Jest ich mnóstwo. Moja znajoma edukatorka seksualna wielokrotnie nie może wyjść ze zdziwienia, że w dobie takiego dostępu do wiedzy (książki, internet, programy telewizyjne i radiowe) nastolatkowie nadal wierzą, że: pierwszy raz zawsze musi boleć (nie musi); przy przebiciu błony dziewiczej zawsze się krwawi (nie zawsze); obecność błony dziewiczej oznacza że dziewczyna czy kobieta nigdy nie uprawiała seksu (nie zawsze przy pierwszym stosunku dochodzi do przerwania błony dziewiczej); brak obecności błony dziewiczej oznacza, że dziewczyna czy kobieta uprawiała seks (może dojść do przerwania błony dziewiczej przy okazji np. uprawiania pewnych sportów, niektóre dziewczynki rodzą się bez błony dziewiczej, u niektórych kobiet błona dziewicza nie jest jednolita); nie można zajść w ciąże przy pierwszym razie (można); mężczyźni wolą blondynki, duże biusty, szczupłe kobiety etc (mężczyźni mają różne gusta); chłopcy czy mężczyźni nie mogą odmówić seksu (mogą); jeśli dziewczyna pozwoli na pocałunek lub inne pieszczoty oznacza to, że jej ochota i zgoda na seks jest oczywista (nie jest); im dłuższy penis tym lepiej (niekoniecznie i jest to trochę bardziej skomplikowane); długi kciuk oznacza dużą potencję (nie ma na to dowodów) itp.
Istnieje też wiele szkodliwych przekonań na temat seksu np., że
Masturbacja to zboczenie
Masturbacja służy poznaniu swojego ciała i swoich reakcji, przyjemności i nawiązania miłosnej relacji ze sobą i jeśli jedynym jej celem nie jest kompulsywna redukcja napięcia, a także jeśli występuje jako dodatek czy uzupełnienie seksu z partnerem, a nie go zastępuje – jest zjawiskiem naturalnym, normalnym i bezpiecznym.
Można uprawiać seks tylko gdy kogoś kochamy
Seks w miłości jest czymś wspaniałym. Szczególnie jeśli jest udany, bo tu mamy do czynienia z kolejnym mitem, ale o tym za chwilę. Natomiast przekonanie, że inne warianty nie są możliwe lub są naganne skutkuje tym, że nie umiemy odróżnić pożądania od zakochania. A z tego potem same kłopoty. Śmiem twierdzić, że to przekonanie jest wpajane szczególnie kobietom. Jakoś mężczyznom łatwiej jest rozróżnić, że z tą kobieta chcą się przespać, a z tą spędzić życie. I jeśli nie jest to kwestia tzw. syndromu madonny i ladacznicy, o którym za moment, to w ten sposób nie ładują się w sytuacje, których nie chcą. Bo wyobraźmy sobie taką Zosię czy Basię, która czuje, że się zakochała, bo poczuła coś w dole brzucha albo między nogami, bo ma ochotę na pocałunek albo inne pieprzoty i wchodzi w jakąś relację na bardzo serio, choć być może gdyby wiedziała, że to co poczuła to po prostu chuć, zatrzymałaby się w tym miejscu i nie podjęła decyzji na całe życie.
Kochamy się, więc jakoś się ułoży
Rozmawiamy w związku o tym (o ile oczywiście rozmawiamy ;)) gdzie chcemy mieszkać, jak widzimy naszą przyszłość, czy chcemy mieć dzieci, jak ułożymy sobie kwestie finansowe, jaki będzie podział obowiązków.. Ale o seksie? Nie. Uznajemy, że seks w związku sam się załatwi. W końcu się kochamy.. A co ma piernik do wiatraka? Miłość to miłość. Seks to seks. Wielokrotnie w pracy z pacjentami przekonuję się, że sama miłość nie wystarcza. A przynajmniej nie zawsze. Jeśli brakuje nam pewnej wiedzy (np. o związkach), umiejętności (np. komunikacyjnych) to sama miłość nie uciągnie. Oczywiście, miłość pomaga. Daje siłę, nadzieję. Ale miłość to nie wszystko. Przekonałam się o tym m.in. na kursie z behawiorystyki zwierząt. Kocham moje zwierzęta bezgranicznie, ale wielu rzeczy nie wiedziałam i nieświadomie im szkodziłam lub przynajmniej nie pomagałam. Lub też nie wiedziałam, że z pewnymi rzeczami można poradzić sobie w dość prosty sposób. Z relacjami miłosnymi i seksem jest dokładnie tak samo.
Seks jest czymś naturalnym i nie potrzebujemy zgłębiać wiedzy na jego temat
Tak, seks jest umiejętnością atawistyczną, wrodzoną. Jak zdolność mowy. Co nie oznacza, że nie możemy tej umiejętności rozwijać. I to całe życie. Poza tym, to co rozumiemy pod tym przekonaniem mówi o seksie prokreacyjnym. A dziś seks pełni funkcje głównie lub również przyjemnościowe. A takie rozumienie seksu wymaga już od nas zaciekawienia nim.
O seksie się nie gada, seks się uprawia
Mam takie przeświadczenie, że tak najczęściej mówią ci, którzy o seksie wiedzą mało. Jasne, że ci mocni w gębie czasem ze swoim seksem mają sporo kłopotów, ale mniejsza o to. O seksie nie tylko warto, ale trzeba rozmawiać. Wiem, że nie umiemy, że się wstydzimy, boimy, ale przełamujmy się. Róbmy z tego coś coraz bardziej naturalnego. W rozmawianiu o seksie może przeszkadzać kolejny mit, a mianowicie, że rozmowa o seksie zabija spontaniczność. No cóż. Jeśli chcemy mieć kiepski, ale spontaniczny seks – nie gadajmy o nim. Rozmawiając zwiększamy sobie szansę na porozumienie w tej materii. Jeszcze jedna rzecz. Rozmowa o seksie nie musi odbywać się w sposób, który od razu nas usztywnia pt. to porozmawiajmy. Może się częściowo odbywać przy okazji. Przy okazji oglądania filmu („weź mnie w taki sposób jak na filmie”), słuchania muzyki („lubię, gdy muzyka tworzy nastrój”), czy nawet lepienia pierogów („a może któregoś dnia na stole?”).
Seks sprowadza się do kilkunastominutowego incydentu w postaci aktu płciowego
Takie rozumienie seksu bardzo go zubaża. Kiedy myślimy o seksie jedynie jak o ćwiczeniu gimnastycznym nie jesteśmy w stanie czerpać z niego tego wszystkiego, co jest on nam w stanie dać: zdrowia psychofizycznego; głębokiego kontaktu z ciałem, sobą i partnerem; poczucia niezwykłej bliskości; wzrostu energii i życiowego napędu; pogłębienia kreatywności etc. Takie rozumienie seksu nie wykorzystuje w pełni potencjału, jaki w sobie zawiera. A seksualność to energia. Krąży w nas od urodzenia aż do śmierci, niezależnie czy jesteś w związku czy też nie. Jeśli pracuje prawidłowo działa na wiele obszarów, pozornie z seksem niezwiązanych. Powoduje, że żyje się na przyjemniej, piękniej i pełniej.
Seks to penetracja
Też. Ale nie tylko. Już sama nazwa „seks oralny” wskazuje, że seks oralny też jest seksem, choć nie łączy się z penetracją. Czy jest przyjemny? Większość odpowie, że tak. Czy może prowadzić do orgazmu? Owszem. Czy ma też wartość więziotwórczą? Oczywiście. Ale idźmy dalej. Czy tzw „gra wstępna” jest już seksem czy nie? Jeśli ograniczymy seks do penetracji, sami sobie odbieramy całą paletę seksualnych czynności i doznań z tym związanych. Jeśli nie będziemy uprawiać seksu w taki sposób, że każda czynność ma zmierzać ku penetracji, będziemy w stanie rozsmakować się we wszystkim, co penetracją nie jest. I odkrywać jaką przyjemność może dawać całowanie, masowanie, pieszczenie, wzajemna masturbacja itp.
Dobry seks musi zakończyć się orgazmem
To co szkodzi seksowi to zadaniowość. Ona napina, a to co sprzyja udanemu seksowi to rozluźnienie. Jeśli nasz seks sprowadza się do walki o orgazm, to nawet jeśli go osiągniemy, nie będziemy czuli pełnej satysfakcji. Przywiązaliśmy się do tego przekonania, trochę nie wiedzieć czemu, a kiedy rozmawiam z pacjentami, to okazuje się, że kiedy się od tego przekonania odkleją, to potrafią mieć udany seks bez orgazmu. W sensie przyjemny, satysfakcjonujący, bliski. Oczywiście, fajny seks z orgazmem jest fajny i jeśli długo trudno nam go doświadczyć, warto przyjrzeć się dlaczego i temu zaradzić. Ale traktowanie seksu jak zawodów sportowych odbiera mu to czym w rzeczywistości jest i mu nie służy.
Mężczyzna nie może udawać orgazmu
W mowie potocznej słów „szczytowanie” i „wytrysk” używa się zamiennie. Oddaje to w jaki sposób rozumiemy owe zjawiska. Mianowicie, że są tym samym. A to nieprawda. Czym innym bowiem jest orgazm, a czym innym ejakulacja. Ejakulacja jest skomplikowanym procesem neurobiologicznym, który angażuje współczulny układ nerwowy, odpowiadający za pobudzenie, aktywność. Orgazm to kulminacyjny moment podniecenia, chwila, w której odczuwana jest maksymalna rozkosz seksualna. Orgazm aktywizuje przywspółczulny układ nerwowy, odpowiadający za odpoczynek, relaks. Czyli w uproszczeniu możemy powiedzieć, że wytrysk to fizjologia, szczytowanie to subiektywne uczucie. Szczytowanie i wytrysk są ze sobą mylone, bowiem zazwyczaj występują niemal jednocześnie. Nie są jednak tym samym. W związku z powyższym jest możliwe, aby mężczyzna ejakulował, ale nie odczuwał orgazmu. Jest również możliwe, aby szczytował (nawet wielokrotnie) bez wytrysku. Tego uczą m.in. wschodnie sztuki miłości jak np. tantra.
Mężczyzna zawsze chce i może
Przyjęło się, że mężczyzna o seksie myśli niemal non stop i non stop ma na seks ochotę. Kiedy nie ma to a) albo jest z nim coś nie tak, jest chory etc, lub b) chodzi o partnerkę. Słyszę to częstokroć od moich pacjentek. Kiedy ich mężczyzna odmawia im seksu czują się bardzo zaniepokojone. Ich może boleć głowa, mogą być zmęczone, zapracowane lub po prostu nie mieć ochoty. Ale kiedy mężczyzna mówi, że źle się czuje, chce mu się spać lub po prostu „dzisiaj nie”, w głowach ich partnerek zaczyna się analiza. „Może ma kochankę?”, „Może wyrzucili go z pracy?”, „Może już mnie nie kocha?”, „Może go już nie podniecam?”, „Coś mu na pewno jest”. Jeśli sytuacja się przedłuża, warto sprawdzić o co chodzi. Bywa, że spadek libido jest objawem poważniejszych chorób: depresji, uzależnienia od alkoholu, anemii, nadciśnienia, kłopotów z tarczycą i innych. Bywa, że mężczyzna nie chce się kochać, bo towarzyszy mu silny stres czy ma poważne problemy życiowe. Jest możliwe, że mężczyzna stracił zainteresowanie partnerką. Ale nie ma co siać paniki, gdy po prostu czasami nie ma ochoty lub siły. Wbrew pozorom, mężczyźnie też nie zawsze się chce.
Z żoną/mężem nie mogę pozwolić sobie na to z kochanką/kochankiem czyli syndrom tzw. „ madonny i ladacznicy”
W filmie „Depresja gangstera” w reżyserii Harnolda Ramis’a jest taka scena: Lekarz psychiatra ( w tej roli Billy Cristal) pyta swojego pacjenta gangstera (Robert De Niro) o jego dolegliwości. Paul Vitti zaczyna mówić, że źle się czuje, że ostatnio nie mógł zaspokoić swojej kochanki etc. Lekarz od razu reaguje: „między tobą a żoną coś nie tak?”. „Nie, dlaczego?” – odpowiada gangster. „Bo mówiłeś, że masz kochankę?” „A tak, ale nie, z żoną wszystko w porządku. Po prostu z kochanką robię to czego nie robię z żoną.” „Dlaczego nie robisz tego z żoną?” – drąży lekarz. „Daj spokój, ona całuje moje dzieci na dobranoc”. Cytuję oczywiście z pamięci. Uwielbiam tę scenę, bo ona oddaje dokładnie to jak wielu i wiele z nas myśli. Żona ma być skromna i zajmować się dobrze domem i dziećmi. Ma być niemalże jak święta – madonna. Ale kochanka powinna być jak nieokiełznane zwierzę. Jak ladacznica. Stąd nazwa syndromu. Mam wielu pacjentów płci obojga, których seks małżeński jest smutny, nudny, przewidywalny, a z kochankiem czy kochanką dzieją się cuda. I wielu osobom takie rozczepienie, niestety, pasuje. A przecież nie trzeba tego rozdzielać w ten sposób. Można mieć madonnę i ladacznicę w jednej osobie. Wtedy dopiero jest moc.
Mogę zdobywać doświadczenie seksualne tylko gdy mam partnera
Jakiś czas temu przyszła do mojego gabinetu około 25 letnia kobieta. Zaczęła opowiadać o swojej frustracji związanej z tym, że nigdy nie miała chłopaka. Nigdy nie była na randce, nigdy się nie całowała, nigdy nie uprawiała seksu. Jak powiedziała: „Do pewnego momentu nie miałam takiej potrzeby, dużo czasu poświęcałam nauce (dodam od siebie, że pacjentka uczyła się w szkole muzycznej i cały swój czas poświęcała na grę na instrumencie), a potem przyszedł moment, że zaczęłam się wstydzić, że nie mam żadnych doświadczeń, że nie wiem jak to się robi, że jestem taka w tym nieporadna i niekumata. Teraz kiedy nawet ktoś mnie zaprasza na kawę jestem sparaliżowana, bo zaraz sobie myślę, że potem on będzie czegoś ode mnie chciał, i może ja też bym chciała, ale nie będę wiedziała jak.” Zapytałam pacjentkę o jej doświadczenia seksualne ze sobą. Pani M. zatrzepotała powiekami. „Ze sobą?” „Tak” – odpowiedziałam. Zapytałam co wie o swoim ciele, czy wie co mu sprawia przyjemność, co jej ciało lubi. Pani M. wiedziała niewiele. Zupełnie nie brała pod uwagę, że zdobywać doświadczenia seksualne może nie tylko w kontakcie z druga osobą. Że doświadczenia ze sobą to również doświadczenia. Że możemy rozwijać naszą seksualność cały czas, nie tylko, gdy jesteśmy w związku. To było dla M. prawdziwe odkrycie. Dzięki niemu pacjentka zaczęła odkrywać swoją seksualność z nadzieją, że te doświadczenia pomogą jej czuć się mniej niepewnie w kontaktach z płcią przeciwną. Obie czekamy na to czy tak właśnie będzie.
Dobry seks możemy mieć tylko w miłości
To się nam powszechnie wmawia. Pewnie ze strachu, żebyśmy nie narobili sobie kłopotów z kimś, kogo nie kochamy. I też dobrze sobie tych kłopotów nie narobić, ale na to są pewne sposoby. W każdym razie, warto mieć świadomość, że miłość to miłość, a seks to seks. I tak, możemy mieć oczywiście dobry seks w miłości. O taki scenariusz pewnie większość z nas walczy i ten wydaje się nam najbardziej atrakcyjny. Dla mnie również. Ale możliwe są i inne warianty. Możemy siebie kochać, a mieć kiepski seks. Możemy też mieć kiepski seks bez miłości. W końcu, możemy mieć dobry seks bez miłości. Czy nam takie relacje pasują, to już inna rzecz. Ale nie udawajmy, że jeśli kogoś nie kochasz, nie może Ci być z nim dobrze w łóżku. Miłość to miłość. Seks to seks. Połączenie ich obu jest, naturalnie, czymś najpiękniejszym.
Namiętność zawsze ma swój kres
Na początku chce nam się niemalże cały czas. A potem to się zmienia. Jednym wcześniej, innym później, ale jednak. Wtedy wielu uznaje, że to ten moment, gdy namiętność wygasa i czas się albo pożegnać albo się z tym pogodzić. A istnieje jeszcze trzecie rozwiązanie. Kiedy pierwsze emocje słabną to znak, że przestaje nam pomagać „chemia mózgu”. Opadły i wypłukały się (przynajmniej w części): testosteron, estrogen, fenyloetyloamina, dopamina, noradrenalina, serotonina, oksytocyna, wazopresyna i endorfiny. Od tej pory nasza namiętność leży w naszych rękach. Możemy jednak uznać, że kompletnie nie mamy na nią wpływu, ona jest albo jej nie ma, koniec kropka. Wtedy zazwyczaj zrywamy relację. Możemy uznać to samo i zostać w relacji, godząc się na to, że namiętność między nami to pieśń przeszłości. Jeśli jednak zobaczymy, że choć namiętność zmienia się w trakcie trwania związku, to w dużej mierze zależy od nas, i wtedy jesteśmy w stanie zrobić wiele, by nie wygasła do końca. A nawet rozpalała się od nowa. I znowu. I jeszcze.
Praca nad seksem to praca nad techniką
Ostatnio jedna z „moich” par, z którą pracuję już od jakiegoś czasu zadała mi pytanie czy mogą ze mną porozmawiać o ich seksie. Odpowiedziałam, że oczywiście, jeśli tylko chcą. Dodałam, że choć nie jestem seksuologiem, to nie wyobrażam sobie mówić o relacji, nie mówiąc o seksie. Okazało się, że w temacie seksu Pani A. i pan K. mają sporo trudności. Pan K. zaczął się tłumaczyć, że już od dawna chcieli poruszyć ten temat ale bali się i wstydzili. Zapytałam czego się bali. „Że będzie nam Pani kazać robić jakieś dziwne ćwiczenia, że będziemy potem musieli o tym opowiadać, że będziemy musieli rozmawiać o technicznych szczegółach itd”. Takie obawy nie są odosobnione. Wielu moim pacjentom wydaje się, że rozwijanie seksualności to przede wszystkim rozwijanie techniki. A z mojego punktu widzenia, technika jest tylko jednym z wielu elementów. Praca nad seksem to praca: nad kontaktem ze sobą, ze swoimi emocjami, nad relacją ze sobą samym, nad emocjami w relacji, nad bliskością, nad odległością, nad zmianą stylu życia, nad realizowaniem potrzeb w relacji i nad jeszcze wieloma innymi obszarami, zanim (jeśli okaże się to potrzebne) dojdziemy do techniki samej w sobie. Żeby mieć lepszy, karmiący seks nie wystarczy znać kilka sztuczek. Znajomość anatomii czy stref erogennych swoich i partnera, wiedza dotycząca możliwości pieszczenia czy pobudzania partnera mają oczywiście znaczenie. Ale jeśli chcecie mieć naprawdę dobrą relacje seksualną zobaczcie technikę jako dodatek. Ważny, ale jednak.
Na pewno tylko ja mam ten problem
Nie dość, że się z czyś borykamy, to jeszcze wydaje się nam, że z pewnością, wszyscy inni sobie świetnie radzą. Tylko ja: wstydzę się jak wypadnę, mam kompleks dużej pupy czy małego członka, nie czuję się dość atrakcyjny/a, czuję się niepewnie „w tych sprawach”, długo dochodzę/szybko dochodzę, mam „tam” bóle, nic „tam” nie czuję, mam opór przed seksem oralnym, mam tak dziwne reakcje, czy cokolwiek jeszcze innego. Tylko ja. Wszyscy inni są ogierami i ogierzycami (;)) seksu. Dzięki swojej pracy mam ten ogląd, że jest oczywiście inaczej. Każdy miał, ma, bądź będzie miał jakieś mniej lub bardziej przejściowe problemy związane z seksem. Poważniejsze lub mniej poważne. Mijające samoistnie lub wymagające szczególnego zaopiekowania. Ale są to doświadczenia powszechne. Dziennikarka i pisarka Małgorzata Halber napisała w swojej książce „Najlepszy człowiek na świecie”: „Każdy się wstydzi. Każdy się wstydzi trzech rzeczy. Że nie jest ładny. Że za mało wie. I że niewystarczająco dobrze radzi sobie w życiu. Każdy.” Autorka nie pisała o seksie. A może też? Niezależnie od, z seksem jest dokładnie tak samo. Wstydzimy się, że nie jesteśmy wystarczająco atrakcyjni. Że za mało o seksie wiemy. Że niewystarczająco sobie w nim radzimy. Wszyscy. W mniejszym lub większym stopniu, ale jednak. Wszyscy.