Miałam 19 lat i spędzałam wakacje nad jeziorem. Na miejscu spotkałam 10 lat starszą ode mnie parę, jeśli pamięć mnie nie myli Sebastiana i Izę, która poznała się w tym miejscu rok temu. Oboje byli wtedy w związkach, ona w krótkim i niezobowiązującym, on w 9 letnim. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, a następnego dnia pan się pani oświadczył. Rok później, kiedy ich spotkałam, byli już małżeństwem, a na dniach miało urodzić się im dziecko. To była dla mnie niezwykła historia. Wielokrotnie zastanawiałam się czy im się udało. Czy są szczęśliwi? Decyzja o ślubie po 12 godzinach poznania? Czy to możliwe? Wiem, że są ludzie, którzy uważają, że nie tylko jest to możliwe, ale wręcz uznają to jako jedyny odpowiedni sposób wybierania partnera. Takiego zdania jest lub była (bo nie wiem czy jest to aktualne, naprawdę, bardzo szczerze, chętnie bym o to zapytała) na przykład jedna z popularnych blogerek Dagmara Skalska. Słuchałam kiedyś audycji radiowej z jej udziałem. Pani Dagmara opowiadała w niej o swoich życiowych wyborach, między innymi o tym, że swojego pierwszego i drugiego męża wybrała w ten właśnie sposób. Czyli ekstremalnie szybko. Niespecjalnie śledzę losy Pani Dagmary, ale z tego co wiem, pierwszy związek trwał kilka lat, aż do śmierci jej męża, a drugi chyba szybko się rozpadł. Czy można wysnuć z tego wniosek, że szanse są 50/50%?
Dlaczego w ogóle o tym mówię? Coraz częściej w moim gabinecie pojawiają się i kobiety i mężczyźni, którzy najczęściej z racji określonego według nich wieku, kiedy kogoś poznają, bardzo szybko podejmują decyzję o ślubie. Zadają mi wtedy pytanie czy dobrze robią i czy to ma szansę się udać. Ich argumenty są następujące: „jestem już za stara, żeby to przeciągać”, „nie mam już czasu czekać”, „wiem co czuję i to jest najważniejsze”, „chcę brać ślub kiedy jestem zakochana”, „czuję, że to ten”, „zawsze marzyłam, żeby być żoną/mieć rodzinę”. W takich sytuacjach zawsze mówię, że jestem psychoterapeutką, nie wróżką, nie mam szklanej kuli i nie wiem co będzie. Nie mogę i nie chcę jednak tak zupełnie umywać rąk, bowiem to co mam, to swoją wiedzę, doświadczenie zawodowe oraz zawodową intuicję i na tej podstawie coś jednak powiedzieć mogę. I to od czego chcę zacząć to od tego, że naturalnie życie jest tajemnicą. Miłość, związki i relacje międzyludzkie do pewnego stopnia też. „Nawet mnie” (uwierzylibyście? ;)) życie wielokrotnie cudownie i w sposób okrutnie bolesny potrafi zaskoczyć. Dlatego absolutnie nie tylko wierzę ale i wiem, bo takie pary znam, że ze sobą są, może nawet nieźle się mają, choć nic nie wskazywało na to, że im się powiedzie. I na pewno są takie pary, u których szybki ślub się sprawdził. Ale jak mówi dr Shauna Springer (psycholog, doradczyni małżeńska, badaczka): „Oczywiście, kilka małżeństw może się udać, ale na każdy taki przykład przypada znacznie więcej podobnych historii zakończonych rozwodem”. I ja też jestem za tym, aby przed podjęciem tak ważnej decyzji jednak trochę się poznać. Warto zdać sobie sprawę z tego, że zakochanie to jednak jedna wielka halucynacja. Zakochujemy się z reguły nie w kimś (bo tego kogoś znamy dzień lub miesiąc), ale bardziej w wyobrażeniu na jego temat. Idealizujemy obiekt naszych uczuć, przypisujemy mu cechy, których nie posiada. Zakochanie to fenomenalny stan, którym należy się cieszyć i w pełni z niego korzystać, ale nie jest to jednak najlepszy moment na podejmowanie życiowych decyzji. W stanie zauroczenia nie bierzemy pod uwagę tego, co za jakiś czas może mieć dla nas znaczenie. Z reguły przestajemy być na haju po roku, dwóch. Jest to mniej więcej czas, który potrzebujemy, by nasze życiowe decyzje mogły być trwałe i satysfakcjonujące. Badacze nazywają ten okres magicznymi dwoma latami czy tez regułą dwóch lat. W latach 80tych naukowcy udokumentowali 168 związków trwających ponad 14 lat. Z badań wynika, że najszczęśliwsze pary spotykały się średnio 25 miesięcy zanim zdecydowały się na ślub. Bardziej współczesne badania wskazują, iż magiczny okres dwóch lat powinno się wydłużyć mniej więcej do trzech. Takiego zdania jest wspomniana już Shauna Springer, autorka badań z 2008 r., w których zostały przebadane 633 mężatki. Te najbardziej szczęśliwe spotykały się z partnerem przed ślubem ok 3,6 lat. Ale może nawet nie jest tak ważne czy to będą dwa lata czy cztery, ale też to, co ma się w tym czasie wydarzyć. Jestem zdania, że byłoby dobrze, gdyby wydarzyły się trzy rzeczy. Po pierwsze, potrzebne jest zbadanie swojej motywacji. Po drugie uruchomienie, obok serca, rozsądku. Po trzecie, zdobycie pewnych umiejętności. Zacznijmy od motywacji. Kiedy poznajemy kogoś i bardzo szybko wiemy, że to ten/ta, to a/jesteśmy oczadziali przez stan zakochania, b/jesteśmy mistrzem zen, c/ nie chodzi Ci o niego/o nią. Podpunkt a właściwie już omówiliśmy. Po prostu jesteśmy w jednej wielkiej, fantastycznej psychozie, ale w psychozie dobrze jest nie podejmować decyzji ważących na całym życiu. W podpunkcie b miałam na myśli to, iż Twoja pewność może świadczyć o Twoim niezwykłym kontakcie z intuicją/sercem/wewnętrzną mądrością i myślę, że to mogła mieć na myśli Pani Dagmara Skalska. Jeśli ktoś ma taki dostęp do tego co w Tobie wie, to naprawdę chapeau bas. Sądzę, że takich osób jest niewiele i jeśli nie jesteś jedną z nich – przejdź do podpunktu c. „Jestem już za stara na czekanie”, „zawsze marzyłam, żeby mieć dom i rodzinę” – to są w moim poczuciu nie najlepsze motywacje do tego, żeby myśleć o ślubie. A już na pewno, jeśli są to motywacje jedyne lub podstawowe. Nie ma, oczywiście, nic złego w tym, żeby pragnąć rodziny. Przeciwnie. Ale bywa nierzadko tak, iż to pragnienie przysłania nam rzeczywistość. Mam pacjentkę, nazwijmy ją Bogusią, która tak bardzo chciała być żoną i mamą, że przeoczyła fakt, że mężczyzna, który deklaratywnie też tego chciał, nie był mężczyzną na życie. Bogusia w stanie krótkiego narzeczeństwa kompletnie zignorowała niepokojące sygnały, świadczące o tym, że w przyszłości będzie jej trudno. Dlaczego? Bo tak bardzo pragnęła rodziny. Za wszelką cenę. Nie zawsze ta motywacja jest w pełni uświadomiona. Nie zawsze, a nawet często nie jest też świadomy proces pomniejszania i usprawiedliwiania tego co wprowadza nas w niepokój, że może jednak nasz wybór nie jest najlepszy. Kiedy „musimy” mieć męża, być matką, mieć rodzinę, bywa, szczególnie gdy zegar biologiczny bije, że wybieramy niemalże kogokolwiek kto jest, byle był. W takiej sytuacji nie wybieramy tak naprawdę tego konkretnego mężczyzny (czy tej konkretnej kobiety) tylko wybieramy bycie żoną/posiadanie rodziny. Akurat z tym mężczyzną czy z tą kobietą. I jeśli to odbywa się bardzo szybko, to może, i często jest, po prostu ryzykowne. Obok zeksplorowania swojej motywacji do wejścia w związek z tą konkretną osobą, dobrze jest też dać sobie chwilę przed ślubem na to, żeby obok serca i miednicy włączyła się także głowa. Po to mamy serce i rozum (odwieczny konflikt, na szczęście nie zawsze), żeby skorzystać z obu. No i ostatnia rzecz – wykorzystanie czasu na wzbogacenie się o pewne umiejętności. Wielokrotnie o tym pisałam, że aby stworzyć trwały i satysfakcjonujący związek sama miłość nie wystarczy. Potrzebne są określone kompetencje jak np.: dojrzałość, umiejętność tworzenia związku, bycia w bliskości, rozwiązywania trudności, rozmawiania, wgląd w swoje emocje, empatia, zdolność do wspierania, przechodzenia przez kryzysy itp. Aby sprawdzić czy je oboje mamy lub aby się ich nauczyć – trzeba ze sobą chwilę pożyć. I oczywiście nie można i nie warto testować siebie w nieskończoność. Tak jak pewną skrajnością są śluby zawierane po tygodniu czy miesiącu znajomości, tak drugim ekstremum są związki tzw. „przechodzone”, kiedy pary po 15 latach „narzeczeństwa” nie wiedzą czy chcą ze sobą być. Nie będziecie pewni lub niewielu czuje tę pewność. Takie są moje obserwacje. Nie szukajcie więc pewności i gwarancji. Szukajcie w sobie, w swoich ciałach i sercach, dodajcie do tego garść refleksji i namysłu. Dajcie sobie czas, ale go nie przeciągajcie. Pamiętajcie, że każdy związek to ryzyko, ale można skakać na nieznane dno, a można je trochę zbadać. I ponad wszystko nie zapominajcie, że to nie są przepisy na udane życie, a jedynie nieśmiałe drogowskazy. Sprawdzajcie na Sobie czy wskazują Wam Waszą drogę.