Kto ogląda serial „Black Mirror”? Palec w górę. Ja dość długo się opierałam. Może po części dlatego, że dotyczył technologii (i jej wpływu na nas), a ja z techniką lubię się średnio. Jestem z pokolenia książek, relacji, podwórek, trzepaków, grania w gumę, wakacji pod namiotem, wielogodzinnego włóczenia się bez nadzoru rodziców i zabawy w „Nieustraszonych” (kto dziś w ogóle o nich słyszał?). I bardzo się z tego cieszę. Z technologii oczywiście korzystam, tyle ile jest mi potrzebne, ale nie mam szczególnego zaciekawienia nią. Nie „jaram się” nowym modelem telefonu i nie czekam z niecierpliwością na to, aż będziemy sobie wstrzykiwać czipy. Chyba nawet bardziej się tego obawiam. I to był drugi powód, przez który odraczałam moment sięgnięcia po Czarne Lustro. Strach. Strach przed zajrzeniem w świat, którego nie chcę. Zawsze jak oglądam filmy SF (baaaardzo rzadko) mam jedną myśl: „nie chcę żyć w takim świecie”. Nie chcę żyć w świecie, w którym nie ma drzew. Nie chcę żyć w świecie, w którym nie ma zwierząt. W świecie bez osobistych relacji, w świecie, w którym rządzą nie moje wartości, w świecie, którego nie rozumiem. Stechnologizowanym, sztucznym, pustym, wypreparowanym z emocji. Ale skoro polecały serial dwie najbliższe mi osoby, które znają mnie nie od dziś – włączyłam. I wsiąkłam. W te przerażające i przygnębiające historie, które traktuję jako przestrogę. Może jedynie z opowieści „San Junipero” powiewa innym nastrojem. Niemniej jednak większość odcinków ostrzega. Jak ja bym sobie życzyła, żeby i inni oglądający też potraktowali je w ten sposób! Podobno taka intencja przyświecała twórcom serialu. Również jako swego rodzaju ostrzeżenie traktuję odcinek „Hang the Dj” (sezon 4, odcinek 4). Kto nie widział, niech nie czyta, bo będą spoilery.
Bohaterami historii jest dziewczyna i chłopak. Każdy z nich wyposażony jest w niewielkie urządzenie. Początkowo nie wiemy czemu ono służy. Coś tam gada, coś pokazuje. Oboje spotykają się na kolacji, ale sprawiają wrażenie, że się nie znają. Podczas spotkania sprawdzają na swoich urządzeniach (klikając w nie równocześnie) ile mają czasu. Dla siebie? Na co? Wyświetlacz pokazuje 12 godzin. Po czym wybiera dla randkowiczów dania. Amy i Frank kosztują też danie partnera, zastanawiając się czy jest to dozwolone. Po randce w restauracji udają się do ekskluzywnej chaty i spędzają tam resztę przeznaczonego im czasu. Nie idą ze sobą do łóżka, czego potem trochę im żal. Wcześniej pytają system (czy też, jak się później okazuje, swojego cyfrowego coacha) czy mogą uprawiać seks. Otrzymują odpowiedź, że to oni decydują. Po upłynięciu przeznaczonego im czasu parowani są z kolejnymi osobami. Dowiadujemy się, że w ten sposób system zbiera dane, które pozwolą Amy, Frankowi i każdemu innemu znaleźć idealne dopasowanie. Do momentu jego znalezienia związki mają określoną datę przydatności i właściwie służą jedynie systemowi. Amy i Frank wchodzą w kolejne relacje, ale nie wydają się być szczęśliwi. Nie śmieją się tak jak ze sobą. Wszystko ich w partnerze drażni. Ich seks jest mechaniczny i odarty z wszelkich uczuć. Amy i Frank tak naprawdę tęsknią do siebie i cały czas mają nadzieję, że system ich sparuje jako tych idealnie dopasowanych. I dostają kolejną szansę. Są szczęśliwi. Nie chcąc psuć tego co między nimi umawiają się, że nie będą dowiadywać się ile dostali czasu. Ale Frank nie wytrzymuje i sprawdza. Okazuje się, że wyjściowo mieli 5 lat, ale ze względu na złamanie przez Franka zasad (kliknął samodzielnie, a nie równocześnie z partnerką) ich czas się skraca. Amy czuje się oszukana i rozżalona. W bohaterach jednak rodzi się bunt z powodu faktu, że ich życiem kieruje system. Dokonują rebelii, która polega na „ucieczce z systemu”. Amy i Frank trafiają do miejsca, w którym znajdują się inni, którzy również zdecydowali się ominąć system. I właśnie ci są dla siebie tymi idealnymi. Ale to nie wszystko. Okazuje się, że wszystko to co widzieliśmy do tej pory działo się w świecie wirtualnym. System sprawdzał kto zechce się z niego wypisać i tych właśnie nagradzał. W ostatniej scenie Amy i Frank spotykają się naprawdę. Ich urządzenie pokazuje 99,8% dopasowania.
Przed czym, według mnie, przestrzega „Hang the DJ”?
Po pierwsze, historia Amy i Franka pokazuje, że coraz częściej szukamy „idealnego dopasowania”. Myślimy, że gdzieś w świecie jest ktoś kto spełnia kryteria naszej drugiej połówki. Co to właściwie znaczy? Jak to zmierzyć? W „Black Mirror” mierzy system i pokazuje – 99,8% dopasowania. Oglądając zastanawiałam się: a co by było, gdyby wyświetlacz urządzenia pokazał 70%? Czy bohaterowie byliby zadowoleni? Czy uznaliby, że to dobry wynik? Czy szukaliby dalej? Odcinek „Hang the DJ” pokazuje, że coraz częściej dążymy do jakiegoś wyśrubowanego modelu. „Wystarczająco” nie wystarcza. Ma być „idealnie”. Relacje nie do końca idealne traktujemy jako przejściowe, nieistotne. W konsekwencji nie staramy się, nie pracujemy nad nimi. A jak nie pracujemy, to nie mogą się udać. Pracując z pacjentami w gabinecie niejednokrotnie mam poczucie, że żyjemy w jakiś związkach, ale postrzegając je jako nieidealne (no bo też innych nie ma) cały czas wyczekujemy „tego jedynego” czy „tej jedynej”. A czekając, nierzadko tracimy to co cenne i wartościowe w „tu i teraz”.
Coraz częściej obserwuję jak narasta w nas potrzeba zwracania się do określonego źródła zewnętrznego, które powie nam jak żyć, co wybrać, co jest dobre a co złe, co się opłaca, w co warto inwestować. Bohaterowie mają swojego wirtualnego coacha, który daje informacje: tyle macie czasu, to nie jest twój idealnie dopasowany partner, to jest dozwolone a to nie. Również ja, jako psycholog, często jestem pytana: „czy my do siebie pasujemy?”, „czy my powinniśmy być razem?”, „czy nasze bycie razem ma sens?”, „czy nam się uda?” i inne wersje podobnych pytań. Chcemy mieć pewność. Gwarancję. Mam wrażenie, że kiedyś bardziej pozwalaliśmy sobie na sprawdzanie, szukanie, ryzykowanie, doświadczanie, popełnianie błędów. Wiedzieliśmy, że relacje to nie matematyka. Tu nie ma algorytmów na „idealne dopasowanie”. Owo dopasowanie, i to nieidealne, jest wynikiem również naszej pracy. Pracy ze sobą samym i w swoim związku. Owszem, sama jestem autorką testu dopasowania, ale kiedy tylko mogę, mówię wszem i wobec, że test doboru partnerskiego nie jest narzędziem GWARANTUJĄCYM sukces w doborze. Jest sposobem na ZWIĘKSZENIE JEGO PRAWDOPODOBIEŃSTWA. A jeszcze bardziej precyzyjnie, jest metodą pomocną w dokonaniu wstępnej selekcji i wytypowaniu tych osób, z którymi masz większe szanse na to, żeby się „poczuć”. To „poczucie się” jest tu kluczowe. Tak jak bohaterowie „Czarnego Lustra” w konsekwencji odwoływali się nie do systemu, a do swoich odczuć. Amy w pewnym momencie pyta Franka: „Jak się czułeś na pierwszym spotkaniu? Bo ja bezpiecznie”. I to dla nich był znak, że oni są dla siebie. Dziś promowaną wartością jest sukces. Także osobisty. Dlatego chcemy „wiedzieć”. Uda się czy nie? Jest się o co starać? Czy ta inwestycja się zwróci? Ale na tym właśnie polega cała tajemnica związków. NIE WIESZ czy się uda. Ale czy nie to nadaje naszemu życiu smak? Czyż nie to jest jego esencją? Czyż nie to sprawia, że jest ono tak magiczne? Ale my coraz gorzej znosimy brak kontroli. I mamy coraz mniejszą tolerancję na to, że czasem bywa trudno. Ma być łatwo, szybko i bez niepotrzebnego ryzyka. A na to wszystko nakłada się jeszcze coraz gorszy kontakt z naszymi emocjami, ciałami, intuicją, instynktem. W konsekwencji mamy jeszcze większe trudności z wybieraniem, bo tracimy umiejętność rozpoznawania co podpowiada nam nasza wewnętrzna busola. I tu koło się zamyka. Zwracamy się do coacha pytając już niemalże o wszystko: „czy seks jest dozwolony?”, „czy można częstować się daniem partnera?”.
Ale jest i optymistyczny akcent. W bohaterach czuć tęsknotę za romantyzmem i właśnie brakiem kontroli. Częstują siebie daniami, nie wiedząc czy mogą. Nie kochają się na pierwszej randce pozostawiając sobie może niedosyt i pragnienie ponownego spotkania? Szukają siebie, wypatrują. Przy ponownym sparowaniu nie sprawdzają ile mają czasu (Frank co prawda ulega chęci kontroli, ale zostaje za to ukarany – uff?). Odwołują się do swoich emocji, nie do suchych danych. W końcu – decydują się na bycie razem niezależnie od i mimo wszystko. I zostają wynagrodzeni. Dostają od systemu przekaz, że to uczucia są jednak kluczowe. I autentyczne pragnienie oraz determinacja. To mnie ogromnie ucieszyło. Co prawda końcowa scena z wyświetlonym „99,8 % dopasowania” nieco osłabiła mój entuzjazm, ale pointę i tak uważam za wartościową. Jak i cały serial – mroczny, smutny, ale jakże pouczający.
Ps. Nie ma nic złego w szukaniu partnera dla siebie. Nie ma nic złego w tym, by szukać go na portalach randkowych. Przeciwnie. Przestrzegam tylko, by nie traktować tego jak przeglądania produktów na portalu aukcyjnym. I by nie traktować pomocnych Wam narzędzi (testów dopasowania, artykułów, wykładów, książek itp.) jako gwarantów na idealny związek. Niech będą dla Was dobrą inspiracją lub co najwyżej podpowiedzią. Reszta roboty należy do Was 🙂