O przyczynach samotności czy trudności ze znalezieniem partnera/partnerki mówiłam i pisałam wielokrotnie. Ale po pierwsze, temat wydaje się być wciąż aktualny (dostaję na ten temat sporo zapytań), a po drugie, czas płynie i pojawiają się we mnie kolejne obserwacje i przemyślenia dotyczące tego jakie mamy dziś podejście do relacji. Kilkoma się z Wami podzielę.
Jestem współautorką testów dopasowania portali Sympatia Plus i Kochaj.pl. Dostaję wiele zapytań o to „czy ten test naprawdę pomoże mi znaleźć partnera idealnie do mnie dopasowanego?” lub „na ile test jest skuteczny?”, czy też „na ile mogę mieć pewność, że test rzeczywiście wskaże mi tego jedynego?”. Jestem również, a może przede wszystkim, psychologiem i psychoterapeutką. W swoim gabinecie często słyszę pytania: „Jak już pani o nas opowiedziałam to uważa pani, że my do siebie pasujemy czy nie?”, „Czy uważa pani, że powinniśmy się rozstać?”. Nie wiem co się takiego stało, że przestaliśmy pytać siebie, zamiast innych. Nie wiem dlaczego wychodzimy z założenia, że jest gdzieś na zewnątrz odpowiedź na pytanie jak żyć, co robić, kogo wybrać? Szukamy szybkich i łatwych odpowiedzi. Gotowców. Gwarancji. Chcemy mieć pewność, że jak zrobimy A to dostaniemy B. Rozczaruję Was. Takowych nie ma. Żaden test, żaden człowiek nie da Wam jedynej słusznej odpowiedzi, która zagwarantuje Wam szczęście i powodzenie do końca Waszych dni. Żałuję, niekiedy sama chętnie bym z niej skorzystała, ale wiem, że takiej nie znajdę. Życie to sztuka wyborów. I już w nazwie odczytujemy, że skoro sztuka to nie jest to łatwe. I wymaga umiejętności. Nie wypracujecie ich, jeśli będziecie szukać recept. Są pomoce, podpowiedzi, doświadczenia innych, ale tylko (albo aż) tyle. Gwarancji brak.
W tej potrzebie, aby ktoś lub coś za nas wybrało i do tego „partnera idealnie dopasowanego” kryje się również brak gotowości na trudności i pracę. Bowiem jeżeli mamy być dopasowani „idealnie” to znaczy, że nie będziemy musieli się ze sobą ścierać, spierać, negocjować czy wypracowywać sposobów na rozwiązanie naszych problemów. Bardzo często dostaję wiadomości i maile następującej treści:
„Ciągle kłócę się ze swoim partnerem. Normalnie o wszystko. Co mamy robić, żeby się tak nie kłócić?” albo
„Mój chłopak się na mnie obraził i nie chce ze mną gadać. Co mam zrobić?” lub też
„Moja żona nie chce ze mną sypiać. Czy może pani nam pomóc?”
Odpisuję, że być może mogę, ale aby to stwierdzić trzeba się zobaczyć. Poznać się, poszerzyć ilość danych, porozmawiać. Jak mogę komuś pomóc nic tak naprawdę nie wiedząc? Dlaczego o tym piszę? Dla mnie takie maile (bez kontynuacji i chęci na spotkanie) są dowodem na to, że my naprawdę myślimy, że wszystko chyba jest proste. Że istnieje jakaś pigułka czy czarodziejska różdżka, którą w dodatku mam ja albo chociaż jakiś przepis, który powie: „proszę powiedzieć partnerowi/chłopakowi/żonie to i to i będzie super”. Nie chce się nam wkładać wysiłku. Coraz mniej mamy w sobie zgody na właśnie brak gwarancji. Jesteśmy coraz bardziej roszczeniowi. Także względem relacji. Profesor Tomasz Szlendak z Instytutu Socjologii UMK w Toruniu jest zdania, że lista cech, których oczekujemy od partnera się rozszerza. Pisała też o tym psychoterapeutka Zofia Milska-Wrzosińska. Mówiła ona o tym, że dziś chcemy aby nasz partner był „wszystkim”: i najlepszym przyjacielem i cudownym ojcem i nieprzeciętnym kochankiem. Nasze babki ponoć nie miały takich oczekiwań. I nie zrozumcie mnie źle. Bardzo, bardzo się cieszę, że już nie musimy być z kimkolwiek (bo opinia społeczna, bo wymagania kultury, bo ograniczenia finansowe) i jestem przeciwniczką myślenia, że jeśli „nie pije, nie bije i, za przeproszeniem, nie śmierdzi” to wystarczy. Jestem za tym, by wiedzieć czego się nie chce, czego chce, kogo się szuka. Jestem za tym, by odważać się na szukanie swojej drogi i swojego szczęścia i spełnienia. Ale my szukamy czasem kogoś i czegoś co nie istnieje. To po pierwsze. A po drugie, choć dokładnie wiemy jaki ma by ten wymarzony partner czy partnerka kiedy pytam o to co Ty możesz i chcesz wnieść do związku, co Ty możesz od siebie dać – nierzadko pojawia się cisza. Bo w ogóle coraz częściej traktujemy związek w sposób konsumpcyjny. Szukamy partnera w taki sposób jakbyśmy szukali do kupna samochodu. Ma spełniać określone kryteria, jak nie spełnia – szukamy dalej. Na portalach randkowych przeglądamy profile jakbyśmy przeglądali ofertę na platformie handlowej. Ostatnio rozmawiałam z jednym moim samotnym pacjentem. Pytałam go jak było na wyjeździe organizowanym przez jedną ze szkół tańca. Mój pacjent liczył, że kogoś tam pozna. „Nic tam ciekawego nie było” – skomentował. Jakby opowiadał o butach, które chciał nabyć. Z racji swojej funkcji na portalu Kochaj.pl pojawiam się czasem w różnych tzw. grupach na portalach społecznościowych. Głównie oczywiście takich, gdzie samotni szukają kogoś do pary. Przyznaję, że bywam przerażona. Nie miałam pojęcia (z racji oczywiście wieku) jak to dziś wygląda wśród młodych. Młodzież się dziś głównie ocena. Przynajmniej tam. Tzw. „ocenka za ocenkę” czyli „oceń mnie a ja ciebie” naprawdę mną wstrząsnęła. Przecież to musi być, wybaczcie kolokwialne stwierdzenie, straszne. Ciągle patrzeć na innych przez pryzmat jakiś dziwnych ocen i wciąż wystawiać się na ocenę.. Jak o tym myślę ogarnia mnie smutek. I w jakimś sensie współczucie. Jeśli będziemy patrzeć na siebie jak na towar w sklepie, który można ocenić, nabyć, zareklamować, wymienić, rzucić w kąt – to kiepsko widzę przyszłość jakościowych relacji. Może brzmię jak leśna babcia, ale trudno. Nie napawa mnie to optymizmem. I znowu – nie jestem zdania, żeby być ze sobą za wszelka cenę. Żeby trwać w imię trwania mimo zranień, bólu, poczucia nieszczęścia itp. Ale łatwo rezygnujemy. Łatwo się poddajemy. Ostatnio zapytałam mojego pacjenta dlaczego rozstał się z partnerką, bo miałam poczucie, że dobrze się czuł w swoim związku. Powiedział, że „było ok, ale bez szału”. Inna pacjentka swoją decyzje o rozstaniu skomentowała następująco: „jakoś nie czułam fajerwerków”. Jeszcze inny przykład: „Już nie jest tak jak kiedyś. Moje uczucie chyba wygasło”. Nie chcę oceniać tych indywidualnych powodów rozstań, bo każdy ma swoją drogę. Ale obserwuję, że takie zjawisko hedonistycznego podejścia do relacji jest coraz częstsze. I jest jednym z powodów tego, że szukamy, szukamy i nie znajdujemy. Albo znajdujemy jedynie na chwilę.
Nie tylko potrzebujemy czuć się w relacji dobrze i przyjemnie (to oczywiście zrozumiałe, o ile założymy, że chodzi o proporcje pomiędzy łatwo-trudno, przyjemnie-nieprzyjemnie, a nie przy pierwszym trudno i nieprzyjemnie – uciekamy), ale też nierzadko potrzebujemy permanentnej stymulacji w naszych relacjach. Nie wystarcza, że jest po prostu dobrze. Jeśli „nie ma szału czy fajerwerków” jest zwyczajnie nudno. Potrzebujemy non stop się bodźcować.
Przyglądam się jeszcze jednemu zjawisku. Ktoś nazwał to stabilną niejednoznacznością. Mimo, że jesteśmy w związku, nie chcemy rezygnować z prawa do rozglądania się. Cały czas mamy oczy szeroko otwarte, bo może znajdzie się ktoś lepszy, fajniejszy, ciekawszy, bo może z kimś innym będę szczęśliwszy/a? Nie chcemy się opowiadać, deklarować. Chcemy mieć możliwość wyjścia ze związku w każdej chwili. Są pewnie tego dla relacji i korzyści. Wiedząc, że już nie działa prawo „trafiony zatopiony”, że ślub, wspólny kredyt czy dziecko nie są gwarantem na tzw. ułożenie sobie życia – może dzięki temu nie osiadamy na laurach, tylko rozwijamy się, dbamy o siebie nawzajem?Perspektywa, że „i tak nie odejdzie, w końcu jest moją żoną/moim mężem” jest już nieaktualna.
Z drugiej strony może być i odwrotnie. Skoro w każdej chwili możemy się rozstać, to nie chce się już nam przeciwstawiać trudnościom. Można pójść tam, gdzie łatwiej. I tak chodzimy od jednego do drugiego czy od jednej do drugiej i kończymy wnioskiem, że nam nie wychodzi. Że „szukamy i szukamy i nie możemy znaleźć tej jedynej czy tego jedynego”. No nie możemy. M.in. z tych powodów, o których napisałam. Jest ich z pewnością znacznie więcej. I pewnie jeszcze nie raz będziemy się nad nimi pochylać. Nie po to, żeby oceniać. Po to, żeby móc z tych przemyśleń skorzystać.