Jak wynika z badań (przeprowadzone przez Conell University, opublikowane w Personality and Social Psychology Bulletin) sytuacja, w której partner odchodzi do kogoś innego jest najbardziej bolesnym sposobem rozstania. Moje gabinetowe doświadczenia to absolutnie potwierdzają. Każde rozstanie jest bolesne. Po każdym przeżywamy coś na kształt żałoby. Czujemy smutek, gniew, bezsilność, lęk o przyszłość. Cierpimy. Kiedy jednak partner odchodzi nie tylko OD NAS, ale też DO KOGOŚ ból jest zwielokrotniony. Dochodzą takie uczucia jak: poczucie odrzucenia, zdradzenia, oszukania. Niektóre kobiety przeżywają emocję poniżenia, wiele z nich mówi o nadszarpniętej czy wręcz zdruzgotanej godności i samoocenie. W gabinecie padają pytania: Co ja mam teraz robić? Dlaczego tego nie przewidziałam? W czym ona jest lepsza ode mnie? Moim pacjentkom odpowiadam wtedy słowami Katarzyny Miller(z książki o bezczelnym, acz fenomenalnym tytule: „Kup kochance męża kwiaty”, którą to książkę bardzo serdecznie Wam polecam): „To nie są rzeczy do przewidzenia. To rzeczy do przeżywania, czasem do przetrwania. Czasem do zmiany.” I właściwie to jest kwintesencja tego co w tej sytuacji należy i warto zrobić. Tylko jak?
Przeżyj swoje emocje
Odnoszę wrażenie, że boimy się czuć swoje uczucia. Uciekamy od nich na różne sposoby. Konsekwencją tego jest niemożność zamknięcia etapu cierpienia. Jeśli powstrzymujesz przeżywanie i wyrażanie emocji, one zostają w środku i rządzą nami z ukrycia. Dlatego na samym początku trzeba po prostu przeżyć wszystko to, co jest do przeżycia. Niech Twoje uczucia przez Ciebie przypłyną. Zrobią to na pewno, o ile ich nie zatrzymasz. A kiedy się przetoczą, zrobią miejsce na coś innego. Wszystkie uczucia, gdy są dopuszczone do świadomości – mijają. Nie, to nie musi oznaczać rzucania się na ziemię i tłuczenia naczyń. Może, jeśli czujesz, że właśnie tak chcesz wyrazić swój gniew. Jednak mniejsze znaczenie ma siła ekspresji. Chodzi o to, abyś doświadczyła tych emocji. Była ich świadoma. I wyraziła je w dowolny dla siebie sposób. Możesz porozmawiać z przyjaciółką, namalować obraz, napisać elaborat w dzienniku, możesz emocje wybiegać, wypocić, wysprzątać. Dobrze, abyś unikała zachowań dla siebie destrukcyjnych (zapijanie, zajadanie), bo za moment mogą okazać się większym kłopotem, niż wyjściowy. Odradzałabym też bezrefleksyjne upuszczanie emocji wobec odchodzącego partnera. Nie chodzi o to, by go oszczędzać, ale w najsilniejszych emocjach po prostu możesz powiedzieć lub zrobić coś, czego tak naprawdę nie chcesz. Dlatego z tym warto poczekać. Co innego wyzłościć się w bezpiecznym miejscu. Tu możesz pozwolić sobie na brak cenzury.
Urealnij się
Mam taką obserwację.. Kiedy dotyka nas coś trudnego zwykle czujemy się zaskoczeni, oburzeni, obrażeni, wściekli. Pytamy kosmos: „dlaczego ja?”, „za co mnie to spotkało?”. Kiedy nieszczęścia dotykają innych, przyjmujemy to jako coś, co się po prostu w życiu zdarza. Ale kiedy zdarza się nam, (choroba, wypadek, śmierć kogoś bliskiego, zdrada, odejście męża) – mamy ochotę złożyć zażalenie. „Jak to?”„Ja?” Mnie?” Jesteśmy w tym tak bardzo narcystyczni i ksobni. A tak mało pokorni. Mam pacjentkę Lilianę. Od Liliany odszedł mąż po 16 latach małżeństwa. Od dłuższego czasu w związku Liliany i jej męża nie układało się. Liliana zdawała sobie z tego sprawę, ale jak sama mówi: „nic z tym nie zrobiłam, zawsze było coś pilniejszego, dzieci, remonty..” Liliana długo nie pracowała, chciała do 7 r.ż być z dziećmi. Rodzinie Liliany nie przelewało się, ale ona uznała, że ważniejsze od pieniędzy są dzieci. Od kilku lat Liliana pracuje na pół etatu i zarabia grosze. Mąż Liliany namawiał ją, aby znalazła coś na cały etat, ale Liliana odmawiała. „Pasowało mi to, że mogę być w domu kiedy dzieci wracają ze szkoły” – mówi. Lila wydaje się być zaskoczona faktem odejścia męża. Jest też przerażona tym jak sobie poradzi, choćby finansowo. Pytam co najbardziej ją w tej sytuacji zaskakuje. „No to, że odszedł. Ja naprawdę byłam pewna, że będziemy razem na zawsze. Że to się nigdy nie zmieni. W końcu sobie przysięgaliśmy. To chyba coś znaczy, prawda?”. W takich sytuacjach jestem zaskoczona ja. Ja wiem, że wszystkie bajki i komedie romantyczne to „żyli długo i szczęśliwie”. Ja wiem, że „nie opuszczę cię aż do śmierci”. Ale naprawdę, nie widzimy jak wygląda rzeczywistość? Rozpada się blisko połowa małżeństw. Zdrady i romanse zdarzają się częściej, niż sporadycznie. Czy to oznacza, że mamy zakładać, iż rozpadnie się i nasze? I że mamy czekać, aż zostaniemy zdradzeni? Nie. Nie czekać, nie zakładać. Ale dopuścić taką możliwość – byłoby zdrowiej. A na pewno realniej. Mam wrażenie, że niektórzy żyją tak, jakby taka ewentualność w ogóle nie była brana pod uwagę. A kiedy się to zdarzy oskarżają drugą stronę o niewywiązanie się z umowy pt: „miałeś mi dawać do końca życia, choćby nie wiadomo co”. Być może narażę się teraz tym, którzy uważają, że przysięga małżeńska to przysięga i nie ma od niej odstępstw. Ale życie pokazuje, że jednak te odstępstwa są. A jak mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger „warto mieć respekt dla rzeczywistości”. Naprawdę jestem zwolenniczką wchodzenia w związki z intencją, iż „uczynimy wszystko, aby nasz związek był zgodny, szczęśliwy i trwały”. Ale o ile piękniej by było, gdybyśmy, zamiast zakładać, rościć sobie, wymagać i oczekiwać, bardziej uznali, że nikt nam nic dawać nie musi. A jeśli daje – to cudownie. Przyjmijmy to z radością i wdzięcznością. O ile więcej byłoby między nami lekkości, gdybyśmy założyli, że dostajemy dlatego, że ktoś ma dobrą wolę nam dać. A dobra wola nie polega na umowie, że zawsze będziemy ją mieli. W myśleniu o relacjach bliskie jest mi podejście psychoterapeuty Fritza Perlsa: „Ja jestem ja, Ty jesteś Ty. Ja nie jestem po to, aby spełniać Twoje oczekiwania. Ty nie jesteś po, aby spełniać moje. Jeśli się spotkamy, to pięknie. Jeśli nie, to trudno.”. W takim sposobie widzenia np. związku mniej jest miejsca na: „jak mogłeś MI to zrobić?”. I więcej przestrzeni do zaprzyjaźnienia się z tym co nas spotyka. Również z tym co trudne i bolesne.
Adekwatnie zobacz w tym Siebie
Kiedy czyta się artykuły o tytułach podobnych do tegoż, możemy natknąć się na wiele porad z gatunku: „tylko nie waż się obwiniać!”, „jesteś fantastyczna i fenomenalna, to on jest ostatnim złamasem!”, „on nie jest wart twoich łez!”. Może i jest złamasem niedoceniającym tego co ma lub niedojrzalcem, który nie umie być w trwałym związku i co chwila potrzebuje dowartościowania u boku innej kobiety. Ale zazwyczaj realność jest nieco mniej czarno – biała. Zauważyłam, że w sytuacji, gdy on odchodzi do innej, kobiety przyjmują, w uproszczeniu, trzy podstawowe strategie. Albo za wszystko obwiniają siebie, albo za wszystko obwiniają partnera, albo za wszystko obwiniają tę, do której odchodzi partner. Odradzam wszystkie trzy. Zwykle jest tak, że w kryzysie czy rozpadzie związku mamy jakiś swój udział. Jakiś udział ma partner. I jest jakiś udział okoliczności czy osób trzecich. Warto adekwatnie ocenić każdy z nich. Nie bierzmy na siebie odpowiedzialności, która nie jest naszą. Nie wrzucajmy sobie więcej, niż do nas należy. Nie dajmy sobie wmówić, że „to wszystko nasza wina”. Jednocześnie poddajmy refleksji to w jaki sposób byłyśmy w tym związku. Czego było z mojej strony za mało? Czego za dużo? Jak to widzę teraz? Zrób to bez obwiniania się. Po prostu to zauważ. Mogą pojawić się przy tym emocje np. żalu do siebie. Upuść go. Niech w ten sposób przeminie i nie ostanie w postaci poczucia winy. Obwinianie siebie to trucizna. Ale obwinianie za wszystko innych nie przyniesie Ci upragnionej ulgi. Jeśli, to tylko chwilową i pozorną. Dodatkowo odbierze Ci poczucie sprawczości i coś co jest bardzo ważne – możliwość wyciągnięcia wniosków z tego co się stało. Możliwość rozwoju.
Nadaj pozytywne znaczenie trudnemu doświadczeniu
Rozstanie, do tego jeszcze TAKIE rozstanie jest trudne i bolesne. Ale trud i ból są wpisane w nasze życie. Jak mówi Katarzyna Miler: „Nie ma dnia bez nocy, góry bez dołu, ciepła bez zimna”. Kiedy boli – trzeba sobie pomóc na wszelkie możliwe sposoby. Wypłakać. Wyzłościć. Zadbać o wsparcie. A potem zrobić z tego wszystkiego doświadczenie. Bo, jak powiedział filozof Aldous Huxley: „Doświadczenie, to nie jest co ci się przydarza, jest nim to, co robisz z tym co ci się przydarza”. Możesz oczywiście wybrać cierpienie. Bo pamiętaj, że tak jak „ból jest nieunikniony, cierpienie jest wyborem” – Haruki Murakami. Możesz jednak wybrać rozwój. Możesz podjąć decyzję, że potraktujesz tę sytuację jak lekcję, naukę. Wojciech Eichelberger powiedział (cytuję z pamięci): „Jeśli przydarza ci się coś trudnego, uważaj, to może być najlepsze co cię spotkało”. Że to bezczelne? Okrutne? Wiem, że w pierwszej fazie bardzo trudno tak o tym pomyśleć. I to nie jest czas na takie mądrości. Ale kiedy największy ból minie, możesz zacząć zadawać Sobie pytania: „Po co mnie to spotkało?” Nie dlaczego. „Jak chcę to wykorzystać?”. Wyciągnij wnioski. Skoro już Ci się to przydarzyło, nie pozwól, by się zmarnowało. Pacjentki pytają mnie wtedy: „Ale w jaki sposób mogę zrobić z tego użytek?”, „Jaka to dla mnie lekcja?”. Tylko Ty wiesz to najlepiej. Może to lekcja tego jak być w relacji inaczej? A może tego jak lepiej wybierać mężczyzn? A może jak nie ignorować pewnych sygnałów? A może po prostu jak podnosić się po takich doświadczeniach?
Bądź jak Feniks
Feniks czyli legendarny ptak z Etiopii (mitologia grecka), który pod koniec życia spalał się na stosie, a z popiołów odradzał się na nowo. Ty też powstań. Wybolej, wyciągnij wnioski i wstań. Jeśli poradzisz sobie z takim doświadczeniem, możesz czuć się silniejsza i mądrzejsza. Pamiętaj, że prawdziwa siła to wewnętrzny spokój. Nie chodzi o to, abyś walczyła nie wiadomo o co, mściła się czy nie wiem co jeszcze. Poradzić sobie to nie jest (z książki „Kup kochance męża kwiaty”):
– być ofiarą
– zemścić się
– wpędzić go w poczucie winy
– wziąć całą wine na siebie
– zrobić go na szaro wobec wszystkich znajomych
– zmobilizować cały świat, aby zajmował się tobą przez resztę życia
– przywdziać habit zakonny
– zabraniać mu kontaktu z dziećmi
– nic nie czuć
– wmawiać sobie, że nic się nie stało
– przestać zupełnie myśleć
– dłubać w ranie, powiększać ją i nie dać się jej zabliźnić
– usprawiedliwiać wszystkich świństw
Poradzić sobie to podjąć decyzję o zaprzestaniu cierpienia. Poradzić sobie to odnaleźć spokój. Poradzić sobie to czegoś się z tej sytuacji nauczyć. Poradzić sobie to podać sobie pomocną dłoń. Poradzić sobie to być po swojej stronie. Poradzić sobie to pozwalać sobie na błędy, i sobie, i innym. Poradzić sobie to żyć dalej. Poradzić sobie to cieszyć się życiem w nowej odsłonie. Poradzić sobie to życzyć im szczęścia (trudne!). A ponad wszystko, poradzić sobie, to kochać Siebie.
Katarzyna Miller:
„To znaczy kochać siebie. Naprawdę. Ze wszystkim. Kiedy mi wręczają dyplom uznania i wtedy, kiedy ktoś mnie źle potraktował. Kiedy cudnie wyglądam, bo się „zrobiła”, i kiedy zwlekam się z łóżka ledwie żywa, niewyspana, potargana i wiem, że to co teraz zdziałam, będzie grubo poniżej moich normalnych możliwości i że ktoś będzie to oceniał. Kiedy wiem i kiedy nie wiem. Umiem i nie potrafię. Kiedy tańczę i kiedy mam sraczkę. Kiedy mi się chce i kiedy nic mi się nie chce. Kiedy mam branie i kiedy pies z kulawą nogą się za mną nie obejrzy. Kiedy wygrałam na loterii i kiedy dałam się okraść, oszukać, nabrać. Kiedy schudłam i kiedy utyłam. Kiedy znalazłam i kiedy zgubiłam (…)”
Podsumowanie
Na początku będzie bolało. Pewnie bardzo. To zupełnie naturalne. W początkowej fazie masz po prostu przetrwać. Pamiętam kiedy wiele lat temu przeżywałam swoje rozstanie. Zwierzyłam się wtedy przyjaciółce. Powiedziałam, że najtrudniejsze jest dla mnie, to że nie widzę przyszłości. „Widzę przed sobą czarną dziurę, otchłań. Nie mam żadnego celu. Nic.” . „Ale to w ogóle nie jest moment na widzenie celu. Ty masz teraz przeżyć. Przetrwać. Wstać rano, wziąć prysznic, iść do swoich obowiązków, wrócić, położyć się spać. Nic więcej. Aż zobaczysz, przyjdzie dzień, gdzie zacznie Ci się przejaśniać..” – odpowiedziała. Te słowa ogromnie mi pomogły. Pozwoliły mi zrzucić z siebie ciężar powinności. Że może powinnam jednak mieć jakieś plany na weekend, a nie tak leżeć i patrzeć w sufit. Że może powinnam być jednak bardziej zorganizowana.. Bardzo mnie to wtedy odciążyło. A więc przetrwanie. Tylko tyle. Następnie pozwól sobie doświadczyć wszystkich pojawiających się emocji. W tym czasie bardzo ważne jest wsparcie bliskich osób. W przeżyciu i wyrażeniu uczuć na tym etapie mogą pomóc Ci następujące filmy: „Zmowa pierwszych żon” (reż. Hugh Wilson), „Wojna Państwa Rose”(reż. Danny deVito), Foworyta (reż. Jorgos Lantimos), „Czarownice z Eastwick (reż. George Miller), „Fatalne zauroczenie” (reż. Adrian Lyne), Monster (reż. Patty Jenkins), Kill Bill (Quentin Tarantino), „Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” (reż. Niels Arden Oplev). Kiedy pierwsze emocje opadną, spróbuj zobaczyć tę sytuację mniej osobiście, niż widzisz ją obecnie. Oczywiście, ona ma miejsce w Twoim życiu. W tym sensie trudno nie mieć do niej osobistego stosunku. Ale zamiast widzieć to w taki sposób: „Jak on może MI to robić”, sprawdź czy możesz zacząć widzieć to tak: „On nie robi tego tobie, on to robi dla siebie. On tego nie robi przeciwko tobie, on to robi dla siebie.” (Katarzyna Miller). Na tym etapie obejrzyj: „Blue Valentine”( reż. Derek Cianfrance), „Rozstanie” (reż. Asghar Farhadi), „5×2 pięć razy we dwoje” (reż. Francois Ozon), „Mężowie i żony” (reż. Woddy Allen) i zobacz jak powszechnym problemem są kryzysy małżeńskie i rozstania. Poczucie wspólnoty doświadczeń bywa niezwykle wspierające. Gdy już trochę mniej boli, możesz dokonać pewnego oglądu tej sytuacji. Co tak naprawdę się zdarzyło? Jaki mam w tym swój udział? Jakiego nie mam zupełnie? Pamiętaj, chodzi o wnioski, nie o obwinianie. Następnie odpowiedz sobie na pytanie: czego to doświadczenie Cię uczy? Czego chcesz, żeby Cię nauczyło? Spróbuj spojrzeć na nie, nie jak na życiową tragedię, ale jak na sygnał do zmiany. Wesprzyj się filmami: „Lepiej późno, niż później” (reż. Nancy Meyers), „Nasze noce” (reż. Ritesh Batra), „Pod słońcem Toskanii” (reż. Audrey Wells). Staraj się odnajdywać w nowej sytuacji. Szukaj radości. Ucz się od Polyanny: „Polyanna” (reż. David Swift), Poppy: „Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia” (reż. Mike Leigh) i Amelii: „Amelia” (reż. Jean-Pierre Jeunet). Żyj.
* Artykuł skierowany jest, oczywiście, zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn (tak hetero jak i homoseksualnych), przyjęto taką formę jedynie ze względu na chęć zachowania jej przejrzystości