Para nr 1, Laura i Tobiasz. Zgłosili się na terapię, ponieważ „nie układa się im w związku i ciągle się kłócą”. Pytam co to znaczy.
Laura: Uważam, że Tobiasz w ogóle nie jest zaangażowany w nasz związek.
Tobiasz: To nieprawda.
L: Ciągle go nie ma, wiecznie gdzieś wychodzi, a to na halę, a to na piwo z kolegami. Notorycznie siedzę sama w domu.
T: Nie ciągle i nie wiecznie i nie notorycznie, tylko czasami. Na halę chodzę raz w tygodniu, na piwo może dwa razy w miesiącu.
L; Czy Ty nie rozumiesz, że kiedy jest się w związku pewne rzeczy się zmieniają? Że trzeba wydorośleć? Albo jesteś odpowiedzialny albo nie. A jeśli będziemy mieli dzieci to jak Ty to sobie wyobrażasz?
T: Rozumiem, że dla Ciebie związek to patrzenie na siebie i spijanie sobie z dzióbków. Że odkąd jesteś w związku nie masz już innego życia?
Laura patrzy na mnie w poszukiwaniu poparcia.
L: A skąd ja wiem czy jak mówisz mi, że idziesz do pubu naprawdę tam jesteś? Albo, że nie kręcą się tam wokół ciebie inne dziewczyny?
T: Wiesz, że nie mam nic do ukrycia, bo regularnie przeglądasz mój telefon.
Laura milczy. Zaczyna szlochać.
L: Robię to, bo się boję, a Ty tego nie rozumiesz. Kocham cię i boje się cię stracić. Czy to aż takie przestępstwo, że świata poza tobą nie widzę? Ja o nas walczę. Ty sobie odpuszczasz. Ostatnio, kiedy zagroziłam odejściem Tobiasz powiedział, że jeśli tego właśnie chcę i będę wtedy szczęśliwa to on się wyprowadzi. Czy to jest objaw, że ci na nas zależy?
T: Powiedziałem też, że tego nie chcę, ale tego już nie pamiętasz.
L: Ale zrobiłbyś to i świetnie byś sobie poradził!
Pytam Laurę czy ona by sobie nie poradziła, gdyby przyszło się jej rozstać. „Nie” – mówi zdecydowanie. „Nie poradziłabym sobie, bo kocham Tobiasza. Chyba na tym polega miłość, prawda?”
Para nr 2, Konstancja i Norbert. Zgłosili się na terapię, ponieważ „nie układa się im w związku i ciągle się kłócą”. Pytam co to znaczy.
Konstancja: Uważam, że Norbert w ogóle nie jest zaangażowany w nasz związek.
Norbert: To nieprawda.
K: Ciągle go nie ma. Wciąż ma jakieś ważniejsze sprawy, niż my – siłownia, koledzy, sprawy zawodowe. Oczywiście rozumiem, że ma wymagającą pracę i że potrzebuje się też odstresować. Chodzi mi jedynie o jakiś balans.
N: Kochanie, naprawdę przesadzasz.
K; No i tak wygląda każda nasza dyskusja. Ja mówię ci jak się czuję, a ty mówisz, że przesadzam.
N: Bo przesadzasz.
Pytam Norberta czy może rozwinąć odpowiedź.
N: Konstancja mnie ogranicza. To znaczy chce, bo ja się nie daję. Najchętniej wzięłaby mnie na smycz.
K: Tak, ciągle słyszę, że się przy mnie dusisz.
N: Owszem.
K: Jesteśmy ze sobą 4 lata. Najpierw próbowałam wywalczyć, żebyśmy zamieszkali razem, bo Norbert nie miał takiej potrzeby. Teraz próbuję ustalić co dalej. Czy bierzemy ślub, czy chcemy mieć dzieci? Ja chcę. Od Norberta nie mogę uzyskać odpowiedzi.
N: Jak to nie? Mówię ci przecież, że nie teraz. Nie jestem na to gotowy.
K: A kiedy będziesz? Nie jesteśmy już najmłodsi. Ja za 3 lata przekroczę 40stkę i kto wie czy będę jeszcze mogła zajść w ciążę.
N: Czy nie jest dobrze tak jak jest?
Czyli jak ? – pytam.
N: Ja lubię czuć się wolny.
K: To po co jesteś w związku?
Dobre pytanie – myślę.
N: Bo cię kocham, bo jest fajnie. Mnie jest dobrze.
K: No pewnie. Żyjesz jak chcesz, robisz co chcesz i kiedy chcesz. Najlepiej żyłbyś w otwartym związku.
N: A co w tym złego?
K: Może nic, tylko ja nie rozumiem co wtedy oznacza związek. Co z wiernością, odpowiedzialnością za druga stronę?
N: Są przereklamowane – Norbert śmieje się rubasznie.
Czy będąc w związku można czuć się wolnym? Czy wolność w związku jest w ogóle możliwa? Co to pojęcie w tym kontekście oznacza? Czy są granice wolności w związku? I co lub kto je wyznacza?
Na te i inne „około wolnościowe” pytania usiłują odpowiedzieć sobie moi bohaterowie. Nieświadomie i nie wprost, ale ich dyskusje m.in. właśnie tego dotyczą. Odpowiedzi na te ważkie zagadnienia (czy mamy w nie wgląd czy też nie) wpływają na to z kim się wiążemy i jak nasze związki wyglądają. Kiedy napotykamy na różnicę zdań w tej sferze zaczynamy zadawać sobie pytania bardziej świadomie, weryfikujemy czy aby nasze zdanie w tej sprawie nie uległo dezaktualizacji, eksplorujemy elastyczność naszych definicji.
Dla mnie pojęcie wolności w relacji ma ścisły związek z pojęciem odrębności. Wolność oznacza dla mnie, iż mamy prawo do swoich indywidualnych uczuć, potrzeb, opinii, a nawet tajemnic (choć to pewnie wymagałoby szczegółowego omówienia), że mamy prawo do swoich spraw, zajęć, że mamy też prawo czasem pobyć sami. To po pierwsze. Wolność rozumiem także jako możliwość wybrania partnera w sposób całkowicie wolny, bez przymusu, bez jakichkolwiek nacisków. I nie odbieranie takiego prawa drugiej osobie. „Ale kto zawiera w dzisiejszych czasach w naszej kulturze związki pod naciskiem?” – powiecie. „Nikt nam ślubów nie aranżuje, do niczego nie zmusza”. To prawda. Ale ilu z nas wchodzi w związek nie dlatego, że naprawdę chce, ale musi, ponieważ potrzebuje tego do życia, do zaspokojenia różnych neurotycznych potrzeb? Wielu z nas. W tym kontekście wolność wyrażałaby się w zdaniu „potrzebuję cię, ponieważ cię kocham”, a nie „kocham cię, ponieważ Cię potrzebuję”. Uważam, że to największy komplement jaki można usłyszeć. Dla mnie wyraża on jedno, mianowicie, że partner/ka nie potrzebuje nas do potwierdzania swojej wartości, do zabiegania o jego/jej dobry nastrój, nie mówiąc już o codziennej obsłudze. To zdanie sprawia, że możemy poczuć się potraktowani podmiotowo (a nie przedmiotowo). Możemy poczuć się naprawdę wybrani i wolni. Myśląc o wolności w taki sposób uważam, że taki rodzaj wolności w związku jest nie tylko możliwy, ale konieczny. I niestety bardzo rzadki. Większość z nas boi się wolności. Uważamy ją jako zagrożenie dla relacji. Mamy dziesiątki lękowych przekonań, że „jeśli tylko pozwolę mu/jej na korzystanie z wolności, to odejdzie”. Wynika to oczywiście z niskiego poczucia własnej wartości i z niewiary w to, że ktoś mógłby naprawdę wybrać MNIE. Że on/ona naprawdę chce ze mną być. Z takim jakim jestem. Po prostu. Nie pomagają nam także liczne przekazy społeczno-kulturowe, w których wolność stawiana jest w opozycji do związku. Z lęku zaczynamy ograniczać wolność partnera. Robimy to na różne sposoby. Przede wszystkim mamy żądania i roszczenia. Jeśli ktoś ich nie realizuje – manipulujemy, grozimy (np. wycofaniem miłości, odejściem), szantażujemy, wzbudzamy poczucie winy. Przypisujemy partnera sobie. Stopniowo przejmujemy nad nim władzę i kontrolę: potrafimy sprawdzać jego/jej smsy, maile, pocztę; podsłuchujemy rozmowy; izolujemy od znajomych, rodziny, pasji. Czy w „imię miłości” i „dla dobra związku” mamy prawo to robić? Nie mamy. Ograniczanie czyjejś wolności jest naruszaniem prawa jednostki do jednej z podstawowych wartości człowieka. Poza tym nie łudźmy się, że chodzi tu o miłość. Kontrola i władza nie mają nic wspólnego z miłością. Są substytutami miłości. A używane w związku – także przemocą. W tym kontekście absolutnie zgadzam się ze słowami psychoterapeuty Bogdana de Barbarro, że „tyle miłości, ile wolności”. Jednak w związku wolność powinna iść w parze z odpowiedzialnością. To moja opinia. Bez odpowiedzialności nie bardzo widzę zasadność mówienia o związku i w ogóle bliskości. Odpowiedzialność rozumiem jako decyzję, że odtąd w moim życiu uwzględniam czyjeś uczucia i potrzeby. Nie tylko własne. Że traktuję je z szacunkiem, że są one dla mnie ważne, że się o nie troszczę. Niektórzy traktują to jako ograniczenie ich wolności. Że mają być wierni? Że nie mogą pojechać na wakacje, kiedy partner/ka jest ciężko chory/a? Wtedy partner/ka może usłyszeć słowa: „ograniczasz mnie”, „ja się przy tobie duszę”, „czuję się jak pies na smyczy”. Nie daj Bóg padnie to na podatny grunt i poczucie winy gotowe: „może faktycznie za dużo wymagam?”, „może miłość polega na bezwarunkowej akceptacji?”, „może rzeczywiście za bardzo się czepiam?”. Stop. Nadużywanie niezależności, egocentryzm, kompletna anarchia oraz nie liczenie się z uczuciami i potrzebami partnera nie są wyrazami miłości. Nie daj się temu zwieść. W tym określonym kontekście są manipulacją, w najlepszym razie przykrywają one lęk przed bliskością, zaangażowaniem, nudą lub pustką w związku. Jest różnica pomiędzy miłością neurotyczną czy partnerem typu bluszcz, a pomiędzy partnerem potrzebującym stworzyć bezpieczny związek na określonych ustaleniach i z określonymi planami. Osoby, które mają trudności ze współzależnością czy nawet czasową zależnością (np. w okresie choroby, podczas ciąży, w sytuacji utraty pracy) mogą mieć kłopoty ze stworzeniem stałego i satysfakcjonującego związku. Jeśli najważniejszą rzeczą w związku jest dążenie do wolności i niezależności i przybiera to formy skrajne (co rozumiem jako brak troski o drugą osobę) nie ma co liczyć, że poczujemy się w takim związku bezpiecznie.
Czy bycie w związku ogranicza więc naszą wolność czy nie? Odpowiem – i tak, i nie. Moim zdaniem związek nie powinien ograniczać wolności inaczej, niż poprzez to, że „odtąd liczę się z Tobą, Twoje uczucia są dla mnie ważne, uwzględniam Cię w moich decyzjach, z Tobą chcę przeżywać swoje życie ”. A co jeśli wolność potraktujemy zgodnie z jej definicją czyli „wolność to sytuacja, w której możemy wybierać ze wszystkich dostępnych opcji”? Przytoczę słowa psycholożki i psychoterapeutki Hanny Samson: „W związku nadal możemy wybierać ze wszystkich dostępnych opcji, tyle że są one inne niż przedtem, bo z niektórych dobrowolnie zrezygnowaliśmy”.