Parę słów o gniewie

Dzieje się. Oj, dzieje. Pomyślelibyście? Ja nie, przyznaję. Ale czy się cieszę? Tak. I nie. Nie cieszę się, że musi do tego dochodzić. Że tyle się stało, a właściwie stawało, krok po kroku. I przelało. I nie mówię tu tylko o ostatnich tygodniach, miesiącach czy latach. Moja perspektywa jest znacznie szersza. Ale cieszę się, że ludzie, a szczególnie kobiety, weszły w kontakt ze swoim gniewem. Bo to już więcej, niż złość. Gniewem rosnącym w nas od pokoleń i od pokoleń tłumionym. Nosimy w sobie masę gniewu z całego naszego życia. Nosimy w sobie gniew naszych matek, babek i prababek. Kobiet, które gniew wypierały, spychały w czeluście własnych ciał. Kobiet, które nie mając uświadomionego kontaktu z nim niejednokrotnie zapraszały nas, byśmy i my uznały, że jesteśmy od niego wolne. A nie jesteśmy i nigdy nie byłyśmy. Niektórzy tylko chcieli nas takimi widzieć. My same wielokrotnie chciałyśmy się takimi widzieć. Ja na pewno. Kiedyś. Dziś z większą łatwością rozróżniam kindersztubę czy kulturę osobistą od bycia grzeczną, czytaj: uległą i podporządkowaną. Choć wtopy się zdarzają, wiadomo. Wyjście z modelu grzecznej dziewczynki nie jest takie proste. Nie będzie o polityce. A przynajmniej prawie nie, bo pewnie w ogóle się nie da. To co się z nami teraz dzieje jest przecież w tym zanurzone. Ale nie będzie o polityce, bo się na tym nie znam. Orientuję się, bo warto ale niech o tym mówią mądrzejsi ode mnie. Będzie o tym co zawsze: emocjach, relacjach, bo to jest tym „w czym robię”.
A więc gniew. Ważna i płodna emocja. Może zrobić wiele dobrego. I złego. Zacznę od tego drugiego. Gniew, jeśli jest nieuświadomiony i zaprzeczony ma siłę niszczącą. Niszczy nas, kiedy kierujemy go w swoją stronę okaleczając swoje ciała, na różne sposoby. Kiedy nienawidzimy swoich ciał. Kiedy masochistycznie tkwimy w toksycznych dla nas relacjach. Kiedy ciągle zaczynamy i nie możemy skończyć. Kiedy sabotujemy własne działania. Na przykład. Objawem gniewu skierowanego w siebie są także, tak liczne teraz, choroby autoagresywne. Gniew niszczy też innych, kiedy wychodzimy do tychże pełni sarkazmu, pogardy, umniejszania. Lub kiedy wychodzimy z jawną, gorącą przemocą. Ale kiedy gniew jest poczuty i rozumiany, nie jest już taki groźny. Gniew trzeba w sobie rozpoznać. Gniewowi trzeba pozwolić zaistnieć. Gniew potrzebuje być wyrażony. Mamy od tego języki, mamy od tego ciała, mamy od tego twórczość, mamy również protesty. Gniew potrzebuje być wykorzystany, a potem uwolniony. Tyle. Gniew nie powinien przeradzać się w przemoc. Ja wiem, naruszono nas. Zabrano nam. To tak naprawdę wobec nas zastosowano przemoc. Bo takiego lekceważenia, ograniczania, kontroli i karania, także narażania nas na całą masę emocjonalnych konsekwencji będących efektem tego, że nie możemy o sobie decydować, nie można nazwać inaczej. Dlatego ten gniew jest słuszny. On się zrodził z zamachu na nasze prawa i wartości jakimi są wolność, samostanowienie. I godność. No bo jak inaczej myśleć o decyzji, która zakłada, że nie jesteśmy dość mądrzy, wrażliwi i godni zaufania, aby wybrać najlepiej jak na dany moment umiemy? Ale przemoc nigdy nie przynosi nic dobrego. Gniew ma nam służyć jako podpowiedź. Jako moc, która zaprzęgnie nas do konstruktywnego działania. Gniew trzeba przekształcić w coś co przyniesie dobro. To musi być gniew bardziej za, niż przeciw. A już na pewno nie przeciw komukolwiek. Jeśli już to przeciw temu co ten ktoś, ktokolwiek, robi. Ale niech on będzie jednak bardziej za. Za wzajemnym szacunkiem. Też do różnic. Za sprawiedliwością. Za sprawczością. Za akceptacją. A przede wszystkim za miłością. Gniew wymaga od nas, abyśmy byli rozgrzani, gotowi i uważni. Jeśli popłynie bez naszej uważności na niego zniszczy wszystko, także to co chcielibyśmy zachować. Chcę wierzyć, że to co się dzieje teraz na ulicach jest etapem kontaktowania się z tym co było tłumione lub przytrzymywane. Przez lata, dziesiątki lat, stulecia. Szalenie ważny czas. Jako psycholożka i psychoterapeutka obserwuję to z nadzieją. Bo wiem co robi gniew, gdy jest wyparty. Wykorzystajmy tę emocję, tę odwagę, tę solidarność do tego aby coś zmienić, coś stworzyć. Postarajmy się, żeby strat było jak najmniej, bo żeby zupełnie obeszło się bez nich, nie uda się na pewno. Nie wylejmy dziecka z kąpielą, nie strzelajmy sobie w stopę. Róbmy rewolucję, jakkolwiek ją rozumiemy, ale pokojową. To nie oznacza grzeczną. I pozwólmy sobie na udział w tej rewolucji tak jak chcemy wziąć w niej udział. Ktoś pójdzie na „spacer”. Ktoś będzie krzyczał. Ktoś napisze pieśń. Ktoś porozmawia z sąsiadami, którzy nie rozumieją całego tego zamieszania. Ktoś będzie głośno. Ktoś będzie ciszej. A potem stwórzmy plan na to co dalej. W końcu usiądźmy do stołu i rozmawiajmy, rozmawiajmy, rozmawiajmy. Do upadłego. Wiecie z czego się najbardziej w tym wszystkim cieszę? No właśnie z tego gniewu. To dobra i potrzebna emocja. Ma w sobie ogień, na którym, wierzę, ugotuje się wiele wspaniałych jakości. Cieszę się, że babki go wreszcie poczuły. Że wreszcie o nim powiedziały. Że się w tym złapały za ręce. Że towarzyszą im/nam w tym nasi kochani mężczyźni i chłopcy. Nasi ojcowie, bracia, partnerzy. Nie wszyscy, ja wiem. Ale wierzę, że ci, którzy wiedzą, że nasza złość, nasza siła, nasz krzyk im nie zagraża. Ci, którzy wiedzą, że nasze prawa to też ich sprawa. Że nasze problemy, to także ich problemy. Że jeśli my będziemy spokojne, to i oni będą mogli być. Dziękuję Wam.
I pamiętajmy. Będę to powtarzać tyle ile trzeba. Wszyscy jesteśmy i podobni i różni. Tak ma być. To jest piękne. Przyglądajmy się tym podobieństwom i różnicom z zaciekawieniem. Rozmawiajmy o nich. Spotykajmy się w nich i pomimo nich. Szanujmy swoje prawa do posiadania odrębności. Wspierajmy to prawo. Tylko w ten sposób ten świat może być odrobinę lepszy.