Co sprowadza pary do mojego gabinetu? Powody są oczywiście różne, jednak jednym z bardziej powszechnych kłopotów jaki zgłaszają pary w gabinecie jest kłopot różnic. Pary komunikują go na różne sposoby: „My chyba do siebie nie pasujemy”, „W niczym nie możemy się porozumieć”, „Jesteśmy kompletnie innymi ludźmi”, „Patrzymy na świat zupełnie innymi oczami”, „Różni nas chyba wszystko” albo: „Mój mąż jest strasznym bałaganiarzem. Ja potrzebuję mieć porządek. A on ma wokół siebie taki bajzel, że ręce opadają. W takim chaosie nie mogę zebrać myśli”; „Moja żona nigdzie nie chce ze mną wychodzić. Ja lubię od czasu do czasu gdzieś wyskoczyć, pobawić się, spotkać ze znajomymi, a moja żona najchętniej siedziałaby w domu z książką. Przeszkadza mi to.”; „Denerwuje mnie, że on jest taki powolny w podejmowaniu decyzji. Ja jestem szybka, raz ciach, a nie takie przeciąganie. Jak tak to tak, jak nie to nie. Nad czym on tyle myśli? Mnie by to zajęło może minutę.”.. Mogłabym podać takich przykładów ze sto. Co jest ich głównym mianownikiem? „Ja mam tak, a on/ona ma inaczej”. Jest to opowiadane naturalnie w formie zarzutów. Nie jest to jedynie stwierdzenie faktu, ale przesycona emocjami złości i żalu wypowiedź. Zwykle wtedy pytam: „Rozumiem. Pani ma tak, mąż ma tak. I co?”. Wtedy zazwyczaj następuje chwila ciszy. „No bo czy to nie jest oczywiste, że skoro ja mam tak, to znaczy lepiej, a mąż ma inaczej, znaczy gorzej?” – być może zastanawia się żona? Ano właśnie nie jest. To jest podstawowy problem.
Zwykliśmy interpretować różnice jako „lepiej – gorzej”. Zwykliśmy nadawać im niesamowite interpretacje i oceny. W naszym przeżywaniu nie jest tak: „Acha, różnimy się, ok”. W naszym przeżywaniu jest: „On jest inny, o nie! Jak to? Jak on może? Ale on to robi bez sensu. Ale jak można tak myśleć? Jak można tak mieć?” Jedna moja klientka użalając się na swojego męża zwykła pointować: „Ja nigdy bym się tak nie zachowała!” Była w tym wyższość i założenie: „Ja bym się zachowała dobrze.”
Więc różnice. To często sprowadza pary do mojego gabinetu. A właściwie nie one same w sobie, ale nasz błędny do nich stosunek. Właśnie ocenny. Ocenny oczywiście negatywnie. Nie jest jednak taki od początku. Zdarzają się oczywiście osoby, które wchodząc z kimś w relację i dostrzegając określone różnice, obawiają się, jak sobie z nimi poradzą. Wielu z nas różnice jednak na początku fascynują. Jak to powiedziała kiedyś Agnieszka Osiecka (cytuję z pamięci): „Na początku to ja się zachwycam jak on pięknie odchyla tę grzywkę, a po czasie sobie myślę, jak on okropnie odchyla tę grzywkę”. Coś w tym jest. Początkowo – zachwyt. Skąd on? Nagle spotykamy kogoś, kto reprezentuje takie cechy, których nam brakuje. Czujemy się słabi, fascynują nas silni; czujemy się niespokojni, fascynują nas opanowani; mamy słaby kontakt ze złością, fascynują nas typy konfrontujące się a nawet agresywne. Ale z czasem zachwyt przeradza się z złość.
Niektóre różnice rzeczywiście bywają trudne. Kiedy dotyczą kwestii podstawowych, jak: wiara, kultura, wartości, poglądy polityczne, kluczowe potrzeby, cele życiowe, priorytety – możemy tego nie udźwignąć. Ale jeśli różnią nas niektóre cechy osobowości lub też macie odmienne zdania w pewnych kwestiach – z tym można sobie poradzić. Jak?
Spójrzcie na różnice jak na wartość. W końcu to właśnie z różnic powstają często ciekawe i kreatywne historie. Co ja mówię – historie! Życie! Z różnic powstaje życie. Czyż nie? Różnice wywołują emocje, twórczy ferment. Różnice dodają naszemu życiu i związkowi tak potrzebnych barw, pikanterii. Związek bez krzty różnic między partnerami (czy takie istnieją to odrębny temat) jest jałowy, płaski. Po prostu nudny i bez życia. Jest też mało prawdopodobne, aby bez różnic mogła wybuchnąć głęboka namiętność. Niektóre różnice są wręcz konieczne, by relacja mogła w ogóle trwać. Wyobrażacie sobie związek dwóch dominantów, dwóch choleryków, dwóch gwiazdorów? Oczywiście, że takie istnieją, ale często są mocno toksyczne. Niektóre z cech osobowości partnerów wręcz świetnie działają komplementarnie. I tu dochodzimy do kolejnej zalety różnic. Dzięki różnicom możemy się uzupełniać, rozwijać, wzbogacać. Różnice mogą mobilizować nas do wewnętrznej przemiany. Zarówno tej indywidualnej, jak i przemiany naszej relacji. Na czym ta przemiana polega? Chodzi o odkrywanie w sobie i rozwijanie cech partnera. W taki sposób rozwijamy się i my i nasz miłosny potencjał. Kolejna rzecz, możemy potraktować różnice nie jako coś co nas dzieli, ale jako coś co nas wzajemnie dopełnia. Przykładem takiego podejścia do różnic jest relacja seksualna. Na początku doświadczamy silnego przyciągania seksualnego do istoty różnej od nas fizycznie, psychicznie i energetycznie. Gdy w końcu dochodzi do upragnionego zbliżenia, zaczynamy doświadczać siebie jako kojącego dopełnienia czy poczucia jedności. Podobnie może dziać się na innych poziomach relacji z kimś różnym od nas: na poziomie emocji, wrażliwości, intelektu i charakteru. Według psychoterapeuty Wojciecha Eichelbergera (Zwierciadło, luty 2017) na przykład słynne metaforyczne przedstawienie udanego związku jako dwóch połówek jabłka też mówi o dopełnieniu – dążeniu do harmonii i jedności. Carl Gustaw Jung (psychiatra i psycholog) też mówił o tym, iż zadaniem życiowym kobiety jest odkrycie i rozwinięcie w sobie aspektu męskiego (animus), a zadaniem życiowym mężczyzny – odkrycie i rozwinięcie w sobie aspektu kobiecego (anima). Podobną opowieść snuje taoistyczna mandala jin-jang.
Widzicie więc, że różnice nie muszą siać spustoszenia. Różnice mogą być naszym zasobem. Jeśli tak je potraktujemy, będziemy się kochać i pięknie różnić.
Na koniec chcę się z Wami podzielić opowieścią mojej pacjentki Basi, w której Basia mówi o tym co pomogło jej zobaczyć różnice w jej związku inaczej:
Basia (50): „Przez całe moje dorosłe życie walczyłam z moim mężem. Ja – wrażliwa, empatyczna, pomocna, serdeczna. Mój mąż – twardy, stanowczy, wymagający. Kiedy urodził się nam syn różnice pomiędzy nami stały się prawdziwym kłopotem. Ja chciałam dawać mojemu synowi dużo ciepła, przyzwolenia na emocje. Chciałam pielęgnować jego wrażliwość. Nie chciałam, żeby wyrósł na nieczułego, bezemocjonalnego troglodytę. Mój mąż uważał, że go rozpieszczam, że robię z niego maminsynka i ciamajdę. Ja byłam zdania, że mój mąż za dużo od niego wymaga, jest zbyt krytyczny i chce, aby jego syn był twardzielem. Uważałam to za szkodliwe. Na pewnym etapie całkowicie nas to poróżniło. Dwa lata temu mój syn się ożenił. Podczas uroczystości weselnej oboje z żoną przemawiali do swoich rodziców. Tak to sobie wymyślili. Dowiedzieliśmy się z mężem, że nasz syn świetnie z tych różnic między nami skorzystał. ‚Od mamy nauczyłem się być porządnym i wrażliwym na ludzką krzywdę człowiekiem. Nigdy nie przejść obok potrzebującego w potrzebie. Od ojca tego, że nie każdy tę pomoc doceni. Ojciec nauczył mnie mieć twardy tyłek i nie być naiwniakiem.’ Poczuliśmy wtedy z mężem, że różnice między nami stworzyły tego młodego człowieka, z którego oboje byliśmy tak dumni. Zobaczyliśmy, że gdyby nie te różnice nie moglibyśmy mu dać i jednego i drugiego. A oboje zgodziliśmy się, że obie te umiejętności czy wartości są potrzebne. Szkoda tylko, że nie wiedziałam o tym 30 lat wcześniej. Zaoszczędzilibyśmy sobie tyle niepotrzebnych bitew. Na szczęście oboje z mężem wykorzystujemy drugą szansę. Lata temu, kiedy mój mąż opowiadał o mnie np. w gronie znajomych zwykł mówić z przekąsem, a nawet pogardą: ‚No oczywiście Baśka to by mu jeszcze tyłek podtarła! Kotlecika na talerzu pokroiła. Niedojdę chowa i tyle!’ Dziś jest inaczej. Kiedy na mnie „narzeka” to życzliwie i z przymrużeniem oka. Bardziej się ze mną droczy. I ja podobnie. Dzisiaj jestem wdzięczna mojemu mężowi, że zrobił z syna mężczyznę. Sobie dziękuję za to, że mój syn jest mężczyzną dobrym i wrażliwym. To nasze wspólne dzieło. Dzieło ludzi tak kompletnie od siebie różnych.”