Liczba partnerów seksualnych, ilość orgazmów pod rząd, szybkość ich osiągania (kobiety) czy też umiejętność ich odwlekania (mężczyźni), niezliczoność pozycji seksualnych, wiedza dotycząca wyrafinowanych technik seksualnych, zamiłowanie do gadżetów i przebieranek – to mi przychodzi do głowy, kiedy myślę sobie z czym zwykliśmy wiązać pojęcie dobrego seksu. Z czasopism dla kobiet i mężczyzn (na szczęście nie ze wszystkich) wylewają się tony cennych porad pt. „gdzie nacisnąć, żeby odleciał(a) w kosmos”. A jeśli Ci się uda opanować i wdrożyć podpowiedzi redakcji możesz zacząć myśleć o sobie, że co jak co, ale kochankiem/kochanką jesteś wybitnym/wybitną.
Dlaczego zdecydowałam się na ten tekst? Głównie z powodu Liliany i Matyldy – moich klientek.
Liliana w temacie seksu ma o sobie nie najlepsze zdanie. Nazywa siebie nudną. Do tej pory miała jedynie dwóch partnerów seksualnych, potrzebuje sporo czasu żeby się pobudzić, nie bawi jej wskakiwanie w strój pielęgniarki, nie za każdym razem ma orgazm, a nawet jeśli, to nie ma mowy o dotarciu do gwiazd. Ale kiedy zadaję Lilianie pytania pogłębione okazuje się, że tak naprawdę to jej dobrze. Seks jest dla niej przyjemny. Z rozmów z partnerem wynika, że dla niego też. No ale z tego co czyta, z tego co opowiadają koleżanki to może się jednak myli. Myli się w tym, że jej seks jest dobry. Dobry dla niej. I dobry dla niej i partnera wspólnie. Matylda ma inne doświadczenia. W temacie seksu jest otwarta, bezpruderyjna; chętnie opowiada o swoich seksualnych podbojach. Lubi mówić o tym czego się ostatnio nauczyła, czego nowego dotknęła. A z czym przyszła? Z uczuciem pustki. „Wszystko wokół mnie jest takie byle jakie” – mówi.
Seks. Kiedyś – temat tabu. Dziś? W niektórych kręgach nadal. W innych – przeciwnie. Jedni w dalszym ciągu myślą o seksie jako o czymś „złym, grzesznym, wstydliwym, zagrażającym”. Czy też ewentualnie kompletnie „zbędnym, niepotrzebnym, nieistotnym, przereklamowanym”. Inni z kolei seksualizują wszystko. Moim zdaniem żadna z tych grup osób nie jest w pełni szczęśliwa i nie wykorzystuje potencjału jaki zawiera się w temacie – seks. Traktowanie seksu jedynie jako niewiele znaczącego popędu czy też popędu, którym nie możemy w żaden sposób zarządzać, ewentualnie popędu, którego trzeba się wyrzec – jest moim zdaniem szalenie zubażające.
Człowiek jest istotą seksualną od dnia narodzin aż do śmierci. Seksualność ta wyraża się na rozmaite sposoby i nie sprowadza się jedynie do aktu płciowego. Można ją przyrównać do reaktora elektrowni atomowej – jeśli pracuje prawidłowo jest właściwie niewyczerpanym źródłem energii. Seks jako taki jest jednym z jej przepięknych przejawów. Udany – wpływa na nasze zdrowie fizyczne i psychiczne, zmniejsza ból, rozluźnia, poprawia samopoczucie, zasila, pobudza naszą kreatywność, pozwala się swobodniej wyrażać i pełniej czuć, pogłębia bliskość z samym sobą i partnerem.. Jednym słowem – wspiera nas w obszarach pozornie z seksem niezwiązanych, pozwala żyć lepiej, piękniej, przyjemniej i pełniej. Jest więc o co walczyć. Głęboko wierzę, że seks i praca nad rozwojem w tym obszarze jest czymś czemu warto poświęcić część życia.
Czym jest jednak UDANY seks? Czy bliżej do niego Lilianie, która lubi raczej „waniliowo”, bez specjalnych udziwnień i nie zawsze szczytuje czy może Matyldzie, która doświadczeń ma za sobą sporo, ale nie ma poczucia by była emocjonalnie czy cieleśnie zasilona? O zasileniu związku też nie może być mowy, ponieważ Matylda w takowym nie jest.
Próbą odpowiedzi na to pytanie (w mojej ocenie próbą udaną i bliską mojemu sposobowi myślenia) jest filozofia „slow”. Z pewnością znane są Wam koncepcje takie jak slow food, slow life, slow fashon itp. – koncepcje powstałe z niezgody na bylejakość i z potrzeby jakości. Według idei slow – dobry seks to seks uważny i świadomy. Nie powolny jak może się błędnie wydawać. W założeniach slow seksu nie ma znaczenia czy uprawiasz seks szybko czy wolno, ale czy uprawiasz go uważnie czy nieuważnie. Nie ma też znaczenia ile go uprawiasz i jak często. Ma znaczenia JAK. A na to jak wpływa właśnie podłączenie uważności i świadomości. Jak mówi sex coacherka i współautorka książki „Slow sex” Marta Niedźwiecka: „Róbcie to rzadziej i lepiej, a nie często i beznadziejnie”. Z kolei wyznacznikiem jakości w seksie jest indywidualne zadowolenie. To przyjemność czerpana wszystkimi zmysłami, głębokie połączenie emocjonalne lub po prostu dobra zabawa. Według założeń idei slow seks samo poczucie satysfakcji wystarczy aby nazwać seks jakościowym. Co ciekawe – orgazm nie jest konieczny. Oczywiście fajny seks z dobrym orgazmem to ogromny prezent. Jest on w pewnym sensie naszą nagrodą w seksie. Jednak warto dbać o proporcje, ponieważ jeśli jedynym powodem, dla którego się kochamy jest mityczny orgazm – okaleczymy to czym jest uprawianie miłości. Naturalnie, jeśli kobiecie lub mężczyźnie (tak tak, mężczyzna może mieć wytrysk bez orgazmu, bowiem jedno i drugie to nie to samo; za wytrysk odpowiada układ współczulny włączający reakcję „walcz lub uciekaj”, a za orgazm układ przywspółczulny uruchamiający się w sytuacji relaksu; jest możliwy orgazm bez ejakulacji) przez całe życie nie zdarza się coś co mogłaby/mógłby opisać jako orgazm warto, by się tym zajęła/zajął. Ale uzależnienie satysfakcji seksualnej wyłącznie od wystąpienia orgazmu tworzy model seksualności przypominający bardziej współzawodnictwo, niż intymność. Znakomicie dbać o orgazmy, ale nie ma co ich mitologizować. Zadaniowość nie wpływa korzystnie na seks. Podobnie jeśli seks traktujemy jako sposób sprawdzenia się czy dowartościowania. Dlatego też w idei slow warto uprawiać seks dla seksu czyli dla przyjemności i pogłębienia bliskości bez poddawania się terrorowi orgazmu czy sobie przy okazji coś tym seksem „załatwiając”.
Czy według filozofii slow seks istnieją minimalne warunki brzegowe, żeby nazwać seks dobrym? Tak. Określone jest np. to co jest całkowicie niedopuszczalne. Jest tym wymuszanie aktywności seksualnej. Jest też sprecyzowana minimalna długość stosunku, żeby nazwać go udanym. Jest to czas jaki kobieta potrzebuje, by poczuć podniecenie i się rozbudzić. Czy coś jeszcze? Właściwie nie. W tym podejściu nie istnieje coś takiego jak norma przyzwoitości. Zamiast tego przyjęta jest zasada konsensualności czyli sytuacja, w której dwie dorosłe osoby uzgadniają co chcą robić, są one w pełni świadome i nie pod wpływem jakichkolwiek środków zmieniających świadomość, wiedzą w co wchodzą, są świadome skutków, dbają o swoje granice i bezpieczeństwo. Nie ma też określonej minimalnej ilości aktów płciowych, które musisz odbyć tygodniowo/miesięcznie/rocznie, żeby twój seks można było nazwać dobrym. Jeśli jesteś szczęśliwa/y, zadowolona/y ze sposobu w jaki wyraża się Twoja seksualność, to choćbyś uprawiał/a seks raz na rok – masz dobry seks. Chyba, że nie jesteś. A jeśli nie – pamiętaj, że każdy miał, ma, bądź będzie miał jakiś seksualny problem. Seks jest czynnością wrodzoną jak zdolność mowy. I jedno i drugie możesz rozwijać póki żyjesz. Według slow seks – nie po to, by Twój seks był perfekcyjny, ale głębiej doświadczany. W takim razie czy technika nie ma znaczenia? Ma. Znajomość anatomii, stref erogennych swoich i partnera, tego co na niego i na nas działa, dobra technika – to wszystko podnosi jakość seksu. Ale nawet jeśli będziemy świetni od strony technicznej, ale jednocześnie nieuważni – nie będziemy nigdy z seksu czerpać tyle ile jest nam w stanie dać. Weźmy np. takiego stereotypowego narcystycznego macho. Mają tacy macho opinię dobrych kochanków, bo bywają uzdolnieni technicznie. Ale przysłowiowy macho tak naprawdę jest w łóżku sam lub też Ty nie masz większego znaczenia. Od wielu moich pacjentek słyszałam, że taki seks bywa niezwykle interesujący, ale na dłuższą metę mało zasilający energię kobiety i jej poczucie wartości. Czy według omawianej filozofii można mieć dobry seks bez miłości? Owszem. Marta Niedźwiecka w książce „Slow sex” rozróżnia cztery możliwości. Według niej można mieć: dobry seks bez miłości; dobry seks z osobą, którą się kocha; zły seks bez miłości oraz zły seks z ukochaną/ym. Oczywiście dobry seks w połączeniu z miłością jest tym co wpływa na nasz dobrostan psychofizyczny i odczuwaną jakość życia najlepiej i najpełniej.
Wracając do moich bohaterek. Czy opierając się na filozofii slow Liliana ma dobry seks? A Matylda? Liliana jest zadowolona. Czyli jej seks jest dobry. Kiedy zapytałam ją czy jest jednak coś co chciałaby rozwinąć – powiedziała o umiejętności puszczania. To nacechowane negatywnie w kontekście seksu sformułowanie „puszczanie się” jest jedną z podstawowych naszych tęsknot. Oczywiście głównie kobiet, ponieważ to ich zachowania seksualne są notorycznie oceniane jako nieodpowiednie. A pragnienie puszczenia się w seksie (mam tu na myśli odpuszczenie, nie bezrefleksyjne sypianie z kim popadnie) wynika z chęci odczuwania go w pełni, z tęsknoty za nieskrępowanym napawaniem się nim. To bezwzględnie potrafi Matylda. Natomiast jej z kolei brakuje czasem kontroli z domieszką zdrowego rozsądku, które w seksie również się przydają. I działają na naszą korzyść. Z Lilianą pracujemy nad umiejętnością puszczania w życiu. Jeśli nie umiesz puścić w życiu – trudno Ci będzie w seksie. I odwrotnie – jak masz z tym kłopot w seksie, pewnie masz i w życiu. Matyldę wspieram w tym, aby przyjrzała się sobie i swoim potrzebom. Żeby nie działała po omacku. Tak w życiu, jak i w seksie. Doskonalona świadomość pozwala nie kłamać samemu sobie.
A o świadomości przeczytacie w kolejnym artykule.