Mój dzisiejszy wpis łączy się poniekąd z poprzednim. Pisałam w nim o tym, iż są takie kobiety, które nie wiedzą czy chcą mieć dzieci. Źródeł ich wahań i wątpliwości może być pewnie wiele ale jednym z nich jest moim zdaniem po prostu fakt, iż doświadczenie ciąży czy bycia rodzicem jest doświadczeniem skrajnie ambiwalentnym. Niby rzecz oczywista, wydawałoby się. A jednak chyba mówi się o tym wciąż za mało. Kiedy ja byłam namawiana na dziecko, miałam wrażenie, że sprzedaje mi się wersję krainy pełnej radości i szczęśliwości. A przecież przy tym wszystkim jest cała masa doznań zgoła odmiennych. Zacznijmy od ciąży. Stan błogosławiony? Serio? Z całym szacunkiem panowie, ale to określenie musiał wymyślić facet 😉 Są kobiety, które w ciąży mogą być non stop, tak dobrze się czują ale większość z nas znosi to różnie. Dodatkowy ciężar jest naprawdę sporym obciążeniem dla ciała. To co się dzieje w ciąży np. z układem pokarmowym albo krwionośnym – słaby gips. Ja na przykład nie śpię. Po prostu. Czy wiecie co permanentny brak snu robi z psyche? I pewnie część z nas powie sobie, że to nic w porównaniu z tym co wspaniałego do nas idzie ale część, mimo radości z faktu tworzenia nowego życia, nie umie wtedy nie pomyśleć „co kurdę jeszcze i niech to się skończy”. Poród i połóg jeszcze przede mną ale już wiem od moich „sióstr”, że to ciąg dalszy jazdy po bandzie. No i rodzicielstwo. Nic o nim z autopsji jeszcze nie wiem ale dużo słucham opowieści innych mam i ojców. I oni mówią: o miłości, nowym sensie życia, radości, dumie, wzruszeniu, ekscytacji. I o: zmęczeniu czy wręcz wyczerpaniu, lęku, frustracji, bezsilności, samotności. To tak między innymi. Oglądałam niedawno rozmowę z Moniką Jaruzelską. Właśnie o macierzyństwie. Opowiadała, że długo nie chciała mieć dzieci, a potem pomyślała, że spróbuje dać sobie szansę na przeżycie tego doświadczenia. Dziś jest mamą nastolatka. Powiedziała, że nie ma dnia, żeby nie zadawała sobie pytania po co jej to było, i nie ma dnia, żeby nie była za to doświadczenie wdzięczna. Albo, jak to powiedziała jedna spotkana przeze mnie znajoma (świeżo upieczona mama): „Dziecko ci odbiera wszystko. I wszystko daje.”. I to jest właśnie ten paradoks, ta ambiwalencja. Ja sobie myślę, że to jest doświadczenie większej ilości rodziców, niż nam się wydaje. Pewnie jedni doświadczają jej silniej, inni bardziej subtelnie. No i jest spora grupa osób, która, moim zdaniem, tę ambiwalencję wypiera. Być może dla rodziców, którzy bardzo długo starają się o dziecko jest praktycznie niezauważalna, choć wiem z gabinetu, że nawet głębokie pragnienie dziecka wcale jej nie wyklucza.
Piszę o ambiwalencji z paru powodów. Po pierwsze dlatego, żeby mieć jej świadomość. Po drugie, żeby się (Siebie i Was) w tej wspólnotowości tego doświadczenia wesprzeć. Po trzecie, żeby lepiej sobie z nią radzić. Mam taką myśl, że aktualnie nasza pojemność na „mieszane uczucia” czy ich niejednoznaczność nie jest zbyt szeroka. Chcemy wiedzieć jak będzie. Chcemy gwarancji, że nasz wybór będzie tym najlepszym, a nawet jedynie słusznym. Nie chcemy dyskomfortu, choćby w postaci ambiwalencji właśnie. Bo ona nie jest łatwa. Nie jest przyjemna. Ale staje się lżejsza w przeżyciu, gdy o niej wiemy, umiemy przyjąć, zaakceptować, zrozumieć i pomieścić. A przede wszystkim, gdy nie traktujemy jej jako dowodu na to, że źle wybraliśmy. „Nie czuję się permanentnie szczęśliwa w tej decyzji? Mam takie myśli, że aż się wstydzę wypowiedzieć je na głos? To chyba oznacza, że wtopiłam z wyborem. Albo coś jest ze mną nie tak” – zastanawiamy się.
Moim zdaniem, nic bardziej mylnego. Większość ważnych i najbardziej wartościowych doświadczeń to doświadczenia ambiwalentne. Każda decyzja, każdy życiowy scenariusz przynosi jakieś zyski i jakieś straty. Nie twierdzę, że nie ma takich wyborów, które są dla nas jakoś ewidentne. Ja na przykład nigdy nie chciałam żyć na emigracji i nie mam poczucia ambiwalencji w tej sprawie. Przynajmniej po wierzchu. Ale gdyby się w to trochę zagłębić, to czy nie przeżywam czasem frustracji z powodu życia tu, w Polsce? Oczywiście tak. Czy nie widzę minusów? Widzę. Ale mimo to żyję tu i dla mnie ta decyzja jest z kategorii tych oczywistych. Są jednak decyzje i mniej oczywiste, przy których poziom różnorodności i zmienności emocjonalnej jest duży. I wcale nie musi to oznaczać, że to decyzje „złe”.
A co Wy myślicie na ten temat?
*Tekst pochodzi z fan page’a na facebooku