Zbliża się 1 stycznia. Wiecie co to oznacza? Oznacza to, że już dzisiaj, teraz zaczynamy robić listę postanowień noworocznych. Najczęściej chcemy: oczywiście schudnąć, a więc przejść na dietę, zacząć uprawiać jakiś sport, jeśli nie potrzebujemy chudnąć to chociaż zadbać o kondycję, zrobić tyłek, z innych rzeczy to zapisać się na angielski/hiszpański/norweski whatever, oszczędzać, podróżować, dbać o porządek.. itd. Podobno po 6 tygodniach czy najdalej 3 miesiącach nic z realizacji postanowień nie wynika. I taką mam myśl, że ten symboliczny 1.01 napędza tylko to co czujemy przez okrągły rok. Że jesteśmy nie tacy. Brzydcy, grubi, chudzi, biedni, niedouczeni, leniwi, nieogarnięci, co tam kto chce. W każdym razie bardzo niedoskonali. A przecież „możemy wszystko”. W końcu „sky is the limit” lub też „sky is NOT the limit”. Jeśli tylko zechcemy możemy być „najlepszą wersją siebie”. Gdybyśmy tylko nieco bardziej się zorganizowali, moglibyśmy być perfekcyjną panią domu, sexy mamą , fit żoną, fit mężem, fit szefem. Jeśli nie jesteśmy, to coś z nami jest nie tak. Musimy się bardziej postarać. No i staramy się. Oczywiście, kto się nie stara to się nie stara. Są tacy, którzy z samego faktu, że są oczekują oklasków. Ale ja nie o nich. Mój apel dotyczy tych kobiet (szczególnie) i tych mężczyzn, którzy żyły sobie wyprują, żeby dosięgnąć ideału. A jeśli czują, że im do niego daleko przeżywają ogromne rozczarowanie sobą, wstyd i poczucie winy. W moim gabinecie są dziesiątki kobiet i mężczyzn, którym wydaje się, że mogą być kochane i kochani dopiero po spełnieniu określonych warunków. Że dopiero jak…(schudnę, zrobię doktorat, cokolwiek) będę mieć prawo do miłości (w tym własnej) i przynależności. Że dopiero jak… zacznę tak naprawdę żyć. Dopiero jak.. będę z siebie zadowolona/y i szczęśliwa/y. Dopiero wtedy siebie docenię.
A gdybyśmy tak, w tym roku, przewrotnie, zamiast znów coś sobie narzucać lub wyśrubowywać kolejne wymagania, nieco sobie odpuścili? I zastąpili perfekcjonizm autentycznością? Gdybyśmy, jak mówi psycholożka Magdalena Kluszczyk „przestali przejmować się tym kim powinniśmy być i zaakceptowali kim naprawdę jesteśmy?” Powiem Wam co wynika z tego wiecznego dążenia do ideału. Pamiętam jak mój promotor na seminarium magisterskim przytaczał takie oto badania (odtwarzam z pamięci i przepraszam, nie pamiętam autora): badaniu poddano dwie grupy osób, uzależnionych od alkoholu i nieuzależnionych. Obydwu podano alkohol (czy etyczne jest podawanie alkoholu alkoholikom to już inna rzecz ;)). W obu grupach badano dwa wskaźniki: ja realne (jak siebie widzę) i ja idealne (jaki chciałbym być). Wskaźniki te badano przed spożyciem alkoholu i po. Co się okazało? W grupie osób nieuzależnionych ja realne było zbliżone do ja idealnego zarówno przed spożyciem alkoholu, jak i po. W grupie osób uzależnionych przed spożyciem alkoholu ja realne było znacznie oddalone od ja idealnego. Po spożyciu zbliżyły się do siebie. Wniosek? Pewnie jest kilka. I taki, że niebezpieczne jest, gdy alkohol coś ważnego nam załatwia, bo wtedy łatwo o uzależnienie. Ja wysuwam z tego jeszcze taką hipotezę: gdybyśmy zrezygnowali z tej ciągłej walki o to, by siebie notorycznie zmieniać być może czulibyśmy się lepiej i nie musielibyśmy niwelować trudnych emocji np. alkoholem (choć to może być cokolwiek) czy szukać na zewnątrz sposobów na wejście na chwilę w buty siebie idealnego. Bowiem jak mówi Brene Brown (profesorka psychologii na Uniwersytecie w Huston, badaczka wrażliwości, wstydu, empatii, odwagi, autorka książek o tej tematyce m.in. „Dary niedoskonałości”): „podstawą dobrostanu człowieka jest wewnętrzne przekonanie o tym, że jesteśmy wystarczająco dobrzy i warci miłości”. Dodaje też, że „perfekcja i kuloodporność mogą nas nęcić, lecz nie leżą w zasięgu ludzkiego doświadczenia”.
Jestem ciekawa, co by było, gdybyś uznał/a, że jesteś wystarczający/a? Że to kim jesteś, jaki/a jesteś, jak wyglądasz, jak się poruszasz, co wiesz, jak żyjesz wystarczy? Ciekawe co to za uczucie móc uznać siebie za wystarczającą, wystarczającego? Jak wtedy wyglądałyby Twoje postanowienia noworoczne? Może byłyby inne? A może te same ale postanawiane z inną motywacją? Bo przecież nie chodzi mi o to, żeby się nie rozwijać. Może mogłyby być po prostu nie z braku czy kompleksu ale z miłości do siebie oraz zaciekawienia światem i nami samymi. Możemy przecież lubić być w ciągłym procesie. Możemy być nieustającą podróżą bez końcowego celu czy miejsca przeznaczenia. Wtedy rozwój może być lekki, radosny, swobodny, kreatywny.
Kiedy uznamy, że jesteśmy wystarczający nie musimy przed sobą uciekać, ani niczego przed sobą ukrywać. Nie musimy się katować, realizować nierealistyczne wymagania, walczyć czy się porównywać. Uznać siebie za niedoskonałą (niedoskonałego) – wystarczającą (wystarczającego) to zaprzestać wmawiania sobie, że jestem gorsza od tego jaka/i jestem naprawdę bez wmawiania sobie, że jestem lepsza/y od tego jaka/i jestem naprawdę.
Miłości do wszystkiego co niedoskonałe hołduje japońska filozofia wabi-sabi. Początkowo było to dla mnie zaskoczenie. Japonia bowiem kojarzy mi się, właśnie, z dążeniem do ideału. Samokontrola i samodoskonalenie jako ważny element Bushido (zbiór zasad etycznych japońskich samurajów), wielogodzinne rytuały parzenia herbaty, jakość japońskich produktów etc, ale tylko chwilę zajęło mi zrozumienie, że kiedy pojawia się jakiś trend, to dla przeciwwagi pojawia się też trend przeciwstawny. Tak rozumiem obecność wabi-sabi w kulturze Japonii, choć oczywiście, mogę się mylić. W każdym razie, niezależnie od tego dlaczego akurat tu, to istnienie filozofii, która widzi piękno w niedoskonałości jest faktem. Wyznawcy wabi-sabi kochają wszystko co naturalne, nieidealne, podniszczone, z przeszłością. Jednym słowem prawdziwe. Filozofia wabi-sabi wywodzi się z Chin (ważny element buddyzmu Zen), ale jej największy rozwój odbył się właśnie w Japonii. Japońscy myśliciele i członkowie rodziny królewskiej w akceptowaniu słabości i ułomności widzieli drogę do oświecenia. Sednem filozofii jest poczucie wdzięczności i zadowolenia z tego co masz. „Jesteś w porządku taki/a jaki/a jesteś a to co posiadasz jest wystarczające” – mówi japoński system mądrości. „Nie musisz dążyć do zmiany swojego stanu posiadania, poprawy wyglądu, sprawności fizycznej czy intelektualnej”. Nie musisz.
I na koniec:
„Jeden mówi „mam za krótkie nogi”
Drugi mówi „mam za duży nos”
Jeden ma na głowie same loki
Płacze ciągle, że chce prosty włos
Taka jaka jesteś, jesteś fajna,nie musisz być idealna
Moje lustro chyba mnie nie lubi
Płaczę ciągle, mam już tego dość
Jeden mówi „mam za duże uszy”
Drugi mówi „mam za gruby brzuch”
Jeden znowu jest jak patyk chudy
Nic nie tyje chociaż je za dwóch
Jeden mówi, że za mało mówi
Drugi za to gada wciąż
Moje lustro chyba mnie nie lubi
Płacze ciągle, mam już tego dość
Taki jaki jesteś, jesteś fajny, nie musisz być idealny
Taka jaka jesteś, jesteś fajna,nie musisz być idealna
No właśnie
To nie jest śmieszne !”
Arka Noego
*Tytuł odnosi się do cyklu działań na rzecz autentyczności i odwagi, życia całym sercem autorstwa psycholożki Magdaleny Kluszczyk