Maja (38) zgłosiła się do mnie, ponieważ „jej życie od lat stoi w miejscu”. Od 9 lat pracuje w tej samej firmie, choć nie lubi tego co robi. Od dawna myśli o kupnie mieszkania, bo odkąd wyprowadziła się z domu, mieszkanie wynajmuje. „Gdybym kupiła je 10 lat temu, a było to możliwe, spłaciłabym już połowę kredytu.” – mówi. Jest w związku od 6 lat, ale nadal, choć tego chce, nie wyszła za mąż. Nie ma też dzieci, mimo iż deklaruje, że bardzo tego pragnie. No więc dlaczego? Dlaczego Maja nie kupi mieszkania, nie zmieni pracy, nie weźmie ślubu i nie zdecyduje się na dziecko? Maja: „Pracy nie zmieniam, bo oczywiście nie wierzę w to, że mogłabym jakąś dostać. Cały czas wstrzymuje mnie to, że nie znam biegle języka obcego, że posługuję się komputerem nie w takim stopniu jak 25 latkowie. Cały czas myślę, że jestem za słaba, żeby załapać się na jakąś przyzwoita ofertę. Mieszkania nie kupuję, bo boję się, że nie dam rady spłacać gigantycznego kredytu. Chyba przejęłam strach mojej matki, która wiecznie mi wbija do głowy, że sobie nie poradzę. Ślub? Czekam na moment, kiedy będę lepiej wyglądać, kiedy schudnę. Ciągle wydaje mi się, że jestem za gruba. A dzieci? Moja siostra ma dwójkę. Ona non stop powtarza, żebym się zastanowiła, bo to ogromna odpowiedzialność i że macierzyństwo wymaga nadprzyrodzonych sił. Nie wiem czy je mam. Nie wiem czy bym temu podołała..”.
W trakcie spotkania Maja mówi, że jej problemem jest „wiecznie gderający krytyk wewnętrzny”. „Nie daje mi spokoju nawet na moment. Ciągle słyszę, że mogłam to zrobić lepiej, że jestem za głupia, za brzydka, za nudna.. Nie umiem go wyłączyć. A już nie mam siły z nim żyć..”
Zupełnie się nie dziwię. Wewnętrzny Krytyk to naprawdę, przepraszam za wyrażenie, kawał cholery. Wewnętrzny krytyk potrafi doprowadzić nasze życie do ruiny. Wewnętrzny Krytyk straszy, pogania, zabrania, sabotuje nasze działania, oponuje, utrudnia, blokuje, umniejsza rangę naszych osiągnięć, zmniejsza satysfakcję z osiągania celów, podcina skrzydła. Tym samym wywołuje stres, przeszkadza w odczuwaniu radości, doprowadza do utraty witalności. Sprawia, że zaczynamy unikać wyzwań, przestajemy wchodzić w relacje, stajemy się smutni, cierpimy. Bywa, że chorujemy, wpadamy w uzależnienia. Wewnętrzny Krytyk doskonale wie co zrobić, żebyśmy poczuli się gorzej. Taki gnojek.
Kim jest
Ale co to właściwie za twór, ten Wewnętrzny Krytyk? I skąd on do nas przyszedł? Jak dostał się do naszych głów?
Wewnętrzny Krytyk to taki wewnętrzny głos, który mówi: „jesteś słaby”, „jesteś brzydka”, „nie nadajesz się do tego”, „co z ciebie za matka”, „ty tego nie potrafisz”, „nikt cię takiej nie pokocha” itp. Jak powiedział Blair Singer, autor książki „Opanuj swój wewnętrzny głos”, Wewnętrzny Krytyk to „odległość dzieląca ludzi od sukcesu”. Wewnętrzny Krytyk to wypadkowa tego co słyszeliśmy od innych, siły uwewnętrznienia tych przekazów oraz doświadczeń. Swoje dokładają też media, reklamy, slogany, wymagania kultury, aktualnie promowane wartości.
Zacznijmy od doświadczeń z innymi (rodzicami, dziadkami, nauczycielami, rówieśnikami, partnerami) i tego jakie otrzymaliśmy przekazy. Jeśli nasz Krytyk Wewnętrzny jest wyjątkowo głośny lub/i nadaje niemalże bez przerwy, to prawdopodobnie komunikaty od bliskich i innych znaczących dla nas ludzi były krytyczne. Być może słyszeliśmy, że jesteśmy leniwi, egoistyczni, mało zdolni, trudni, nieporadni, nie do zniesienia, marudni, nieodpowiedzialni, nieprzytomni, nieogarnięci, bezmyślni, czy co tam jeszcze. Mogło być też gorzej. Mogliśmy słyszeć, że jesteśmy głupi, że wyglądamy idiotycznie, że zachowujemy się jak debile, że nic z nas nie będzie, że nic w życiu nie osiągniemy. Mogło być jeszcze gorzej, ale tego już, pozwólcie, przytaczać nie będę. Być może nasi rodzice byli bardzo wymagający, mieli wobec nas nierealistyczne oczekiwania i tak zrodziło się w nas przekonanie, że nie jesteśmy dość dobrzy, aby doskoczyć do tak wysoko zawieszonej poprzeczki? Być może nasi bliscy często nas porównywali? Z rodzeństwem lub innymi dziećmi w klasie? Być może nie czuliśmy się kochani bezwarunkowo? Być może czuliśmy się nieakceptowani takimi jakimi jesteśmy? Być może czuliśmy, że aby zasłużyć na miłość, akceptację, sympatię, bliskość, zadowolenie z nas, musimy się starać? Bardzo starać. Być jeszcze bardziej. Jeszcze lepiej. A być może było inaczej. Być może nasi bliscy nadali nam etykietkę dziecka wyjątkowego: geniusza, najzdolniejszego w całej szkole, mającego niespotykany potencjał, stworzonego do rzeczy niezwykłych i nadzwyczajnych? I być może chcieliśmy na tę ocenę, znów – zasłużyć? Być może czuliśmy, że bycie zwykłym nie wystarcza? Że to mało? A może zrodziło się w nas, skądinąd zupełnie zrozumiałe, przekonanie, że nie spełniamy tych wyśrubowanych kryteriów? Że nie zasłużyliśmy na taką wyidealizowaną ocenę? A skoro nie jesteśmy idealni to jesteśmy beznadziejni. I nie możemy, nie zasługujemy, nie należy się nam. Nasi bliscy, nauczyciele, rówieśnicy mogli nam to wszystko komunikować wprost. A mogli też nigdy nie użyć wymienionych wyżej słów. Ale mogli nam to pokazywać: poprzez swoje zachowanie, decyzje, przekaz niewerbalny. Mogli to robić świadomie lub nie. Mogli to robić subtelnie. Mogli to robić nawet w dobrej wierze. Mogli też być po prostu bardzo krytyczni lub wymagający wobec samych siebie.
Im więcej doświadczeń z przekazami, że „jesteśmy nie dość”, tym bardziej komfortowe środowisko dla zainstalowania się w nas Krytyka Wewnętrznego. Im więcej też z tych przekazów uwewnętrznimy, tym gorzej dla nas. A nasz Wewnętrzny Krytyk poczuje się bardziej dopieszczony.
Kiedy pracuję z pacjentami z ich Krytykiem Wewnętrznym, bardzo często słyszę od nich, że jego głos, to głos ich bliskich, tylko w wyolbrzymionej formie. Maja powiedziała to samo: „Kiedy prosiła mnie Pani, abym wypowiedziała na głos, co słyszę od Krytyka Wewnętrznego, to poczułam się tak, jakbym słyszała swoją własną matkę. Ale moja mama nigdy nie mówiła mi tak okropnych rzeczy. Moja mama nigdy nie powiedziałaby mi tego, co potrafię powiedzieć do siebie ja. Ja jestem dużo bardziej okrutna.”
Co z nim zrobić?
Chyba zgodzimy się co do tego, że Wewnętrzny Krytyk nam szkodzi. Sceptykom i tym, którzy, cytuję: „nie są zwolennikami tzw. bezstresowego wychowania” lub też uważają, że „bez krytyki hodujemy narcyzów” i że „gdybyśmy wszyscy byli tylko z siebie zadowoleni to po pierwsze, byśmy się nie rozwijali, a po drugie, życie wśród samych zadowolonych z siebie ludzi byłoby nie do zniesienia”, spieszę z odpowiedzią. Jestem tego samego zdania. Nie chodzi o to, aby unikać informacji krytycznych. Czy to wobec siebie czy to wobec naszych dzieci. Ale chodzi o krytykę konstruktywną, z której coś wynika. Która nas zachęca, mobilizuje, rozwija, a nie demotywuje, rani, upokarza, osłabia wiarę siebie, odbiera sprastwo i godność. Zupełnie czym innym jest powiedzieć do siebie: „Hmm, moja droga, faktycznie spora konkurencja na rynku, a u Ciebie z angielskim kiepściutko, bierz się do roboty, skoro chcesz sobie polepszyć. Lecisz powtarzać słówka! Wiem, że potrafisz!”, niż: „Co ty do tej pory robiłaś? Na co ty zmarnowałaś tyle czasu? Teraz to musztarda po obiedzie! Wcześniej trzeba było o tym pomyśleć, a nie teraz, budzisz się z ręką w nocniku!” czy też: „Możesz się schować z tym swoim angielskim. W życiu cię nikt nie zatrudni. Weź, w ogóle najlepiej nie otwieraj ust jak masz coś powiedzieć po angielsku. Ten akcent! Ta wymowa! Te prostackie konstrukcje gramatyczne. Siedź, gdzie siedzisz i się nie wychylaj!”.
Dlatego też z Wewnętrznym Krytykiem warto coś zrobić. Tylko co? Wyłączyć? Walczyć z nim?
Wyłączyć podobna się nie da. Lub jest bardzo bardzo trudno. Dlatego lepiej nim zarządzać. Lub na coś zamienić. Walczyć? Blair Singer powiedział, że „całe życie spędził na wojnie pomiędzy prawym i lewym uchem”. Całe życie to długo. Są sposoby, aby trwało to zdecydowanie krócej. Jakie? O tym w kolejnym artykule.