„Ludzie twierdzą, że nie mogą siebie zmienić, natomiast uparcie próbują zmienić innych”
Albert Ellis
Byłoby dobrze, żebym zaczęła od przykładu. Zilustrowanie określonego mechanizmu poprzez historię z życia zazwyczaj najlepiej się sprawdza. Ale kiedy zaczęłam zastanawiać się, która opowieść z gabinetu oddałaby to czym chcę się z Wami dzisiaj podzielić, okazało się, że praktycznie każda byłaby równie dobra. Dlaczego? Bo zjawisko, o którym mówię naprawdę dotyczy każdego z nas. A o jakim zjawisku mowa? O absolutnej wierze we własne myśli i postrzeganiu świata poprzez swoje przekonania.
To od początku. Każdy z nas nosi w sobie całą masę poglądów na temat tego jak działa świat. Mamy przekonania co do tego jak POWINNY wyglądać relacje, co w życiu TRZEBA, co MUSI nasz partner, czego NIE MOŻNA lub NIE WYPADA. „Miłość musi być związana ze wzajemnym poświęceniem”, „jeśli ktoś nie jest pewny czy kocha to znaczy, że nie kocha”, „związki z dużą różnicą wieku są skazane na porażkę”, „mężczyźni są z natury poligamiczni”, „kobiety działają nielogicznie”, „wierność jest trudna” – moglibyśmy tak wymieniać bez końca. To zrozumiałe, że na podstawie własnych doświadczeń jakoś świat widzimy. Problem tylko w tym, że my dane stanowisko postrzegamy jako coś obiektywnego. Nie myślimy: „ja to tak widzę”. Myślimy: „tak jest”. Wierzymy w to co myślimy i jesteśmy do tych myśli bardzo przywiązani. Potrafimy ich bronić do upadłego i próbujemy pod nie podpiąć świat. Dlatego cierpimy. Moja pacjentka Anita bardzo przeżywa rozstanie z mężem. Nie dziwię się temu, choć jej cierpienie jest bardzo silne i trwa już naprawdę długo. Pytam ją co jest dla niej w tej sytuacji najtrudniejsze. „Wie Pani, ja zawsze postrzegałam rozwód jako porażkę.” – mówi Anita. „A mogłaby Pani dzisiaj to zobaczyć inaczej?” – zapytałam. Mogłybyśmy oczywiście eksplorować co to znaczy porażka i dlaczego tak Anita to widzi ale tym razem to właśnie takie pytanie przyszło mi do głowy. Anita otworzyła szeroko zapłakane oczy. „Nigdy nie myślałam, że mogłabym pomyśleć o tym w inny sposób” „Przecież to tylko myśl.” – powiedziałam.
Wydaje się nam, że nasze myśli odzwierciedlają rzeczywistość. Ale tak naprawdę, jak mówi Wayne Dyer „nie wierzysz w to co widzisz, lecz widzisz to w co uwierzyłeś”. Anita uwierzyła, że rozwód jest porażką, więc uznała, że to obiektywny fakt. Nic dziwnego, że czuła się jak totalny przegryw. Nic dziwnego, że wylewała wiadra złości na swojego byłego męża. W jej poczuciu on POWINIEN był z nią być do końca. Ale, że włożę kij w mrowisko, tak naprawdę dlaczego? Kto tak powiedział? W przypadku Anity nie można było powołać się nawet na przysięgę małżeńską pt. „I przysięgam, że Cię nie opuszczę aż do śmierci”. Anita miała ślub cywilny. Tam przysięga brzmi zgoła inaczej: „I przysięgam, iż uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”. Mąż Anity mógł powiedzieć, że czynił wszystko. Nie udało się. Gdzie wnieść skargę? Do kogo? Jak powiedział Albert Ellis: „Nie denerwują nas osoby, rzeczy i zdarzenia ale to jak je postrzegamy. To my sami się denerwujemy poprzez nasze nastawienie do nich”.
Za każdym bolesnym uczuciem stoi myśl, w którą uwierzyliśmy. A każda z tych myśli jest wariacją na temat: „to się nie powinno zdarzyć” lub „to powinno być inne”. Co ciekawe, wiele z tych myśli nawet nie są do końca tak naprawdę nasze. Należą do naszych rodziców, znajomych, kultury, w której żyjemy. A nawet jeśli do nas, to często są już zdezaktualizowane. Ale nie przyglądając się im tego nie wiemy. Pierwszym krokiem do zmiany jest więc w ogóle zdać sobie z tego sprawę. Z tego, że świat, który widzimy jest mocno przysłonięty tym co na jego temat myślimy. I z tego, że jesteśmy do tych myśli szaleńczo przywiązani. Kolejnym byłaby próba zrozumienia swoich myśli. Ten, kto rozumie swoje myśli, rozumie swoje emocje i zachowanie. Zgodnie z modelem przetwarzania emocji to wygląda tak: Najpierw coś zdarza się w świecie zewnętrznym. Na przykład mąż Anity informuje ją, że od niej odchodzi. Anita to „spostrzega”. Następnie u Anity pojawia się interpretacja, dialog wewnętrzny. Na przykład „co za porażka”. To uruchamia emocje, a te manifestują się w ciele. Anita może poczuć rozpacz, strach, złość. Rozpacz rozpiera jej klatkę piersiową, strach kurczy żołądek, a niezgoda zaciska pięści. Co ciekawe, gdyby Anita tylko sobie tę sytuację wyobraziła, reakcje emojonalno-cielesne byłyby dokładnie takie same. Nasz mózg nie odróżnia rzeczywistości wyobrażonej od rzeczywistej. Dlatego straszenie się na zapas, zamartwianie czy ruminowanie jest tak szkodliwe. Kiedy już wiemy, że „wszystkiemu” winne są nasze sztywne narracje możemy przejść do kolejnego etapu czyli ich sprawdzania. Tu możemy zadać sobie parę pytań i naprawdę rzetelnie, nie z automatu, sobie na nie odpowiedzieć.
Czy to jest prawda? Czy ta myśl jest oparta na faktach? Jakie mam dowody na to, że mam rację? Jakie są dowody na to, że nie mam?
Czy to jest dobre? Czy ta myśl mi służy? Czy chroni moje życie i zdrowie? Jaki efekt ma mój obecny stan myślenia? Czy ta myśl pomaga mi czuć się tak jak chcę się czuć?
Czy ta myśl pomaga mi unikać lub rozwiązywać niepożądane konflikty?
Czy to jest pożyteczne? Czy ta myśl pomaga mi osiągać moje bliższe i dalsze cele?
Jak alternatywnie mogę spojrzeć na tę sytuację?
Co bym powiedział/a w tej sytuacji przyjacielowi?
Anita odpowiedziała sobie tak: „Czy to jest prawda, że rozwód jest porażką? Ja tak o tym myślę. Ale moja babka, która rozwiodła się z moim dziadkiem, bo pił, uważała, że rozwód jest wybawieniem i wymaga od kobiety siły i odwagi. Z drugiej strony, to ona się z moim dziadkiem rozstała. U mnie jest inaczej. To mąż odszedł. Ale mam też przykład znajomej z pracy, której sytuacja jest podobna. Ona żyje wręcz drugie swoje życie. Marysia powiedziałaby może, że rozwód jest nowym otwarciem. Albo po prostu zmianą. Nie mam dowodów na to, że mam rację, bo ludzie różnie o tym myślą. Moja sąsiadka się wręcz chwali, że ma trzeciego męża. Ona chyba uważa to za dowód jej powodzenia. Albo ciekawego życia. Rzeczywiście myślenie o rozwodzie jako o porażce mnie rujnowało. Myślenie o rozstaniu jakkolwiek inaczej mnie uspokaja. A o spokój mi chodzi najbardziej. To o niego zabiegam. Gdyby moją przyjaciółkę to spotkało to bardzo bym jej współczuła. Bo wiem jaki to ból. Ale faktycznie, nie pomyślałabym, że to jej osobista porażka. I na pewno bym jej tego nie powiedziała. Przecież nie mogłaby poczuć się od tego lepiej. Ale ciekawe jest to, że naprawdę nie myślałabym o tym w ten sposób. Nie wiem dlaczego tak to sobie wkręciłam. Nie umiem chyba jeszcze uznać rozstania za nowe, fantastyczne otwarcie. Ale sama świadomość, że niektórzy tak to mogą spostrzegać jest dla mnie wartościowa. To uspakaja.”.
Kiedy pracuję z moimi pacjentami nad ich przekonaniami bywa, że buntują się na przyjęcie innych interpretacji. „A skąd wiem, że to prawda? Że on nie robi tego złośliwie, tylko nie umie inaczej?” Wtedy mówię, że ja nie wiem jaka jest prawda ale czy mamy pewność, że interpretacja pacjenta jest zgodna z faktami? Nie. A z reguły jak zobaczymy inne możliwości poza tę, wyprodukowaną przez nas, to jakoś robi się trochę luźniej. Tak jak wtedy, kiedy zaprzestaniemy walki, by dostosować świat do własnych wyobrażeń i oczekiwań. Trudne. Ale zachęcam.