Paulina (39) długo nie była w żadnym związku. Mówi o sobie, że „była strasznym kujonem” i głównie się uczyła. „Marzyłam o medycynie” – mówi. Zresztą marzenie zrealizowała. Dziś jest bardzo dobrej klasy stomatologiem. Dopiero po ukończeniu studiów zorientowała się, że może dobrze byłoby kogoś poznać. Jakuba spotkała u znajomych na działce. Był 6 lat starszy, nikogo nie miał, a marzył o założeniu rodziny. Paulinie się nie spodobał, ale ona mu tak, więc postanowiła „dać temu szansę”. Po dwóch latach od ich pierwszego spotkania postanowili się pobrać. Paulina opowiada: „Nie wiem czy mogę powiedzieć, że ja go kochałam. Ja po prostu postanowiłam wyjść za niego za mąż. Kiedy moja koleżanka z pracy brała w tym samym czasie ślub, o niczym innym nie mówiła. Ona naprawdę tym żyła. Po podróży poślubnej powiedziała, że to był najszczęśliwszy tydzień w jej życiu. A ja? Ja po prostu brałam ślub. Bo miałam już 27 lat, bo on bardzo tego chciał, bo on bardzo chciał mnie, bo był bardzo zaangażowany, bo był bardzo dobrym człowiekiem i materiałem na męża i ojca. Uznałam, że byłabym głupia odrzucając taką okazję. Bałam się, że jeśli się wycofam już nigdy nikogo nie znajdę. A bezdzietną starą panną być nie chciałam”. W kilka lat po ślubie poznała Jarka. Był jej pacjentem i sporo z nią flirtował. Paulina uwielbiała jak przychodził. Potrafili rozmawiać, żartować długie minuty. „Oczywiście była to znajomość jedynie platoniczna” – mówi Paulina. „Ale wie Pani co jest najgorsze? To, że ja sobie uświadomiłam, że z moim mężem nie czułam się tak nigdy. Ja po prostu zgodziłam się być najpierw jego dziewczyną, a potem żoną” – mówi. Czy Paulina jest szczęśliwa? „Nie czuję się nieszczęśliwa. Mój mąż jest porządnym facetem. Mamy córkę. Co roku wyjeżdżamy na wakacje. Jak miliony innych rodzin. Ale nie umiem nazwać tego szczęściem. Szczęście kojarzy mi się radością. A ja jestem co najwyżej spokojna. A może to dużo? Może to wystarczy? Nie wiem. My się nie kłócimy. Jesteśmy dla siebie uprzejmi. Powiedziałam ostatnio mojej siostrze , że decyzja o wyjściu za mąż za Jakuba była bardzo rozsądna. Powiedziała, że to najsmutniejsza rzecz jaką w życiu słyszała..”
Marta (33) jest w trakcie rozwodu. Zresztą już drugiego. Pierwszy raz wyszła za mąż mając 21 lat. „Byłam potwornie zakochana i bardzo tego chciałam” – mówi. Pierwsze małżeństwo nie przetrwało próby czasu, ale Marta swojej decyzji nie żałuje: „Pragnęłam tego. I pamiętam jak bardzo byłam szczęśliwa tego dnia. I pierwsze lata swojego małżeństwa. To, że nam nie wyszło? Trudno. Zdarza się. Przecież takich rzeczy nie da się do końca przewidzieć. A odbierać sobie z tego powodu realizację marzeń? Czym wtedy byłoby życie? Jaki miałoby smak?”. Drugi raz za mąż wyszła 4 lata temu. Wspólnie z mężem mają roczną córeczkę. Marta jednak złożyła już pozew do sądu. „Wiem, że wszyscy odsądzają mnie od czci i wiary. Mój mąż, jego rodzina. Moja zresztą też. Mają mnie za nieodpowiedzialną wariatkę i egoistkę, która robi tylko to co jej pasuje. A ja po prostu już dłużej nie mogę. Nie chcę. Męczę się. Mam udawać? Mam kłamać, że wciąż męża kocham, choć tak nie jest? Być z nim z przymusu, litości, bo tak trzeba? Po to tylko, żeby on był zadowolony? To nie dla mnie. Ja tak nie potrafię. Mam tylko jedno życie, które w dodatku upływa tak szybko. Szkoda czasu na sytuacje, w których nie czujemy się spełnieni. Moja mama prosi mnie, żebym chociaż dała sobie czas na zastanowienie. Ale nad czym ja mam się zastanawiać? Nad tym czy kocham? Wiem, że nie. Nad tym czy nie będę kiedyś tego żałować? A skąd mam to wiedzieć? Wiem tylko tyle, że teraz mi źle. Moja matka uważa, że myślę tylko o czubku własnego nosa. Ja uważam, że o swoim sercu. Niech każda zostanie przy swoim..”
Paulina – rozum, tudzież rozsądek. Marta – kierunek serce. Dokąd je to doprowadzi? Czy to je uszczęśliwia? Co powiedzą o swoim życiu, gdy przyjdzie się im z nim żegnać? Jaką lekcję chciałyby przekazać swoim dzieciom?
Serce czy rozum? Która busola na życie jest tą bardziej wiarygodną, bardziej wartościową?
Na to pytanie próbujemy odpowiedzieć sobie od wieków. Choć mam takie przeświadczenie, że większość dzieł literackich i filmowych dość jednoznacznie opowiada się po jednej ze stron. W większości tych książek, bajek i filmów, które ja zapamiętałam (ciekawe dlaczego?;)) uogólniony przekaz jest taki, że głos serca kieruje tych dobrych i szlachetnych, a przedstawiciele rozumu są wygodni, wyrachowani i podli. A ponieważ zło dobrem trzeba zwyciężać, a dobro zwycięża zawsze (wiadomo ;)) – los sowicie wynagradzał odważnych. Czyli tych kierujących się empatią, wrażliwością i etyką. Jednym słowem – sercem. Pamiętam jak byłam w drugiej lub trzeciej klasie liceum, kiedy to omawia się „Romantyczność” Adama Mickiewicza. „Zdaje mi się, że widzę… gdzie?/ Przed oczyma duszy mojej.” .. Znacie? Pamiętacie? Miałam wtedy dreszcze. Wiedziałam, że wieszcz mówi o czymś ważnym. „Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko” oraz „Miej serce i patrzaj w serce” zostały ze mną na zawsze. W kontrze do tej romantycznej wizji świata jaka z reguły przyświeca nastolatkom stali (zazwyczaj) dorośli. Rodzice i nauczyciele (w większości) wydawali się być tymi rozsądnymi. I też do rozsądków naszych apelowali. Te wszystkie: „pomyśl, zastanów się, ochłoń, nie bądź głupi, bądź rozsądna, odpowiedzialna etc” dla jednych stanowiły potrzebny kubeł zimnej wody na rozpaloną od hormonów i emocji głowę, innym „posłużyły” jako utemperowanie ich marzeń, pragnień i intuicji. Jako upupienie, jeśli ktoś jeszcze czytuje Gombrowicza. Przypominam sobie jak byłam kiedyś u koleżanki. Wtedy odwiedzało się siebie jeszcze w domach 😉 Miałam może z 10 lat. Mama H. bardzo się o nią martwiła: „Ona jest taka wrażliwa. Tak łatwo ją zranić. No i ta naiwność! Ona każdemu uwierzy. I ciągle buja w obłokach!”. Dziś H. jest uznaną artystką. Gdyby nie jej wrażliwość, prawdopodobnie nigdy by nią nie została. Po co o tym mówię? Bo pamiętam z okresu swojego dzieciństwa i wczesnej młodości, że jakoś ta atmosfera wokół serca była lekko zgniła. A wokół rozumu – przeciwnie. Rozsądne dzieci były grzeczne, spokojne, posłuszne i bezproblemowe. A rozsądni dorośli – skuteczni i odnoszący sukcesu. Może stąd ta coraz bardziej powszechna tęsknota za „powrotem do siebie, dzikością, spontanicznością”. Furorę robią wszelkie ruchy, które zachęcają do tego, aby puścić kontrolę, wsłuchać się w siebie, iść za głosem serca. Ilość odbiorców tych i pokrewnych trendów jest oszałamiająca. Przyznaję, że i mnie są one bliskie. O ile nie wylewamy dziecka z kąpielą. Tym dzieckiem jest w tym wypadku większa lub mniejsza szczypta przytomności. Która przydaje się zawsze. Wiedzą o tym moje bohaterki. Pauliny kompasem jest rozsądek. Marty – serce. Można powiedzieć, że oba wybory przynoszą moim pacjentkom jakieś korzyści. Ale i jakieś koszty. A im bardziej skrajna postać wychylenia w jedną, bądź druga stronę, tym większe. Szczególnie, jeśli głowa mówi jedno, a serce drugie. Wnioski? Po pierwsze, integracja. Po drugie, balans. Po trzecie, elastyczność. Po czwarte, nie ma na nic gwarancji. Zacznijmy od trzech pierwszych. Wyobraźmy sobie, że serce to siedlisko emocji, potrzeb, intuicji, biologii, namiętności, pragnienia, instynktów. Rozum to suma wiedzy o życiowych szansach i zagrożeniach, wynik doświadczeń życiowych, wyciąganie wniosków, uczenie się na błędach, mądrość. Oczywiście upraszczając. Z reguły, kiedy jesteśmy dziećmi mamy lepszy kontakt z sercem. Z wiekiem przybywa nam rozsądku. Byłoby dobrze, gdybyśmy, dorastając, zaczęli te dwa kompasy integrować. Po co? Bo po to mamy i jedno i drugie, aby z tego korzystać. Natura jest mądra. Skoro wyposażyła nas i w głowę i w serce, to prawdopodobnie chciała, abyśmy używali i jednego i drugiego. Są oczywiście zwolennicy podejść bardziej skrajnych. Np. takich, iż serce czy też intuicja zawsze podpowiadają prawdę, tylko my nie zawsze chcemy ich słuchać. Jakiś czas temu gościem jednej z audycji radiowych, którą lubię była jedna ze znanych blogerek. Opowiadała jak decyzję o wyjściu za mąż podjęła trzeciego dnia znajomości ze swoim przyszłym mężem. Prowadzący audycję zapytał czy to jest dobry sposób na to, aby tak wybierać męża. Rozmówczyni odpowiedziała, że jest to jedyny sposób. Nie ma innego. Byłam pod wrażeniem. Głównie odwagi. I zaczęłam się nad tym zastanawiać. I pomyślałam sobie, że nie wiem jak jest, ale jeśli by nawet założyć, że wszystkie nasze odpowiedzi są właśnie w sercu, to aby je usłyszeć trzeba kilku rzeczy. Na pewno mieć ze sobą bardzo dobry kontakt. A tego nam brak. Ponadto trzeba nauczyć się odróżniać głos serca od pożądania, namiętności, deficytowych potrzeb, zaburzonych mechanizmów funkcjonowania, toksycznych schematów działania, a to często nam się miesza. Jeśli siebie nie znamy, uczucia i impulsy mogą okazać się fatalnym doradcą. Nie wspomnę już, jak używamy serca jako usprawiedliwienia czy wymówki dla niedojrzałych decyzji. Mam też poczucie, że czasami głos serca jest przez nas idealizowany. Czy zdarzyło się Wam w przypływie chwili pomyśleć, że „w gruncie rzeczy trzeba było TO (wpisz właściwe) zrobić?”.. Ale tak naprawdę nie wiemy tego czego nie wiemy. Nie wiemy jaki byłby finał naszej decyzji. I jakbyśmy się z nią czuli dzisiaj. Zwolennicy kierowania się w życiu rozsądkiem mogliby w tym miejscu przytoczyć np. szereg badań nad małżeństwami aranżowanymi (badania psychologiczne z University of Rajasthan w Dżajpurze). Pokazują one, że choć na początku siła uczucia w małżeństwach z wyboru była większa, to już po 5 latach te proporcje ulegały zmianie. Po 10 latach różnice w głębokości miłości były jeszcze większe. Czy to można uznać za dowód, że serce jest omylne? Nie wiem, ale wiem na pewno, że choćby nie wiem co, to męża wolałabym wybrać sobie sama. To co chętnie sobie wezmę z owych badań, to to, iż pewnie sama miłość nie wystarczy. I to potwierdzają moje gabinetowe doświadczenia. Z drugiej strony, miłość ewidentnie pomaga. Bez niej, pewne rzeczy trudno byłoby udźwignąć. Gdy ludzie kierują się jedynie sercem, a nie mają z nim dobrego kontaktu często wpadają w tarapaty i ranią innych. To już ustaliliśmy. Ale ci, którzy do głosu dopuszczają jedynie rozsądek, są dla mnie jacyś tacy płascy, bez wewnętrznej głębi, tajemnicy. A ich życie, choć często ułożone – bez emocji, lekkości, radości, polotu, smaku. Bez zakrzywienia metafizycznego. Bez wymiaru duchowego. Takie życie bez życia. Życie – algorytm. Dlatego też mówię o zintegrowaniu uczuć z myśleniem i o balansie jednego z drugim. A także o umiejętności elastycznego sięgania po to, którego akurat potrzebujemy. One nie muszą stać w opozycji do siebie. Mogą ze sobą współpracować. W końcu i serce i rozum mają wspólny cel – zrobić swojemu człowiekowi dobrze. Trochę to „dobrze” inaczej rozumieją i mają też różne drogi do tegoż „dobrze”, ale jednak działają na naszą rzecz. I warto obu głosów posłuchać. Dokładnie w taki sam sposób kiedy nasz Wewnętrzny Dorosły słucha i naszego Wewnętrznego Dziecka (chcę, potrzebuję, teraz) i naszego Wewnętrznego Rodzica (powinieneś, byłoby dobrze) i, uwzględniając kontekst, decyduje za kim chce pójść. Jeśli aktualnie jest na imprezie – korzysta z Dziecka, by móc się bawić, śmiać i tańczyć. Jeśli na zebraniu z dyrektorem – z Rodzica, bo w tej sytuacji to mu się bardziej „opłaca”. I tu przechodzimy do punktu czwartego. Czy to jest gwarancja szczęśliwego życia? Rozczaruję Was. Nie ma niezawodnych sposobów i narzędzi. Nie ma gwarancji. A przynajmniej ja ich nie znam. Ja też sama, w swoim życiu, szukam i sprawdzam. Czasem błądzę, czasem czuję się bliżej jakiś odpowiedzi. Moją odpowiedź w sprawie serca i rozumu już znacie. Ale po pierwsze, to nie znaczy, że jest ona i Waszą odpowiedzią. Po drugie, wiedzieć kiedy i w jakim stopniu posłuchać kogo, to lekcja, którą odrabiamy całe życie. A po trzecie, nie jest powiedziane, że za jakiś czas odpowiedź ta będzie brzmieć tak samo.
Jeśli trudno Wam odróżnić głos serca od rozumu lub/i czujecie duże pomieszanie i sami już nie wiecie co mówi serce, a co rozum, być może poniższe ćwiczenie może okazać się pomocne.
Ćwiczenie
Ustaw trzy krzesła. Na jednym posadź Serce. Na drugim Rozum. Na trzecim Siebie. Poeksploruj z ułożeniem miejsc względem siebie nawzajem. Poczuj jak chcesz, żeby stały. Blisko siebie? Daleko? Mają być zwrócone ku sobie? A może lepiej, by stały inaczej? Idź za impulsem. Nie zastanawiaj się.
Kiedy poczujesz, że jest odpowiednio, usiądź na Swoim krześle. Daj sobie chwilę. Nie spiesz się. Poprzyglądaj się Sercu. Poprzyglądaj się Rozumowi. Jak wyglądają? Ile mają lat? Są ludźmi czy też może przybierają inną, nieludzką postać? Jaką mają płeć? Może coś mówią lub robią? Wsłuchaj się.
A teraz usiądź na miejscu Serca. Osadź się. Możesz zamknąć oczy. Jak się w tym miejscu czujesz? Czy pojawiają się jakieś konkretne emocje? Co mówisz jako swoje Serce? Co chcesz zrobić? Co chcesz powiedzieć Sobie z tego miejsca? O co chcesz Siebie poprosić? Może chcesz Siebie o coś zapytać? Co dobrego robisz, Serce, dla swojego człowieka? Po co Ty tu jesteś?
Bądź w tym miejscu tak długo jak tego potrzebujesz. Poczekaj, aż wysyci się wszystko co ma przyjść do Ciebie z tego miejsca.
Przesiądź się z powrotem na Swoje miejsce. Popatrz na Serce. Może chcesz Mu coś powiedzieć? Może podziękować?
Gdy będziesz gotowy/a – usiądź na miejscu Rozumu. Ponownie daj Sobie chwilę i poczuj jak Ci jest. Może uda Ci się zaobserwować jakieś wrażenia z ciała? Mów to co Ci się pojawia. Pytaj, proś. Może potrzebujesz zrobić jakiś gest?
Gdy poczujesz, że czas ponownie usiąść na Swoim miejscu – zrób to. Spójrz teraz na Rozum. Czy jest coś co chcesz mu powiedzieć? A może samą wartość ma to co usłyszałeś/łaś?
Jeśli masz ochotę, możesz jeszcze sprawdzić jak to jest z pozycji Serca powiedzieć coś do Rozumu. I odwrotnie.
Przesiadaj się, układaj takie kombinacje jakie Ci pasują.
Jeśli za pierwszym razem będzie Ci trudno cokolwiek poczuć lub zobaczyć, nie szkodzi. Jeśli będziesz to powtarzać, z pewnością w którymś momencie zaczniesz odbierać jakieś sygnały. Sygnały od Siebie do Siebie.