa, obietnic. Oczywiście nie szukamy ideału, bo takie nie istnieją. My też nie jesteśmy idealni. Chodzi tylko o pewien kompas. Może sama Pani odczytać co Pani widzi na swoim. Ale dość o panu. Chodziło mi tylko o to, aby podkreślić, że były i są powody do „robienia dramatu”. Czyli po prostu do złości i żalu. Natomiast jeśli chodzi o to co pisze Pani o sobie. Moją uwagę zwróciło to, że kiedy on nie odezwał się tydzień po tym kiedy mieliście plany wspólnego zamieszkania i dużych zmian u Pani, a dzwoniąc zakończył Waszą relację, Pani, mimo że „doznała zderzenia z betonem bez napięcia powiedziała ‘szanuję twoją decyzje’.” Potem cierpiała Pani miesiąc, on znów zadzwonił a Pani przez tydzień rozmawiała ze swoim towarzyszem jak gdyby nigdy nic: „były rozmowy nie o nas tylko luźne w stylu co się wydarzyło u nas, gdy nie mieliśmy z sobą kontaktu.” Nie jest Pani oczywiście pierwszą osobą (a przede wszystkim kobietą), która zostaje potraktowana w sposób uwłaczający, ale mówi z udawanym spokojem: „spoko, szanuję to”. Dlaczego? Przecież ten pan Pani nie uszanował. Nie chodzi mi o rozstanie. To może wydarzyć się zawsze. Pomijam sytuacje naprawdę fatalnych momentów, kiedy się na to decydujemy, bo tutaj nie o tym. Dorośli ludzie, bywa, że się rozstają. Nic w tym złego. Chodzi o sposób (milczenie, telefon). Chodzi o brak wyjaśnienia. A potem już o resztę czyli ponowny kontakt, brak zmierzenia się z tematem i ten dodatek na koniec w postaci robienia przez Panią dramatu. Dlaczego tak trudno nam się zezłościć? Postawić granice? Dlaczego tego nie robimy? Mam kilka fantazji na ten temat. Być może chcemy uchodzić za dojrzałe, stabilne, właśnie nie histeryzujące. Może nie chcemy pokazać, że nam zależy, że zostałyśmy do żywego zranione. Nie chcemy dawać mu satysfakcji. Nie chcemy uchodzić za słabe. Może nie chcemy robić kłopotu. Stawiać kogoś w niezręcznej sytuacji. Nie wystraszyć. Tylko udając, że wszystko jest w porządku dajemy drugiej osobie komunikat: „można mnie tak traktować”. Miałam kiedyś pacjentkę. Szukała partnera, między innymi na portalach randkowych. Umawiała się z mężczyznami, randkowała, również z nimi sypiała. Panowie po takim jednym czy kilku spotkaniach przestawali się odzywać. Niektórzy przepadali na zawsze. Inni na jakiś czas, by za kilka miesięcy znów się odezwać. Ona nigdy żadnemu z nich, mimo przeżywania tego, nic nie powiedziała. Kiedy zapytałam dlaczego odpowiedziała, że nie chciała uchodzić za desperatkę i kobietę, dla której seks miałby oznaczać miłość czy wstęp do ślubu. Naturalnie upraszczam. „W końcu jesteśmy dorośli, nikt nikomu nic nie obiecywał, ja tego chciałam, nikt mnie do niczego nie zmuszał, nie chcę robić afery” – powiedziała. No właśnie. „Nie chcę robić afery”. Bo powiedzenie, że coś nam się nie podoba jest już aferą. Co jest oczywistą nieprawdą. Nie chcę powiedzieć, że mamy się pieklić w pretensjach, nękać kogoś i zarzucać oczekiwaniami. Ale pomiędzy aferą, dramą, histerią a udawaniem, że mamy się z czymś ok (choć tak nie jest) jest spore pole do reakcji. Reakcji w obronie swojej godności i wartości. Reakcji, która byłaby przekazem: „hej, nie zgadzam się”, „potraktowałeś mnie tak pierwszy raz i ostatni”. Wiecie dlaczego niektórzy zachowują się w taki sposób jak pan z listu Pani Ani? Powody są zapewne złożone ale jednym z nich jest ten, że po prostu mogą. Mogą, bo my im nie mówimy „stop”, „to nie jest ok”. My się godzimy, znosimy w cierpieniu, chronimy przed konfrontacją i naszymi „trudnymi” emocjami. Może dość? Może trzeba zacząć to jasno nazywać? Pomyślcie o tym. I Wy, i Pani, Pani Aniu. Pozdrawiam serdecznie.