Kiedy się godzić, kiedy rozwodzić?

Mój miniony tydzień w pracy przebiegł pod hasłem: „Czy powinniśmy się rozstać?”. Pytanie ujęte bywało w różny sposób: „Czy to już ten moment, kiedy powinniśmy się rozstać?”, „Czy to wystarczający powód, żeby się rozstać?”, „Kiedy ludzie nie powinni być już ze sobą?”, itp.
Może jeszcze kilka lat temu próbowałabym znaleźć jakąś „właściwą” odpowiedź. Może i bym się pomądrowała. Dzisiaj niczego już nie jestem taka pewna. Pracuję z ludźmi, indywidualnie i z parami. Związki i rozwiązki miłosne leżą w głównym obszarze zainteresowania moich klientów/pacjentów. I ile to razy wydawało mi się, że skoro w danej relacji jest tyle: pustki, rozczarowania, goryczy, cierpienia (niepotrzebne skreślić) – to pewnie para podejmie decyzję o rozstaniu. Zdarzało mi się sromotnie mylić. Zresztą w jedną, jak i w druga stronę. Pamiętam parę, która przyszła do mnie w dużym kryzysie, ale wszystko wskazywało na to, że sobie poradzą, że przetrwają. Niestety. Dlatego też nie napiszę o tym – kiedy POWINNO się rozejść. Napisze o tym co obserwuję z perspektywy gabinetu czyli o tym: kiedy pary się rozstają, jakie są najczęstsze przyczyny rozstań, jakie „podłoże” sprawia, że związki są przeważnie nie do uratowania (z adnotacją – przeważnie, a nie nigdy) oraz o tym, że nic nie jest takie oczywiste..

Nie chcesz
Ta sytuacja wydaje się pozornie prosta. Czujesz, że nie chcesz już z kimś być, nie ma się więc nad czym zastanawiać – odchodzisz. . Rzeczywiście z moich obserwacji wynika, że kiedy klient czuje, że już nie kocha, nie daje rady, nie chce – zazwyczaj trudno o to, by cokolwiek móc odbudować.
Nie jest to jednak w każdej sytuacji takie oczywiste, a już na pewno nie zawsze proste. Miewałam klientów/pacjentów, którzy czuli, że nie chcą tworzyć z kimś związku, a jednak z różnych powodów nie decydowali się na rozstanie (dzieci, pieniądze, choroba partnera, opinia społeczna, poczucie powinności, inne). Ci, którzy z kolei odchodzili – też nierzadko cierpieli. Nawet w tak wydawałoby się nieskomplikowanej decyzyjnie sytuacji (nie chcę, to nie chcę, nad czym tu myśleć?) jest mi zadawane pytanie – „A co z przysięgą, obietnicą, zobowiązaniem, odpowiedzialnością? A co, jeśli mi minie?”. Na te pytania każdy musi znaleźć swoje własne odpowiedzi. Dla mnie istotne są też inne: Co to znaczy, że nie chcę? Czego nie chcę? Czego chcę? Czy to czego chcę nie jest do zrealizowania z tą osobą, w tej relacji?
On/ona nie chce
To sytuacja najczęściej bardzo bolesna – Ty chcesz, ale partner nie. Oczywiście znam historie, kiedy on nie chciał, a potem żałował. Że ona odeszła, a potem wróciła. Dobrze jest zadać sobie jednak pytania: Dlaczego partner nie chce? Czy ja mam w tym swój udział? Czy ja coś mogę zrobić? Każdą z historii należy rozpatrywać indywidualnie. Ale dobrze mieć świadomość, że przecież nie można kogoś zmusić, zachęcić czy skłonić do miłości. Do życiowego tanga trzeba dwojga – wyświechtany truizm, ale taka zazwyczaj jest prawda.
Brak nadziei
Według mnie – najczęstsza przyczyna rozstań. Kiedy pary chciały, próbowały, ale to nie przyniosło efektów – zaczynają tracić nadzieję. Na spotkaniach próbujemy ją odbudować. Kiedy jednak zainteresowani nie znajdują przesłanek, które mogłyby ową nadzieję wzbudzić na nowo – zazwyczaj dochodzi do rozpadu. Dosłownego (rozstania, rozwodu) lub emocjonalnego. Takim parom pomóc jest najtrudniej.
Brak seksu?
Dla wielu oczywisty powód rozstania. Dla innych – wcale niekoniecznie. Pracując z ludźmi, którzy dzielą się ze mną najintymniejszymi szczegółami ze swojego życia obserwuję jak dla wielu par seks odgrywa nawet nie tylko drugo czy trzeciorzędną rolę, ale bywa wręcz marginalny. Znam również związki, w których seks nie istnieje prawie wcale. Pytanie czy są to związki udane? Z pewnością seks jest czułym barometrem uczuć, więzi, atmosfery w relacji. Ale nie możemy zapominać, że po pierwsze różnimy się między sobą poziomem libido czy erotycznym temperamentem,a  po drugie na seks nie wpływa jedynie sama relacja ale takie czynniki jak: dieta, poziom stresu, stosunek do własnego ciała itp. Tak czy inaczej – kiedy seks jest przyczyną rozpadu? Kiedy mamy inaczej i nie możemy się w tej kwestii porozumieć. Nie sam fakt braku seksu (czy zbyt małej częstotliwości, zachowawczości partnera etc) przyczynia się do rozstania, ale kiedy partner ma w tym obszarze zupełnie odmienne potrzeby i żaden kompromis nie jest możliwy do wypracowania. Lub też, kiedy seks jest dla obu stron ważny, a para nie kocha się, bo coś szwankuje poza sypialnią. Wtedy brak seksu jest faktycznie czegoś objawem. Dlatego to co warto – to jak zawsze przyjrzeć się sytuacji.
Zdrada?
Wiele osób myśli w ten sposób – „nigdy nie wybaczyłbym/abym zdrady”. I istotnie, dla niektórych sam fakt bycia zdradzoną/ym jest niewybaczalny. Niezależnie od przyczyn, powodów i okoliczności. Z gabinetowych doświadczeń jednak wiem, że zdrada nie musi oznaczać rozstania. Przyjrzenie się owym okolicznościom potrafi zmienić perspektywę i ostatecznie – decyzję o odejściu. Znam też pary, które fakt zdrady wykorzystały w sposób dla związku rozwijający i wzmacniający. Najistotniejszymi czynnikami, które często przesądzają o tym czy związek przetrwa są: oczywiście zachowanie partnera zdradzającego (czy się stara, czy chce zadośćuczynić, jak wyjaśnia fakt zdrady, czy żałuje etc) oraz co bardzo istotne – zachowanie partnera zdradzonego, a mianowicie czy jest gotowy wybaczyć. Jeśli nie – większość związków rozpada się.
Czynne uzależnienie
Alkohol, narkotyki, hazard, seks, pornografia i wiele innych. Uzależnienie aktywne jest dla partnerów uzależnionych często ponad ich siły. Rozumiem to i przyznaję, że w swojej pracy często wspieram trudne decyzje o odejściu. Podkreślam, że mówię o uzależnieniu w fazie aktywnej. Na sytuację pary, gdzie chory podejmuje leczenie patrzę zupełnie inaczej. Mam pacjentów, którzy mimo bólu, cierpienia, rozczarowania, gniewu i rozpaczy trwają. Znam psychologiczne podstawy ich decyzji, często je rozumiem, zawsze szanuję. Ale przyznaję, że serce boli.
Przemoc
W przypadku przemocy jestem pesymistką. Słabo wierzę w zmianę, choć nie wykluczam, że może być możliwa. Są tacy, dla których jeden incydent przemocowy jest wystarczającym powodem do rozstania, dla innych ponawiające się akty przemocy nie są takim powodem. W takiej sytuacji moje stanowisko podobne jest do tego z uzależnieniem. Rozumiem mechanizmy pozostawania w takim związku, jednocześnie ze wszechmiar wspieram decyzję o uwolnieniu się z tak toksycznej relacji.
Kłótnie
Dla osób mniej dojrzałych czasem nawet ta jedna bywa powodem do rozpaczliwego rozstania. Oczywiście same kłótnie nie muszą być dla związku zagrażające. Co więcej, jest przekonana, że nie da się ich uniknąć. Niejednokrotnie świadczą o tym, że nam zależy, że między nami są emocje, energia. Ale jeśli proporcja kłótni do dni bezkonfliktowych jest na korzyść tej pierwszej, lub też jeśli kłótnie dotyczą cały czas tych samych kwestii (a problem zamiast ulec rozwiązaniu ponawia się i pogłębia), albo jeśli kłócimy się ze sobą w sposób nieumiejętny, raniący, a w końcu jeśli jeden z partnerów nie jest w stanie zobaczyć własnej odpowiedzialności za to w związku kuleje (zawsze ktoś jest winny, nigdy on sam) – wtedy istotnie kłótnie bywają przyczyną rozpadu.
Brak szacunku
Kiedy kłótnie są po coś lub o coś (ustalenie czegoś, niezgoda na coś) – jestem spokojna. Ale kiedy kłócimy się ze sobą jedynie po to, by się ranić, upokorzyć – słabo wierzę w powodzenie danej relacji. Kiedy mówię o powodzeniu mam na myśli bardziej satysfakcję, niż sam fakt przetrwania związku. Doświadczenie mnie uczy, że i związki, w których szacunku jest jak na lekarstwo bywają trwałe i stabilne. Sprawiające radość – prawie nigdy.
Obojętność
Obserwuję, że dla wielu par to nie kłótnie, ale ich brak wynikający z obojętności i niezaangażowania jest zagrażający. Chłód, emocjonalne wycofanie, poczucie, że przestaje nam zależeć, więc odpuszczam jest realnym zagrożeniem dla relacji. Na spotkaniach próbujemy wskrzesić więź, bliskość, przyjaźń. Poprzez wspólny czas, rozmowy. Ale kiedy partnerzy przestają się sobą ciekawić, przestają chcieć poznać siebie na nowo, nie są zainteresowani życiem partnera, jego emocjami, potrzebami – związek, którego kwintesencją jest więź tworzona poprzez kontakt, obumiera.
Poczucie samotności w związku
A kiedy owej bliskości nie ma czujemy się w relacji samotni. A samotność w związku jest często trudniejsza od tej, kiedy żyjemy samodzielnie. Z tą drugą jakoś łatwiej się pogodzić, bowiem kiedy jesteśmy sami poczucie samotności jest stanem  bardziej zrozumiałym. Samotni w związku czujemy się z różnych powodów, czasem niezawinionych przez nieobecnego partnera np. taki rodzaj pracy . Ale bywa, że samotność doskwiera nam nie na skutek fizycznej nieobecności partnera (choć i ta bywa dla związku dużym wyzwaniem, a czasem zagrożeniem), ale z powodu jego nieobecności psychicznej (patrz – punkt obojętność). Tzw. samotność we dwoje jest rzeczywistą przyczyną rozpadu związków.
Niechęć
Kiedy czujemy do siebie niechęć szansa na poprawę jest nieduża. Nie twierdzę, że zupełnie niemożliwa, ponieważ czasem za tzw. niechęcią kryje się złość do partnera, żal, co można „przepracować”. Ale im dłużej ona trwa i obejmuje coraz szersze obszary (niechęć do seksu, dotyku, spędzenia wspólnego czasu, rozmowy) – tym trudniej.
Czujesz się gorzej
Słyszę to w gabinecie: „Niby nie jest źle. Nie kłócimy się, wypełniamy swoje codzienne obowiązki, jeździmy razem na urlopy, ale coś tak jakoś…” To są tego typu sytuacje, kiedy pozornie wszystko jest na swoim miejscu, ale masz obniżony nastrój, mniej energii, nie czerpiesz satysfakcji z bycia z nią/nim, szwankuje Twoja samoocena. To czy taki związek przetrwa zależy od tego co kryje się pod spodem tego ogólnego gorzej. Przestrzegałabym przed wyciąganiem pochopnych, acz popularnych wniosków, że „skoro jest mi w związku źle, to znaczy, że pora się rozstać”. To sytuacja, w której warto zajrzeć głębiej, żeby dowiedzieć się czy aby na pewno nie ma innej możliwości.
Ujemny bilans
Podobno prawdziwa miłość to dawanie i brak oczekiwań. Istotnie. Jeśli mówimy, że kochamy, a nastawieni jesteśmy tylko na to, żeby dostać lub żeby ktoś spełniał nasze oczekiwania – nie ma tu miejsca na miłość. Ale praktyka pokazuje, że jeśli nie ma między nami wymiany, a my pełnimy jedynie rolę dawcy – zazwyczaj kończy się to albo depresją, albo frustracją tego, który tylko daje. Każde rozwiązanie jest dla związku fatalne. Nie chodzi o to, żeby licytować się czy prowadzić księgi przychodów i rozchodów. Chodzi o ogólny bilans. Prowadzi go nieświadomie wielu z nas. Dotyczy on nie tylko dawania – brania, ale także emocji (pozytywnych – negatywnych w związku) czy realizowania potrzeb w stosunku do ponoszonych kosztów. Jeśli bilans jest ujemny – nierzadko decydujemy się na rozstanie.
Inny pomysł na życie
Nie wróży specjalnie nic dobrego dla związku sytuacja, kiedy partnerzy różnią się między sobą w kwestiach zasadniczych. Mam tu na myśli wartości, potrzeby i cele życiowe. Dodatkowym utrudnieniem jest nieakceptacja punktu widzenia partnera. Ale i bez tego związek, gdzie partnerzy opowiadają dwie skrajnie różne historie ich wspólnego życia jest ogromnym wyzwaniem, czasem nie do zrealizowania. Naturalnie, znam pary, w których proporcja podobieństw do różnic między partnerami jest jak 1:10, ale takich związków jest mniej, poza tym z reguły ten jeden punkt styczności zdaje się być punktem w hierarchii ważności najistotniejszym.
Wspomnienia nie robią różnicy
Kiedy w związku brakuje bliskości, czułości, energii, zaciekawienia sobą  – na spotkaniach próbujemy odwołać się do wspomnień. Ożywione stanowią dla pary przypomnienie tego jak się zakochali, w kim, co ich urzekło, uwiodło, jak było wcześniej. Wspomnienia te mają zazwyczaj moc ożywczą i jednoczącą. Wzbudzają też nadzieję. Fakt, że dzieje się w relacji naprawdę źle poznaję po tym, że przywołane wspomnienia nie mają dla pary już większego znaczenia. Niczego nie otwierają (albo jedynie gorycz, że teraz jest inaczej), niczego nie budzą. Jeszcze bardziej pesymistyczną jest sytuacja, w której partnerzy są zdania, że zawsze było źle (np. tylko ciąża była pretekstem do ślubu).

Amerykański profesor psychologii John Gottman, prowadzący Instytut Małżeński i Rodzinny w Seattle po 16 latach serii badań i eksperymentów z parami doszedł ponoć do takiej wprawy w swojej ocenie kondycji związku, że jest w stanie po 25 minutach, z 91% pewnością stwierdzić czy para będzie ze sobą czy też się rozstanie. Do oceny służą badaczowi: obserwacja komunikacji werbalnej i niewerbalnej partnerów oraz wskaźniki fizjologiczne. Mnie do pewności Gottmana daleko. Łudzę się, że to jedynie kwestia braku odpowiedniego wyposażenia gabinetu w specjalistyczny sprzęt do badań. Ale jeśli tylko zbliżę się do niej w takiej skali oczywiście o wnioskach i sugestiach uprzejmie doniosę