Podsłuchałam ostatnio (naprawdę nie było możliwości nie słyszeć ;)) rozmowę trzech na oko dwudziestoparoletnich kobiet siedzących w kawiarni przy stoliku obok. Z kontekstu wynikało, że jedna z nich się zakochała. Opowiadała pozostałym: „Znalazłam swoją bratnią duszę! Tak czuję. On lubi to co ja, chodzi w te same miejsca, słucha tej samej muzyki. Dacie wiarę, że on też marzy o wycieczce do Japonii? On ma nawet te same dziwactwa co ja! To naprawdę moja druga połówka!”. Jedna ze znajomych wyraźnie nie podzielała jej entuzjazmu: „O matko, to nie wróżę wam najlepiej. Wy się zanudzicie ze sobą na śmierć! To takie samo, tamto takie samo – przecież od dawna wiadomo, że to przeciwieństwa się przyciągają!” . Na co zareagowała trzecia: „Chyba sobie żartujesz! Może na początku, ale potem? Chyba, że lubisz wiecznie się kłócić. Właśnie dobrze, że są do siebie tacy podobni. Na dłuższą metę ludzie nie mogą być zbyt różni, bo się znienawidzą albo pozabijają!”. Rozmowa przyjaciółek trwała dalej w najlepsze, a ja zaczęłam się zastanawiać – jak to z tymi związkami jest? ..
Większość badań psychologicznych zdaje się nie potwierdzać powszechnego przekonania, że to co nas do siebie przyciąga to właśnie przeciwieństwa. Więcej – naukowcy dość zgodnie podkreślają, że to co wpływa zarówno na ocenę atrakcyjności drugiej osoby oraz na nasze poczucie bezpieczeństwa to jednak podobieństwa. Pisze o tym Alaya Malach Pines w swojej książce „Zakochać się: jak wybieramy tych, których kochamy”. Badacze i praktycy są zdania, że aby mogła nastąpić jakakolwiek identyfikacja musi dojść do choćby minimalnego podobieństwa. Dlatego też przy pierwszych spotkaniach sondujemy głównie to co mamy podobnego. Podobieństwa pozostają też w zależności z jakością relacji i poczuciem satysfakcji w związku, a także jego trwałością.
O jakie podobieństwa chodzi? Co ciekawe np. o urodę. Istnieje koncepcja, która mówi o tym, iż wybieramy partnera, mówiąc kolokwialnie, z „tej samej ligi” czyli z podobnego przedziału atrakcyjności fizycznej. Oznaczałoby to, że bardzo atrakcyjny partner wybierze tylko też bardzo atrakcyjnego, a nieatrakcyjny nieatrakcyjnego.
Jednym z ważniejszych wyznaczników powodzenia w związku jest podobieństwo partnerów pod względem hierarchii wartości. Zgodność dwojga ludzi pod względem tego co uważają za najważniejsze znacznie zwiększa prawdopodobieństwo wzajemnego zrozumienia, realizacji wspólnych celów oraz wsparcia w trudnych sytuacjach. Równie ważne jest podobieństwo poglądów. Osoby o podobnym do nas światopoglądzie potwierdzają słuszność naszych przekonań, a to jest komfortowe i bezpieczne. Z takimi osobami łatwiej nawiązujemy głębszą relację, ponieważ opinie nas nie antagonizują.
Jak twierdzą badacze i praktycy, w szczęśliwych związkach panuje podobieństwo także pod względem: poziomu inteligencji, wykształcenia, wieku, statusu społecznego, religii, wiodących zainteresowań, potrzeb, sposobu spędzania wolnego czasu, poziomu dojrzałości emocjonalnej i odpowiedzialności, poziomu empatii, stabilności emocjonalnej oraz umiejętności komunikacyjnych i społecznych.
A co z innymi cechami osobowości? Tu wśród naukowców pełnej zgodności nie ma. Przykładem takich obszarów, których dotyczy brak jednomyślności wśród badaczy jest np. wymiar ekstrawersja-introwersja czy też pesymizm-optymizm. Być może są to obszary, w których potrzebny stopień podobieństwa jest sprawą wysoce indywidualną.
Skoro podobieństwa są tak istotne dla poczucia satysfakcji w związku dlaczego tak wiele osób twierdzi, że pociągają ich osoby zupełnie od nich odmienne?
No, różnice z pewnością fascynują i ekscytują. Dodają naszym miłosnym relacjom barw i też potrzebnej pikanterii. Dzięki temu, że się różnimy możemy uczyć się od siebie nawzajem. Ale są dwa warunki, które muszą zostać spełnione aby różnice nas rozwijały i wzbogacały, a nie siały spustoszenie. Po pierwsze proporcje podobieństw do różnic powinny być jednak na korzyść tych pierwszych. Jak pisze na podstawie swoich badań z 1989 r. Wilson: „Podobają się nam osoby podobne do nas, szczególnie pod względem systemu wartości, zainteresowań i inteligencji, lecz różniący się od nas jedną cechą, dzięki której wzajemnie się dopełniamy.” I to jest chyba słowo klucz – dopełnienie. Psycholog i psychoterapeuta Wojciech Eichelberger jest zdania, że to właśnie potrzeba dopełnienia jest potrzebą podstawową podczas wyboru tego, kogo obdarzamy uczuciem (Zwierciadło, luty 2017 r). Eichelberger z jednej strony zgadza się, że podobieństwa są istotne, ponieważ amortyzują nieuniknione trudności, tarcia i napięcia, jakie pojawiają się przy okazji miłosnego spotkania. Spotykając się z kimś podobnym do nas można szybko i łatwo się porozumieć. To ważne, aby mieć poczucie, że spotykamy kogoś „z naszego świata, naszego plemienia”. Z drugiej strony Eichelberger uważa, że jest mało prawdopodobne, żeby między ludźmi bardzo do siebie podobnymi wybuchła wielka namiętność. Bo jest zbyt komfortowo, bo „mamy ten sam smak i ten sam zapach”. My ludzie potrzebujemy się uczyć, zmieniać. A to możliwe jest tylko przy kimś ktoś jest inny. Dlatego też pociągają nas u potencjalnego partnera głównie te cechy, których sami nie mamy i które chcielibyśmy w sobie rozwinąć. Ktoś mógłby powiedzieć: „a więc jednak przeciwieństwa!”. Nie do końca. Psychoterapeuta twierdzi, że jeśli jesteśmy przekonani, że tym co spaja związek są przeciwieństwa to będziemy konserwować to co nas różni. Konsekwencją tego będzie trwanie z uporem przy tym jacy jesteśmy (a więc brak rozwoju) i zwiększanie przestrzeni konfliktu. Będziemy też wzmacniać własne deficyty i uzależniać się od siebie, bo skoro zostajemy przy swoim to nadal tylko on potrafi być stanowczy wobec niespodziewanych gości a tylko ona załagodzić konflikt z teściową. Chodzi więc o perspektywę korzystania z różnic w sposób, który mobilizuje nas do wewnętrznej przemiany czyli odkrycia i rozwijania w sobie cech partnera. Eichelberger mówi: „Jeśli ktoś nas zachwyca i fascynuje to mamy dwie możliwości do wyboru. Albo umieścić tę osobę na piedestale i wielbić ją albo zrozumieć, że patrzymy na nasz własny niezrealizowany potencjał.” Dziennikarka Beata Pawłowicz pyta: „A więc szczęśliwa miłość to ta dopełniająca nas, polegająca najpierw na fascynacji cechami drugiego człowieka, które tak naprawdę chcielibyśmy rozwinąć w sobie? Poczuciu, że się nawzajem dopełniamy i pracy nad sobą, by to dopełnienie przestało być konieczne?” „Tak” – odpowiada psycholog. „Końcowym etapem tego procesu jest to, że po prostu jesteśmy razem, to rozwija nasz miłosny potencjał” – dodaje. Przykładem, który unaocznia różnicę pomiędzy przyciąganiem się przeciwieństw a dopełnianiem jest relacja seksualna. „Na początku doświadczamy silnego przyciągania seksualnego do istoty różnej od nas fizycznie, psychicznie i energetycznie. Ale gdy w końcu dochodzi do upragnionego zbliżenia, to już nie doświadczamy siebie jako dwóch podążających ku sobie przeciwieństw, lecz jako kojącego dopełnienia zwanego też poczuciem jedności. Podobnie dzieje się na innych poziomach relacji z kimś różnym od nas: poziomie emocji, wrażliwości, intelektu i charakteru.” – mówi Wojciech Eichelberger. Co ciekawe, według psychoterapeuty metaforyczne przedstawienie udanego związku jako dwóch połówek jabłka też mówi nie o przyciąganiu się przeciwieństw czy podobieństw, a o dopełnieniu – dążeniu do harmonii i jedności. Carl Gustaw Jung (słynny psychiatra i psycholog) też mówił o tym, iż zadaniem życiowym kobiety jest odkrycie i rozwinięcie w sobie aspektu męskiego (animus), a zadaniem życiowym mężczyzny – odkrycie i rozwinięcie w sobie aspektu kobiecego (anima). Podobną opowieść snuje taoistyczna mandala jin-jang.
Wniosek: Jakościowej i satysfakcjonującej relacji sprzyja garść podobieństw (szczególnie w kwestiach priorytetowych) ze szczyptą różnic, które wykorzystywane są do rozwijania siebie i relacji. Skrajności w jakąkolwiek ze stron nie służą. Wiedzą o tym terapeuci pracujący z parami. Bowiem pary i bardzo do siebie podobne (pary symetryczne) i te, których różni niemalże wszystko (pary komplementarne) mają swoje kłopoty. Pary symetryczne obawiają się różnic, widząc je jako pierwszy krok do wzajemnego oddalenia. Te pary borykają się z lękiem przed samotnością. Z kolei pary komplementarne za zagrażające postrzegają podobieństwa, ponieważ zbyt obawiają się zlania. A tak naprawdę często po prostu bliskości. W terapii pary te uczą się, że różnice są naturalne i bezpieczne, uczą się też bycia oddzielnym i niezależnym (pary symetryczne). Z kolei pary komplementarne rozwijają w sobie gotowość do współzależności i dobrej bliskości.