Czy kompromis to przeżytek? – część pierwsza

Kiedy trafia do mnie na terapię para lub też osoba indywidualna, ale zgłaszająca jakieś problemy w swoim związku, bardzo często słyszę takie oto hasła: „wszystko przez to, że on/ona nie potrafi chodzić na kompromisy”, „bo za każdym razem musi być tak jak on/ona chce”, „ja się ciągle poświęcam, a on/ona nigdy”. Kiedy wraz z moimi pacjentami przyglądamy się różnym przekazom rodzinnym, jakie otrzymali oni „w spadku” po swoich przodkach, padają m.in.: „bo małżeństwo to sztuka kompromisu”, „czasem trzeba potrafić ulec, a nie ciągle obstawać przy swoim”, „małżeństwo wymaga poświęceń” etc, etc. Po takich „odkryciach” stajemy przed pytaniami: które z tych przekazów są „prawdziwe” w tym sensie, że nam służą, a które nie? Które z nich się nam sprawdzają? Które uważamy za niezgodne z naszym światopoglądem i naszymi wartościami? Z których chcemy zrobić użytek? To ciekawe, że w deklaracjach (bo w praktykowaniu bywa z tym różnie) prawie wszyscy moi klienci zgadzają się, że aby związek był udany kompromisy są koniecznością. Tak myślą np. Laura i Witek. „ To jak wyglądają te Wasze kompromisy?” – pytam. Laura: „No np. ostatnio pojechaliśmy na wakacje tam gdzie ja chciałam. Czyli do ciepłych krajów. Witek nie lubi upałów i leżenia na plaży, ale powiedział, że się poświęci, bo miałam trudny okres w w pracy i wie, że potrzebuję odpoczynku. Na początku bardzo się cieszyłam, że pojadę tam gdzie chcę i że Witek się na to zgodził, ale kiedy widziałam jego minę wszystkiego mi się odechciewało. Ciągle był niezadowolony, ciągle gadał o tym jak mu gorąco i że się nudzi. Dogryzał mi, że kto normalny spędza urlop smażąc się w słońcu. Miałam dość tych wakacji już po dwóch dniach. Chyba lepiej bym wypoczęła w tych jego Sudetach, bo przynajmniej nie musiałabym patrzeć jaką to krzywdę mu wyrządziłam zabierając go do Hiszpanii.”

Skoro kompromisy są podstawą dobrej relacji, to co się takiego dzieje, że wielu moich klientów nie sprawia wrażenia zadowolonych z faktu, że w jakiejś sprawie poszli na kompromis. Czy to oznacza, że może jednak nie do końca opanowali oni to co nazywane jest „sztuką kompromisu”? Że może rozumieją to, co kryje się za słowem „kompromis” opacznie? Czy też może sam kompromis stał się już przeżytkiem?

Takiego zdania są np. znani i cenieni psychoterapeuci – Wojciech Eichelberger i Andrzej Wiśniewski,. Oboje twierdzą, że „kompromis przeważnie jest zgniły” („Żyj wystarczająco dobrze” A. Jucewicz i G. Sroczyński) i przynosi on więcej szkód, niż pożytku, co dla wielu może być poglądem wręcz rewolucyjnym, biorąc pod uwagę to, czego nas do tej pory uczono. Prof. Bogdan Wojciszke (poprzez swoją książkę „Psychologia miłości” nazywany jest specjalistą od miłości) mówi, że „najgorszym rozwiązaniem jest pójście na kompromis”. Dlaczego? Bo kompromis polega na tym, że każdy z czegoś rezygnuje. Czasem z czegoś dla siebie bardzo ważnego. Istotnie, zgodnie z definicją kompromis jest to „porozumienie osiągnięte w wyniku wzajemnych ustępstw”. Z tej perspektywy faktycznie można było by uznać, że kompromis w tym sensie jest zgniły, że nie ma tu wygranych. Każdy przegrywa. Ale jest i inna definicja: „kompromis to odstępstwo od zasad, założeń lub poglądów w imię ważnych celów lub dla praktycznych korzyści”. Ta definicja brzmi lepiej, bowiem mówi nie tylko o tym, że kompromis wymaga jakiegoś odstępstwa czy rezygnacji, ale podkreśla, że jest to czynione z powodu ważnych celów czy widocznych korzyści. Na przykład jakich? A no m.in. chęci, żeby sprawić radość czy przyjemność partnerowi/partnerce. Lub też z potrzeby bycia w satysfakcjonującej relacji, która czasem wymaga odstawienia na bok własnych potrzeb. Czyli gdyby na kompromis spojrzeć w taki sposób, że to nie jedynie rezygnacja z pojechania w Sudety, ale to także realizacja innej potrzeby – chęci ujrzenia na twarzy ukochanej oznak zadowolenia, a przez to też radości w relacji – kompromis nie musi mieć konotacji jednoznacznie negatywnych. Bo przecież w dojrzałej relacji tak jest – mamy swoje ważne potrzeby i pragnienia, jednocześnie naszą ważną potrzebą i pragnieniem jest chęć sprawiania sobie nawzajem przyjemności, tego aby partner był szczęśliwy i zadowolony, a nasza relacja była satysfakcjonująca. W sytuacji rozbieżności potrzeb tak można na to spojrzeć: owszem, z czegoś rezygnujemy, ale w imię czegoś bardziej istotnego. Sam Andrzej Wiśniewski jest zdania, że „jak ktoś chce być w związku, to musi posiadać umiejętność zrobienia czegoś dla swojego partnera, nawet jeśli nie ma na to ochoty”. Nie nazywa tylko tego kompromisem, a umiejętnością dawania prezentów. Wojciech Eichelberger z kolei nazywa tę umiejętność „życzliwym czy też radosnym poświęceniem” (Magazyn Zwierciadło), choć mnie bliższe jest myślenie o tym jako o obdarowywaniu się, niż poświęcaniu, choćby życzliwym czy radosnym. Słowo „poświęcenie” ma dla mnie (jak i dla Andrzeja Wiśniewskiego) zbyt silne skojarzenia z całą tą martyrologią związkową, „pragnieniem aby partner odwdzięczył się tym samym i udowodnił, że kocha”. Sformułowanie „poświęcenie” ma dla mnie jakiś masochistyczny wydźwięk i ciężar, stawia, moim zdaniem, w pozycji ofiary tego, który właśnie „się poświęca”, pozbawia tę osobę odpowiedzialności za wybór i ma niezwykłą moc wzbudzania poczucia winy u odbiorcy aktu „poświęcenia”. Wracając do kompromisu. Niezależnie od tego czy nazwiemy umiejętność robienia czegoś dla kogoś (nawet jeśli wiąże się to z rezygnacją) – kompromisem czy prezentem – tu eksperci są zgodni – związek, aby był udany tej umiejętności wymaga. Jest kilka warunków, których spełnienie jest potrzebne do tego, aby kompromis czy prezent nie okazały się „zgniłe”. Po pierwsze jeśli już dajemy ukochanej/ukochanemu prezent w postaci np. wakacji w Hiszpanii nie okazujmy tego jak bardzo pragnęlibyśmy być w tym momencie na szczycie Śnieżki. Jeśli decydujemy się na prezent nie wypominajmy ile za niego zapłaciliśmy czy ile czasu poświęciliśmy na jego szukanie. Nie czujesz się na siłach, aby dać z radością lub przynajmniej bez złości – nie dawaj. Nie oczekuj też wdzięczności, bo na tym polega idea prezentu – daję nie po to, żeby coś dostać. W innym wypadku traktujemy związek i druga osobę instrumentalnie, a to wyklucza dobrą, miłosną relację. Z drugiej jednak strony, jeśli w związku nie ma wymiany, a role są jasno podzielone na dawców i biorców wcześniej czy później dojdzie do zachwiania równowagi i kryzysu w parze. Dlatego też bądź uważny/a. Nie czujny/a i napięty/a, ciągle szukający/a potwierdzeń czy aby jestem traktowany/a z odpowiednią wdzięcznością, ale uważny/a na sytuację, w której partner nie ma w sobie naturalnej i niewymuszonej potrzeby obdarowywania także nas. Kolejnym ważnym aspektem jest reakcja obdarowywanego. Aby dawanie prezentów się sprawdziło potrzebujemy umieć je nie tylko dawać, ale i przyjmować. Paradoksalnie, niektórzy mają większy kłopot z tym drugim. Zamiast „dziękuję” zdarza nam się słyszeć „bez łaski” czy „obejdzie się”. Jednym słowem to co wpływa na związek niezwykle destrukcyjnie to poczucie krzywdy u ofiarującego i niedocenienie tejże ofiarności przez osobę obdarowaną. W sytuacji idealnej byłoby tak: kochamy, a więc chcemy dawać nie oczekując za to wdzięczności, ale nasz partner/ka nas kocha, więc również obdarowuje nas z radością, nie mamy też problemów z przyjmowaniem tych darów i ich docenieniem. W nieidealnym świecie jest oczywiście inaczej, ale zawsze możemy zmierzać do (zdając sobie jednocześnie sprawę, że ideału osiągnąć się nie da, ale może on wyznaczyć nam odpowiedni kierunek).

A w kolejnym artykule poszukamy praktycznych sposobów na to, jak poradzić sobie w sytuacji, kiedy partnerzy mają różne potrzeby.