Do mojego gabinetu trafiły ostatnio dwie klientki. Obie, choć oczywiście przyszły oddzielnie i się nie znają, w kilka tygodni po rozstaniu. Ich związki trwały podobną długość czasu, około dwóch lat. I Łucja i Marianna twierdzą, że „nie radzą sobie z odejściem partnera”. Jednak ich „nieradzenie sobie” przebiega inaczej.
Łucja jest smutna. Często płacze. Tęskni, wspomina. Jej partner pojawia się w jej snach. Ma ostatnio gorszy apetyt i mniej energii. Łucja stara się jakoś sobie pomóc. Częściej niż zwykle umawia się z koleżankami na zajęcia taneczne i choć nie sprawiają jej takiej przyjemności jak kiedyś, to chociaż na chwilę zapomina. Ponieważ Łucji pomaga, gdy ma zajętą głowę, wzięła na siebie dodatkowe zlecenie w pracy i wróciła do powtarzania włoskiego. Łucja nie ma planów na wakacje, bo jak twierdzi, „nie ma na nie nastroju”, ale myśli o zrobieniu niewielkiego remontu, który odkłada od kilku lat. Łucja chce sprawdzić czy może zrobić dla siebie coś jeszcze, żeby mogła poczuć się lepiej.
Marianna cierpi. Płacze, tęskni, wspomina. Nie może spać. Właściwie od rozstania nie przespała ciągiem ani jednej nocy. Schudła 7 kg, bo praktycznie nic nie je. Nie chodzi do pracy, a ponieważ prowadzi własną firmę, straty finansowe są bardzo odczuwalne. Marianna całe dnie przesiaduje w szlafroku na kanapie. Zaniedbała swój wygląd. Kiedy pytam Mariannę co robi, żeby jakoś sobie pomóc mówi, że „nic, bo nie wie co to miałoby być”. „Poza tym nic nie działa”. Pytam po co przyszła. „Nie wiem” – mówi. „Siostra mnie tu wysłała, bo się o mnie martwi. Ale przecież Pani nie zwróci mi Borysa.”
Rozstania są bolesne. I cierpienie po odejściu partnera jest czymś absolutnie naturalnym. Właściwie, przeżywamy wtedy coś na kształt żałoby. Ale jest cienka granica pomiędzy porozstaniowym bólem, a cierpieniem, które bardziej przypomina objawy odstawienne, niż rozpacz po stracie ukochanego czy ukochanej. Objawy odstawienne? Jak po odstawieniu substancji psychoaktywnej, od której byliśmy uzależnieni? Niemalże. Zobaczcie różnicę. Łucja cierpi. Odczuwa ból, smutek, tęsknotę. Myśli, wspomina. Jednocześnie stara się sobie pomóc. Nie pogrąża się w rozpaczy. Z jednej strony nie blokuje swoich uczuć, z drugiej, delikatnie się mobilizuje i aktywizuje. Dba też o wsparcie. Łucja nie wstrzymała całego swojego życia, bo cierpi. Pracuje, robi swoje. Może nie w podskokach, ale jednak. Nie zaniedbuje siebie w sposób skrajny. Stara się spać. Je mniej, ale je. Próbuje dostosować się do sytuacji. Nie ma ochoty na wakacyjny wyjazd, ale myśli o tym jak ten czas w miarę konstruktywnie wykorzystać. Przychodząc do psychologa mówi cały czas o potrzebie pomocy sobie. Musi więc czuć się dla siebie na tyle ważna, by chcieć odjąć sobie cierpienia. Ponadto, skoro po to przychodzi, musi mieć nadzieję na to, że z czyjąś pomocą sobie z tym poradzi. Musi też choć trochę wierzyć w swoje zasoby. Łucja, mówiąc o tym co się z nią dzieje, mówi o bólu związanym z tęsknotą, zawiedzeniem jej planów, smutkiem po tym co było dobre. Nie wspomina jednak o tym, że odejście partnera uderzyło w jej jestestwo. Za to Marianna po pierwsze nadal nie dopuszcza do siebie tego co się stało. Z jednej strony tak, z drugiej jednak cały czas karmi swoją nadzieję, choć nie ma pół przesłanki do tego, aby uznać, że nadzieja jest uzasadniona. Marianna w swoim cierpieniu całkowicie się zatraciła. Nie dba o podstawową higienę fizyczną i emocjonalną. Zamiast odjąć organizmowi stresu (bo rozstanie to potężny stres), ona mu go dokłada (nie śpiąc, nie jedząc, dodatkowo pijąc alkohol i paląc papierosy). Rozstanie wpłynęło na każdy obszar życia Marianny. Na jej pracę (nie pracuje), na jej relacje z innymi (z nikim nie chce się widzieć), na jej poczucie własnej wartości. Marianna mówi, że jej życie bez byłego partnera jest pozbawione sensu. I choć w pierwszej fazie mogą legnąć się nam takie myśli w głowie, to za kilka chwil „trzeźwiejemy” i wiemy, że jeden człowiek nie może stanowić o sensie całego naszego życia. Marianna obsesyjnie pragnie byłego partnera. Wszystko zawiesza na tym jednym jedynym fakcie – czy były partner do niej wróci. Nawet kiedy jest pytana przez psychoterapeutkę o to czego potrzebuje, jej słowa dotyczą powrotu ukochanego: „przecież nie zwróci mi Pani Borysa”. Tak jakby tylko to miało znaczenie. W Mariannie nie pojawia się myśl, że nawet jeśli Borysa nie ma w jej życiu, to ona może chcieć coś dla siebie. Marianna nie korzysta z wcześniejszych doświadczeń. Gdy rozmawiałam z Łucją, ona wiedziała, że ból minie. Skąd? Bo to rozstanie nie było jej pierwszym. „Wiem, że za pół roku będę w innym miejscu.” – powiedziała. Oczywiście, że najbliższe miesiące będą trudne i Łucja zdaje sobie z tego sprawę. Natomiast mieć świadomość, że cierpienie nie trwa wiecznie to przy rozstaniu bardzo wiele. Marianna też już się w swoim życiu rozstawała. Cierpiała tak za każdym razem. Leczyła się, niestety, nową znajomością. Ale już niezależnie od lekarstwa, Marianna sprawia wrażenie jakby nie robiła użytku z doświadczenia, że to się kiedyś skończy. Że cierpienie przeminie. Mariannę cechuje niski próg bólu emocjonalnego. Marianna używa następujących określeń: „ja zwariuję”, „to jest nie do zniesienia”, „ja tego nie wytrzymam”, „oszaleję z rozpaczy”! Moja pacjentka zupełnie nie ma dostępu do narzędzi radzenia sobie z cierpieniem. Umiejętności pomieszczania go i pomagania sobie w jego zminimalizowaniu. Marianna nie potrafi zająć się sobą w obliczu samotności i cierpienia. Nie umie zająć się swoimi emocjami. Moja pacjentka z paniką myśli o przyszłości. Nie tyle z niepokojem, ile paniką. Samo istnienie wydaje się Mariannie nie do zniesienia, jeśli jest istnieniem bez partnera. Marianna mówi, że cierpi tak, bo nadal kocha. Z całym szacunkiem dla odczuć Marianny, ale to nie miłość. To właśnie objawy odstawienne. Dlaczego? Bo pod Marianny „kocham” ukrywają się: „boję się”, „potrzebuję cię”, „nie opuszczaj mnie”, „tylko ty mnie uszczęśliwiasz”, „tylko ty mnie uspakajasz”, „bez ciebie jestem nikim”, „uczyń mnie wartościową”. Różnica między miłością a uzależnieniem jest taka jak pomiędzy wyznaniem: „kocham cię, bo cię potrzebuję”, a „potrzebuję cię, bo cie kocham”. Nie jest łatwo tę różnicę rozpoznać. To co jednak pomaga, to po pierwsze sprawdzenie w sobie czy związek jest dla nas wszystkim czy jest jednym z wielu, być może najważniejszym, ale nie jedynym obszarem w naszym życiu. Czy mamy poczucie, że związek nasze życie dopełnia, nadaje mu dodatkowych barw i dodatkowej wartości? Czy też może w ogóle sprawia, że odczuwamy jakikolwiek sens? Czy bez partnera czujemy się pełnowartościowi czy też może mamy poczucie, że bez partnera jest nas pół, a może w ogóle czujemy się puści w środku? Czy nie będąc w związku wiemy kim jesteśmy? Czy czujemy się jakby wydrążeni w środku, przeźroczyści? Czy niezależnie od tego czy jesteśmy w związku czy nie czujemy się w życiu w miarę bezpiecznie? Czy może dopiero kiedy jesteśmy z kimś możemy poczuć się bezpiecznie? Czy mamy do siebie zaufanie, że kiedy ukochany ode mnie odejdzie, to choć będę przez jakiś czas cierpieć, może nawet bardzo, to jakoś sobie z tym poradzę? Czy mamy poczucie, że umiemy siebie przytulić, wesprzeć i nadawać nowe sensy swojemu życiu? Jeśli mamy, to nawet z najgorszym rozstaniem, lepiej lub gorzej, szybciej lub później, damy sobie radę, Jeśli nie, to pewnie warto byłoby wspomóc siebie pracą ze specjalistą. Tak jak Marianna.